niedziela, 2 lutego 2020

Czy czas już na....? oraz trochę o tezach zasłyszanego wykładu

Opublikowałem dziś post... chyba musiałem się wygadać czy jak? Dość powiedzieć, że chyba niepotrzebnie zawarłem w nim niektóre z myśli błąkających się po mojej głowie. A pojawiły się one w związku z wykładem, którego wysłuchałem w dniu wczorajszym... Wykład ten - przyznam - trochę mnie wzburzył. Krew się zagotowała to i para musiała ujść... Wykład był - w mojej ocenie - zaprzeczaniem rzeczywistości, która opisana została w wielu publikacjach naukowych... Ale chyba chyba niepotrzebnie przelałem to wszystko "na papier".

To co znajduje się poniżej, to (najnudniejsze) resztki wpisu, po wycięciu tego co uznałem za zbyt szorstkie, aby pozostało na blogu. Jeżeli ktoś zapoznał się z treściami wcześniej, to... się zapoznał.





Wczoraj był 1 luty - pięknie świeciło słońce i było paręnaście stopni. Dziś temperatura jest podobna, choć niebo jest trochę bardziej zachmurzone. Te dni wykorzystały pszczoły i nawet się obleciały... I dlatego właśnie do głowy zaczęły cisnąć się różne pytania. Czy czas już na wiosnę? Czy czas już na optymizm z powodu żyjących (do tej pory) pszczół? Czy czas już na sprawdzenie stanu pokarmu, aby ewentualnie ratować te, które "jadą na oparach"? Czy... czy w zasadzie jeszcze należy schować się do domu, palić w piecu i jeszcze na czas jakiś zapomnieć o pszczołach? A może czas na to, żeby zacząć się porządnie martwić, że przyszło ocieplenie, które może rozkręcić matki w czerwieniu i przypieczętować los co słabszych pszczół przy poważniejszym, choćby krótkim, nawrocie zimy? Choć długoterminowa prognoza mówi, że mrozów w ciągu dnia nie należy się już spodziewać do końca kalendarzowej zimy, to przecież ta nie raz się myliła, a luty nie raz już zaskakiwał minusowymi temperaturami. To, że zmienia się nam klimat to fakt i z tym nie będę nawet próbował dyskutować. Ostatnia dziesięciolatka ma sporo rekordzistów w dziedzinie najcieplejszych lat w historii pomiarów. Pszczelarze tym bardziej zwracają uwagę, że należy trzymać rękę na pulsie, pilnować pokarmu, wychładzać gniazda (a w odpowiedniej chwili podgrzewać) i przygotowywać pszczoły na to, że mają do siły dochodzić coraz wcześniej i wcześniej. Skoro kiedyś cały sezon był krótszy, bo wiosna przychodziła później, a lato odchodziło wcześniej, to inaczej funkcjonowały pszczoły i produkcja pasieczna, niż dziś, kiedy to większość pożytków jest o wiele wcześniej, potem, w zależności od lokalizacji, występuje albo ich całkowity koniec, albo dziura pożytkowa, by wreszcie zamknąć sezon jakimś pożytkiem późnym typu nawłoć czy wrzos. Niech się cieszą ci, co dziury mogą zatkać spadzią - o ile akurat w danym roku wystąpi. Tak czy siak wszystko się zmienia i to zmienia się bardzo szybko. Co nie znaczy, że niegdyś nie było anomalii i nie występowały jakieś "upalne" zimy. Kto wie, może znów pojawi się jakaś mroźna i śnieżna zima i w naszym kraju? - choć naukowcy każą podać w wątpliwość czy będzie to ponownie kiedykolwiek zjawisko stałe. W naszym położeniu geograficznym raczej też musimy obawiać się cyklicznego występowania suszy (co nie zmienia możliwości wystąpienia lokalnych podtopień czy czasem wręcz powodzi), niż nadmiaru deszczów. Ale nie czas tu na takie analizy. Chciałem jedynie zaznaczyć, że zmiany dzieją się na naszych oczach. Większość środowiska pszczelarskiego uważa, że to pszczelarze powinni się do nich dostosować - np. zmieniając metody chowu pszczół. Zadziwiające jest, jak mało komu w ogóle przemknie przez myśl, że to pszczoły powinny się do tego przystosować - a jeżeli nawet to prędzej pomyślą, że pszczoły nie dadzą rady tego zrobić, bo zmiany są zbyt szybkie, a ewolucja potrzebuje milionów lat... no, może tysiące wystarczą. Słowem lepiej, siup, kupić Buckfasta z "krwią" turecką i afrykańską, a potem rozwodzić się nad zaletami izolatorów. Bo one i wstrzymają matki i "ekologicznie" pozwolą stłamsić pasożyta mniejszymi dawkami chemii. Słowem same plusy, bo i pszczelarz zadowolony i pszczoły. Nie! Pszczoły są wręcz szczęśliwe! (do tego wrócę potem)

[... ciach....]

A wiecie, że ten post wcale nie miał być o tym?... (a przynajmniej nie tak szczegółowo...) No cóż, myśli pszczelarskie błądzą wraz z ociepleniem i oblotami. Niestety po raz kolejny i nieustający - jak i w poprzednich sezonach - nie wykorzystałem zimy do tego, żeby w pełni przygotować się do sezonu tak jak bym chciał (ten sezon dla mnie będzie specyficzny, o czym pewnie będzie kiedyś, ale nie oznacza to, że nie wymaga przygotowań). Na szczęście zima jeszcze się nie skończyła. Na nieszczęście różne czynniki każą mi sądzić, że i tak nie zrobię tego, co bym chciał.

W ostatnim czasie (około tydzień temu) znów objechałem moje pszczoły zaglądając przez wylotki. Pod koniec stycznia żyły:
- R2 - 4/5;
- Las1 - 6/7 (nie przestaje mnie to zadziwiać!)
- Las2 - 4/5;
- K - 5/6 (udało mi się osłuchać 2 z 3 uli, których wcześniej nie dałem rady sprawdzić! - w 1 szum był zacny, w drugim słaby, rodziny szóstej na 99% nie ma).
Poza tym:
- dziś sprawdzone: KM - 2/8 (1 mniej niż przy sprawdzeniu sprzed miesiąca)
- sprawdzone w Sylwestra: T - 3/3
- sprawdzone już dość dawno: B - 2/7 (ale zakładam, że tu będzie 0/7).

Przy założeniu, że na pasiece T żyją nadal wszystkie rodziny, a na pasiece B jest lub będzie ich 0, mielibyśmy pod koniec stycznia 24 żywe rodziny na 41, które do zimy zostały przygotowane. Cóż - na tą chwilę - najbardziej zaniżają statystyki pasieka B (o tym pisałem ostatnio - mea culpa) oraz pasieka KM, gdzie ciężko mi jednoznacznie nazwać problem, który postawił kropkę nad i - poza ewentualnym stresem związanym z przewózką pszczół w nowe środowisko z końcem sezonu, co mogło przyczynić się do zachwiania odporności, zwiększenia rabunków itp.

Czy więc w związku ze zbliżającą się wiosną czas już na optymizm? Oj..., choć cieszy mnie utrzymanie do tej pory zacnej liczby rodzin na pasiekach R2, Las1, Las2 i K, to na to na pewno jeszcze za wcześnie.



ps. tak wiem... teraz to najnudniejszy wpis na tym blogu. dobrej nocy!