poniedziałek, 16 grudnia 2019

Zimowe (?) pesymizm i rozmyślania

Zima (?). Połowa grudnia za nami a dopiero były pojedyncze noce z przymrozkami. Choć kilka ich było, przyznać trzeba, a ze dwa razy temperatura w nocy spadła nawet do około -8 czy 9 stopni. Patrzę za okno, a tam trawa zielona. Nawet mam wrażenie, że urosła od końca października.
Plany na jesień były szumne: mnóstwo sprzętu ulowego do poprawki (docieplenie skrzynek WP, poprawa kilku daszków, powałek, stojaków) lub zbudowania (zatwory słomiane, "powałko-daszki" o których wspominałem w jednym z poprzednich postów, trochę korpusów do dorobienia), żeby potem parę lat mieć już święty spokój z tym jednym tematem. Na szczęście ramek mi nie brakuje, a z racji wykorzystywania ich tylko w 1 na 2 korpusy gniazdowe, raczej mam ich za dużo i muszę przetrzymywać luzem... Nie mieszczą się już nawet w specjalnych stojakach jakie na nie zrobiłem. Więc dodatkowych korpusów potrzebuję raczej do przechowywania ramek, niż pszczół. Bo jak wiadomo w tym roku pszczół mam mniej, niż w zeszłym... a wydaje się, że dopiero przed nami czas największej selekcji. Ale oczywiście głęboko liczę, że te korpusy prędzej czy później przydadzą się raczej na pszczoły, niż łapanie pajęczyn.

No właśnie. Pszczoły.
Jak to mam już w zwyczaju nie otwieram uli w czasie zimy. Ostatni raz zrobiłem to w końcu września. Z wyjątkiem 2 rodzin, które uznawałem za nieżywe (obecnie już faktycznie wg wszelkiej mojej wiedzy są nieżywe), ale w tym czasie gdy otwarłem daszek jeszcze dychały - było to jakoś w październiku... Szybko daszki zamknąłem, nie przyglądając się specjalnie co u pszczół słychać. Kilka rodzin prawie na pewno nie żyje. Największa śmiertelność jest chyba na nowej pasiece KM. Dlaczego? Ciężko powiedzieć. Ale nie żyją tam dwie z najsłabszych rodzin z pasieki R1 i R2 (więc było to do przewidzenia). Prawdopodobnie nie żyje też jedna z rodzin, które dostałem w prezencie od Łukasza. Wszystkie te rodziny wędrowały więc w końcu sezonu między różnymi pasiekami, a Łukaszowa rodzina zmieniła miejsce aż dwa razy. Ciekawe jak się miewa jej siostra, która zimuje na innej pasiece? Przenoszenia pszczoły specjalnie (wg mojej wiedzy) nie lubią. O ile jedna z tych trzech rodzin już w sierpniu była w słabym stanie (oceniana na 3), druga rozwijała się przeciętnie, ale we wrześniu pokazała, że jest słabsza niż inne (4), o tyle Łukaszowa "Mac" należała do bardzo ładnych (5).  I bądź tu człowieku mądry. Fakt faktem, że od lat staram się przekonywać, że dobry stan letni czy jesienny wcale nie musi się przełożyć na dobrą zimowlę. Zawsze od pszczelarzy leczących, którzy są w aktywnej kontrze do moich działań, słyszę, że to nieprawda, bo piękna rodzina pięknie zimuje. A ja swoje. Przy braku "chemii" w ulu (przynajmniej tej podawanej przez pszczelarzy) działa to inaczej. I każdego oponenta zawsze zachęcam - w tym miejscu również to robię - do spróbowania, choćby po to, żeby zobaczyli jakie to pszczoły u siebie chowają i jak to faktycznie działa.
A ja już w jesieni widziałem, że  niektóre z silniejszych rodzin trochę osłabły - choć wtedy, jako i teraz, nie wiedziałem czy jest to spowodowane czynnikiem naturalnym czy chorobowym. Wiadomo, jak rodzina radzi sobie słabo, to raczej świetnej zimowli mieć nie będzie, ale w drugą stronę to już tak nie działa. Piękne rodziny mogą skończyć tak samo jak te słabe. I często kończą. Czasem nawet szybciej. Dlatego nie ma się co nastawiać pozytywnie, gdy pszczoły wylewają się z ula (choć sam czasem temu ulegam), bo może nas czekać srogi zawód (czego czasem doświadczam). Stąd też staram się nie zacierać rąk na bardzo silne rodziny, a ze spokojem obserwuję średniaki. Bo będzie co będzie. Przyroda ma swoje mechanizmy i rządzi się nimi.
Ul wywrócony przez dziki... złe dziki... złe...!

A jak jest gdzie indziej? W końcu listopada objechałem kilka miejsc i wszędzie stwierdzałem, względnie dobre przetrwanie jesieni. Niby nic. Ale żeby przetrwać zimę, najpierw trzeba do niej dożyć. O dziwo, na pasiece L1 żyły wtedy wszystkie rodziny. Na nowej pasiece L2 żyło bodaj 4/5, a na pasiece K żyły wszystkie linie K1 (3/3), ale nie byłem w stanie sprawdzić 3 innych rodzin, więc one pozostają zagadką do wiosny. Na pasiece R2 żyły wszystkie i wszystkie żyły też na pasiece B. Ale właśnie - B.... Tam jednego dnia listopadowego "zostałem zawezwany" w pośpiechu przez przyjaciółkę. Dziki wywróciły jeden z uli. Akurat ta rodzina była najsłabsza z jesieni. Pozbierałem ul, zsunąłem plastry i zostawiłem. Pszczoły były w 4 uliczkach. Typuję, że taki dodatkowy stres przed zimą raczej pszczołom nie pomoże i spodziewam się, że wiosną będzie tam co najmniej jedna rodzina mniej. Co do pasieki T, to nie byłem na niej bodaj od końca października, kiedy to latały w ciepły dzień 3 z 3 rodzin.
A więc na razie wygląda to obiecująco. Oczywiście niczego nie przesądzam, ale raczej pozwala mi to wszystko spać o tyle spokojnie, że prawdopodobnie nie będzie strat całkowitych lub do takich zbliżonych. Ale czy na pewno? Na pewno to dziś jest co najmniej 3 - 4 miesiące za wcześnie, żeby przesądzać jak wypadnie zimowla. Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo...

Od lat powtarzam to samo: "ten rok jest zwariowany i mam mało czasu". Tak, teraz też to powtórzę: "ten rok jest zwariowany i mam mało czasu". Od co najmniej 3 lat liczę, że wszystko zacznie mi się stabilizować na tyle, żebym wreszcie mógł pracować (m.in. przy pszczołach) w spokoju, a nie w pośpiechu. Nic z tego. Najbliższy czas zapowiada się wciąż wariacko i pracowicie. Miniony listopad był pierwszym miesiącem, odkąd prowadzę ten blog, w którym nie zamieściłem posta. Nie było czasu i "głowy". Ani ja, ani świat przez to nie zubożał. Ba, w myśl zasady, że "milczenie jest złotem", być może się nawet ubogacił. Ale jednak pewna tradycja została przełamana. Nie oznacza to, że nie pracowałem "pszczelarsko". Tyle, że może trochę w mniejszym stopniu.

Brodzik prysznicowy w lesie...
pogratulować pomysłodawcom.
Po założeniu "Bractwa Pszczelego" niestety musiałem przeprosić się z Facebookiem, bo taką formę komunikowania się wybrała większość. To i marnuję na nim czasu więcej niż bym chciał. A że FB podpowiada ludziom to, co chcą czytać - czyli to, co zalajkują - to i mi oprócz pszczół, rzecz jasna, podpowiada wiele katastroficznych wizji początku końca planety takiej jaką znamy. Bo też, że mamy początek końca, nie mam wątpliwości. Nie planety. Ona sobie poradzi. Ale "planety jaką znamy". Nie wierzę w refleksję ludzi, a wydaje mi się, że zaszliśmy za daleko, żeby przełamać tendencję. Czy uda się ją spowolnić na tyle, żeby opracować jakieś remedium? Nie wiem. A przyczyna tego końca jest taka sama jak i w przypadku 99,9999% problemów pszczół. Nasza ignorancja, cynizm, głupota, chciwość, krótkowzroczność, a jakby to powiedział kolega Darek (którego serdecznie pozdrawiam): pycha, która jest "matką" wszystkich tych grzechów. Czyli po prostu natura każdego organizmu żywego - nie tylko ludzkiego. I ja wcale nie twierdzę, że jestem zupełnie wolny od tych win. Skoro żaden inny organizm nie jest, to i ja nie jestem. To prawda, że w zakresie pszczelim staram się być "neutralny środowiskowo" (czy jestem? nie wiem. ale staram się). Ale w innych aspektach przecież do tego mi daleko. Praktycznie nie kupisz dziś jedzenia bez plastiku, więc i ja go kupuję i potem wyrzucam, choć przy kupnie niektórych towarów "luzem" czasem "walczę" z panią ekspedientką, żeby odpuściła sobie kolejny woreczek, do którego chciała wsadzić ten pierwszy... Ot rzeczywistość docisnęła mnie nawet do tego stopnia, że jako gorący przeciwnik palenia węglem (a już zwłaszcza w gospodarstwach domowych) rozważam zakup jakiejś tony, żeby się w tej tzw. "zimie" ogrzać. No cóż, będę starał się jak szybko się da zmienić źródło ogrzewania, ale zanim to nastąpi postanowiłem nie siedzieć w temperaturze 0 - 5 stopni. Ot taki egoizm przeze mnie przemawia. Ale to, że każdy zużywa zasoby jest oczywistością. Każdy organizm na tej planecie zużywa zasoby. Różnica jest taka, że większość bytów tej planety na przestrzeni historii dziejów uregulowała tak swoją obecność, że są mniej więcej neutralne - zużywają mniej więcej tyle zasobów ile planeta (lokalne czy regionalne środowisko) może odbudować. My tak nie działamy. Zużywamy zasoby szybciej. Wcale też nie twierdzę, że dlatego, że jesteśmy "gorsi", a inne rośliny czy zwierzęta są od nas "lepsze". Ewolucja ukształtowała nas wszystkich - od bakterii począwszy, a na ludziach skończywszy - tak, że dążymy do ekspansji i tzw. sukcesu reprodukcyjnego. No to go osiągnęliśmy. Cieszmy się i radujmy. Nasze "narzędzia" okazały się po prostu zbyt skuteczne. To i z roku na rok "dzień długu środowiskowego" wypada wcześniej. Ponoć dla całej ludzkości/planety dzień ten wypada mniej więcej w końcu lipca, dla USA bodaj w lutym czy marcu, a dla Polski w maju. Zadziwiające jest to, że wiele osób neguje te zmiany, które obserwujemy. Zadziwiające jest też, że robimy to twierdząc, że jesteśmy wyjątkowo mądrym, świadomym i rozumnym gatunkiem. Nie wchodząc głębiej w politykę (a za takie tylko wejście przepraszam), zadziwiające jest to, że najwięcej negują te zmiany środowiska prawicowe i konserwatywne. Już nawet psychologowie pochylają się nad wyjaśnieniem tego zjawiska. Zadziwiająca jest ilość "hejtu" wylewana, głównie przez te środowiska (co można wyczytać z kontekstu komentarzy, albo wprost z ich treści) na osoby, które głoszą potrzebę zmian [sam kiedyś "poświęciłem się" czytając bagno serwowane przez kilka stron komentarzy pod jednym tekstem, szukając jasnego światełka - nie znalazłem... za to nabrałem większej niechęci do niektórych "współplemieńców"...], aby.... to jest też zadziwiające: utrzymać mniej więcej status quo, na ile utrzymać się go da. A więc "postępowcy" okazują się być bardziej konserwatywni, niż środowiska konserwatywne. I wcale nie dlatego, że zużywają mniej zasobów. Po prostu chcą wymusić zmiany systemowe, które pozwolą kupić coś w sklepie bez plastiku, czy wreszcie otworzyć drogę dla lepszych źródeł energii. Nie dlatego, że te są "złe", a inne "dobre", tylko dlatego, że wszystkie są "złe", ale, jak pokazuje cała dostępna wiedza, jedne prowadzą nas wprost do zmian, które mogą być katastrofalne, a negatywne skutki innych być może dałoby się znieść zanim ktoś nie wpadnie na lepszy pomysł. Zadziwiające jest to, że w XXI wieku ludzie potrafią spalić swój stary tapczan na łące, albo wywozić płyty eternitowe i opony do jaskini. Nie wspomnę o zrzucaniu śmieci wprost do oceanu (no dobra, wspomniałem). Zadziwiające jest to, że sukcesem naszego rządu (to już będzie ... przed... ostatni raz... obiecuję) jest to, że nie chcemy być neutralni klimatycznie, bo ponoć jeszcze nam mało. A w ogóle te wszystkie problemy (jeżeli w ogóle są), to wina Niemców, którym nie przeszła chęć opanowania całej Europy, a kto wie, może i całego świata, i tego ryżego gościa, którego nazwiska już nie wspomnę, żeby nie prowokować jeszcze bardziej. Głęboko podziwiam pomysły przekopania Mierzei Wiślanej na kilka lat przed tym - na co wszystko wskazuje - jak cała znajdzie się pod wodą. Zadziwiające jest to, że ktoś potrafi się cieszyć z tego, że jak będzie cieplej, to będą nam rosły palmy, nie przejawiając przy tym refleksji nad tym, że wówczas zmiany na całym świecie mogą być po prostu katastrofalne (z przebudową całego ekosystemu włącznie), a na naszym choćby podwórku mogą wtedy nie chcieć rosnąć wszystkie inne rośliny - nie tylko te dzikie, ale też te, które zjadamy. Owszem, sprowadzimy je sobie... tylko skąd? Zadziwiające.
Niektórych rzeczy po prostu zrozumieć nie mogę.
I wreszcie coś dla ludzi (!)... Z mniej więcej takiej drogi....
... zrobiono coś takiego.
Zrozumiałbym gdyby to była potrzebna droga przełajowa przez las
- choćby i do ułatwienia wyrębu.
Ale to droga spacerowa do małego lokalnego rezerwatu... Lasów gospodarczych
jest tam tyle co kot napłakał (w najszerszym miejscu 700 - 800 metrów,
wycinki są rzadkie i siłą rzeczy niewielkie),
a droga urywa się mniej więcej za kilometr. Ot wg mnie ułatwiono ludziom spacery
po lesie... Hura... 

Na szczęście mam mniej czasu niż bym chciał. To pozwala odciągnąć myśli od ponurych wizji przyszłości. Na razie musimy borykać się z tym, że pszczoły są głodne w czasie suszy, że karmione są na polach pestycydami i musimy żyć w obawie, że zimowe skoki temperatur od -10 do +10 mogą nie być koniecznie dla nich dobre...
Żeby zakończyć optymistycznie te rozważania, życzę wszystkim dobrego nowego roku!
[Kto wie, może trzeba było milczeć dalej i zbierać to złoto?...]