wtorek, 28 października 2014

Zupa z matki pszczelej.

Składniki:

- 500 g matki pszczelej;
- porcja warzywna;
- kostka rosołowa...

Dość żartów, bo w tak smutnym roku mnie to też nie śmieszy...


Potęga lejka i amerykański sen.

Wiele miesięcy temu trafiłem na stronę amerykańskiego pszczelarza Dona Kuchenmeistera, znanego jako "Fat Bee Man" (http://www.dixiebeesupply.com), a także na jego filmy na Youtube (oglądnąłem pewnie około 1/3 - 1/2, potem trochę zabrałko czasu. 90% z nich jest dość "oczywista", choć parę złotych myśli i sposobów można tam znaleźć). To właśnie o jego zachwycie nad potęgą lejka pisałem w jednym z wcześniejszych postów. Jednak o ile wiem, jest to uznany autorytet w świecie tamtejszego pszczelarstwa i znany hodowca pszczół. Zna swój fach. Oczywiście o wybór metod zawsze można się spierać - nie zmienia to faktu, że pszczelarz odnosi sukcesy, a chyba to jest najważniejsze.
Na ile mogłem to stwierdzić Amerykanie mają zupełnie inne podejście do hodowli pszczół niż europejczycy. Tam wystarczy powiedzieć "pszczoła Fat Bee Man'a", żeby każdy wiedział o co chodzi (przynajmniej tak jest w środowisku, którego postępy śledzę). My natomiast lubujemy się w oznaczeniach cyfrowych i nazwach linii. Tam też, część znanych pszczelarzy produkuje matki metodami naturalnymi (rojowe, ratunkowe) i nikogo to nie dziwi, a u nas to "średniowiecze". Czy te matki są gorsze, czy lepsze, nie wypowiadam się, bo nie wiem. Wcale bym się nie zdziwił gdyby czasem mogły trafić się gorsze (na pewno jest większa różnorodność jakościowa takich matek - jak to w naturze), ale dziwię się natomiast temu, że u nas pokutuje stwierdzenie, że matecznik rojowy to największe zło w świecie pszczelarskim. Nieważne. Nie o tym miałem pisać.


"Send a donation". 

Mentalność amerykańska jest różna od naszej. Nie wiem czy gorsza czy lepsza. Inna. Mnie do końca nie przekonuje, jeżeli mam być szczery, ale są aspekty... ciekawe. Społecznik w USA oczekuje wsparcia, uznania i darowizn, aby mógł realizować swoje zamierzenia "dla większego dobra" ("for greater good"). Tam nikogo nie dziwi, że ktoś powie: "jeżeli spodobał ci się film i skorzystałeś z tej wiedzy - przyślij darowiznę - to pomoże mi nakręcić następny film", tak jak to mówi Fat Bee Man. Gdy pierwszy raz to usłyszałem, trochę mnie to zdziwiło, bo jest to tak obce kulturowo. U nas od społecznika oczekuje się poświęcenia - jeżeli chce być społecznikiem to ma to robić za darmo. Wszelkie próby uzyskania uznania za swoją pracę traktuje się jako "cierpiętnictwo" czy przejaw źle pojętego "mesjanizmu". Praca dla dobra społeczności to co najwyżej reklama własnej działalności czy osoby. Ciekawe jak zareagowałby polski widz, gdyby Tomek Miodek powiedział: "jeżeli nauczyłeś się czegoś z mojego filmu, przyślij darowiznę". W końcu zaoszczędziłeś na płatnym szkoleniu - pokazał ci metodę, dzięki której oszczędziłeś sobie "kupę roboty" i nie musiałeś podnosić czterech liter sprzed komputera. Wiedza w internecie jest za darmo, więc po co płacić?
Michael Bush też wzywa do darowizn, choć mniej nachalnie. Wspomina, że można go wspomóc przez zakup jego książki. Ja to zrobiłem, choć całość wiedzy jest na stronie www.
Amerykański rolnik wie co znaczy potęga zapylania - tam za ustawienie ula płaci 100 - 150 $ pszczelarzowi. Dochody z zapylania są ważnym składnikiem pszczelarskiej wypłaty, często ważniejszym niż sprzedaż produktów pszczelich. U nas pszczelarz musi "wychodzić sobie" względy rolnika, a za ustawienie ula powinien zapłacić rolnikowi miodem, bo przecież ten łaskawie zgodził się udostępnić swojego prywatnego nektaru pszczołom... Do tego jeszcze pewnie powinien "zagryźć zęby", gdy rolnik w południe wyjedzie na oprysk...
Nie wiem czy podejście z USA jest lepsze czy gorsze. Nie mnie to oceniać. Jest inne.
O tym też nie miało być...


"Queen lure" czyli zupa z matki...

Fat Bee Man w jednym z filmów pokazuje jak zwabić roje. Po angielsku matka pszczela nazywana jest królową - queen. U nas też się tak mówi, ale przyznam, że ja wolę określenie "matka". "Lure" to po angielsku wabik, przynęta. Nie zetknąłem się z tą metodą w Polsce, choć nie wykluczam, że ktoś to stosuje - może za płytko szukałem. Mówi się np. o wstawieniu starego plastra do rojołapki, czy kawałka węzy, ale na informację o takim wabiku nie trafiłem. Fat Bee Man sugeruje, żeby nie wyrzucać matek pszczelich po zabiciu, a umieszczać je w alkoholu (oczywiście czystym, a nie w "eier cognac"). Przed sezonem rójek należy rozgnieść matkę w buteleczce i "zupą z matki" wysmarować w środku rojołapkę. Alkohol odparowuje, a feromon matki pozostaje w skrzynce i wabi roje. Ponoć metoda jest bardzo skuteczna... Ja również zrobiłem sobie "zupę z matki". Nie cieszy mnie śmierć rodziny i matki, a przyznam, że konieczność zabicia matki pszczelej jest dla mnie przykra do zrealizowania. Szczerze, to chyba łatwiejsze jest dla mnie zebranie ula po padłej rodzinie, niż zabicie matki pszczelej własnoręcznie. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.

Wczoraj zacząłem wirować pokarm z 4 ostatnio padłych uli. Na jednym z plastrów znalazłem żywą (a raczej "półżywą") matkę pszczelą... Cóż, z bólem serca musiałem ją zabić, a potem skończyła wraz z pozostałymi... W buteleczce z alkoholem mam już 4 matki pszczele. Czy uda się skorzystać z ich śmierci? Wolałbym, żeby żyły, ale jeżeli mogą przynieść mi jakąś korzyść po śmierci ...

matka z pustego ula...

"zupa z matki"


"Nature, if You like what I do, send a donation..."

W chwili obecnej chciałbym również zwrócić się z prośbą o darowiznę. Po pierwsze chciałbym otrzymać darowiznę od natury w postaci przyszłorocznych rójek. Trzeba będzie sporo pszczoły, żeby odbudować straty... A uważam, że - choć nieudolnie - próbuję zrobić to czego chce natura - znaleźć równowagę.

Druga prośba jest bardziej konkretna i do pszczelarzy, którzy tu zajrzą (pewnie wielu ich nie ma). Jeżeli w przyszłym roku złapiecie rójkę, a w Waszym zwyczaju jest zabicie matki z roju (wiem, że 99% z pszczelarzy dokładnie to robi), to mam prośbę żeby nie robić tego przed kontaktem ze mną. Chętnie przyjmę przyszłoroczne matki, które wyszły z rojami - tj. o ile będę miał je do kogo podłożyć, bo pszczoły pewnie wiele nie będzie. Uważam, że przyszłoroczne matki mają duży potencjał w kierunku tego, czego szukam. Jeżeli - po obecnym roku - rodzina będzie miała na tyle dużą siłę, żeby wydać w przyszłym roku rójkę, to znaczy, że może nieść w sobie dużą porcję witalności i odporności na warrozę... Czego Wam i sobie życzę!

5 komentarzy:

  1. I co smarowałeś tę nalewką rojołapki w 2015 roku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. smarowałem. ale nic nie przyszło... z tym, że u nas praktycznie rójek nie było, bo nie miały skąd wyjść...

      Usuń
    2. Wiem. Także ten rok nie może być wyznacznikiem czy to działa.

      Usuń
    3. Mam pomysł. Nie wiem czy nie lepiej byłoby zrobić nalewkę na naturalnej terpentynie balsamicznej lub eterze. Oba łatwiej odparują niż alkohol. Zauważam za każdym razem jak robię coś terpentyn i olejem lnianym, że pszczoły bardzo lubią zapach terpentyny która w końcu jest otrzymywana z sosny i zawiera olejki piniowe. Kręcą się tam jak przy ulu dopóty zapach nie wyparuje.

      Usuń
    4. Dodatkowo Pan Osiewalski twierdzi, że nie tylko zapach matki ale także sam zapach pszczół nęci je, żeby uwieszać rój w tym samym miejscu co poprzednie roje. Może więc nadałaby się też nalewka ze świeżo padłych robotnic lub trutni?

      Haha a może rójkę z młoda niezapłodnioną matką nęciła by bardziej nalewka ze świeżych trutni. W końcu one też pewno jakieś męski feromony wydzielają a kosmetyków nie używają.

      Usuń