niedziela, 24 września 2023

Hodujemy barciaki, czyli finał sezonu 2023

Według niektórych pszczelarzy właśnie rozpoczyna się sezon 2024. Pszczelarstwo jest sezonowe, ale jest też zajęciem ciągłym. Sytuacja bywa zmienna, ale wciąż podążamy w jakimś kierunku, rzadko zaczynamy od zera, a raczej kontynuujemy to co raz zaczęliśmy - przy mniejszych lub większych zwrotach w bok. Trochę jak Łazuka w "Nie lubię poniedziałku". Mogę więc teraz powtórzyć wyświechtaną formułkę, że o wszystkim przekonamy się wiosną. Bo rzecz jasna tak będzie. Dla mnie jednak chyba wiosna będzie ciężka - choć nie mam kryształowej kuli, żeby zajrzeć w przyszłość, to obserwuję pewne symptomy, które wróżą kolejną - de facto już trzecią z rzędu - trudną wiosnę. A może nie trzecią, tylko już ósmą czy dziewiątą?

W tym sezonie przekroczyłem granicę 10 lat (kalendarzowych) zajmowania się pszczołami i kończy się właśnie 10'ty sezon, w którym pszczół nie leczę (9'ty jeśli obsypanie cukrem pudrem pszczół w 2014 roku uznać za "leczenie" - przypomnę: bezskuteczne). Nie mogę powiedzieć, żebym był zadowolony z efektów selekcji i w ogóle pszczelarzenia. Trudno być - śmiertelność jest zasadniczo wyższa niż oczekiwałem, a wyniki gospodarcze zbliżone do zera. Nie dlatego, że sama metoda się nie sprawdza - sprawdza się, bo to pokazują przykłady (w tym Polskie) osób, które pszczoły trzymają w podobny sposób, a wyniki mają lepsze. Rzecz jasna nie mówię, o tych mędrcach, którzy tylko potrafią dawać rady nie odnosząc się do rzeczywistości, a raczej o kolegach, z którymi jestem w stanie rzeczowo pogadać, którzy mają rozsądne doświadczenia (i "ilościowe" i "jakościowe") i potrafią wyciągać wnioski. 

 Ul obserwacyjny - obecnie wciąż na balkonie
docelowo pójdzie do domu

A ja wciąż narzekam na przedłużające się okresy głodu i zbyt długie dziury pożytkowe. Ale to nie jest wina metody, a bardziej terenu, w którym pszczoły trzymam. Oczywiście "mądry pszczelarz" powinien dostosować metody (lub pszczoły) do terenu. I w tym kontekście mądry nie jestem, bo albo nie umiem, albo podejmuję takie czy inne - złe? - wybory. Znam teorię jak pszczoły utrzymać przy życiu i przy względnie rozsądnej produktywności (przy leczeniu rzecz jasna) - czy umiałbym ją zastosować w praktyce, tego nie wiem. Wiem, że tych wyborów nie podejmuję świadomie. Ale być może są jeszcze jakieś inne alternatywy, których nie dostrzegam?

Zrobię teraz krótkie podsumowanie sezonu i przejdę do opisu tego, co idzie do zimy. 

Choć w każdym z dotychczasowych sezonów rysowała się różnica między "grupą krako(w)ską" a "grupą beskidzką" (na korzyść tej pierwszej), to w tym roku jest ona widoczna jak nigdy dotąd. 

W grupie beskidzkiej pszczoły przez praktycznie cały rok były na głodzie węglowodanowym - od maja latałem do uli z cukrem, żeby utrzymać mizerny rozwój pszczół i zapewnić im minimum socjalne. Od maja. Było bardzo źle, o miodzie można było zapomnieć. Ponoć taka sytuacja panowała w całym paśmie polskich Karpat ("od Bieszczad po Bielsko Biała", jak stwierdził to jeden z pszczelarzy) i podobnie było w Czechach i Słowacji. Czy tak było - nie wiem. Tyle słyszałem. Słyszałem o pszczelarzu z powiatu gorlickiego, który w swojej zawodowej pasiece już w połowie sezonu miał za sobą skarmienie kilku ton cukru, słyszałem też o tych, którzy mówili, że tak złego roku nie pamiętają w okresie ostatnich kilkudziesięciu lat pszczelarzenia. Choć dla mnie 2020 i 2021 były złe, to ten rok zdecydowanie jest gorszy. Nie było nawet wiosennych pożytków rozwojowych - i ta sytuacja utrzymywała się aż do teraz. Co ciekawe jednak nie było tak źle z pyłkiem. Co roku miałem wrażenie, że w okresie letnim panował głód pyłkowy i w lipcu i sierpniu rzadko widziałem pierzgę, nawet w niewielkich ilościach. W tym roku natomiast (przez praktycznie cały sezon) widywałem o wiele więcej pszczół z pyłkiem na wylotku i praktycznie w każdym ulu było mniej czy więcej pierzgi, a w niektórych ulach było jej całkiem sporo. Pierzga jest dla pszczół o wiele bardziej wartościowa i ważniejsza niż nektar/miód. Niektórzy (np. prof. James Ellis z Uniwersytetu Stanowego Florydy) w ogóle uważają, że nektar/miód to w zasadzie tylko zapas węglowodanów (energii) i minimalizują ich znaczenie odżywcze (tłuszcze, białka, mikroelementy). Coś w tym może być. A więc w tym roku w grupie beskidzkiej - przez cały sezon - mieliśmy głód nektarowy, ale względnie zapewnioną odpowiednią ilość pyłku. O ile głód nektarowy trwający nawet 2 - 2,5 miesiąca nie jest czymś nadzwyczajnym dla mnie (nadzwyczajnym jest natomiast głód trwający od wiosny do jesieni), o tyle całosezonowy dostęp do pyłku jest/był zjawiskiem raczej nietypowym.

W sierpniu rozłożyła mnie dziwna choroba - ni to przeziębienie, ni wydra. Skończyłem w łóżku z temperaturą 39 stopni, a potem przez blisko tydzień trzymało mnie ok 38. Przez to nie odwiedzałem (i tym samym nie karmiłem) pszczół przez prawie 3 tygodnie (zamiast planowanych wizyt nie rzadszych niż co 1,5-2 tygodnie). Wcale nie wydaje się to długim okresem, zważywszy na to, że w czasie kwitnienia lipy podałem po ok 1,5 - 2 litry syropu cukrowego wszystkim rodzinom. Po tym, gdy doszedłem już do siebie objechałem wszystkie okoliczne pasieki stwierdziłem, że na pasiece J, nie było dramatu (choć zapasy były mizerne) i podobnie było na pasiece domowej KM. Na pasiece Kr natomiast tylko jedna rodzina (z 5) miała jakikolwiek zapas pokarmu węglowodanowego, w jednej rodzinie "łyscyło" się może z 10 komórek z nakropem, w dwóch było całkiem pusto, a w ostatniej zastałem może 1/4 pszczół na plastrach i dużą kopę ledwie ruszających się pszczół na dennicy... Takiego widoku się nie spodziewałem, a rodzinę wówczas spisałem na straty. Usunąłem część zaziębionego/zagłodzonego czerwiu, dałem jej niecały litr syropu (więcej nie chciałem, żeby nie prowokować rabunków), skropiłem syropem kupę pszczół, żeby ledwie żyjącym dać trochę energii i postanowiłem wrócić za parę dni, żeby połączyć resztki do najsłabszej z rodzin na pasiece Kr. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że większość pszczół wstała i "ożyła", a na dennicy pozostało jedynie może 1/4 tej kupki, którą zastałem przy poprzednim przeglądzie. Zamiast spodziewanych 1-2 ramek pszczół zastałem tam względnie rozsądnej wielkości odkład, który w zasadzie nie wymagał nawet zasilania. Oczywiście zakładam, że ten głodowy epizod nie pozostał bez wpływu na dalszy los tej rodziny, ale na razie nie widzę tam nadmiernego osłabienia i nic złego się nie dzieje (przy pobieżnej ocenie wizualnej). 

Do czerwca skarmiłem bodaj ok. 100 kg cukru, z czego pewnie 90, jeśli nie więcej, podane zostało rodzinom z grupy beskidzkiej. Potem w połowie czerwca przez chwilę karmić nie musiałem (to jedyny moment tego sezonu, kiedy zapasów nie ubywało - ale też nie przybywało, rodziny utrzymywały mniej więcej to co było im podane w maju i przez połowę czerwca). Potem wraz z rozpoczęciem kwitnienia lipy trzeba było znów rozpocząć karmienie. Taki był właśnie ten sezon tutaj. 

Jeśli chodzi o grupę krakowską, to tam sytuacja wyglądała zgoła inaczej - nie było rekordów (a wielu okolicznych pszczelarzy uważało ten sezon za raczej słaby) i powiedziałbym, że było tam przeciętnie lub poniżej przeciętnej. Niestety w grupie krakowskiej przetrwało sezon tylko 4 rodziny z czego 2 w projekcie "Fort Knox", a więc nie mogłem nimi dysponować swobodnie na własne potrzeby. Z dwóch pozostałych zostawiłem sobie tylko 1 w sile (zabierając średni sztuczny rój ze starą matką), a drugą dzieląc na odkłady. W szczycie sezonu (w czasie kwitnienia akacji) miałem więc tam jedynie 1 silną rodzinę (która przez moment miała siłę zbliżającą się do 4 moich korpusów 18'tek mniej czy bardziej obsiadanych przez pszczoły) i 3 względnie silne odkłady/sztuczne roje pozostawione na plastrach. Na akacji silna rodzina mocno się dolewała, a odkłady były w pięknym rozwoju i także zalane miodem. Wróciłem do tych pszczół dopiero około połowy lipca, żeby ewentualnie zabrać miód z silnej i przeglądnąć odkłady. Udało mi się rodzinie odebrać 5 słoików 0.9 miodu - i to był cały tegoroczny zbiór: jakieś 4.5 litra czyli niecałe 6 kg miodu (zostawiłem jej co najmniej kilka kg w ulu). Część z odkładów była już wówczas na głodzie i musiałem tam rozpocząć karmienie. 

Z końcem sierpnia - po mojej chorobie - kiedy wiedziałem już co stało się na pasiece Kr - pojechałem pesymistycznym nastawieniem do pszczół grupy krakowskiej (tam było już przewiezionych uprzednio kilka dodatkowych odkładów). Okazało się jednak, że rodziny miały się dobrze i pokarmu miały dość na rozwój - coś musiało więc nektarować. Z końcem sierpnia pojawiła się też nawłoć, która "dolała" rodziny zapewniając im mieszankę ciasta/syropu cukrowego/syropu inwertowanego i miodu na zimę. Na podkrakowskich pasiekach zostało więc już zakończone  karmienie i usunięte podkarmiaczki. W grupie beskidzkiej pozostają mi jeszcze ostatnie przeglądy, na dwóch miejscach podanie ostatnich dawek, a na jednym usunięcie podkarmiaczek.

Stan zdrowia rodzin - jak co roku jest różny. Są rodziny, które cieszą oko: są dobrze dokarmione, nie mają żadnych oznak chorób czy słabnięcia; ale było i kilka takich, których już nie ma (3? - 4?), a duża część z pasieki KM jest wyraźnie słabsza niż być powinna, choć nie widać żadnych wizualnych łatwo zauważalnych problemów (np. problemów z czerwiem czy bezskrzydłych pszczół). 

W tym roku, przy rekordowych cenach cukru, zanotowałem też rekordową ilość skarmionego pokarmu "na głowę" (matki pszczelej). Jak co roku znam tylko orientacyjną ilość, ale mniej więcej odpowiadającą rzeczywistości (nie notuję szczegółowo). Na zakarmienie rodzin pszczelich przez cały sezon poszło - jeśli czegoś nie pomyliłem: 60 kg ciasta, ok. 130-150 kg cukru (w postaci syropu), ok. 200 kg gotowego syropu (13 wiaderek po 15 kg = 195 kg). Łącznie daje to wartość ok. 400 kg na niecałe 30 rodzin (na tą chwilę 28), które przygotowałem do zimowli. Kosmos. Zwłaszcza przy tak mizernych zbiorach. Daje to ok. 15 kg na rodzinę przygotowaną do zimowli. Przy czym rodziny te są w różnej wielkości i średnio nie są ani mniejsze, ani większe niż każdego innego roku, kiedy karmiłem po 8-11 kg.


Pasieki:

grupa beskidzka:

KM 
- 8 rodzin (w tym 1 rodzina w kłodzie, 1 rodzina w ulu obserwacyjnym).

Zapszczeliłem 2 kłody (wpuszczając tam sztuczne roje) - ale z jednej z kłód w końcu sierpnia wyszedł malutki "rój" - zapewne resztki rodziny pszczelej uciekły z kłody bądź to przez głód, bądź choroby. Była to rodzinka nie większa niż na pół ramki, dosłownie garstka pszczół. Stało się tak pomimo tego, że okresowo starałem się dostarczyć do kłody bądź to zwitek z ciastem, bądź też syrop w butelce... dla królików (dodam, że w tym układzie jaki tu mam, ta butelka się nie sprawdzała - było z nią wiele problemów, albo syrop lał się do środka, albo po zewnętrznej części kłody, albo nie lał się w ogóle, a pszczoły nie miały tym samym do niego dostępu). 

Oprócz tego na pasiece tej stoi kilka rodzin (4 rodziny poza pasieką - rozstawione na działce; 3 rodziny, w tym wspomniana kłoda, na pasiece oraz 1 rodzina w ulu obserwacyjnym, która docelowo będzie zimowała w domu). 


Nie wiem w jakiej sile i kondycji jest rodzina w kłodzie. Widzę z niej loty, ale trudno mi po nich ocenić siłę pszczół. Co jakiś czas podaję jej parę garści ciasta przez wylotek. Rodzina w ulu obserwacyjnym - pomimo regularnego karmienia - nie rozwinęła się do takiej siły jakbym chciał. Prawdopodobnie z powodu późnego startu (na początku nie budowała intensywnie przez co rozwój opóźnił się pewnie ok. 2 tygodnie, a nadto przez jakiś czas rodzina nie miała wystarczającej ilości plastrów). Ma jednak siłę, która pozwoli jej zimować, na razie rodzina nie słabnie (w ciągu sezonu w rodzinie tej widziałem osyp roztoczy i kilka bezskrzydłych pszczół zostało wyrzuconych przez ul, ale rodzina nie wygląda źle).

Część z pozostałych rodzin niestety okazuje oznaki słabnięcia - mam poczucie, że jest to słabnięcie większe niż należałoby oczekiwać z powodu naturalnego jesiennego wypszczelenia. Są to rodziny, które były utrzymywane w ciągu sezonu w większej sile (macierzaki). Rodziny utworzone jako mniejsze odkłady mają sie - mam wrażenie (to tylko wrażenie, ale chyba prawdziwe) - lepiej. W tym sensie, że ich siła jest bardziej spójna z poziomem rozwoju.

Co interesujące na tej pasiece znajduje się rodzina "dobra" (sztuczny rój utworzony z rodziny dobra kupionej wiosną 2022), która do tej pory wygląda bodaj najładniej ze wszystkich - choć jest to rodzina, która trafiła do mojej pasieki względnie niedawno i dopiero teraz przechodzi swoją drugą (mam poczucie, że druga to najtrudniejsza) zimowlę bez leczenia. Ciekawe czy będzie to genetyka z potencjałem, która zagości w mojej pasiece na dłużej?

J
- 5 rodzin

Cztery z pięciu rodzin na pasiece J jest wizualnie w dobrej formie. Nie są to rodziny bardzo silne, ale też ich siła jest raczej spójna z całosezonowym rozwojem. Jest tam między innymi odkład z młodą matką ze wspomnianej poprzednio rodziny dobra oraz odkłady/sztuczne roje z rodzin GMz i R2-3. W tych rodzinach na razie nie widzę, żadnych objawów słabnięcia.

Piąta rodzina jest natomiast problematyczna i - niestety - wróżę jej raczej rychły koniec. Rodzinę tą (naiwnie licząc na pożytek...) praktycznie nie dzieliłem - choć jako że wiosna była słaba, to nie osiągnęła wielkich rozmiarów (ok. 2 moje korpusy, a więc +/- 50 litrów). W rodzinie w końcu sierpnia zaobserwowałem bardzo dużo bezskrzydłych pszczół. W połowie września - zdecydowałem się wbrew mojej dotychczasowej praktyce na zabieg:... usunięcia resztek czerwiu. Jakkolwiek rodzina wciąż utrzymuje pewną rozsądną (jak na okoliczności) siłę, to jednak sądzę, że niedługo jej nie będzie. Dodam też (żeby ukoić nerwy pszczelarzy), że o tyle nie obawiam się jej znaczącego wpływu na inne pasieki, że wysokie porażenie (które na pewno miało miejsce) wystąpiło przed okresem, w którym pszczelarze dokonują leczenia. Nie sądzę też, żeby rodzina była rabowana (a wpływ błądzenia, to raczej problem dla moich sąsiadujących rodzin), bo utrzymywała zapasy pokarmu. 

Kr
- 5 rodzin

Na tej pasiece rodziny nie pokazują objawów znacznego porażenia dręczem, jednak ogólnie ich stan budzi moje pewne obawy. W sierpniu przez chwilę oceniałem go wręcz na opłakany, ale wrażenie to potęgował osyp głodnych pszczół w jednym z uli i głód w pozostałych (wspomniany wcześniej). Po podkarmieniu - w czasie kolejnego przeglądu - miałem wrażenie, że rodziny nabrały wigoru (tak zapewne było) i wyglądały zdrowiej i lepiej. Ot, dowód na to, jak rozsądny wianuszek "miodu" może zmienić wizualny (subiektywny) odbiór rodziny.

Niestety, sądzę, że głód ... hm... nie poprawił stanu rodzin... A jako grupa są one chyba też najsłabsze (w kontekście siły rodziny, tj. liczebności robotnic). Ot, tak się złożyło, że były tam względnie najsłabsze odkłady. Nie mam jednak wrażenia, żeby rodziny te słabły w sposób nienaturalny - raczej ich stan jest spójny z całorocznym rozwojem (wliczając cały bardzo słaby sezon i sierpniowy dramat głodowy).


grupa krakowska:

K 
1 rodzina.

Rodziny z grupy krakowskiej są co do zasady znacząco lepsze niż rodziny z grupy beskidzkiej... Poza pasieką K... 

Tam przewiozłem zarówno sztuczny rój z matką z roju, który przyleciał do mojego ula na pasiece Las1, jak i odkład utworzony z macierzaka z tej pszczoły. Trafiła tam też garstka pszczół, która została z macierzaka tej rodziny (bezmatecznego), który połączyłem z rodziną z matką R2-3. Ta rodzina (macierzak po zeszłorocznej rójce) była w ciągu sezonu moją najsilniejszą rodziną - utrzymywaną w sile, nie dzieloną. Tą, z której udało mi się pozyskać jedyne 5 słoików tegorocznego miodu. Na końcu sierpnia w rodzinie tej zastałem "ogromną" ilość bezskrzydłych pszczół, potem osłabła z siły ponad 3 korpusów do garści pszczół. Sztuczna rójka z matką z zeszłorocznego roju wypszczeliła się do zera. Z wszystkich tych garści pszczół - podobnie jak w przypadku wspomnianej rodziny z pasieki J - wbrew dotychczasowej praktyce usunąłem resztki czerwiu, połączyłem je do jednej rodziny. Na wczorajszym przeglądzie stwierdziłem może 3 bardzo luźno obsiadane ramki pszczół. Rodzinie nie daję szans na przetrwanie. 

Las 1
3 rodziny

Na pasiece Las 1 mam 2 rodziny fortowe, oraz tegoroczną rójkę, która sama przyszła do mojego ula. Wszystkie te rodziny wyglądają dobrze, zdrowo.

Las 2
2 rodziny

Na pasiece Las 2 nie planowałem w tym roku zimować pszczół. Chciałem jednak wywieźć dwie rodziny z pasieki KM, żeby zimować je w grupie krakowskiej (gdzie nie tylko przed zimą jest bomba z pyłku i nektaru nawłociowego, ale mam wrażenie, że napszczelenie jest dużo mniejsze - a jaki by nie był inny powód, zasadniczo rodziny zimują mi lepiej pod Krakowem niż w Beskidzie). Wstępnie myślałem, że ustawię je na pasiece K - w tamtejszych rodzinach pojawiły się jednak duże ilości bezskrzydłych pszczół i uznałem, że lepiej nie narażać ich na dalszą inwazję ze słabnących/osypujących się rodzin. Poszły więc na puste pasieczysko. 

Las 3
4 rodziny

Na pasiece Las3 zimuję 3 rodziny fortowe oraz 1 rodzinę dodatkową (sztuczną rójkę z rodziny R2-3, przy czym o ile pomnę z tegoroczną matką, bo nastąpiła cicha wymiana). Wszystkie wyglądają dobrze - zachowują siłę, są dobrze zakarmione i w rozsądnej wielkości, spójnej z całosezonowym rozwojem.

Dodam, że na pasiece Las 3 ustawiłem ul, w którym umieściłem bodaj 3 nieużywane puste plastry... Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział (a widziałem już sporo przypadków), żeby w ulu było tak dużo kokonów barciaka. Cóż, ktoś musi przecież wychowywać te owady dla całej okolicy ... Pocieszające jest na pewno to, że jeśli nawet w plastrze były jakieś przetrwalniki bakterii to na pewno się nie ostały. Ot, taka naturalna sterylizacja. 

To tylko część królestwa barciaków, jakie zastałem w ulu


Wnioski ogólne z tego sezonu są następujące. Po pierwsze kolejny sezon pokazał, że rodziny w grupie krakowskiej zachowują lepsze zdrowie, rozwijają się lepiej, dynamiczniej i - o dziwo - mają lepszą bazę pożytkową (choć zawsze na nią narzekałem). Kolejny raz kilka przykładów pokazało mi, że sposób utworzenia rodziny, czy jej siła w czasie sezonu (tym bardziej w czasie utworzenia) nie mają żadnego przełożenia na lepsze trwanie rodzin - a nawet na przetrwanie lata, nie mówiąc już o zimowaniu. Straciły się bodaj 2 sztuczne rójki (w tym jedna w kłodzie), oraz 3 silniejsze macierzaki (przy czym jeden wypszczelił się w ciągu sezonu z powodu przedłużających się problemów z wychowem i unasiennieniem matki, a osłabiony bezmatek został ostatecznie połączony z inną rodziną) - dwa z tych macierzaków to były rodziny utrzymywane w największej sile w mojej pasiece (dzielone najmniej - acz z zabraniem sztucznego roju i zachowaniem przerwy w czerwieniu). Nie są to oczywiście liczby i przykłady statystycznie istotne, ale wpisują się w cały trend, który obserwuję od blisko 10 lat. 

Jest to także kolejny sezon, który pokazuje mi, że teren, w którym prowadzę pasieki jest dla pszczół raczej nieprzyjazny, a co najwyżej średni (a w Beskidzie ostatnie lata są zasadniczo złe, z 2 latami wielkiego głodu na 4 odkąd trzymam tu pszczoły) - po pierwsze z powodu raczej słabej bazy pożytkowej, po drugie z powodu wysokiego napszczelenia (bez wątpienia wpływającego na wyższą transmisję patogenów i pasożytów). Mogę jedynie pozazdrościć tym, którzy na pożytki nie narzekają...

niedziela, 17 września 2023

Największe błędy gospodarki pasiecznej w kontekście populacyjnego zdrowia pszczół - cz. 2

 We wrześniowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się druga część mojego ostatniego tekstu - kontynuuję w nim rozważania o błędach gospodarki pasiecznej w kontekście zdrowia populacyjnego pszczół miodnych. 

Zapraszam do lektury


Część 1


Największe błędy gospodarki pasiecznej w kontekście populacyjnego zdrowia pszczół - cz. 2


Za postępujący spadek kondycji pszczół miodnych w dużej części odpowiadają pszczelarze, a przede wszystkim ich stałe interwencje wstrzymujące naturalne procesy koadaptacji różnych organizmów. Większość błędów można byłoby łatwo wyeliminować, przyjmując za priorytet zdrowie populacyjne pszczół. 

Dezynfekcja środowiska życia pszczół 

Stałe poddawanie środowiska życia pszczół dezynfekcji i/lub sterylizacji nazywa się nierzadko „higienizacją sprzętu” czy „higieną w pasiece”. Moim zdaniem nie ma to nic wspólnego z higieną, a długofalowo zabiegi są bardzo szkodliwe. Pszczoły mają własne zasady higieny, jeśli mogą je praktykować (np. dziko żyjące populacje) po prostu to robią: czyszczą gniazdo na miarę potrzeb, pokrywają otoczenie propolisem, przejawiają cechy higieniczne (usuwają porażone poczwarki, roztocza Varroa itp.). Bakterie i grzyby, które od zawsze współistniały z pszczołami, są im po prostu potrzebne do zachowania zdrowia. Wśród wielu tysięcy gatunków bakterii i grzybów jest zaledwie garstka mikroorganizmów dla pszczół szkodliwych. Mogą być bardzo niebezpieczne. Nie są jednak bardzo groźne tam, gdzie pszczoły miodne tworzą zdrowe populacje, ale tam, gdzie stale przeciwdziała się wykształcaniu adaptacji do środowiska, odporności na najgroźniejsze choroby (w tym warrozę), nieustannie prowadzi tzw. higienizację... po czym nagle jej zaprzestaje. Wówczas rozwijają się choroby bakteryjne i grzybicze, tym zjadliwsze, im bardziej zapamiętale z nimi walczono. Choroby grzybicze czy nawet zgnilec nie są groźne dla populacji pszczół dziko żyjących (owszem, mogą być groźne dla pojedynczych rodzin tworzących populację), są natomiast wyjątkowo niebezpieczne dla pszczół żyjących w pasiekach poddanych reżimowi intensywnej gospodarki pasiecznej [I. Fries i in., 2006].

Rozumiem potrzebę wykonywania dezynfekcji i/lub sterylizacji ula i sprzętu pasiecznego, jeśli w siedlisku rozwinęła się bardzo zaraźliwa choroba bakteryjna, np. zgnilec amerykański lub europejski. Nie uważam, żeby któraś z tych chorób była problemem biologicznym, ale rozumiem, że w warunkach, w jakich przyszło nam dziś prowadzić pasieki (czyli niesłużących wypracowywaniu zdrowia populacyjnego pszczół miodnych) może być problemem gospodarczym. Przy działalności pasiecznej opartej na pszczołach nieodpornych na choroby i wysokiej gęstości populacji, epidemia może rozwinąć się bardzo szybko. Zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć decyzji o dezynfekcji dennic, powałek, korpusów itp. pszczół żyjących oraz przesiedlania ich do wyjałowionych uli, jeśli nie ma wyraźnych objawów chorób. A może inaczej: jestem w stanie to zrozumieć pod tym warunkiem, że założeniem pszczelarza jest praca z całkowicie nieodpornymi owadami, niezwracanie uwagi na ich zdrowie populacyjne. Wówczas te działania nabierają sensu – są bowiem spójne z przyjętym kierunkiem chowu i hodowli pszczół. 

 Co istotne, większość wirusów (czy ogólnie: patogenów) odpowiadających za duży procent śmiertelności rodzin pszczelich nie jest zagrożeniem dlatego, że są obecne na ściankach ula, dennicy czy woskowym plastrze. Groźne stają się wówczas, gdy zostaną połączone z wektorem, jakim jest dręcz pszczeli. Dla poszczególnych pszczół (a w efekcie rodziny pszczelej) wirusy są największym zagrożeniem, jeśli dostaną się do tkanek wewnętrznych (podczas żerowania), a nie w momencie kontaktu z powłoką ich ciała, bo ta skutecznie broni je przed mikrobami. Wyjątkiem mogłyby być spory wywołujące nosemozę (one nie potrzebują wektora, aby zagrozić zdrowiu rodziny), ale ta dolegliwość także dość szybko przestałaby być realnym problemem dla pszczół, jeśli zaczęlibyśmy się kierować zasadami zdrowia populacyjnego i budować w ulach zdrowe ekosystemy bakteryjno-grzybicze. 

Rozwiązaniem problemu jest odstąpienie od sterylizacji (tzw. zabiegów higienicznych) w siedlisku pszczół żywych (tylko tyle i aż tyle), a w przypadku pszczół osypanych wykonywanie zabiegów tylko w przypadku wystąpienia w ulu groźnej i wysoce zaraźliwej choroby bakteryjnej. Bardzo ważna jest też praca z lokalnie przystosowaną populacją pszczół. 


Usuwanie cech potrzebnych dla zachowania zdrowia populacyjnego podczas doboru hodowlanego 

Przyznam, że od lat nie interesuje mnie praca polskich hodowców nad pszczołami wykorzystywanymi w gospodarce pasiecznej (w związku z tym mam nadzieję, że to co napiszę poniżej nie jest już aktualne, choć pewno nie w każdym przypadku). Lata temu próbowałem poznać metody i motywację hodowców (lub tzw. powielaczy), z niektórymi podejmowałem dyskusje w mediach społecznościowych. Po jakimś czasie przestałem to robić, uznając, że wykonują bardzo dobrą pracę z punktu widzenia poprawy cech gospodarczych pszczół, nierzadko jednak wiele złego z punktu widzenia zdrowia populacyjnego. Oprócz sprowadzania coraz to nowego materiału genetycznego czy tworzenia w swych populacjach balansu cech, który wyklucza zdolności pszczół do samodzielnego radzenia sobie z problemami (zwłaszcza w świecie zdominowanym przez dręcza), w niektórych przypadkach podejmowano selekcję przeciwko cechom, od których właśnie zależy zdrowie pszczół. Poniżej wymienię tylko kilka z nich, ale uważam, że selekcja pszczół w hodowli jest – a na pewno była - po prostu niezrównoważona. 

Po pierwsze stale trwa selekcja pszczół, które wraz z pojawieniem się pierwszych pożytków są wyjątkowo silne i gotowe do zbierania miodu towarowego. Najczęściej oznacza to, że matki zaczynają czerwić już wtedy, gdy powinna trwać zimowla. Przede wszystkim skutkuje to dłuższym okresem lęgowym dla dręcza pszczelego. Mniejszymi problemami mogą być przypadki zaziębienia czerwiu, jeśli w czasie przedwiośnia powrócą chłody, a nawet – w skrajnych sytuacjach - śmierć głodowa pszczół. Jeszcze innym problemem jest to, że cechę próbuje się uzyskać, sprowadzając obce podgatunki z południa. 

Po drugie przez dziesięciolecia trwał dobór hodowlany pszczół, które propolisowały możliwie oszczędnie. Dziś badań dotyczących znaczenia propolisu dla zdrowia pszczół jest coraz więcej. Okazuje się, że propolis może być naturalnym pestycydem (akarycydem) i sprzyjać zmniejszeniu sukcesu reprodukcyjnego dręcza (!) [M. Pusceddu i in., 2021]. Mam nadzieję (sądzę jednak, że płonną), że dziś w toku doboru hodowlanego wybiera się te pszczoły, które propolisują najwięcej. 

Po trzecie bardzo długo trwała selekcja pszczół na tzw. zwarty wzór czerwiu. Oznacza to ni mniej ni więcej, że dobór hodowlany pszczół wymierzony był przeciwko zachowaniom higienicznym (tj. w zdolność pszczół do walczenia z chorobami czerwiu czy warrozą). Na ile cecha ta jest rugowana z genomu pszczół dziś - trudno powiedzieć. 

Rozwiązaniem problemu jest powrót do zasad selekcji naturalnej w toku hodowli (rzecz jasna przez pierwsze lata czy dziesięciolecie można poprzedzić to np. selekcją odporności na warrozę na podstawie kryterium selekcyjnego porażenia dręczem). Uważam, że każdy hodowca powinien stosować zasady doboru naturalnego. Tylko w taki sposób możemy weryfikować, jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się w selekcji, zanim zaburzymy mechanizmy zdrowia populacyjnego pszczół. Jeśli jedna cecha rozwinęłaby się nadmiernie, co skutkowałoby upośledzeniem innych potrzebnych zdolności/cech pszczół, to selekcja naturalna wyeliminowałaby rodzinę z procesu doboru hodowlanego (np. jeśli zbyt silne rodziny miałyby zbyt wysokie porażenie dręczem czy rodziny zbyt mało propolisujące cierpiałyby częściej na choroby bakteryjne i grzybicze). 


Wykorzystywanie metod gospodarki pasiecznej upośledzających zdrowie rodzin pszczelich 

Nie jest dziwne, że niektóre metody chowu również wpływają na zdrowie pszczół. Moim zdaniem jednak raczej odbijają się na zdrowiu poszczególnych rodzin niż na zdrowiu populacyjnym. Choć, nie są to stany tożsame, to jednak w pewnym stopniu od siebie zależne. Profesor Seeley tworząc koncepcję pszczelarstwa darwinistycznego, zwrócił uwagę na wiele różnic dotyczących sposobu życia zdrowych populacji pszczół (żyjących dziko, bez dozoru pszczelarzy) w porównaniu z pszczołami w pasiekach poddanymi reżimowi gospodarki intensywnej („Pszczelarstwo” 2019, 7-10). Stosując się do tych zasad, zdecydowanie moglibyśmy poprawić zdrowie poszczególnych rodzin pszczelich, problem tkwi jednak w tym, że niektóre reguły pszczelarstwa darwinistycznego stoją w pewnej kontrze do pszczelarstwa wydajnego, co od razu skreśla tę metodę u wszystkich pszczelarzy zawodowych i pół-zawodowych (w odróżnieniu od wszystkich poprzednio opisywanych błędów gospodarki w kontekście zdrowia pszczół, gdyż te – moim zdaniem - dają się w pełni pogodzić z prowadzeniem wydajnego pszczelarstwa). 

Jeśli porównamy regiony, w których uprawia się pszczelarstwo oparte na zdrowej populacji pszczół (np. niektóre lokalizacje w USA, Wyspy Brytyjskie, część Skandynawii) z regionami, gdzie pszczoły w większości nie tworzą zdrowych populacji (niektóre lokalizacje w USA, znacząca część Europy kontynentalnej), to dojdziemy do wniosku, że tzw. przyjazne pszczołom metody uprawiania gospodarki pasiecznej wcale nie są – lub być nie muszą - kluczowe dla zachowania zdrowia pszczół i ich przetrwania. Albo inaczej: inne okoliczności są istotniejsze niż to, w jakich ulach trzymamy pszczoły czy jak często i intensywnie ingerujemy w ich życie (np. przeglądami, zabiegami przeciwrójkowymi, gospodarką wędrowną itp.). Bartnicy ze Szwajcarii czy Niemiec nierzadko narzekają na blisko stuprocentową śmiertelność pszczół w niedoglądanych siedliskach, podczas gdy na Wyspach Brytyjskich, gdzie populacja pszczół cechuje się wyjątkowym zdrowiem (na tle innych krajów Europy), możliwe jest prowadzenie pszczelarstwa praktycznie nieróżniącego się od opisywanego w podręcznikach do intensywnej gospodarki pasiecznej: w niektórych regionach dzieje się to bez zauważalnych szkód dla zdrowia owadów. Grupa pszczelarzy współpracująca w selekcji pszczół niedaleko Hallsberg w Szwecji (obszar selekcyjny pszczoły Elgon zorganizowany przez Erika Österlunda) po 12-13 latach selekcji zaprzestała zwalczania dręcza w zdecydowanej większości swoich rodzin pszczelich (ich populacja to co najmniej 700– 800 rodzin), choć te trzymane są w obszernych ulach, często jednościennych i niedocieplonych, w wydajnej gospodarce, w której powstrzymuje się rojenie i podejmuje selekcję na produktywne i łagodne pszczoły itp. 

Rozwiązaniem problemu byłoby możliwe najszersze wdrożenie zasad tzw. chowu przyjaznego pszczołom. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykorzystywać ule z chropowatymi ścianami (stymulującymi propolisowanie), niezależnie od tego, czy pszczoły zajmują ul mniejszy, czy większy i ile mamy uli. Starajmy się rozstawiać ule na pasieczyskach w możliwie dużym oddaleniu od siebie, z wylotkami zwróconymi w różne strony (aby zapobiegać błądzeniu). Na czas pracy nad lokalną adaptacją (ok. 10 lat przy zachowaniu wspomnianych założeń) warto byłoby ograniczyć wędrówki z pszczołami (pod względem częstotliwości i odległości, na które przewozimy pszczoły, rezygnując z wędrówek w późnym okresie sezonu, np. na wrzos czy nawłoć, bo sprzyjają wysokiej transmisji poziomej dręcza i patogenów w wyniku rabunków i błądzenia, a nadto zwiększają stres rodziny pszczelej bezpośrednio przed najtrudniejszym dla nich okresem - zimowlą). 

Czas na zmianę myślenia 

Nie mam wątpliwości, że zdrowie populacyjne pszczół zależy tylko od pszczelarzy. Zasady, według których większość z nich prowadzi dzisiejszą gospodarkę raczej sprzyjają podtrzymywaniu zjadliwości u patogenów niż kształtowaniu odporności u pszczół. Choć w Polsce gęstość populacji pszczół miodnych należy do najwyższych w Europie (tym samym najwyższych na świecie) do zakładania pasiek, a następnie stosowania metod intensywnego pszczelarstwa wciąż przekonuje się nowe osoby. W tle padają argumenty o ratowaniu pszczół. Poza tym mit ratowania pszczół miodnych poprzez prowadzenie gospodarki pasiecznej w obecnym wydaniu wciąż podtrzymuje wielu pszczelarzy. Ten zgubny pogląd służy kreowaniu pozytywnego wizerunku pszczelarstwa. Ale moim zdaniem, aby sprostać oczekiwaniom kreowanym przez wspomniany mit, powinniśmy wreszcie zacząć myśleć o zdrowiu populacyjnym pszczół miodnych i stworzyć im warunki, które faktycznie będą służyć ich kondycji, a nie ograniczać działań do leczenia pszczół z chorób.