sobota, 3 czerwca 2017

Pierwsze podziały 2017, czyli nie ma kiedy załadować...

Sezon w pełni... więc biegam wtę i wewtę z pustymi taczkami, bo roboty tyle, że nie ma kiedy załadować... No dobra, może nie jest tak źle. Tak naprawdę, choć ogólnie czasu mam równie mało jak w poprzednich sezonach, to z pszczołami tak naprawdę do tej pory było roboty jest mniej. Spowodowane jest to dużą ilością dostępnej woszyczyny (w tym z pokarmem), przygotowanymi pasieczyskami, gotowymi korpusami, ramkami, daszkami i wszystkim tym, co wykorzystują pszczelarze. Mam nadzieję, że kolejne sezony pszczelarskie będą raczej podobne do tego sezonu, niż takich, w których w maju nie było kiedy zająć się pszczołami, bo trzeba było skręcać korpusy czy zbijać ramki. 
Mateczniki "przetrwalnika"

Od początku maja ruszyłem z podziałami. Idzie z tym różnie. Pszczoły mam w tej chwili w 4 miejscach i jest ich na dziś około 30 rodzinek. Podziały jednak nie są jeszcze skończone, a w tych 30 są wciąż rodziny z matecznikami, a nie czerwiącymi matkami. Ciężko więc na tą chwilę ocenić na ilu skończy się sezon, ale chciałbym zazimować łącznie co najmniej 40 w 6 miejscach. Optymalnie byłoby zbliżyć się do 50, choć pewnie to nie będzie możliwe. A tak, w 6 - bo chciałbym wywieźć 3 lub 4 rodziny do znajomych w rejon nowosądecki, gdzie może w przyszłości udałoby się kraść choć po 4 - 5 słoików miodu spadziowego. Na razie nie mam tam co wywieźć, bo do tej pory nie zapszczeliłem jeszcze wciąż jednego pasieczyska tu na miejscu - na którym zresztą czeka przygotowanych bodaj 7 czy 8 ulików pełnych ramek z pokarmem. W ciągu najbliższych 2 tygodni planuję więc wywieźć tam parę jednoramkowych mikrusów, ustawić odpowiednio gniazdo i zajrzeć może raz za miesiąc czy wszystko w porządku, a w jesieni sprawdzić czy mają pokarm i zostawić... Cóż to jest idealny plan na "lazy beekeeping", ale do tej pory jeszcze nigdy nie został zrealizowany, choć jest zakładany co rok...

Ale przejdźmy do konkretów. W początku maja na głównej pasiece miałem 1 rodzinę, u której znalazłem czerw na 3 korpusach - fakt, nie od dechy do dechy - w tym pewnie ze 4 - 5 ramek trutnia. Obok znów inna rodzina (również przedwojenna) siedziała na jednym korpusie i miała sucho. Czerwiu było może łącznie maksymalnie 1/3 korpusu. Taka była właśnie rozbieżność pomiędzy przywiezionymi rodzinami przedwojennymi. Niektóre w zimnym kwietniu szły pięknie do siły, inne rozwijały się słabo, a pomimo tego pokarmu ubywało (a przecież pszczoły zjadają miód głównie w czasie bujnego rozwoju). 

Zrobiłem wówczas 2 odkładziki do wychowu matek. Jedną z mojego "przetrwalnika" (może to i dobra nazwa dla niej, bo ileż można pisać "rodzina, która samotnie przeżyła z całej pasieki"), a drugą z wykorzystaniem ramki czerwiu z rodziny, którą otrzymałem od Łukasza (będę o niej pisał "Łukaszowe"). A więc ramka najmłodszego czerwiu, strzepana pszczoła przez kratę, 2 ramki miodu, pierzga i rodzinka ustawiona na miejscu innej. Słowem 1 ramka wziętego czerwiu w efekcie dostała ze 4 ramki pszczoły dorosłej, w tym sporo lotnej.
Wycięte mateczniki ratunkowe na głównej pasiece - z każdego (lub każdej pary)
wygryzły się i unasienniły matki
Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że ta praktyka wychowu matek w "mikroodkładzikach" bardzo dobrze się u mnie sprawdziła.W rodzince z ramką z przetrwalnika było chyba z 10 bardzo ładnych mateczników (jak na ratunkowe - rojowe są rzecz jasna ładniejsze). Z Łukaszowych pszczoły wyciągnęły tylko 2 - również bardzo ładne. Zastanawiałem się skąd ta dysproporcja (bo siła rodzin i sposób utworzenia były praktycznie bardzo podobne). Typuję 2 przyczyny takiego stanu rzeczy. Pierwsza to kwestia plastra węzowego z małą komórką (może moim wciąż nie zmniejszonym do końca pszczołom komórka 4.9 lub węza po prostu nie pasują?), a druga to odmienność genetyczna pszczół Łukaszowych. W obu przypadkach pszczoły wychowujące były "obce" dla ramki czerwiu i w obu nie miały innych możliwości poza poddanymi pojedynczymi ramkami. Jeżeli chciały mieć "ciągłość ula" (bo przecież nie genetyczną) musiały zrobić mateczniki tylko z tych larw - nie było wyjścia. 

2 mateczniki ratunkowe w "Łukaszowej".
Te matki też wygryzły się obydwie.
W tej chwili już się zgubiłem ile ostatecznie zrobiłem rodzin z których pszczół... I choć pasowałoby znaczyć jakoś rodziny pochodzące od przetrwalnika, to przyznam, że nie mam do tego serca. Wciąż traktuję pasiekę jako całość, więc nawet te rodziny z matkami po przywiezionych przedwojennych (one nie przeszły nigdy chrztu bojowego) traktuję identycznie i "mieszam" je jedna z drugą. Oczywiście gdzieniegdzie staram się kontrolować, które matki są które (między innymi dlatego, że chcę rozesłać trochę matek po przetrwalniku kolegom), ale w jakiejś części po prostu już nie wiem skąd pochodzą matki.
Na dziś w większości (a może we wszystkich?) rodzinek utworzonych z pierwszego podziału czerwią już matki. Na głównej pasiece jest bardzo dobrze - skuteczność wygryzania i unasiennienia na dzień dzisiejszy zbliża się do 100% co mnie bardzo cieszy!

Gdzie indziej jest jednak gorzej... Oprócz wspomnianych pierwszych podziałów w późniejszym czasie zrobiłem jeszcze kolejny raz 2 takie rodzinki do wychowu - jedną na pasiece pod domem, drugą na pasiece we wsi - obie z ramek po przetrwalniku. Wtedy nie miałem już siły na dalszą akcję z wycinaniem ramek z dadanta, bo spędziłem chyba z 3 godziny z rozbebeszonymi ulami kiedy pszczoły mnie chciały zabić... Cóż... "pszczelarstwo naturalne" i "lazy beekeeping"... Ale te przedwojenne po prostu mają swój charakterek i nie poddają się łatwo wyszukiwaniu matek, dzieleniu, przekładaniu ramek itp. Dają znać o tym, że po prostu nie podoba im się takie traktowanie. I oczywiście chciałbym im tego nie robić, ale w tym roku jestem zdany na to, żeby namnażać maksymalnie rodziny po przetrwalniku i Łukaszowych i ograniczyć namnażanie świeżo sprowadzonych przedwojennych. Wyszukiwanie matek miało też na celu zrobienie pakietów do sztucznych barci (... swoją drogą ciekawe czy i jak sobie radzą? może w weekend znajdę chwilę, żeby sprawdzić...). Wracając do wspomnianych przed chwilą podziałów. Na pasiece pod domem jest trochę słabiej niż w normie, ale względnie akceptowalnie - udało się pozyskać matki w 3 z 6 utworzonych rodzinek, przy czym ostatecznie "uratowałem" 4 odkłady, gdyż do jednego, w którym nie wygryzł się matecznik przywiozłem matkę czerwiącą. Teraz pod domem w tych 4 rodzinach są już matki przy czym w 3 są już jajeczka od młodych królowych, a w jednej widziałem matkę z niewielkim wciąż odwłokiem. Skuteczność 50% wychowu matek (z drugiej strony udało mi się zaizolować jeszcze 3 mateczniki i z 2 z nich wygryzły się matki, które przekazałem koledze - jak się później okazało nie zostały przyjęte) i 66% tworzonych odkładów pozostawia wiele do życzenia, ale i tak jest znacząco lepsza niż to co dzieje się na pasiece we wsi... tam z przywiezionej ramki z młodym czerwiem i jajkami nie udało się pozyskać ostatecznie żadnego matecznika - było ich mało (chyba łącznie 2 obok siebie), potem zamarły. W międzyczasie podzieliłem też inną rodzinkę przedwojenną (z dwóch przywiezionych w marcu) i zrobiłem 9 rodzinek. Skuteczność 0... Ilość rodzin zmniejszyła się znów praktycznie o połowę. Dzieje się to samo co obserwowałem w zeszłym roku - zamierają mateczniki, pszczoły opuszczają zrobione odkłady... a ja wyrzuciłem już bodaj 6 ramek wyziębionego czerwiu z utworzonych odkładów. Czerw nie "gnije", po prostu zamiera z wychłodzenia. Niektóre pszczoły też wygryzają się i w każdym z odkładzików chodziło po garstce młodych zagubionych pszczół. Ogólnie przykry widok. Larwy w matecznikach też umierają... Być może "coś niedobrego" siedzi w plastrach po padłych rodzinkach i "nowe" pszczoły sobie z tym nie radzą? Nie wiem. Z drugiej strony przywieziony odkładzik nie dostał tam żadnego miejscowego plastra, a również zamarły w nim nieliczne i małe mateczniki, a odkładzik na tamtą chwilę został "podratowany" przełożeniem 2 mateczników z jednej z osieroconych rodzinek, w której zresztą na plastrach też spora część mateczników zamarła. Nie znam przyczyn - mogę założyć tyle: "choroby". To prawda, że pszczoły nie były przywiezione z innych pasieczysk (aby się nie rozleciały), ale podobnie nie wywoziłem na głównej pasiece, a tam jak piszę skuteczność jest zgoła odwrotna. Wszędzie postępuję tak samo, a wyniki są różne... Jedna rodzinka na tamtej pasiece została praktycznie bez podziałów i wygląda całkiem normalnie - zanim ją podzielę chciałbym jej zabrać z 5 słoików miodu, bo wypada mi rozdać miód kilku osobom za ich pomoc (różnorodną, acz powiązaną z pszczołami). Rodzinki (poza przywiezionym odkładzikiem z plastrem z przetrwalników) tworzone były głównie na bazie jednej dzielonej rodziny. Więc może po prostu coś dolega tej jednej? W związku z tym co się dzieje planuję na tym pasieczysku tworzyć rodziny z przywiezionych matek - bądź to nieunasiennionych bądź unasiennionych - takich jakie uda się wychować na pasiece gdzie wszystko udaje się w tym roku najlepiej jak może. Być może genetyka "przetrwalników" pomoże pszczołom poradzić sobie z kłopotami? Oby... 

Na pasiekę w lesie 2 tygodnie temu zostały przewiezione 3 małe odkłady z matecznikami (po jednej z "nowych" przedwojennych) - do tej pory jeszcze nie sprawdzałem czy przewózka nie zaszkodziła matecznikom i czy pojawiły się czerwiące matki. 

A jak tam u przetrwalnika? Otóż poszedł ładnie w siłę. O ile zimę przeżył w 3 uliczkach na powierzchni może po połowie mojego plastra (18tki), o tyle wziął się ostro do siły i w dniu wczorajszym macierzak został osierocony do podziałów! Z jednej strony warto by poczekać jeszcze ze 2 tygodnie, ale wtedy prawdopodobnie wyjadę na urlop i nie będę mógł dopilnować terminów. Pszczoły siedziały wczoraj na 3 korpusach, przy czym na dolnym zaczęły już czerwić (2 ramki z jajkami), ale nie odbudowały jeszcze wszystkich plastrów - a w zasadzie dopiero zaczęły tam przechodzić i miały tylko to co ustawiłem im wiosną. Tak więc odebrałem pszczołom dolny korpus (było tam 4 ramki pełne pokarmu) i jedną ramkę z jajeczkami do osadzenia pakietu. Nowe gniazdo zostało więc ograniczone do 2 korpusów, aby "skompresować pszczoły" wg rady Michaela Busha. Pszczoły poszły na kratę - matkę jednak znalazłem obok... na ziemi... zaraz koło mojego kolana gdy przyklękałem na końcu roboty przeszukać ostatecznie pozostałe na kracie pszczoły... Było blisko i byłoby po matce. Ostatecznie wszystko się udało, a matka przetrwalnikowa wraz z pakietem znalazła się wczoraj w jednej z kłód pod domem. Za swój trud jaki wykazała przy przeżyciu pogromu pszczoły dostały nagrodę w postaci nierozbieralnego gniazda. W
Przy sprzątaniu kłody czasowo zdjąłem parę gałęzi, które miały podtrzymywać plastry... a potem zapomniałem ich oddać... Mam nadzieję, że plastry nie będą się bardzo rwać... Mea culpa... Ale może jeszcze za tydzień jak pszczoły już się trochę zadomowią, ale nie zdążą wszystkiego pokleić, im to uzupełnię. Takie wzmocnienie na pewno im nie zaszkodzi.

Przetrwalniki przy strzepywaniu były wyjątkowo spokojne i nie chciały w ogóle żądlić (to tak do dyskusji o uzłośliwianiu pszczół, które przeżywają ciężkie chwile). Owszem, latały i widać było, że im to nie pasuje, ale jakby nie łączyły mnie z tym co im się dzieje (w przeciwieństwie do przedwojennych w podobnych sytuacjach). Kiedy zobaczyłem matkę zacząłem mieć natomiast wątpliwości co do pochodzenia tych pszczół. Do tej pory moja pamięć mówiła mi, że to wnuczka przywiezionej w 2015 roku przedwojennej. Teraz nie jestem już pewny, a w zasadzie jestem pewny, że nie mam pojęcia. Matka wygląda jak te, które pochodziły po elgonach - czarna jak noc, długa, szczupła, odwłok równo schodzący się w wąski stożek. Matki przedwojenne mają odwłoki nabrzmiałe i obłe, a nie szczupłe. Wyglądają zupełnie inaczej. Jak ją zobaczyłem to zaczęły mi chodzić obrazy wszystkich tych pszczół, które przenosiłem i teraz wydaje mi się, że tam faktycznie mogły znaleźć się elgony (to byłoby nawet spójne z tym, że rodzina elgońska ode mnie u Łukasza też przeżyła - a matka wyglądała bardzo podobnie). A może tylko po raz kolejny coś mi się wydaje? No cóż. tak to u mnie będzie na pasiece, bo nie notuję, nie zaznaczam.

W tym roku w maju spotykałem się też z zupełnie innymi zjawiskami niż do tej pory. O ile w zeszłych latach praktycznie pszczoły zawsze miały miejsce do czerwienia (a w roku poprzednim był stały głód i wręcz dominowały puste komórki, a pszczoły nie chciały w ogóle budować), to w roku bieżącym niektóre małe odkłady, mają zalaną miodem praktycznie każdą dostępną komórkę. To może wręcz spowodować ograniczenie w czerwieniu młodych matek i wolniejszy rozwój odkładów. Oczywiście tak nie jest w każdym odkładzie, ale w sporej ich części. Tylko w 1 przypadku stwierdziłem głód w małym odkładzie (rodzinka niezwłocznie dostała 2 ramki pokarmu, bo wciąż go jeszcze trochę mam po zimie). W niektórych przypadkach przychodzi mi do głowy nawet odebranie miodu z małych rodzin (odwirowanie i zwrócenie pustego plastra), aby zwiększyć ilość dostępnej woszczyny - bo praktycznie do tej pory nie dysponowałem pustymi odbudowanymi ramkami (co było do wykorzystania pojechało do Łukasza na rodziny do projektu Fort Knox). Ponieważ dzielę co się da, to pewnie jednak sytuacja się dość szybko "ustabilizuje" i zapewne miodu dla mnie w tym roku też nie będzie... Obym już zawsze miał takie "problemy", że pszczoły nadmiernie się zalewają...

Ogólnie, o ile kwiecień był pogodowo bardzo słaby, to maj muszę ocenić pozytywnie, a całe dotychczasowe podziały na trójkę (z plusem?). Żeby tylko udało się wyprowadzić wspomniane pasieczysko na prostą, a czerwiec był podobny do maja, to będę bardzo zadowolony.