wtorek, 23 grudnia 2014

Charles Martin Simon, czyli sens zaczynania od zera...

Dziś chciałbym sobie trochę podywagować na temat mojej bieżącej sytuacji. Na dzień dzisiejszy co prawda, według mojej wiedzy, ostatnia rodzina pszczela jeszcze żyje, ale nie daję jej zbyt wielkich szans dotrwania do wiosny. Przyjmuję więc, że w roku 2015 zaczynam od zera. Choć tak naprawdę nie zaczynam od zera. Sporo się nauczyłem (choć pewnie jeszcze więcej nie wiem). Dostałem parę lekcji od pszczół, jestem bogatszy o wiedzę teoretyczną i doświadczenia. Mam kilka kontaktów do innych pszczelarzy, wiele wzorów i parę pomysłów opartych na dotychczasowych doświadczeniach. Mam też całkiem sporo sprzętu ulowego, który mogę wykorzystać.
Żeby z wiosną "ruszyć z kopyta" brakuje mi tylko... pszczół...

Często ludzie, słysząc o tym co dzieje się u mnie w pasiece, pytają, czy nie lepiej było leczyć pszczoły. Albo czy nie myślałem, żeby moje pszczoły wspomóc, gdzieś tam po drodze. Cóż. Teraz mogę z całą pewnością powiedzieć: lepiej było je w tym roku leczyć i wspomagać, albo przynajmniej zastosować inną metodę. Ale z dzisiejszej perspektywy łatwo tak powiedzieć. Czy mam wobec tego założyć, że pszczoły nie dadzą rady same i wrócić do głównego nurtu pszczelarstwa?

Charles Martin Simon to jeden z moich głównych, wiodących wzorów pszczelarskich (obok Busha i Comforta) - http://www.beesource.com/point-of-view/charles-martin-simon/. Był to pan - dziś niestety już nieżyjący... - który spróbował i mu się udało. O ile większość pszczelarzy radzi jak postępować aby pszczoły przeżywały, o tyle on starał się nabrać do całości dystansu i pozwolić pszczołom na życie i na śmierć.
Charles Martin Simon pisał, że jego pszczoły tak na prawdę nie są jego - to są po prostu pszczoły. Dlatego łatwiej było mu znaleźć ten dystans. Patrzył na to inaczej. Nie jak na zwierzę hodowlane, które wymaga opieki i jego zadaniem jest "odwdzięczyć się" za tą opiekę, a bardziej jak na dzikie stworzenie, które przypadkowo znalazło dom w jego ulu. Dzięki temu życie i śmierć są tylko częścią natury, a on mógł pogodzić się z pszczelą śmiercią.

Nie śledziłem całości dokonań pana Karola Marcina - przeczytałem po prostu parę jego artykułów na beesource.com. Nie daje tam wiele praktycznych porad pszczelarskich. Po prostu opisuje ze swojej perspektywy problemy, czy raczej dylematy pszczelarstwa naturalnego. Nie dowiedziałem się od niego jaki typ ula jest według niego najlepszy, jak wychować najlepsze matki, jak podkarmiać pszczoły na zimę, ani jak układać im gniazdo. A mimo to, z paru jego myśli przelanych na klawiaturę, w kilku, żartobiliwie pisanych artykułach, dowiedziałem się bardzo, bardzo dużo o pszczelarstwie, jakie mnie również interesuje. Dlatego też, to właśnie jedna z jego myśli stała się pewnego rodzaju mottem tej strony i mojego pszczelarstwa. Pan Karol poruszał różne tematy, o niektórych wypowiadał się w sposób kontrowersyjny. Na przykład kwestionuje zasadność uznania "pszczelego tańca" za sposób porozumiewania się. Twierdzi, że to raczej "sharing of excitement", co można przetłumaczyć jako "dzielenie się podekscytowaniem" (czyżby to trochę tak jak z moim blogiem?... w każdym razie, pisząc o pszczołach, nie chodzę po pokoju drgając moim "kuprem", jeżeli się zastanawiacie...). Twierdzi też, że widział wielokrotnie jak jego pszczoły czasem robią coś tylko dla zabawy, bo tak jak każdy inny gatunek zdolne są również i do tego, a nie są tylko pracującymi maszynkami przynoszącymi miód. Czy ma rację? Nie wiem. Nie przyjmuję wszystkiego bezkrytycznie. Ale z drugiej strony ... kto był już pszczołą i wie jak jest naprawdę, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Charles Martin Simon napisał, że gdy warroza dotarła do jego pasieki, pszczoły zaczęły ginąć - jak wszędzie. Napisał, że kupił środek na warrozę - jak wszyscy. Ale napisał, że zanim użył go w ulu, poczuł jakby spróbował go trochę na język i ... cóż... jakby smakował mu "toksycznie". W związku z powyższym nie użył go, a pszczoły padły i padały tak co rok. Ponieważ żył z usuwania pszczół, co roku miał "świeżą dostawę" rójek do pasieki. I każdej wiosny zaczynał od zera... Nie wiem ile lat się tak działo, on sam o szczegółach nie pisze. Czy to ważne, czy było to przez 3 czy 8 lat? Ostatecznie pszczoły zaczęły przeżywać, a on prowadził stałą niewielką pasiekę.

W jednym ze swoich artykułów opisał wszystko, co czułem zbierając puste ule po padłych pszczołach. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj ten cytat: "Jeżeli jesteś osobą kochającą pszczoły, nie ma dla ciebie nic bardziej dramatycznego niż zamarłe pasieczysko. Jęczenie wiatru w pustych ulach jest jednym z najbardziej bolesnych dźwięków jaki kiedykolwiek usłyszysz. Pszczelarstwo zamieniło się w przeciwieństwo tego, co w nim szukałem. Wiedziałem, że muszę zrezygnować, chciałem zrezygnować, ale nie wiedziałem jak".

Pisze również: "Przez 20 lat zbierałem się na odwagę, żeby sprzedać miodarkę, po tym jak przez dziesięć lat na nią zbierałem (...). Byłem wtedy taki głupi. Myślałem, że chodzi o miód. (...) Kiedy wszystko, czego się uczyłeś, okazuje się być nieprawdziwe, zmieniasz to, albo idziesz na dno wraz ze statkiem".
Nie twierdzę, że artykuły Simona, są dla mnie objawieniem. To po prostu pszczelarz organiczny, ceniący pszczołę ponad zysk z miodu. Wiem, że nie każdy może sobie na to pozwolić. Ja sam chciałbym wierzyć, że kiedyś dochód z miodu będzie dla mnie pewnym wspomożeniem budżetu domowego. Ale nie wiem czy i kiedy się to stanie. Wiem, że chcę iść tą drogą. Pan Karol ułożył swoje myśli w pewnego rodzaju "10 pszczelarskich zasad od tyłu". Pomiędzy nimi jest parę poniższych myśli: w pszczelarstwie nie chodzi o miód, nie chodzi o pieniądze, chodzi o przetrwanie. Ale zaraz dodaje komentarz, bo nie chodzi o przetrwanie za wszelką cenę, bo każdy przecież umiera - wcześniej czy później. Chodzi o to, żeby zachować właściwą jakość życia póki żyjesz.

To wszystko właśnie przekonuje mnie do tego, że śmierć nie jest najgorszym, co może spotkać pszczołę XXI wieku. Każda pszczoła kiedyś umrze. Robotnice umierają szybko, a matki zabijane są przez samych pszczelarzy. Wiem, że "nowoczesna pszczoła" może nie być gotowa na życie bez wspomagania. Będę więc szukał pszczoły pierwotnej. Aż znajdę. A wiem, że takie są. Ostatnio, kilku pszczelarzy, z którymi nawiązałem kontakt, powiedziało, że znają miejsca w lesie, gdzie pszczoły żyją w dziuplach od paru lat - może to jedna rodzina trwa tak długo, a może przychodzą tam coraz to nowe rójki. Takie pszczoły prędzej czy później wpadną w moje łapy. Nie będą nieśmiertelne. Ale wierzę, że dam radę zbudować na ich bazie stabilną pasiekę, która zapewni mi trochę miodu, i dla siebie, i na sprzedaż. Jeżeli trzeba będzie, będę szukał wiele lat takiej pszczoły. A jak już ją znajdę dostanie ode mnie szansę na życie w równowadze z naturą, na ile mogę jej to zapewnić. Do tego czasu mam nadzieję opanować trudną sztukę pozwalania pszczole na robienie tego, co chce, bez stałego doglądania i poprawiania. To trudna sztuka. Chyba najtrudniejsza w całym pszczelarstwie.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Juhani Lunden i znaczenie bioróżnorodności

Juhani Lunden to pszczelarz z Finlandii. Prowadzi swoją pasiekę w lesie, z tego co wiem w oddali od innych pszczelarzy. Przyznam, że szczegółowo nie wgłębiałem się w jego stronę internetową (kiedyś na pewno to uzupełnię) i w jego dokonania, choć są niezmiernie ważne i znaczące dla typu pszczelarstwa jakie zawładnęło moim sercem i rozumem. Bo też przy tym pszczelarzu mam mały zgrzyt - jest wybitnym "organicznikiem", ale równocześnie wcale nim nie jest... a może jednak całkowicie jest? Ale o tym poniżej. Teraz od początku.

Juhani Lunden to człowiek, który niewątpliwie wierzył, że pszczoła da sobie radę z warrozą sama. I ta wiara zmaterializowała się w takiej właśnie pszczole. W 2001 roku Lunden rozpoczął swój projekt hodowlany. Uznał, że będzie leczył tylko raz w sezonie coraz mniejszą dawką leczniczą. Obawiał się od razu puścić pszczół na żywioł - chciał im dać większą szansę na początku. Swoją pracę prowadził na węzie z komórką 5.3. Bazował na różnych pszczołach, ale głównie była to Krainka i Primorska. To ta druga jednak osiągnęła większy sukces, bo Krainka posiadana przez Lundena zdecydowała się nie dotrwać do końca... A przynajmniej Krainka czysta rasowo, bo jej geny zapewne wmieszały się, przynajmniej w małym procencie, w efekt końcowy pracy hodowcy. W 2001 roku Lunden zastosował 38 ml kwasu szczawiowego na ul i systematycznie zmniejszał dawkę leczniczą, aż do 3 ml w 2008. Od tego czasu już pszczół nie leczy.

Oczywiście po drodze straty były znaczne, jednego roku większe, innego mniejsze - praktycznie zawsze było to kilkadziesiąt procent stanu. Lunden miał wybraną część swojej pasieki, którą włączył bezpośrednio w projekt hodowlany, a resztę trzymał jako grupę kontrolną czy też "pszczeli zapas", z którego mógł uzupełniać straty podając do tych rodzin selekcjonowane matki.

Efektem tego ogromu pracy jest pszczoła, o której Polbart napisał, że praktycznie nie nosi na sobie warrozy. Oczywiście to na razie jednoroczne obserwacje i trzeba poczekać na dalsze efekty. Zobaczymy. Niewątpliwe byłby to cenny nabytek dla takiej pasieki jak moja, ale na pewno nie mogę bazować tylko na tej pszczole. To nie jest do końca to czego szukam. I nie chodzi mi tu o rasę czy konkretne cechy. Ponoć ta pszczoła jest inna przy pracy niż ogólnodostępna pszczoła "nowoczesna". Polbart pisał, że ta pszczoła zrobiła się jakby bardziej "pierwotna". Nie w tym widzę problem. Pszczoła jest super! Nie mam jej, nigdy jej nie widziałem i nie dotknąłem (ona również nie dotknęła mnie żądłem), ale już mogę tak powiedzieć.

Problemem jest natomiast bioróżnorodność.
Różnorodność to fundament natury - w tym i pszczelarstwa organicznego. O potrzebie zróżnicowania genetycznego pisałem wielokrotnie. Im bardziej gatunek jest ujednolicony tym większa szansa, że nie poradzi sobie w dzikim świecie. Owszem, można go prowadzić za rękę, próbując ochronić go przed każdym niebezpieczeństwem, ale czy o to chodzi? Nie twierdzę, że pszczoła Lundena nie poradzi sobie z największymi zagrożeniami pszczelarstwa początku XXI wieku. Poradzi sobie, bo przecież właśnie sobie radzi! Ale dziś jest warroza, jutro być może mały chrząszcz ulowy... a pojutrze? Kto wie co jeszcze nas czeka w przyszłości? I czy wąska pula genetyczna jaką reprezentuje ta pszczoła stawi temu zagrożeniu skuteczny opór? Nie wiem.

Z opisu tego, co potrafi pszczoła Lundena można domniemywać, że pszczoła ta ma wysoko wyspecjalizowaną cechę groomingu (upraszczając: umiejętności fizycznego usuwania warrozy z siebie i innych towarzyszek), być może w mniejszym stopniu również VSH (upraszczając: wrażliwości na markery chemiczne pozostawiane przez warrozę, służące pszczołom do rozpoznawania pasożyta i zaburzania jego cyklu rozwojowego). Ponoć warrozy w ulach tych Primorskich nie ma - ani żywej, ani martwej. Pszczoły z nią walczą i wynoszą ją z ula. Może również strażniczki działają wyjątkowo skutecznie i blokują dostęp każdej pszczoły niosącej na sobie warrozę.
Wspaniałe cechy, których każdy pszczelarz powinien poszukiwać. Do tego rozwinięte nad wyraz skutecznie... To oczywiście dobrze, dobrze i jeszcze raz dobrze. Po trzykroć dobrze! Ale... Cechy te są rozwinięte tak skutecznie, że niestety musiało się to odbyć dzięki wąskiej specjalizacji. Specjalizacji prowadzącej do wąskiej puli genetycznej.

Trzeba zadać pytanie co dalej.
Juhani Lunden sprzedaje tylko matki unasiennione sztucznie. Do tego w przerażająco wysokiej cenie jak na warunki Polskie (500Euro za sztukę. Przy jednej matce - ok, a przy 10...?). Ale cena nie powstrzymuje wielu osób i być może ta pszczoła jest tego warta. Na pewno zliczając wszystkie straty jakie poniósł Lunden przez ponad 10 lat selekcji i mnożąc to przez osiągnięty efekt, należy mu się każdy cent z tej ceny.
Jak pisałem, nie znam bardzo dokładnie założeń i gospodarki Lundena. Zakładam, że wie co robi, bo ktoś kto by tego nie wiedział nie doszedłby tam gdzie on. Nie osiągnąłby tego co on.
Z tego co widzę jednak, pszczoła ta posiada najwęższą pulę genetyczną ze wszystkich pszczół organicznych o jakich czytałem (czy pisałem na swoim blogu). Do tego wciąż rozmnażana jest przy użyciu sztucznego unasiennienia co niesie za sobą zagrożenie dalszego zawężania różnorodności genetycznej. Gdzie pozostała ta radość dzikiej pszczoły, którą głosi Sam Comfort? Gdzie ta różnorodność - wciąż i wciąż wzbogacana dziką pszczołą - którą gości u siebie Michael Bush?

Czy można oprzeć się na pszczole Lundena w naszych pasiekach? Na pewno można próbować. Trzeba ją wprowadzać do pasiek, bo na dzień dzisiejszy ta pszczoła to najlepsze co mamy w zasięgu ręki. Ale trzeba się liczyć z ograniczeniami jakie ta pszczoła ze sobą niesie.

Po pierwsze nie da się kupić 2 czy 3 takich pszczół i na nich zbudować stu- dwustu-pniowej pasieki, bo zawęzimy liczbę alleli do znikomych rozmiarów i musimy liczyć się z inbredem. Raczej tym szeroko rozumianym, czyli niekoniecznie będziemy krzyżować braci z siostrami, ale nawet jak pszczoły będą mieć dalekiego wspólnego przodka w 7 czy 8 pokoleniu, to i tak będziemy poruszać się w wąsko określonej liczbie alleli.

Po drugie wprowadzenie małej ilości matek do pasieki i unasiennianie trutniami z zewnątrz spowoduje bardzo szybkie rozmycie genów tej pszczoły. A jak pisałem, z tego co widzę, pszczoła ta opiera swą odporność na wyjątkowej specjalizacji genetycznej, a nie na budowaniu naturalnego ekosystemu i zrównoważeniu się z naturą. Oczywiście brak aplikacji chemii do ula powoduje, że te ekosystemy się tworzą, a więc wszystko idzie dwutorowo, ale jak będzie w drugim czy w trzecim pokoleniu? Może pojawi się warroza i ktoś zdecyduje się raz przeleczyć?... Tylko raz, nie więcej. Ekosystemy się zaburzą, a geny już będą rozmyte. Czy tak będzie? Nie wiem. Ale, na ile mogę sobie wyobrazić jak to działa (być może błędnie), nie można dać żadnych gwarancji...

Wreszcie koszt większej ilości matek spowoduje, że bilans nam się nie zamknie.

Warto się tą pszczołą interesować. Warto ją sprowadzać i rozmnażać. Powiem więcej: musimy to robić, bo to wyjątkowo cenna pszczoła. Ale musimy selekcjonować obok niej naszą własną, lokalną pszczołę. Musimy krzyżować je, żeby zapewnić świeże geny. Tak, żeby odporne geny z Finlandii zasiliły naszą pszczołę, a ta z kolei, żeby dała jej moc naturalnej bioróżnorodności.


UZUPEŁNIENIE - 21 grudnia 2014 r. 

Łukasz ma rację (patrz komentarze) - Lunden bazował na pszczole Buckfast, a tego Buckfasta uzupełniał innymi pszczołami - w tym Primorską, Krainką, lokalną pszczołą z Finlandii, Elgonem i pszczołą z Kolumbii. Ile każdej z tych pszczół zostało w efekcie końcowym - ciężko powiedzieć, pewnie on sam nie jest tego świadom. 

Na starcie w pasiece funkcjonowała niezła bioróżnorodność. Lunden sam o znaczeniu różnorodności pisze, wskazując jej krytyczne znaczenie dla natury. Pytanie pozostaje jednak aktualne: jak dużo tej różnorodności pozostanie w zakupionej pszczole, na której chcemy zbudować pasiekę?...
Lunden pisze: "Nucs develop slowly and some more evidence of inbreeding has shown.(...) I have made up my mid to change the whole managing system in 2015. Details are still to be worked out, but the main thing is that I give up using Haukkamaa isolation station as main component in our system and start with natural matings and more inseminations. I´m creating the first varroa resistant drone area in Ruovesi.
 (wpis 11.10.2014 http://www.saunalahti.fi/lunden/varroakertomus.html), tłum.:"Odkłady rozwijają się powoli i pokazały się nowe dowody na inbred (...) Podjąłem decyzję na zmianę całego systemu hodowli w 2015. Szczegóły muszą zostać dopracowane, ale główną sprawą pozostaje to, że przestaję używać izolowanej stacji Haukkamaa jako głównego czynnika w naszym systemie i zaczynam podejmować unasiennianie naturalne i więcej inseminacji. Tworzę pierwsze trutowisko odporne na warrozę w rejonie Ruovesi". 

Lunden zauważył, że pszczoły rozwijają się wolniej, niż we wcześniejszych sezonach, niektóre mają też duże porażenie warrozą (podaje nawet 10%), zauważył również rodziny ze zgnilcem amerykańskim (AFB). Jak widać metoda była skuteczna do czasu odezwania się problemów związanych z zawężeniem populacji. Czyżby jego pszczoły powoli zaczynały dawać oznaki słabnięcia? Czy może lepsze były pszczoły kupione u niego w 2013 lub 2012 roku, niż w roku bieżącym? Myślę, że tak. Na szczęście Lunden zauważył problem i pracuje nad rozwiązaniem - co ważne, nie boi się też o tym pisać wprost, za co należy mu się według mnie duży szacunek. 

sobota, 13 grudnia 2014

Źle się dzieje w państwie pszczelim...

Dziś był cieplejszy dzień (to chyba Aleksandra tak zawiała ciepłym frontem... ech, ta Ola). Postanowiłem wiec podejść do uli i zobaczyć co się tam dzieje...
I chyba nie jest najlepiej... Wygląda na to, że wiosna z dużym prawdopodobieństwem przywita mnie pustymi ulami... Na razie na pewno żyje 1 rodzina (pojedyncze pszczoły latały) - jest to moja tegoroczna Ulmanka - matka unasienniona zakupiona od hodowcy.
Pozostałe 3 (siostrzenice ulmanki i złapana rójka z młodą matką) na 99% nie żyją... Nie zdejmowałem powałek i nie przeglądałem gniazd, ale przez uchylony otwór w powałce widziałem, że chyba jest pusto... Tak to przynajmniej wyglądało. Jedna rodzina (z siatką) ma praktycznie całą dennicę osypanych pszczół. Nie zdecydowałem się zaglądać do środka - wiosną będzie na to czas.
Ale już nastawiam się na rozpoczęcie mojego eksperymentu od 0 (czyżby 1:0 dla patogenów i warrozy?). Czy będzie od kogo pszczoły kupić? Czy będą chodzić rójki skoro wszędzie pszczoły padały? Okaże się w maju.

Nie winię tylko swojego podejścia, choć być może wspomaganiem mógłbym uratować jakąś pszczołę czy dwie... Każdy wie jaki był rok. Tu w najbliższej okolicy było dramatycznie.



UZUPEŁNIENIE - 14.12.2014 roku

Dziś potwierdziłem moje podejrzenia - w 3 ulach żywych pszczół już nie zastałem. 
W żyjącej rodzinie widziałem przez mały otwór w powałce, że tam jeszcze pszczółki żyją. Co mnie natomiast bardzo zmartwiło w tej rodzinie to gruba warstwa osypu na dennicy osiatkowanej. Ponieważ mam wysuwane szuflady z siatką usunąłem ten osyp, żeby poprawić wentylację i ewentualnie pozbyć się bomby patogenów, która niewątpliwie wybuchłaby przy ociepleniu pogody wiosną... 

Coraz bardziej nastawiam się, że wiosną nie zobaczę pierwszego oblotu w mojej ostatniej rodzinie... Ten fakt bardzo mnie zasmucił, jednak doświadczenia tego roku (a raczej jesieni i początków zimy) jeszcze bardziej przekonują mnie do tego, że coś trzeba zrobić w pszczelarstwie. Nie możemy trwać w tym napędzającym się kole chemizacji rodzin pszczelich bo skutki tego są widoczne w praktycznie wszystkich okolicznych pasiekach. Pomimo pierwszej porażki pozostaję optymistą i nie zmieniam założeń... 

czwartek, 4 grudnia 2014

Poszukiwanie doskonałości.

Każdy pszczelarz dąży do doskonałości. Na doskonałej pasiece, usytuowanej w doskonałym pożytkowo obszarze, chce mieć doskonały ul, wypełniony doskonałymi pszczołami. Do pszczół pszczelarz chce chodzić bez kapelusza i rękawic, ciesząc się, że pszczoły przylatują tylko po to, żeby się z nim przywitać radosnym bzykaniem. Przy każdej wizycie na pasiece pasowałoby dołożyć co najmniej dwa korpusy do ula - jeden na powiększenie gniazda, a drugi w zastępstwie za korpus pełen miodu, który swoim podopiecznym zabierze - oczywiście ku wielkiej radości pszczół, mogących wspomóc swojego Pana miodem i innymi darami natury... Ech... Gdy czytam wpisy niektórych pszczelarzy to czasem odnoszę wrażenie, że naprawdę mają taką wizję. Święcie wierzą, że pracą hodowlaną mogą uzyskać pszczołę jaką opisałem powyżej, choć oczywiście nie są to aż tak cukierkowe opisy... Niemniej jednak 100 kg miodu przy zerowej rojliwości, niezmiernej łagodności i plenności (praktycznie w każdych warunkach pożytkowych), to dla większości osiągalny cel - oczywiście w przeciwieństwie do pszczół odpornych na roztocze, co, rzecz jasna, jest mitem, utopią, teoretycznymi mrzonkami i wytworem chorych umysłów odklejonych od rzeczywistości oszołomów, którzy zabijają pszczoły.

Każdy inaczej opisuje doskonałość, innej doskonałości szuka. Każdy z nas jest inny i inne ma potrzeby, cele, metody, założenia. Zapewne nie da się zobiektywizować doskonałości, choć jeżeli chodzi o pszczoły mam wrażenie, że większość pragnie czegoś bardzo podobnego - właśnie tego co opisałem powyżej. Jakich cech szukamy? Miodność, łagodność, nierojliwość, plenność, szybka odbudowa gniazda. Czasem wśród tej listy znajdzie się jeszcze odporność na choroby czy higieniczność i mam wrażenie, że jest to (na szczęście) coraz bardziej pożądana cecha. Ale chyba każdy ma inne wyobrażenie tego jak taka cecha działa i co to tak naprawdę to znaczy w naturze.

Gdy czytam fora pszczelarskie dochodzi do mnie pewien obraz przeciętnego pszczelarza, który upiera się na konkretne cechy, które można przypisać konkretnej rasie pszczół. Ktoś szuka rasy dla swojego obszaru i zastanawia się czy lepszy będzie Bf150 czy Bf151, a może C79?… Często kieruje się przy tym jedynie jakimś jednym pożytkiem na swoim terenie (np. polem koniczyny czerwonej). Dyskusje odbywają się na temat tego czy pszczoła hodowlana (np. Buckfast) jest odrębną rasą czy nie... Na wystawie psów nikt nie popatrzy na owczarka niemieckiego, który nie ma obniżonego "zawieszenia". To nic, że biedny zwierzak już koło 8 - 9 roku życia będzie cierpiał na zwyrodnienia stawowe (w tym wieku większość kundli nie wie co to choroby). Ważne jest, że ma papiery, a może i dostanie medal! Tak, tak, hodowcom za to należy się medal... Pszczoła też jest takim „owczarkiem niemieckim”. Szlifujemy cechy biednej Mai nie zważając jak na to zareaguje gatunek. Najczęściej praca hodowlana polega na rozmnażaniu najlepszych. Nie mówię, że to absolutnie zły kierunek, ale na pewno kierunek ograniczający pulę genetyczną. Na szczęście natura pozwoliła na wielość ojców w pszczelim świecie i unasiennienia w locie w oddali od ula. Dzięki temu nie tak łatwo prowadzić jest pracę hodowlaną wśród pszczół. Gdyby nie to, już mielibyśmy pszczoły niczym krowy niezdolne do samodzielnego życia w naturze. Udomowione to łagodniejsze i lepiej reagujące na ingerencje, jednak zależne i padające bez pszczelarza z głodu, zimna czy jeszcze innego powodu. I tej pszczółce byłoby do dzikiego przodka tak samo daleko, jak krowie do tura. Na szczęście to się do tej pory nie stało i na szczęście nie jest to takie proste, choć hodowcy robią co w ich mocy, żeby ta rzeczywistość nastąpiła jak najprędzej (np. poprzez sztuczne unasiennianie matek). Przy jednolitości w naturze (oprócz zagrożeń genetycznych) tworzymy przepiękne pole do popisu dla patogenów i pasożytów. Gdy taki patogen „nadgryzie” już nasz organizm idzie dalej bez oporu. Jeżeli jeden organizm sobie nie poradził to inny, który ma bardzo zbliżone cechy będzie miał taki sam sposób na obronę przed zagrożeniem. A ta przecież okazała się nieskuteczna. Bliskość występowania jednolitych organizmów powoduje łatwość przenoszenia się patogenu. I nawet jak znajdziemy organizm radzący sobie z dotychczas występującym zagrożeniem, w biologicznym mgnieniu oka pojawi się następne. Dlatego potrzebna jest różnorodność. Żeby patogen napotykał coraz to nowe sposoby oporu.

Czy proponowany przez nowoczesne pszczelarstwo kierunek zmian idzie w kierunku doskonalszej doskonałości? Każdy odpowiada według własnej wizji świata. Mi się ten kierunek nie podoba, ale z tego co czytam część osób tylko zaciera ręce na nową, "doskonalszą" linię, którą mogliby przetestować. Spora część pszczelarzy jest niezadowolona z własnej pszczoły. Zawsze trawa jest bardziej zielona za płotem, a pszczoła sąsiada bardziej miodna. Czy to natura Polaka czy pszczelarza? A może trochę przesadzam... Niektórzy mówią, że znaleźli pszczołę dla siebie i nie potrzebują szukać dalej. Choć w ich wypowiedziach słychać czasem jakieś "ale" i potrzebę poprawy... Bo przecież w tym roku wyszło im 5 rójek, a sąsiadowi tylko 4... Czy pszczoła tamtego jest więc lepsza? 

Pszczelarze wymieniają się informacjami teoretycznymi o genetyce pszczoły miodnej. I dobrze, że mają podstawy teoretyczne, że mają wiedzę i wzbogacają doświadczenia swoje i innych. Pytanie tylko w jaki sposób tą wiedzę chcą wykorzystywać. Na tym blogu sam również napisałem post o genetyce pszczoły, na ile ją rozumiem. Ale moim wnioskiem – nie wiem czy wystarczająco jasno sformułowanym – było to, że praktycznie nie da się wiele rzeczy przewidzieć i dopracować jeżeli nie zaangażujemy się w to maksymalnie, a i wówczas to niewiele mniej niż loteria. Ta praca hodowlana być może przyniesie jakieś zmiany jakościowe, ale najwcześniej po kilku, może kilkunastu pokoleniach pszczół (nie robotnic, a matek, bo to one przenoszą cechy). Te genetyczne zmiany jakościowe wypracowane przez innych mogą i tak się nie ujawnić w środowisku, które proponujemy naszym pszczołom (typ ula, wielkość komórki, pożytki, klimat). Czy warto więc podejmować aż taki trud i tak bardzo upierać się na selekcję konkretnych cech? Nie wiem. Według mnie aż tak bardzo nie warto, według innych zapewne tak. Czy w tej pszczelej loterii ma znaczenie czy jako reproduktorkę użyjemy swoją „rekordzistkę” czy inną przeciętną matkę? Dla najbliższego pokolenia zapewne nie ma to w ogóle znaczenia - matki córki czasem dziedziczą najlepsze cechy, a czasem wyrodzi się jakiś "diabeł wcielony". Przy mocnej selekcji, pewnie po kilku pokoleniach może uda się pożądaną cechę utrwalić (lub w ogóle ją wyłuskać) ale będziemy musieli mocno ograniczyć pulę genetyczną. Dla mnie to źle.

Ja inaczej patrzę na doskonałość pszczoły. Dla mnie kluczowa jest jej samodzielność, chcę wrócić do selekcji naturalnej, a nie hodowlanej podyktowanej ekonomią. Chcę zachować maksymalnie dużą pulę genetyczną i jeśli już to chcę sprowadzać coraz to nowe geny z coraz to nowych źródeł. Nie chcę nawet myśleć o tym, że gdy jakieś pszczoły uzyskają dobre wyniki ekonomiczne na moim terenie to będę sprowadzał całą „flotę” tych pszczół od danego hodowcy. Nie chcę sprowadzać do siebie tak wiele pszczół blisko spokrewnionych. Jeżeli okaże się, że mają wartościowe cechy, to i tak odpowiednio się u mnie rozmnożą, bo przetrwają w przeciwieństwie do innych linii, które wyeliminuje matka natura. Czy muszę mieć pszczoły na 5 korpusach, żeby cieszyć się z ich obecności i zbiorów miodu? Nie muszę, bo nie muszę mieć rekordowych zbiorów i rekordowo wielkich rodzin.

Jeżeli za 3, 5, 10 czy 20 lat, uda mi się odnaleźć "moją pszczołę", to jaka ona będzie? Nie wiem. Zakładam, że będzie bardziej rojliwa i agresywna niż przeciętna pszczoła na Polskich pasiekach, a miodność będzie co najwyżej na średnim poziomie, bo te cechy nie będę poddawał selekcji, o ile w ogóle nie uniemożliwią mi obcowania z pszczołami. Zapewne uda mi się znaleźć pszczołę skłonną do cichej wymiany, gdyż sam nie planuję likwidować nigdy matek - wyjątkami będą gwałtowne załamanie siły w sezonie połączone z dużą ilością warrozy lub wyjątkowa agresywność. Liczę na to, że pszczoła będzie samodzielna - że będzie radzić sobie z chorobami, a w szczególności z warrozą i że w większości sezonów da radę sama zakarmić się na zimę. Może tworzyć słabsze rodziny, to nie będzie mi przeszkadzać. Okresy przerwy w czerwieniu (np. ze względu na załamania pogody) będą wręcz dla mnie mile widziane, gdyż wieści ze świata wskazują, że przyczyniają się one do oczyszczenia ula (w tym z warrozy).
I tak. Jeżeli ta pszczoła będzie taka jak ją tu opisuję, to będzie doskonała.

Zakończę post od cytatu (wolne tłumaczenie mojego autorstwa) z mojego wiodącego wzoru, Michaela Busha (http://bushfarms.com/beesgeneticdiversity.htm):
Nie możemy rozmnażać pszczół z ograniczoną pulą genetyczną i spodziewać się, że będą przeżywały, a ich rodziny kwitły w rozwoju. Więc co możemy zrobić, aby promować różnorodność genetyczną i poprawiać jakość pogłowia hodowanych pszczół? Możemy zmienić nasze podejście i zamiast wybierać tylko tą jedną najlepszą z naszych matek na reproduktorkę i kolejną najlepszą na królową rodziny ojcowskiej, powinniśmy zacząć myśleć w kategoriach eliminowania najgorszych. Innymi słowy, jeżeli matka ma niekorzystne cechy, których nie chcemy, jak na przykład agresywność robotnic, usuwamy tą matkę. Ale jeżeli pszczoły mają również dobre cechy, nie starajmy się zastępować ich tylko genami naszej najlepszej matki, ale raczej starajmy się zachować tą linię robiąc odkłady, albo wychowując matki, używając trutni z innych linii do unasiennienia. Nie używajmy tej samej reproduktorki do każdej nowej partii wychowywanych matek. Nie wymieniajmy matek z dzikich rojów, które usunęliśmy z różnych miejsc lub złapaliśmy. Jeżeli ul jest agresywny, ale ma inne cenne cechy, próbujmy wychować matki i zobaczmy czy nie można wyeliminować tej cechy w kolejnym pokoleniu, zamiast wprost zmieść tą linię genetyczną. Wychowujmy matki z lokalnych pszczół, które przeżywają, zamiast je kupować. Wychowujmy je nawet od matek hodowlanych, które mamy, aby unasienniały się z dzikimi przeżywającymi pszczołami. Wspomagajmy małych lokalnych hodowców aby mogli podtrzymać więcej linii genetycznych. Róbmy więcej odkładów i pozwólmy im wychowywać własne matki zamiast je kupować, aby każda rodzina mogła kontynuować swoją linię.