środa, 22 maja 2019

Leje... czyli z pustego i Salomon nie... naleje

Mój optymizm przygasa. Nie z powodu rozwoju pasieki, prowadzenia dalszej selekcji, czy zdrowia pszczół. Tu na razie wszystko jest względnie zgodnie z planem. Stan pszczół jest taki, że na pewno dam radę odbudować pasiekę i zrobić jeszcze parę rodzinek dodatkowo dla kolegi, który w zeszłym roku nie miał szczęścia. Czekam tylko aż przygotuje mi kilka swoich uli. O dziwo pszczoły padły, choć ma najlepszy ul na świecie: Langstroth 3/4, jednościenny, z wejmutki, na dennicy osiatkowanej. Dziwne te pszczoły.
Przygasa mój optymizm związany z możliwością pozyskania w tym roku jakiegokolwiek miodu. Znów. Kolejny rok. Czy tak już będzie zawsze? 

Rok rozpocząłem z dużym optymizmem. Żyło wtedy około połowa rodzin, a połowa z tej połowy (czyli około 12) było w kondycji, która pozwalała patrzeć w przyszłość z nadzieją na wreszcie normalny rok (czyli taki i z dobrym rozwojem i z miodem). Przedwiośnie spowodowało jednak, że część pszczół osłabło, kolejne (pojedyncze) rodzinki padły - ostatnia już w maju. Kilka też rodzin osłabiłem, żeby wspomóc innego kolegę po stratach. Ostatecznie więc w sile pozostało mi 3 bardzo solidne rodziny (1 na pasiece R2 - victoria, 1 na pasiece B - oznaczona B2 i wywodząca się z zeszłorocznego słabiaka i 1 na pasiece T w nowosądeckim - choć w przypadku tej ostatniej nie wiem jak się ma teraz, byłem tam jeszcze z końcem kwietnia). Do tego mam/miałem kilka średniaków (6 - 8), które mogłyby spokojnie rozwinąć się mniej więcej na pożytek lipowy. Przedwiośnie pozostawiło resztę słabych rodzinek. W różnej sile. Od 1 do 4, czasem 5, ramek pszczół. 
W zeszłym roku miałem rodziny słabe, ale wszystkie rozwijały się błyskawicznie. To prawda, że mało która doszła do siły na pożytek lipowy (który zaczynał się wtedy mniej więcej o tej porze roku), ale widać było w nich pęd do rozwoju. I miały na czym. Wiosna była bogata, a kto miał silne pszczoły opływał w miód i wszelkie dostatki. W tym roku mam cały możliwy rozstrzał rodzin i pełen wachlarz możliwości. Ale chyba dominują te słabsze lub co najwyżej średnie. Mam więc: "kiszące się" szklanki pszczół i rodziny na 4 korpusach; pięknie rozwijające się maluchy i średniaki oraz silniejsze, które stanęły w rozwoju, a nawet i niektóre (na moje oko) się zmniejszyły. Mam więc chyba wszystko to, co pszczelarze mogą obserwować u siebie w różnych latach i różnych okresach. A to wszystko mam u siebie na raz tej wiosny. 
Roztocza widuję. Tu jedno, a tam dwa. Niewiele. Ale na pewno są. Nie widzę wizualnych objawów chorób. Nie ma pszczół bezskrzydłych, nie ma zamierającego czerwiu. Przynajmniej tyle, przynajmniej na razie. I oby tak dalej.

Leje. Wczoraj i dziś miało być w miarę ładnie według wcześniejszych prognoz, ale wczoraj, jak i chwilę temu otrzymałem sms z ostrzeżeniem o możliwych podtopieniach. Choć i tak pada chyba mniej niż w ostatnich prognozach, które zastąpiły te jeszcze poprzednie "lepsze". Zastanawiam się kiedy te deszcze się skończą. 
Dwie silne rodziny w pobliżu doglądam w oknach pogodowych, sprawdzając czy (nie) chcą się roić. Na razie nie widzę takich objawów. Mają sporo miejsca (obie stoją na 4 korpusach 18tkach, a jedna ma nawet dodatkową "podstawkę" tworzącą z jednego z korpusów pełny rozmiar wielkopolski) i trochę ramek do budowy. Ale i w takich warunkach prędzej czy później wpadną w nastrój rojowy. Jak tylko daleko sięga długoterminowa prognoza interii, widzę, że praktycznie co dzień ma być deszcz i chmury. Czy tak ma być przez całe lato? Ostatnie lata, to były lata suszy (tak je przynajmniej odbierałem). Bywały okresy kiedy dookoła było pełno koniczyny, maków czy chabrów i nie było na nich ani jednej pszczoły, a w ramkach było pusto. Cały czas "narzekałem" na niedobór wody i głód, który prawdopodobnie związany był właśnie z suszą. Lipiec i sierpień w ostatnich latach, to było (przeważnie) palące słońce i rzadki deszcz, który nie uzupełniał nawet niedoborów wody w glebie. To i głód był całe lato. Ale maj zawsze obfitował w pokarm i pszczoły nigdy nie głodowały. Tym razem kwiecień był wyjątkowo suchy, a jak się rozlało, tak falami pada i przejaśnia się. O ile jeszcze w marcu i kwietniu zastanawiałem się nad tym, że "przekarmiłem" pszczoły jesienią, tak teraz widzę, że przynajmniej problem całkowitego braku pokarmu nie dotyka mnie, a raczej pszczół, tak bardzo. A przynajmniej w większości rodzin. W marcu większość z moich rodzin miała po 3 - 4 ramki z pokarmem. Było kilka takich, które na pokarmie w ulu mogłyby spokojnie zimować drugi raz. Dziś tego systematycznie ubywa, lub już się skończyło. Co przegląd jest mniej. Te rodziny, które miały wiosną mniej jedzenia, dziś zaczynają być głodne. 2 dni temu jednej z rodzin pod domem (tu pszczoły dostały chyba najmniej pokarmu przed zimą) dałem słoik z syropem. Chyba trzeba będzie kupić cukier i zacząć robić syrop dla kolejnych. W maju? Wariactwo... Stare przysłowie pszczół mówi: "jak nie urok, to sraczka"... i chyba tak właśnie jest - jak nie susza, to leje przez miesiąc. I to w okresie, który tu w moim rejonie jest tak naprawdę jedynym dobrym czasem obfitującym w pokarm. Potem jest już tylko gorzej. A przynajmniej tak było w ostatnich kilku latach.

Ale popatrzmy z optymizmem. Kto wie, gdyby lato było ciepłe i mokre (potrzebujemy tylko trochę więcej słońca), to może w lecie nie będzie głodu? Nie oczekuję pożytków towarowych. Oczekuję, że odkłady będą mieć naturalny pokarm na rozwój, a silniejsze rodziny zakarmią się same z nawłoci na zimę. Moje oczekiwania nigdy do tej pory się nie ziściły. Czy mokre lato pozwoli na to, żeby było lepiej? A może nie będzie mokrego lata? Może deszcze się skończą i nastaną upały i susza?

Rodziny w większości na razie nie pozwalają na podziały. Są za słabe. Tych kilka lepszych wciąż trzymam (dopóki nie wystąpią nastroje rojowe) z nadzieją na kilka słoików miodu lipowego. Rzepak już się zieleni, a na akację raczej też nie liczę, bo rozkwitnie lada chwila (a w Krakowie już kwitnie), czyli w czasie zapowiadanych chłodów i deszczów. Zrobiłem na razie tylko kilka odkładów, a więcej chyba będzie dopiero, gdy rodziny dojdą do siły, lub zirytują się na pogodę, jak ja i założą mateczniki rojowe. Na razie 2 osierocone rodziny zostały podzielone na 3 (czyli 1+2), a matki pewnie wygryzły się dopiero co i jeszcze nie podjęły czerwienia.
Z nadzieją na słońce czekam, co będzie dalej.


UZUPEŁNIENIE 23.05.2019

Dziś znów cały dzień pada. W pasiece pod domem stoi woda...

wtorek, 21 maja 2019

Projekt "Sztuczna Barć" 2019

W dniu 9 maja 2019 roku w okolicznych lasach powiesiliśmy kolejne skrzynki dla pszczół. To już czwarta odsłona "Sztucznej Barci" - bo tak nazwałem ten projekt. O tym, co działo się w poprzednich latach, pisałem już uprzednio na swoim blogu. Jeżeli jesteś zainteresowany, zapraszam do poprzednich wpisów: część 1 - 2016; część 2 - 2017; część 3 - 2018.

Jak co roku, i tym razem, powiesiliśmy 5 skrzynek dla pszczół. Skrzynki te wykonuję we własnym zakresie, natomiast wieszamy je wspólnie z kolegami. Od 3 lat w tym celu przyjeżdżają do mnie Łukasz i Marcin, a w 2019 roku mieliśmy też "nowego" kolegę do pomocy: Mariusza. Piszę "nowego" bo, chociaż znamy się już od lat, skrzynki wieszał z nami pierwszy raz. Niestety Mariusz nie trafił najlepiej z "inauguracją"... Tym razem - choć oczywiście mogło być gorzej - nie udała się nam pogoda. Pół dnia siąpił lekki deszcz i choć nie można powiedzieć, że było "zimno", to na pewno wiele brakowało do przyjemnego komfortu pracy, jaki pamiętamy z poprzednich lat. Już pod moim domem, gdy rano (niestety musieliśmy w takich warunkach) przekładaliśmy pszczoły dla Mariusza do jego skrzynek, chyba wszyscy przemoczyliśmy buty. Pracowaliśmy więc w lesie mając zimne nogi. Musieliśmy też pracować w dodatkowych kurtkach. Nie wiem jak inni, ale ja już przy trzeciej skrzynce zacząłem odczuwać nieprzyjemny dyskomfort z powodu zimnych stóp. Ale nie ma co narzekać, uważam, że jak co roku, pomimo wspomnianych trudności, było po prostu fajnie. Zawsze to przyjemnie spotkać się w fajnym towarzystwie i pogadać, przy okazji robiąc coś pożytecznego i innego niż na co dzień.

Pierwszą skrzynkę powiesiliśmy z pszczołami. W mojej pasiece stan pszczół jest dobry i zły jednocześnie. Dobry, bo pszczoły przeżyły w satysfakcjonującej mnie liczbie rodzin, zły, bo większość rodzin jest słabsza lub co najwyżej średnia. Rozwój pszczół jest też gorszy niż zeszłoroczny, bo wiosna jest raczej chłodna, a w ostatnim czasie, kiedy mnóstwo kwiatów rozkwitło (a wiele już przekwitło) pszczoły siedzą w ulach, bo po prostu dużo pada. To odbija się nie tylko na możliwościach pozyskania miodu w takiej pasiece, jak moja, ale i na rozwoju pszczół, a w aspekcie "sztucznej barci" na możliwościach ich zapszczelenia. Otóż miałem nadzieję, że w tym roku powiesimy co najmniej 3 - 4 skrzynki z pszczołami. Cały czas liczę na to, że będę mógł z części pszczół wrzucić pakiety do skrzynek, aby żyły nie niepokojone przez pszczelarza - czyli mnie. Optymistycznie wyglądało to jeszcze w marcu. Obecnie, z racji słabego rozwoju pszczół, tylko bardzo nieliczne rodziny nadawały się na osłabienie, a chciałbym też liczyć na kilka, z których będę mógł pozyskać chociaż po kilka ramek miodu. Ostatecznie więc zdecydowałem się na osierocenie jednego z mocniejszych średniaków. Symbolicznie, aby choć jedna skrzynka gościła pszczoły. Była to rodzina z mojego warszawiaka w budce pod domem, z córką matki 16'tki, podarowaną mi przez Łukasza w 2017 roku wiosną. O ile nie wymieniła się tam matka, to pochodzi ona z 2017 roku. Wybrałem taką rodzinę, z której raczej nie miałem szans wziąć miodu (przynajmniej tego wczesnego), ale przy okazji liczę, że taką, którą mogłem osierocić i osłabić bez nadmiernych obaw, że pszczoły nie wygrzeją czerwiu i nie wychowają młodych matek. Pozostałe skrzynki, niestety, musiały zawisnąć puste. W związku z chłodną wiosną i zapowiadanym deszczowym majem, liczę jednak, że choć kilka skrzynek złapie w tym roku rójki (ku złorzeczeniu pszczelarzy, z których pasiek uciekną...).

W tym roku powiesiliśmy skrzynki w trzech miejscach - po dwie w dwóch i jedną w odosobnieniu. Liczba skrzynek w lesie powoli zagęszcza się. Oczywiście, jak co roku, wszystko dzieje się w uzgodnieniu z miejscowym leśniczym - panem Krzysztofem. On wybiera rejony, w których w ostatnim czasie była prowadzona wycinka. Dzięki temu wiemy, że przez dłuższy czas w miejscach, w których zawisną skrzynki, nie będą prowadzone intensywne prace leśne. Pszczoły nie będą niepokoić pracowników leśnych, a ci z kolei nie będą niepokoić pszczół - tj. oczywiście o ile skrzynki zostaną zapszczelone.

Pisałem już wcześniej i zresztą wielokrotnie, dlaczego uważam, że takie projekty są istotne. Nie będę więc wdawał się w nadmierne szczegóły, ale warto przybliżyć naistotniejsze kwestie. Trochę więc powtórzę się.

Po pierwsze pszczoły dzięki temu mogą wrócić do lasów, gdzie było ich pierwotne miejsce. Zapewne w lesie gdzieś znajdują się dziuple, w których mogą żyć, ale myślę, że nie jest ich zbyt wiele, a przecież mieszkańców lasów jest więcej - inne zwierzęta (zwłaszcza ptaki, ale nie tylko) także potrzebują siedlisk. Więc dodatkowe skrzynki na pewno nie zawadzą.

Po drugie las uzyskuje dodatkowych zapylaczy - czy też raczej, w przypadku powieszenia pustych skrzynek, szanse, że owady mogą się tam pojawić. Zapewne krótkoterminowo niewiele się zmieni, ale wydaje mi się, że zwiększenie liczby zapylaczy, może długofalowo pozytywnie wpłynąć na florę (a pośrednio i faunę) leśną. Pszczoły obecnie żyją w skupiskach - to powoduje, że w bezpośrednim rejonie pasiek jest nadmiar zapylaczy, a w rejonach w oddali może ich brakować. Dzięki "rozrzuceniu" takich skrzynek na większym obszarze, możemy potencjalnie uzupełnić niedobory zapylaczy w miejscach, w których ich nie ma lub jest ich niewiele. W mojej ocenie dzieje się tak bez nadmiernej szkody dla miejscowych dzikich owadów, a pszczoły gnieżdżące się w oddaleniu od pasiek nie stanowią też dla nich ani wielkiej konkurencji, ani zagrożenia epidemiologicznego.

Po trzecie takie działania, choć może przede wszystkim gdyby prowadzone były przez wielu pszczelarzy, długofalowo mogą przyczynić się do poprawy adaptacji pszczół do lokalnych warunków. Pszczoły mogłyby żyć w oddaleniu od siebie, co sprzyjałoby ich powolnej selekcji na odporność na choroby. Zgodnie z badaniami Thomasa Seeleya pszczoły, żyjąc w oddaleniu od siebie, w środowisku, które sprzyja rojliwości, mają zdecydowanie większe szanse przetrwania, a długofalowo wspiera to procesy adaptacyjne (patrz: koncepcja "Pszczelarstwa darwinistycznego", np. tu: http://pantruten.blogspot.com/2017/01/wykad-tomasa-d-seeleya.html i tu: http://pantruten.blogspot.com/2018/09/profesor-thomas-seeley-o-niektorych.html, a także tu: http://pantruten.blogspot.com/2018/09/horyzontalny-przepyw-roztoczy-czyli.html oraz mój wywiad z profesorem, który możesz zobaczyć na moim kanale YT: https://www.youtube.com/watch?v=NP93oHmmByw). Stawiam tezę, że gdyby każdy pszczelarz miał w swoich okolicach dziko żyjącą populację, to leczenie pszczół byłoby "zdecydowanie mniej konieczne" niż jest obecnie. Czyli de facto być może poprawiłoby sytuację niektórych rodzin pszczelich, ale tak naprawdę, kto nie chciałby traktować pszczół toksynami czy środkami biobójczymi, ten nie musiałby tego robić. Oczywiście licząc się z tym, że okresowo śmiertelność byłaby trochę wyższa, a niektóre rodziny byłyby słabsze niż te, wyhodowane przez mistrzów likwidacji lokalnego przystosowania pszczół (za to traktowanych chemią). Zapewne ciężko będzie się przekonać w praktyce czy ta teza jest prawdziwa, ale w mojej lokalnej rzeczywistości staram się ją weryfikować właśnie prowadząc projekt "Sztuczna Barć".

Podobnie jak w latach poprzednich, robotę na drzewach, w zabezpieczeniu alpinistycznym, wykonywał Łukasz (https://www.pasiekalapa.pl/http://llapka.blogspot.com/). Marcin wciągał skrzynki na drzewa. Mariusz brał się za noszenie wszystkiego, zanim kto inny zdołał podejść do skrzynek, drabiny, linek i tym podobnych. A ja biegałem dookoła, robiłem szum i zamieszanie... Słowem, zgrana z nas była paczka.

Jeżeli chodzi o poprzednie "edycje" Sztucznej Barci, a raczej o ich wyniki, to możemy zrobić małe podsumowanie. Od 2016 roku, w każdym sezonie zawisło 5 skrzynek - to daje łącznie liczbę 20 powieszonych potencjalnych siedlisk. W 2017 powiesiłem 2 skrzynki z pszczołami. W jednej z nich wciąż trwają loty pszczół, a więc istnieje ciągłość zasiedlenia od 2 pełnych lat kalendarzowych. W drugiej ze skrzynek pszczoły latały w marcu, ale niestety już nie w kwietniu. Prawdopodobnie więc, niestety, pszczoły "dobiło" zimne i dość niekorzystne przedwiośnie. W 2018 roku do jednej skrzynki przyszła też rójka. Ta niestety nie latała już w jesieni. W tym roku skrzynka została rozdziubana przez - zapewne - dzięcioły. Pytanie czy chcą tam gniazdować (jeżeli tak, to trzymam za nie kciuki), czy tylko chciały się dostać do osypu, żeby go skonsumować (jeżeli tak, to niestety tylko poniszczyły trochę mojej pracy). Jak się okazuje skrzynki mogą więc służyć nie tylko pszczołom.
Jedno drzewo - w wyniku nieporozumienia - zostało ścięte już po pierwszym roku więc i liczba skrzynek zmniejszyła się o 1. W jednej skrzynce rozrastający się konar uszkodził dno (pytanie czy skrzynka bez dna będzie przez pszczoły zasiedlana?), a w kolejnej odpadł konar, na której stała skrzynka. Wisi ona (chyba dość stabilnie) na stalowej lince, jednak straciła podporę. Będę musiał rozważyć albo zdjęcie tej skrzynki, albo poprawienie w jakiś sposób jej mocowania. Do tej chwili wisi więc 17 "stabilnych" skrzynek, a w co najmniej dwóch z nich goszczą pszczoły (w tym w jednej zaledwie chwilę). Z końcem czerwca zrobię objazd wszystkich i zobaczę jaki jest wynik łapania pszczół w tym sezonie.
Dziękuję leśniczemu panu Krzysztofowi za udostępnienie terenów na wieszanie skrzynek!

Jeszcze raz dziękuję kolegom Łukaszowi, Marcinowi i Mariuszowi za odwiedziny i pomoc przy wieszaniu skrzynek! Mam nadzieję, że pomimo niesprzyjających warunków pogodowych, spędzili po prostu fajny dzień, tak jak ja. Na pewno z uwagi na odległość Łukasz i Mariusz, mieli zdecydowanie ciężej niż ja... W przeciwieństwie do mnie, nie mieli chyba suchych skarpet i butów na przebranie...


Zapraszam do obejrzenia relacji filmowej z wieszania skrzynek:

Autorem grafik jest Mariusz Uchamn. Inne jego grafiki możesz zobaczyć tutaj: http://bractwopszczele.pl/media1.html

wtorek, 14 maja 2019

O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 2

W majowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się druga część mojej kolejnej pszczelarskiej publikacji o badaniach Torbena Schiffera.

Tekst dostępny jest też na stronie Bractwa Pszczelego, na którą serdecznie zapraszam.

Z częścią pierwszą tekstu możesz zapoznać się tutaj.

Zapraszam do lektury!


O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 2

(część 1)

Fizyka ula a nowoczesne pszczelarstwo 


Zaleszczotki pojawiły się w pszczelich siedliskach w sposób całkowicie naturalny i samoistny. Potrafią „uchwycić się” wylatującej wraz z rojem pszczoły. Ponoć w taki sposób może zmienić siedlisko nawet do kilkudziesięciu sztuk. Między innymi dzięki temu rozprzestrzeniały się między dziuplami. Funkcjonowały w nich, potem w kłodach, a w końcu w ulach jako organizm symbiotyczny pszczół, aż zostały wyparte przez pszczelarzy. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, niewątpliwie ogromne znaczenie miało rozpoczęcie wykorzystywania rozległego arsenału substancji chemicznych w walce z dręczem pszczelim. Po drugie, zniknęły z pasiek z powodu upowszechnienia się nowoczesnej konstrukcji ula, a zwłaszcza masowego wprowadzenia do użytkowania uli z materiałów sztucznych oraz drewnianych jednościennych z dennicą osiatkowaną. Nowoczesne konstrukcje wyjątkowo nie sprzyjają zaleszczotkom.

Substancje chemiczne stosowane w pasiekach są dobierane w taki sposób, żeby były możliwie szkodliwe dla pajęczaków, do których należą zarówno roztocza, jak i zaleszczotki. Kwas mrówkowy jest zabójczy dla zaleszczotków nawet w bardzo niewielkich dawkach. Tymol powoduje u nich rodzaj chronicznego zatrucia, który skutkuje ograniczeniem apetytu, a w efekcie zaleszczotki najpierw wpadają w apatię, a w przeciągu kilku lub maksymalnie kilkunastu dni czeka je śmierć. Kwas szczawiowy wydaje się nie zabijać dorosłych „pseudoskorpionów”, ale badania wykazują, że może szkodzić nimfom, a więc formom niedojrzałym. Badania te nie są jednoznaczne i dlatego obecnie przyjmuje się, że kwas szczawiowy jest najmniej szkodliwy dla „pseudoskorpionów” z całego chemicznego oręża używanego do walki z dręczem. Pestycydy stosowane w ulach przeciwko warrozie są zabójcze także dla zaleszczotków. Oba rzędy pajęczaków są pod tym względem podobne i w zasadzie te same substancje są dla nich toksyczne. Działają one zresztą destruktywnie na całą mikrofaunę ulową, niszcząc skomplikowane zależności ekologiczne. Jeżeli nawet nie zabiją „pseudoskorpionów”, to zrobią wyrwę w sieci powiązań – np. może to przyczynić się do zaniku organizmów stanowiących pokarm pajęczaków, co spowoduje ich wyprowadzkę z ula. Schiffer postuluje więc całkowitą rezygnację ze stosowania substancji chemicznych w walce z dręczem. W przypadku nadmiernego porażenia zaleca usuniecie całego czerwiu z rodziny - tam bowiem znajduje się znacząca większość roztoczy. Biorąc pod uwagę cały złożony ekosystem „żywego” ula, metoda ta ma wiele zalet względem wykorzystywania silnych substancji toksycznych, parzących czy biobójczych. Niewątpliwie jednak (z różnych powodów) jest też kontrowersyjna.

Badania mikroklimatu dziupli zajmowanej przez pszczoły

W kontekście omawianego zagadnienia, stosowanie substancji chemicznych przeciwko warrozie nie wymaga dalszego komentarza, bo po prostu będzie ono szkodliwe dla wszystkich organizmów wewnątrz ula i pośrednio lub bezpośrednio zabójcze dla zaleszczotków. Skupię się więc na samym ulu. Wbrew wyobrażeniom, nie jest to „pudełko” z desek, styropianu czy poliuretanu, w którym żyje jeden gatunek owada, ale miejsce, w którym tętni, czy raczej powinno tętnić, życie. W związku z tym „pudełko” to powinno spełniać szereg wymogów, aby wspierało te gatunki organizmów, które są dla pszczół korzystne i jednocześnie było nieprzyjaznym siedliskiem dla „wrogów” pszczoły miodnej.

Torben Schiffer wyszedł z założenia, że aby badać ekologię pszczoły miodnej, powinien w pierwszej kolejności poznać cechy i zależności panujące w naturalnych historycznie pszczelich siedliskach - dziuplach. Tam bowiem pszczoły ewoluowały i tam wykształciły szereg powiązań ekologicznych. Schiffer przeprowadził więc badania mikroklimatu dziupli, zauważając, że zachodzą tam inne zjawiska fizyczne niż w większości uli wykorzystywanych w pasiekach. Dziuple są biotopami stabilniejszymi, a więc zachodzą w nich zdecydowanie mniejsze dobowe czy sezonowe wahania zarówno temperatury, jak i wilgotności. Są też w większości bardziej suche niż standardowy szczelny ul, choć z uwagi na różne ułożenie ich otworów, zdarzają się i takie, do których wprost cieknie woda. Dominują jednak te, w których poziom wilgotności oscyluje w przedziale od 40 do 70%, a przynajmniej są one chętniej zasiedlane przez pszczoły. Konstrukcje większości uli sprzyjają natomiast kondensacji i nadmiernej wilgotności, a to z kolei promuje organizmy nieprzyjazne pszczołom lub wprost dla nich patogenne. Przykładowo, bardzo szkodliwe dla pszczół pleśnie rozwijają się, gdy poziom wilgotności osiąga 70 – 80%, a więc nie będą się tworzyć w większości dziupli. Według Schiffera tak naprawdę większość wykorzystywanych systemów ulowych sprzyja rozwojowi organizmów, które normalnie nie wystąpiłyby w przyjaznym dla pszczół otoczeniu, co diametralnie zmienia zależności ekologiczne.

Warstwa propolisu zapobiega wchłanianiu wody w stanie ciekłym w strukturę drewna
Przekrój poprzeczny dziupli ma stosunkowo małą powierzchnię, co w zimie zdecydowanie ułatwia pszczołom ogrzanie kłębu. Im większa objętość siedliska, tym trudniej jest utrzymać ciepło. Pszczoły muszą wówczas wykonywać więcej pracy, a tym samym zużywają więcej pokarmu, produkując duże ilości pary wodnej, w przypadku której istotne jest to, co się z nią dzieje. W szczelnym ulu z powałką foliową lub z innego tworzywa sztucznego (np. styropianu czy styroduru), wilgoć ta zostaje w środku i kondensuje się na ściankach w najchłodniejszych miejscach ula, najczęściej w rogach najdalej oddalonych od kłębu i na nieogrzewanych plastrach. Tam bowiem występują tzw. „mostki termiczne” i wentylacja jest niewystarczająca dla pozbycia się nadmiaru wilgoci z powietrza. W wymienionych miejscach może rozwijać się patogenna mikroflora. W dziupli natomiast jest inaczej. Duże znaczenie ma tu budowa „stropu” oraz warstwa propolisu, którym najczęściej pokryta jest dziupla, zwłaszcza w górnej części. Propolis pozwala parze wodnej przenikać, ale zatrzymuje krople wody, działa więc jak tkanina z warstwą goreteksu. Generowana przez pszczoły para wodna przenika przez wypropolisowane powierzchnie do drzewa i tam, po ochłodzeniu skrapla się, ale nie może wrócić do gniazda, zablokowana warstwą kitu. Czy wystarczyłoby więc zmienić nasze powałki na drewniane, żeby uzyskać ten sam efekt? Niestety nie. Znaczenie ma tu budowa drzewa, a dokładnie ułożenie kanałów (cienkich rurek) przenoszących wodę, soki i składniki odżywcze. Kanały te ułożone są pionowo, wzdłuż pnia, a więc otwarte są w „suficie” czy „stropie” dziupli. Ponieważ budowa ich jest dokładnie taka sama, jak budowa rurki, to wilgoć może wnikać jedynie przez jej otwory, a bok (ściany rurki) jest dla niej zamknięty. Deska jako powałka ma wspomniane kanały ułożone prostopadle (poziomo), a więc będzie szczelnym przykryciem. Oczywiście szczelność ta jest mniejsza niż folii, niemniej jednak taka deska nie będzie równie skutecznie odprowadzać wilgoci z ula. Podsumowując, para wodna w dziupli będzie naturalnie przenikać na zewnątrz gniazda, a środowisko pszczół pozostanie suche i ciepłe. Ma to, rzecz jasna, najistotniejsze znaczenie w zimie, kiedy pszczoły pozostają bierne, a wszystkie zjawiska muszą zachodzić obok nich same i bez ich ingerencji.

Pszczelarze bronią foliowych powałek (również, a może przede wszystkim na zimę) między innymi dlatego, że pszczoły zlizują z nich skroploną wodę i dzięki temu zaspokajają pragnienie. Schiffer jednak wcale nie uważa tego za jednoznaczną zaletę. Przede wszystkim woda wydzielana w zimie w ulach przez pszczoły, czy też odparowywana z nektaru w lecie jest skroploną parą wodną – a więc jest zdemineralizowana. Pszczoły, owszem, zaspokajają pragnienie, ale równocześnie nie przyjmują potrzebnych im mikroelementów, co w efekcie może doprowadzić do wypłukania z ich ciał niezbędnych do życia elektrolitów. Dlatego też w lecie pszczoły wolą zaspokajać zapotrzebowanie na wodę w sadzawkach i innych zbiornikach. Wydaje się więc, że optymalnym rozwiązaniem byłoby, aby w razie potrzeby pszczoły szukały w krótkich okresach ociepleń innych źródeł wody, a w czasie mrozów pozyskiwały ją z miodu – tak jak odbywało się to przez miliony lat, zanim w ich siedliskach pojawiła się folia.

Schemat obrazujący zjawiska zachodzące w dziupli w czasie zimowli
(tłumaczenie uproszczone względem oryginalnego schematu)

W przypadku dennic osiatkowanych, chociaż wilgotność w ulach faktycznie utrzymuje się dzięki nimi z reguły na niższym poziomie, powodują one jednak ogromne wahania temperatury w gnieździe. W zimie znacząco zwiększają zapotrzebowanie na energię, a tym samym zużycie pokarmu (jak wspomniałem powyżej, w efekcie prowadzące do zawilgocenia). Dennice takie rozwiązują więc problemy, które sami spowodowaliśmy, uszczelniając ule i odstępując od wykorzystywania materiałów, które chłoną wilgoć, oddają ją na zewnątrz lub po prostu w inny sposób utrzymują z dala od kłębu. Pszczelarze tłumaczą, że dennice osiatkowane, wychładzając gniazdo, powstrzymują matki przed czerwieniem. To jednak znów jest rozwiązaniem problemu, który sami spowodowaliśmy przez dziesiątki lat selekcji i sprowadzania z daleka pszczół, które nie reagują na miejscowe warunki pogodowe i klimatyczne. Przecież dawniej pszczoły same kończyły czerwienie późnym latem lub najdalej wczesną jesienią, choć zajmowały znacznie lepiej izolowane i ciepłe siedliska, jakimi były dziuple. Według Thomasa Seeleya straty ciepła dziko żyjącej rodziny są średnio cztery do siedmiu razy niższe niż w standardowym ulu. A jednak, o dziwo (!?), pszczoły potrafiły wstrzymać się z czerwieniem wtedy, kiedy był na to właściwy czas.

Nowoczesny ul posiada gładkie ściany, bez pęknięć, szczelin, dziurek czy szpar. Taki doceniają pszczelarze, bo pszczoły nie oblepiają go propolisem, a jeżeli nawet to zrobią, łatwo jego powierzchnie oskrobać, zdezynfekować, a w przypadku drewna opalić. To oczywiście nie służy budowaniu zdrowych zależności międzygatunkowych, a samego zaleszczotka pozbawia całkowicie siedlisk. Aby zobrazować to, o czym mówię, pozwolę sobie na pewne porównanie. Ekosystem naturalnego siedliska pszczół, a więc dziupli, można by przyrównać do ekosystemu lasu pierwotnego, podczas gdy nowoczesny ul przypomina nawet nie wykarczowaną polanę, a bardziej świeżo zaorane pole, które dodatkowo opryskano herbicydem. Taka jest mniej więcej różnica pomiędzy warunkami, w jakich pszczoły żyły kiedyś, a w jakich żyją dziś. I oczywiście w takim „leśnym” ekosystemie pszczoły także miały wrogów, ale był on na tyle złożony, że nierzadko ci wrogowie po prostu zajmowali się sobą lub swoimi problemami i pozwalali pszczołom żyć w spokoju. Byli niejako „kontrolowani” przez całą złożoność tego układu i zajmowali w nim swoje miejsce. Przykładowo, dziki nie tylko nie są szkodnikami lasu, ale też są jednym z kluczowych gatunków dla utrzymania jego zdrowia. Między innymi zjadają mnóstwo poczwarek i larw gatunków szkodliwych dla drzewostanu, a także są „sanitariuszami” lasów oczyszczającymi go z padliny. Jednak same dziki, wchodząc w pola uprawne mogą poczynić znaczące szkody. Przywołując to porównanie, zamiast pozwolić pszczołom żyć w „lesie”, musimy stale „orać”, „odchwaszczać”, „nawozić”, „walczyć ze szkodnikami”, czy wreszcie „przepędzać dziki”. Dzięki temu być może uzyskujemy większy „plon”, ale sami skazujemy się na wieczny przymus ingerencji i powstrzymywanie tworzącej się powoli równowagi ekosystemu. A trzeba też mieć świadomość, że zanim ta chwiejna równowaga zostanie osiągnięta, niektóre, bardziej inwazyjne gatunki, mogą próbować zdominować całą biocenozę.

Torben Schiffer podkreśla, że wiele rodzin pszczelich ma problem z przeżyciem nie dlatego, że w ulu znajdują się roztocza, ale z powodu bujnego rozwoju niekorzystnej mikroflory patogennej. Oczywiście roztocza są dziś problemem numer jeden pszczelarstwa. Jako jeden z wektorów szkodliwych mikrobów, a także czynnik ogólnie osłabiający rodziny pszczele przyczyniają się pośrednio lub bezpośrednio do znaczącej części spadków pszczół. Nie powinny one być czynnikiem aż tak znaczącym dopóki nie osiągną populacji na poziomie wielu tysięcy sztuk. Dziś, „dzięki” zastosowaniu substancji chemicznych, roztocza w większości pasiek znajdują się pod względną kontrolą. Spustoszenia robią w dużej mierze inne choroby, a jak się okazuje, na nie możemy mieć wpływ poprzez stworzenie odpowiednich warunków życia dla pszczół. W celu weryfikacji tej tezy Schiffer badał zawartość jelit pszczół zimujących w zawilgoconych „standardowych” ulach oraz w dziupli. Umieścił próbki na specjalnych podłożach hodowlanych (przygotowanych pożywkach, służących namnażaniu bakterii) i zaobserwował, że z próbek pochodzących z pszczół z osypu zawilgoconych uli bujnie rozwijała się mikroflora patogenna, której nie stwierdził w osypie pszczół z dziupli.


część 3