niedziela, 2 października 2022

Czekam na 7 lat tłustych, czyli podsumowanie lata 2022

Kalendarzowe lato dopiero niedawno dobiegło końca, ale aura od początku września jest zdecydowanie jesienna. W tym roku, ponoć - jak chyba co roku ostatniej dekady - mieliśmy kilka rekordowo gorących miesięcy letnich. Wrzesień jednak był raczej zimny i mokry. Niestety więc pszczoły mniej skorzystały z nawłociowego nektaru i pyłku. 

Jak co roku we wrześniu zakończyłem jesienne karmienie. Obecnie rozpoczyna się najtrudniejszy czas dla pszczół - czas próby. Przyroda wystawi swój rachunek wiosną - wtedy będzie można ocenić, czy bieżący sezon pozwolił pszczołom na dobre przygotowanie do zimowli czy nie. 

Ten sezon mógłbym - wreszcie! - nazwać dobrym. Nie było jednak idealnie, a wręcz powiedziałbym, że było tylko niewiele lepiej niż w latach poprzednich. Dlaczego? No cóż, do takiej oceny skłania mnie stan pasieki po poprzedniej zimie. Zostało mi bardzo niewiele rodzin, a zatem stan pasieki na starcie  sezonu był daleki od zadowalającego. Wiosną uznałem, że warto dokupić trochę pszczół, aby szybciej i łatwiej się odbudować po dużych zimowych stratach, powielając genetykę, która przetrwała. W tym celu do pięciu rodzin własnych, które zimę przeżyły, dokupiłem wczesną wiosną dwie rodziny, a potem jeszcze 4 bezmateczne odkłady (dwa wcześniejsze, bardzo mocne i dwa późniejsze, raczej średnie... a w zasadzie te dwa ostatnie dostałem w prezencie od zaprzyjaźnionego pszczelarza). Trudno więc oczekiwać rekordowego sezonu, jeśli start był mizerny. Sam przebieg wiosny i lata był już jednak zadowalający. 


Idźmy po kolei. Kwiecień był paskudny - w zasadzie były tylko pojedyncze dni lotne. Od kilku pszczelarzy słyszałem, że ich pszczoły wstrzymywały się z rozwojem, a wręcz słabły i mieli bardzo mizerny start sezonu. W moich niedobitkach było tak i nie było równocześnie. Bo faktycznie rozwijały się wolniej niż bym oczekiwał, ale ogólnie było w przód, a nie w tył. Jedna z dokupionych rodzin była lekko silniejsza niż moje rodziny, ale druga ustępowała tym ładniejszym - nigdy też w sezonie nie dogoniła czołówki. Kupując te leczone rodziny spodziewałem się, że przy moich będą dużo większe i ze znacznie dynamiczniejszym rozwojem. Tymczasem, albo te rodziny wcale nie okazały się orłami, albo też (zwłaszcza) dwa z moich niedobitków miały się naprawdę dobrze. 

Maj był idealny. Wtedy bardzo żałowałem, że rodzin pszczelich nie zostało dużo więcej. Miód się lał, rodziny rosły. Dokupiłem wówczas 2 odkłady - ale jakie to były odkłady! Poprosiłem go o odkłady bez matek, bo chciałem im podać moje mateczniki - dzięki temu dał mi je wcześniej i bardzo silne. Były to odkłady 5cioramkowe z czerwiem na każdej ramce (w zasadzie były to prawie całe ramki czerwiu w różnym stadium rozwoju). Zastanawiałem się wręcz czy a) będą miały wystarczająco pokarmu na start gdyby pogoda nie dopisała, b) będzie wystarczająco pszczoły dorosłej żeby czerw wygrzać na wypadek gwałtownego ochłodzenia. Ostatecznie żaden z czarnych scenariuszy się nie wydarzył - rodziny bardzo szybko i gwałtownie się wzmocniły, a chwilowy okres bezczerwiowy pozwolił nawet i odkładom nanieść jeszcze całkiem sporo miodu.


Choć dużym rodzinom "kazałem" trochę budować, to pszczoły i tak nosiły sporo miodu.  Rodziny kupne dostały gniazdo w skrzynkach warszawskich poszerzanych (musiały odbudować większość kubatury, którą dostały), a ramki węzowe z czerwiem znalazły się nad kratą. Dość szybko zabrałem też pakiety ze starymi matkami do nowych uli, a do rodzin dałem mateczniki z mojej genetyki. Widząc, że  miodu szybko przybywa, zdecydowałem się na pozostawienie 4 najsilniejszych rodzin bez większych podziałów. Uznałem, że choć potrzebuję też rodzin do odbudowy pasieki, to szkoda "zmarnować" sezon z punktu widzenia produkcji miodu - liczyłem, że rodziny naniosą mi tyle miodu, że zapewni to moje potrzeby w tym sezonie, a skrycie i na to, że uda się zrobić jakiś większy zapas na sezon kolejny. Na przełomie maja i czerwca odwirowałem więc - o ile pomnę - około 30-paru kilogramów miodu z 4 rodzin (dwadzieścia-kilka słoików). W pierwszych dniach po miodobraniu w ulach wciąż miodu przybywało - było go też trochę w solidnych kupionych odkładach. Wszystkie ramki węzowe z miodem z odkładów trafiły ostatecznie nad kraty do rodzin kupnych. Robiłem bowiem wszystko, aby nowe rodziny miały a) jak najszybciej matki z mojej genetyki, b) czerw jedynie na moich bezwęzowych ramkach. 

Czerwiec nie był już tak idealny jak maj. Początek - siłą rozpędu po majowym szaleństwie - pozwolił jednak na zgromadzenie zapasów, które zostały w ulach do końca sezonu. I choć na utrzymywane 4 bardzo silne (jak na moją pasiekę) rodziny usilnie próbowałem dodawać kolejne nadstawki, to jednak już do końca sezonu duża ich część pozostawała pusta. Ważne jednak było to, że w tym roku w żadnej rodzinie nie stwierdziłem głodu przez cały sezon - z jednym małym wyjątkiem w końcówce lata (jak to zawsze bywa, potwierdzającym regułę). Jedna bowiem rodzina została wyrabowana - stało się to w końcu sierpnia. Akurat przyjechałem na pasiekę kiedy z ula wyszedł rój głodniak. Inne 4 stojące tam rodziny miały solidny zapas - nie był to więc efekt obiektywnego głodu, a stanu tej konkretnej rodziny. 

Lipiec i sierpień pozwoliły na racjonalny rozwój większości rodzin, ale - jak już wspomniałem wcześniej - nie wystąpiły żadne masowe pożytki. Cieszy mnie jednak to, że w tym roku wreszcie nie musiałem obserwować zanikających do zera wianuszków pokarmu. Po tych poprzednich latach, to bardzo przyjemna odmiana. Owszem, karmiłem pszczoły (mniejsze rodziny) w zasadzie tak samo jak w poprzednich sezonach, część pokarmu jednak zostawała w ulu i/lub była wykorzystywana na rozwój rodzin. 


Po powrocie z urlopu w końcu sierpnia zdjąłem węzowe ramki z rodzin kupnych i nadstawki z moich dwóch silniejszych rodzin - odwirowałem z nich jeszcze bodaj paręnaście kilogramów miodu. W tym roku udało mi się pozyskać około 40 słoików (niecałe 50 kg) miodu. Szczerze - po idealnym maju i utrzymując siłę w kilku rodzinach - liczyłem na więcej. W lecie nie wróciła już jednak intensywność pożytków z wiosny. Z drugiej strony, przy tak dużych stratach zimowych i konieczności odbudowy pasieki, chyba nie ma co narzekać. To przecież najwięcej miodu ile udało mi się pozyskać w historii mojej pasieki. Rzecz jasna połowa tego uzysku od razu została rozdana, spora część została już zjedzona... więc... może i tak trzeba będzie dokupić...? Cały miód pozyskałem na pasiece domowej KM, gdzie ustawiłem mało dzielone rodziny - mniej więcej po 10 kg z 2 silnych rodzin z mojej genetyki i 30 kg (łącznie) z dwóch kupionych rodzin przezimowanych i dwóch majowych odkładów. Miód jest pyszny - o wiele smaczniejszy niż ten, który udawało mi się pszczołom ukraść w rejonie Krakowa. Wiosną zabrałem pszczołom lekko ciemny wielokwiat zmieszany ze spadzią (mniszek + sady + jawory + spadź prawdopodobnie liściasta z drzew owocowych). Późnym latem odebrałem prawie czarną spadź (moim zdaniem mieszankę spadzi liściastej z wiosny z domieszką spadzi iglastej z lata). Pycha. Rzepaki czy akacje mogą się schować!

W tym sezonie skarmiłem standardowe ok. 10 kg cukru na rodzinę pszczelą. Ponieważ jednak rodzin pszczelich zimuję mniej niż w latach poprzednich to i łącznie poszło mniej niż w latach poprzednich - przy obecnych cenach cukru: na całe szczęście. Przez cały sezon skarmiłem więc 7 wiaderek inwertu (105 kg), 7 lub 8 paczek ciasta (105 - 120 kg) i bodaj 80 czy 90 kg cukru w syropie. 

Dla wychowu matek ten sezon był trudny. Wyjątkowo duża część matek nie wracała z lotów godowych - powiedziałbym, że były to wartości zbliżone do 50%, a może nawet i większe. Dlaczego tak? Nie wiem. W niektórych rodzinach matki ładnie się wygryzały, a za tydzień lub niewiele dłużej w ulach pojawiały się jajeczka - w innych musiałem co chwila poddawać coraz to nowe mateczniki, matki wygryzały się, a za parę dni trzeba było proces powtarzać od nowa. Było tak nie tylko w weselnych mikrusach - to samo działo się w silniejszych odkładach, a nawet rodzinach bardzo silnych. Jedna z kupnych silnych rodzin przez bodaj półtora miesiąca nie miała jajeczek i zaczęła tam czerwić matka bodaj dopiero z trzeciej próby poddania (nie podawałem tam matek, ale mateczniki). Dodam, że pomimo tego i tak obecnie pozostaje chyba najsilniejszą rodziną w całej pasiece. Niewiele krótszy czas był w drugiej silnej - tym razem mojej przezimowanej rodzinie R2-3 - tam pojawiła się matka z drugiej próby. W pewnym momencie miałem też chyba w ulikach odkładowych około 10 nadmiarowych świeżo wygryzionych matek, co do których miałem pewność, że nie wykorzystam ich u siebie w pasiece. Przez chwilę nawet rozważałem ich sprzedaż - te kapitalistyczne pomysły szybko się na mnie zemściły, bo tydzień później zastanawiałem się w jakie konfiguracje łączyć bezmateczne mikrusy. Ostatecznie, na całe szczęście, matek wystarczyło do moich własnych rodzin. Dodam też, że kilka matek z mojej genetyki poszło do kolegów, z którymi współpracuję w ramach "fortu". W tym samym czasie, kiedy brałem dodatkowe odkłady dla siebie, kupiłem je też dla nich (część z nich była bezmateczna, inne silne, dzieliłem na mniejsze). Tam trafiały matki z mojego wychowu z przezimowanej bez leczenia genetyki. Również w tych rodzinach bywały kłopoty z podjęciem czerwienia. W niektórych rodzinach poddawałem mateczniki po 3 - 4 razy zanim się w końcu udało. Były i takie, przy których poddawałem się i po bodaj 2 miesiącach bezmateczności decydowałem się na dołączenie do innych czy rozgonienie pszczół. Pod kątem wychowu matek sezon należał więc raczej do tych trudniejszych, a dla mnie bardzo pracowitych. Wariactwo z nieudającymi się matkami i poddawanymi coraz to nowymi matecznikami (wraz z moją chroniczną niechęcią do pilnowania...) spowodowały, że w kilku rodzinach czerwią obecnie matki z nieoznaczonej genetyki. Wiem tyle, że są to rodziny bądź z linii R2-3 (ostatnie leczenie w 2014), linii 16 (podobnie) bądź też GMz (ostatnie leczenie 2016). Zdecydowanie pilnuję tylko nowej genetyki "na kwarantannie" - zresztą kilka matek z "nowej genetyki" straciło się (jeśli się nie mylę ostatecznie do zimy idzie tylko jedna rodzina z "obcą" matką z kupionych rodzin i jedna "obca" rójka, która do mojego ula przyszła). W jednym przypadku mikrus z młodą matką z odkładu prawdopodobnie został wyrabowany [bardzo dziwna sytuacja - odkład był rozsądnej wielkości, matka rozpoczęła czerwienie, a dwa dni później zauważyłem dziwne zachowanie na wylotku - gdy zajrzałem do środka ul okazał się pusty]. W drugim przypadku racjonalny, choć nie bardzo duży, odkład "opuścił ul w niewyjaśnionych okolicznościach", a na dennicy znalazłem gniazdo rudnic w rozmiarach wskazujących na to, że mrówki zaczynają się już zadomawiać. Nie wiem jednak jaka była kolejność zdarzeń, tj. czy wprowadzka mrówek do ula była przyczyną czy skutkiem osłabnięcia rodzinki i zniknięcia jej z ula. 


Do zimy 2022/23 ostatecznie łącznie przygotowałem 27 rodzin. To o kilka mniej niż chciałem. Z drugiej strony to chyba dobrze, bo sezon 2022 jest dla mnie poza-pszczelarsko równie pracowity jak ten poprzedni (co widać też w nikłej aktywności na blogu) i trudno mi było wyłuskać więcej czasu, żeby dopilnować niektórych mikrusów. Pszczoły będą zimowane na 6 pasieczyskach (KM, Kr, J w rejonie Beskidu Wyspowego oraz Las 1, Las 3 i K w rejonie Krakowa). Stan rodzin jest podobny jak w latach ubiegłych - większość z nich wygląda dobrze, ale są i takie, w których pojawiają się problemy. Najwięcej problematycznych rodzin mam pod domem (KM) oraz na pasiekach Kr i K (jakaś klątwa litery K?). 

Wszystkie rodziny, które przeżyły poprzednią zimowlę były w rejonie krakowskim. Gdy tyko pogoda pozwoliła przewiozłem rodziny pod dom, w dwóch przypadkach zabrałem macierzaki, na miejscu pozostawiając małe sztuczne roje ze starymi matkami, odbudowanymi gniazdami i ramkami z pokarmem. Przez około 2 miesiące nie pojawiałem się tam, a gdy przyjechałem w lipcu okazało się, że rodziny są w bardzo dobrym rozwoju i świetnej kondycji. Były to rodziny wielkości racjonalnych odkładów - w sile, która nie budziła najmniejszych obaw pod kątem przygotowania do zimowli. W lecie pasieki podkrakowskie zostały zasilone kolejnymi odkładami - trafiły tam głównie rodziny fortowe oraz wszystkie (nowe) rodziny ze starymi matkami, którym udało się tam przezimować - a więc starymi matkami GMz, dwoma R2-3 i 16.

Na pasiece Las 1 zimuję 4 rodziny. Znajdują się tam bodaj 2 rodziny Fortowe, jedna dodatkowa z mojej genetyki, oraz rójka, która sama przyszła do ula. Wszystkie te rodziny są w bardzo dobrej kondycji i stan żadnej z nich nie wzbudza moich obaw - zarówno pod kątem zdrowia jak i siły potrzebnej do zimowli. (Jak wiadomo niewiele to jednak znaczy w kontekście nadchodzącej zimy). 

Na pasiece Las 3 zimuję 4 rodziny - w tym jeśli się nie mylę 3 rodziny Fortowe i jedna dodatkowa. Tutaj podobnie - wszystkie rodziny wyglądają zdrowo i obecnie są w sile pozwalającej na racjonalną zimowlę.

Na pasiece K zimuję 3 rodziny. Są to wszystko rodziny z matkami starszymi niż tegoroczne - o ile się nie mylę 16, R2-3 oraz rodzina wywodząca się z obcej rójki z 2021 (pozostawiona wiosną sztuczna rójka ze starą matką - macierzak został połączony z mikro-rodziną 16). Ta ostatnia rodzina przez cały sezon wyglądała zdrowo i rozwijała się bardzo dynamicznie - w czasie ostatnich przeglądów zauważyłem jednak, że czerw jest mocno rozstrzelony (przy braku wizualnych objawów jakichkolwiek chorób czerwiu) - rodzina więc mocno się czyści. Ostatecznie w czasie wrześniowych przeglądów zobaczyłem, że zaczęła słabnąć i raczej trzymałbym się wersji, że obecnie znajduje się na równi pochyłej z powodu problemów zdrowotnych. Dodatkowo jedna rodzina ze starszą matką również wygląda na trochę słabszą niż być (w mojej ocenie) powinna. Tam jednak nie było widać żadnych problemów - zauważalne osłabnięcie w końcówce sezonu raczej nie wróży nic dobrego. 

Muszę przyznać, że z niepokojem patrzę na zimowlę pszczół w rejonie Beskidu Wyspowego. Wcale nie dlatego, że pszczoły wyglądają tu źle. Owszem jest trochę rodzin z problemami (o tym za chwilę), ale są też wyglądające pięknie. Mój niepokój wynika raczej z historii. Odkąd się przeprowadziłem na przełomie 2019 i 20 roku, zimowle tu były zawsze najsłabsze, a zeszłej zimy straciłem wszystkie rodziny (ponad 20). Choć wszystkie zimujące tu matki są unasiennione lokalnie, to jednak jest to wciąż genetyka obca. Rok był jednak zupełnie inny niż poprzednie (2020 i 2021), które w tym rejonie charakteryzowały się praktycznie całorocznym głodem - były o wiele gorsze tu, niż na zachód od Krakowa [w sierpniowym "Pszczelarstwie" wyczytałem, że lata te w kilku województwach, w tym małopolskim, były bardzo słabe, a 2020 został wręcz określony "klęskowym" - mnie osobiście wydaje się, że z tych dwóch 2021 był w Beskidzie Wyspowym gorszy, choć pod Krakowem było chyba na odwrót]. Czy dzięki dobremu sezonowi wynik zimowli będzie lepszy? O tym dowiemy się już za niecałe pół roku...

Zacznę od pasiek zewnętrznych. Na pasiece J ustawiłem latem 4 rodziny - obecnie wszystkie wyglądają zdrowo i są w dobrej sile do zimowli - podobnie jak rodziny na pasiekach Las 1 i Las 3. Martwi mnie natomiast to, że 2 z rodzin są wciąż w dużym rozwoju - mają bodaj po 3 ramki czerwiu. Jest to wyjątek w skali całej pasieki - zimny wrzesień spowodował, że w absolutnej większości rodzin są jedynie resztki czerwiu, a są i takie z rodzin, w których nie ma ani jednej zasklepionej poczwarki, ani jednej larwy i ani jednego jajeczka (wręcz zaczynam się zastanawiać czy są tam matki...). Na dzień dzisiejszy zapas pokarmu wydaje się jednak wystarczający, a dodatkowo rodziny dostały po 1,5-2 kg ciasta. Będę musiał zastanowić się, czy w ciepły dzień na przełomie października i listopada nie wybrać się tam na kontrolę i ewentualnie nie zasilić ich ciastem... Byłby to pierwszy raz kiedy zaglądam do rodzin tak późno w jesieni, aby podjąć ewentualną interwencję... Na rozwiązanie tego dylematu przyjdzie jednak czas za miesiąc. 

Na pasiece Kr będzie zimowane 4 rodziny. Wcześniej ustawiłem tam 5 rodzin, jednak sytuacja nie była/jest najlepsza. Trafiły tam rodziny późne, utworzone z mikrusów i "składaków", po tych wszystkich matecznych przebojach, o których pisałem. Były to też rodziny statystycznie biorąc słabsze niż ustawiane na innych miejscach i z bardziej burzliwą historią. Obecny ich stan jest więc różny. Jedna z rodzin ruszyła z rozwojem i obecnie wygląda pięknie. Druga jest swoistym średniakiem, której problemem jest raczej tylko to, że pewnie powinna być o ramkę silniejsza niż jest, abym ja spał spokojniej przez okres zimy. W trzeciej ewidentnie jest jakiś problem związany z roztoczem, bo wokół ula (jak i w środku) szalały osy... Raczej więc rodzina nie dotrwa nawet do zimy. Jeśli chodzi o kolejne (4 i 5) to zostały złączone. Czwarta wyglądała zdrowo, ale była raczej słabsza. Piąta to ta, z której z końcem sierpnia wyszedł rój głodniak, o czym wspomniałem wcześniej. Na początku zamknąłem matkę w klateczce, zwróciłem ją do ula, rodzinę podkarmiłem i liczyłem, że uda się rodzinę uratować. Po kilku dniach zauważyłem jednak, że rodzina założyła mateczniki (choć matka była obok w klateczce). Ponieważ był już przełom sierpnia i września, a rodzina była na 3 mizernych ramkach uznałem, że trzeba podjąć decyzję - matka z klateczki to bodaj jedyna w tym roku jaka zginęła z mojej ręki... Połączona rodzina wygląda bardzo ładnie, oby wiosną wyglądała podobnie.

Jeśli chodzi o pasiekę domową KM, to będzie tu zimowane 8 rodzin. Stan 6 raczej nie budzi moich zastrzeżeń. Jedna z rodzin - utworzona jako niewielki, ale dość racjonalnych rozmiarów odkład w czerwcu - nie rokuje. Jest dalej mniej więcej takich samych rozmiarów jak w czasie utworzenia - problem w tym, że co ocenić można na racjonalnych rozmiarów w czerwcu, niekoniecznie tak samo można ocenić we wrześniu... Rodzinka jest mała i źle przygotowuje się do zimy. Nie sądzę więc żeby przetrwała długo. Druga z rodzin, która wzbudza moje wątpliwości, to jedna z 4 utrzymywanych w sile rodzin - macierzak po silniejszej z rodzin R2-3 z czerwiącą młodą matką (prawdopodobnie jest to boczna linia z 16 - tak czy owak genetyka ostatni raz leczona w 2014 roku). Rodzina miała przez co najmniej około miesiąc okres bezczerwiowy. O ile z początkiem września wyglądała przepięknie, to w czasie ostatniego przeglądu miałem wrażenie, że zmniejszyła się przynajmniej o 1/3. Może to tylko wrażenie, a może to naturalne wypszczelenie do zimy? Trudno powiedzieć, ale zakładam, że raczej może to zwiastować kłopoty. Rodzina praktycznie nie była dzielona - były z niej wzięte sztuczna rójka ze starą matką, bardzo mały odkład (obecnie bardzo ładnie urósł i wygląda zdrowo - stoi również na pasiece KM) i bodaj 2 razy ramki z jajami do wychowu matek. Nie była więc dzielona standardowo dla mojej pasieki i była utrzymywana w sile przez cały sezon - całe lato obsiadała mniej czy bardziej gęsto 4 moje korpusy, a przez pewien czas miała nałożoną kolejną nadstawkę - 5'ty korpus. Jeśli więc źle kontrolowała roztocze, to mogły one robić tam co tylko chciały... 

Na pasiece KM miałem zimować rodzin 9. Dziewiątą rodziną była jedna z czterech utrzymywanych w sile w sezonie. Obecnie już jej nie ma. Z początkiem września wyraźnie osłabła, a w czasie ostatnich wrześniowych przeglądów (trzecia dekada miesiąca) stwierdziłem, że wypszczeliła się pozostawiając za sobą plastry z pokarmem, niewielką ilością niewygryzionego czerwiu, a oprócz tego parę robotnic i dość sporych rozmiarów kupkę roztoczy na dennicy... I choć na 4 silne rodziny jednej już nie ma, druga osłabła i tylko dwie mają się bardzo dobrze (macierzaki po kupnych rodzinach, które dopiero wchodzą do swojej pierwszej zimy bez leczenia), to i tak jeszcze nie raz usłyszę, że powinienem utrzymywać rodziny w sile, bo tylko to gwarantuje im przetrwanie... Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to znów usłyszę, bo słyszę to każdego sezonu od 2015 roku. I tak jak powtarzam od lat, to za każdym razem powtarzać będę, że siła rodziny, czy też utrzymywanie jej bez większych ingerencji nie gwarantuje przetrwania - jeśli są jakieś reguły dotyczące przetrwania pszczół bez kuracji, to na pewno  ich siła nie gra tu żadnej roli.


Jak wspominałem w poprzednim wpisie w tym roku zamierzam zimować wszystkie rodziny w ulach z dolnymi wylotkami. Nie wiem tak na prawdę czy odszedłem od górnych wylotków na stałe - zobaczymy czy kondycja rodzin wiosną będzie inna. Szczerze wątpię. Sądzę że nie ma to większego znaczenia - ale cóż... za dużo nasłuchałem się w ostatnich latach jak ważne jest minimalizowania stresu temperaturowego dla pszczół. Obawiam się jednak, że w ulu jednościennym, a do tego z nieszczelnościami, nie będzie to miało żadnego znaczenia. 

9 z 27 rodzin (a więc 1/3) będzie zimowanych na ramkach WP w moich dziesięcioramkowych skrzynkach (częściowo docieplonych - na 2 ściankach). Pozostałe z rodzin zimowane będzie w standardowym dla mojej pasieki układzie, a więc na 2 korpusach wielkopolskiej osiemnastki z ramkami ustawionymi jedynie w korpusie górnym. Niektóre z silniejszych rodzin mają plastry dobudowane praktycznie do dennicy, inne mają plastry o mniejszej powierzchni. Każdą z rodzin starałem się delikatnie zacieśnić przy wykorzystaniu słomianych zatworów - raczej nie ścieśniałem ich jednak znacząco - za zatwór odsuwałem tylko te z ramek, które nie były obsiadane przez pszczoły, lub znajdowała się na nich jedynie ich garstka. 

Po mijającym sezonie 2022 roku nie mam chyba żadnych nowych wniosków. Raczej utwierdzam się w dotychczasowych przekonaniach. Mogę powiedzieć na pewno tyle, że zdecydowanie przyjemniej pracuje się z rodzinami w sile (bo tej pracy jest co do zasady znacząco mniej, a ul pełen pszczół cieszy oko i daje nadzieje na zbiory), ale nie gwarantuje to przetrwania pszczół. Mogę też przyznać, że o wiele przyjemniej pracuje się, gdy do uli nie zagląda głód - oby rok 2022 zwiastował nadejście lat tłustych (tak wiem, nadzieja matką głupich). Wiem też, że dla przetrwania rodzin nie ma większego znaczenia czy kontroluję w nim historię genetyki i ul jest opisany odpowiednim symbolem linii pszczół, czy też nie jest. Na problem przetrwania pszczół patrzę z punktu widzenia populacji, a nie indywidualnych rodzin. 

Teraz pozostaje jedynie cierpliwie czekać na pierwsze obloty.