„Dziesięć lat to realistyczny termin", czyli o metodach biotechnicznych dr. Ralpha Büchlera – cz.1
Idea hodowli pszczół odpornych na inwazję roztocza Varroa destructor zyskuje w kraju coraz większą liczbę zwolenników. Zjednoczenie środowisk pszczelarskich jest pierwszym, a jednocześniej najważniejszym krokiem, jaki należy uczynić, aby ten cel mógł się urzeczywistnić.
Teoria, praktyka i biznes
Czy cel ten jest możliwy do osiągnięcia? Trudno powiedzieć i to z prostej przyczyny: teoria miesza nam się z praktyką. Ralph Büchler stwierdził: „Dziesięć lat to realistyczny termin, o ile pszczelarze zrozumieją, że jako cała pszczelarska rodzina muszą podążać we wspólnym kierunku, dlatego problem pozostaje otwarty”. W teorii, zakładającej współpracę wszystkich środowisk rozwiązanie problemu warrozy w dekadę jest możliwe. Świadczą, o tym liczne przykłady uzyskania odporności na warrozę przez niektóre lokalne populacje pszczół miodnych na całym świecie (także w Europie). O kierunku ewolucji naszej europejskiej (także polskiej) populacji pszczół decydują jednak głównie partykularne interesy pszczelarzy. Do tej pory postępowaliśmy (świadomie i celowo lub też nieświadomie) w sposób będący w kontrze do ewolucyjnego rozwiązania problemu odporności pszczoły miodnej na najgroźniejszego pasożyta i przenoszone przez niego choroby wirusowe.
Aby rozwiązać problem pszczelarze musieliby poświęcić własne krótkoterminowe interesy (co w praktyce wydaje się całkowicie niemożliwe) lub wypracować metodę, w której odpowiednie kierunki chowu i hodowli nie będą sprzeczne z ich dążeniami. Przemysław Szeliga (prezes Polskiego Stowarzyszenia Hodowców Matek Pszczelich) w jednym z wywiadów powiedział: „Jeśli pszczoły miałyby nawet świetne instynkty higieniczne, świetnie radziłyby sobie z warrozą, ale ucierpiałaby na tym miodność, to nasuwa się pytanie: po co pszczelarzowi takie pszczoły. Takie mogą żyć dziko” („Pszczelarstwo”, 2022,5). Podobne głosy płyną z wielu źródeł – również od pszczelarzy, którzy uważają się za amatorów, hobbystów. Jest więc jasne, że jeśli nie wypracujemy metody, która połączy interesy pasieczników i owadów (przyjmijmy uproszczenie, że z biologicznego punktu widzenia w interesie pszczół jest wykształcenie odporności na warrozę), to zdrowie populacyjne pszczół będzie musiało ustąpić celom biznesowym – dokładnie tak, jak to się dzieje nieustannie do tej pory od ponad czterech dziesięcioleci.
Metod połączenia interesów pszczół i pszczelarzy jest bardzo wiele. Chociaż we własnej pasiece nie kieruję się motywacją ekonomiczną (nie twierdzę przy tym, że nie posiadam jakiejś egoistycznej motywacji polegającej na realizowaniu swojej pasji), to w artykułach publikowanych w „Pszczelarstwie”, jak i na innych kanałach (np. na stronie www.bractwopszczele.pl), prezentowałem wiele rozwiązań, które ją uwzględniają. Szczególnie promowałem podejście podobne do tego, jakie zastosował w swojej pasiece Erik Österlund, łącząc pszczelarzy przy realizacji wspólnego celu w lokalnej hodowli. Rozwiązania te, poza nielicznymi wyjątkami, nie są wykorzystywane w praktyce. Pszczelarze twierdzą, że chcą pszczół odpornych, ale gdy podejmują indywidualne decyzje bardzo często dokonują wyborów stojących w kontrze do możliwości ich uzyskania. Przykładowo: importują obce genetycznie matki lub prowadzą pasieki metodami przemysłowymi, gdzie zdrowie populacyjne schodzi na dalszy plan.
Pszczelarz „inżynier”
Tym razem nieco dokładniej opiszę metodę, którą w sposób bardziej szczegółowy omówiłem w mojej książce „Pszczelarstwo w zgodzie z naturą (...)”. Mam na myśli metodę prowadzenia selekcji połączonej z wykorzystaniem metod biotechnicznych (przy równoczesnej rezygnacji z chemioterapeutyków), a więc – jak to nazywam – „inżynieryjne” sterowanie rozwojem rodziny pszczelej. Choć znam tę metodę od lat, przyznam, że do tej pory raczej nie poświęciłem wiele czasu na jej propagowanie. I to nie dlatego, żebym uważał, że jest nieskuteczna w kontrolowaniu populacji pasożyta, czy jako narzędzie możliwe do wykorzystania w selekcji. Po prostu nie podoba mi się tak mocna – właśnie „inżynieryjna” – ingerencja w rodzinę pszczelą i sterowanie jej rozwojem. Jestem zwolennikiem w pełni naturalnych rozwiązań, chowu lokalnych pszczół dobrze reagujących na warunki środowiskowe, wstrzymujących czerwienie na zimę itp. Nie podoba mi się przekaz, który zamiast zdać się na naturalne przystosowania lokalnych pszczół przekonuje, że można więzić się matki pszczele i samemu decydować o tym, kiedy i w jaki sposób ma rodzina pszczela ma prawo się rozwijać, twierdząc przy tym rzecz jasna, że to dla dobra pszczół, które zatraciły zdolności adaptacyjne. Owszem, zatraciły, gdyż pszczelarze od co najmniej stu lat robią wszystko, żeby tak się stało. Trochę przypomina to narrację, że trzymając psy na łańcuchach dbamy o ich dobrostan, gdyż w innym wypadku mogłyby wybiec na drogę i zginąć pod kołami samochodu. O swoim podejściu do izolacji matek pszczelich wspominałem w artykule „Izolator Chmary: jestem za, a nawet przeciw” („Pszczelarstwo”, 2022, 8). Tam też doceniłem jednak skuteczność tych metod, pisząc m.in.: „Zdecydowanie podzielam również opinię Igora Pawłyka, który twierdzi, że dzięki technologii Petra Chmary można ograniczyć korzystanie z akarycydów do absolutnego minimum (np. spalenia jednej tabletki w ulu w ciągu roku czy innego zabiegu). Ba, uważam wręcz, że jeśli zdecydowalibyśmy się kilka razy w sezonie zastosować izolator Chmary w połączeniu z prostymi zabiegami biotechnicznymi, moglibyśmy śmiało zrezygnować z używania akarycydów, skutecznie utrzymując porażenie dręczem na poziomie niezagrażającym istnieniu rodzin pszczelich”.
Izolacja i „dobro pszczół”
Izolacja matek pszczelich jest kluczowym narzędziem metod biotechnicznych – wydaje się warta rozważenia przy poszukiwaniu naszych indywidualnych kompromisów. Uważam, że w obecnej sytuacji epizootycznej warrozy (swoistej pandemii) nie ma dobrych rozwiązań. Każde polega na subiektywnym wyborze mniejszego zła. Za nieodpowiednie uważam stosowanie akarycydów (także tych tzw. naturalnych), a już z całą pewnością to bezrefleksyjne, nagminnie praktykowane w pasiekach. Jednak zamykanie matek w izolatorze także nie jest dobre, podobnie jak skazywanie rodzin na śmierć przez zaniechanie leczenia. Niektóre wybory należą do kategorii dylematów moralnych, wskazywanych przez filozofów i etyków. Czy „lepsza” jest akceptacja „mniejszego zła”, które dokonuje się z naszym udziałem, czy też „większego zła”, które następuje samoczynnie. Każdy inaczej rozstrzygnie ten dylemat i nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, ani nomen omen złego (oczywiście pomijam te rozwiązania, które moglibyśmy wszyscy zgodnie uznać za jednoznacznie niedobre, niemoralne czy niewłaściwe). W przypadku rozterek pszczelarskich za właściwe (w odróżnieniu od „mniej złego”) uważam wyrwanie się z kręgu etycznych wątpliwości poprzez rozwiązanie problemu warrozy. To pozwoliłoby nam wszystkim chować zdrowe pszczoły, bez potrzeby stosowania środków parzących, toksycznych, czy więzienia matek. Bierna postawa nie stanowiłaby wówczas przyczyny zagłady rodzin. Osoby, które w dalszym ciągu stosowałby takie metody nie mógłby się posiłkować argumentem, że robią to dla „dobra pszczół”. Obecnie wielu pszczelarzy używa go do uzasadnienia wielokrotnych zabiegów za pomocą tzw. twardej chemii. Mało tego, niektórzy dla dobra pszczół sprowadzają do siebie obce genetycznie, nieprzystosowane do lokalnych warunków reproduktorki, twierdząc, że są one bardziej witalne w wyniku wywołującego efekt heterozji kojarzenia obcych podgatunków czy ekotypów. Są i tacy pszczelarze, którzy przekonują, że dzięki działaniom zmierzającym do zwiększenia produktywności pszczół są w stanie utrzymać się z pszczelarstwa i tym samym ratują pszczołę miodną od grożącego jej, z powodu inwazji dręcza pszczelego, wymarcia. Bo przecież, gdyby nie produkcja miodu, nikt nie zajmowałby się pszczołami... Prawdziwość tego typu argumentów pozostawię bez komentarza.
Uważam więc, że musimy jasno zdefiniować nasz wspólny cel – podobnie jak zrobił to ruch skupiony wokół Ralpha Büchlera. Wydaje mi się, że cel w postaci „pszczół odpornych” nie został jeszcze w pełni zinternalizowany przez całe środowisko pszczelarzy w Polsce (a więc nie uznano go za własny). Wciąż nie zakończyliśmy nawet dyskusji, czy uzyskanie odporności jest możliwe i czy ma sens. Mając ustalony priorytet, moglibyśmy zacząć rozmawiać o rozwiązaniach praktycznych – lepszych bądź gorszych. Metody biotechniczne mogą stanowić jedno z narzędzi, za pomocą których spróbujemy osiągnąć cel: „pszczoły odporne na warrozę w Europie do 2033 roku”.
Zrozumienie biologii pszczół
Rozwiązanie problemu warrozy wymaga, poznania i zrozumienia biologii pszczół, pasożyta V. destructor i wirusów, rozwojowi których sprzyja jego inwazja. O ile przyswojenie szczegółowej wiedzy może sprawiać trudność osobom, które nie są specjalistami z zakresu pszczelnictwa, weterynarii, czy biologii ewolucyjnej (daleki jestem od twierdzenia, że ją przyswoiłem), o tyle podstawowe zagadnienia – ujęte w pewnym uproszczeniu nie powinny stanowić bariery nie do pokonania. Stosowanie metod biotechnicznych proponowanych przez Ralpha Büchlera należy poprzedzić poznaniem kilku zagadnień, min. dotyczących transmisji patogenów, znaczenia procesu rojenia się pszczół dla zachowania zdrowia rodzin czy roli, jaką pełnią owady pokolenia zimowego.
Transmisja patogenów
Po pierwsze, musimy zrozumieć, że obecny system nowoczesnego pszczelarstwa sprzyja utrwalaniu, a wręcz nawarstwianiu problemu warrozy, ponieważ sprzyjania poziomej transmisji patogenów (mikroorganizmów i pasożytów). Duża liczba pni ustawionych w niewielkich odległościach ułatwia rozprzestrzenianie się organizmów chorobotwórczych. Ten czynnik nabiera szczególnego znaczenia w regionach przepszczelonych, gdzie nasilona transmisja patogenów ma miejsce nie tylko w obrębie pasiek, ale także między nimi.
Częste stosowanie preparatów przeciwwarrozowych w rodzinach stacjonujących na tych terenach (w mojej ocenie nieracjonalne) wywiera na patogeny presję ukierunkowaną na ich uzjadliwianie się, czego konsekwencją jest przetrwanie i rozprzestrzenienia się szczepów najbardziej agresywnych. W takich warunkach osiągają one większy sukces ewolucyjny niż szczepy łagodne. Konieczne jest więc wprowadzenie w praktyce pszczelarskiej zmian, które zminimalizują transmisję poziomą i będą wspierały transmisję pionową. Ta ostatnia polega na tym, że główna droga „transferu” patogenów biegnie od jednego pokolenia pszczół do kolejnego (od matki do robotnicy, od rodziny pszczelej do rodziny-córki, np. roju czy odkładu). Taki system wspiera ewolucję łagodnych patogenów, a więc tych, które są w stanie przetrwać z gospodarzem. Jeśli bowiem okazałyby się zbyt agresywne, zginą wraz z nim i tym samym wyeliminują się z puli genetycznej.
Całkowite wyeliminowanie transmisji poziomej nie jest możliwe w praktyce. Nawet w systemie naturalnym (gdzie rodziny dziko żyjące bytują w znacznych odległościach od siebie) taka transmisja będzie miała miejsce. Należy zatem dążyć do ograniczenia transmisji patogenów do poziomu, który w dłuższej perspektywie nie będzie wspierał ewolucyjnego sukcesu najbardziej zjadliwych szczepów patogenów.
W ocenie dr. Büchlera zjawisku uzjadliwienia patogenów w obecnych warunkach sprzyja szczególnie okres schyłku lata. Poziom porażenia roztoczem większości rodzin jest wówczas wysoki (są przed leczeniem). Brak pożytku powoduje, że „bezrobotne” pszczoły z silnych rodzin szukają pokarmu u słabszych – zaczyna się okres intensywnych rabunków, które sprzyjają transmisji patogenów.
Rojenie się pszczół
Rójka to nie tylko naturalny sposób rozmnażania się pszczół miodnych, to także letnia przerwa w czerwieniu matek, która ma bardzo pozytywne skutki. Rój stwarza szansę przetrwania rodzinie zaatakowanej przez chorobę czerwiu (np. bakterie zgnilca amerykańskiego). Co prawda pszczoły rojowe „zabiorą” ze sobą część przetrwalników do nowego gniazda, ale poziom jego zanieczyszczenia będzie na tyle niski, że rodzina może uchronić się przed rozwojem choroby. Z dużym prawdopodobieństwem „skażony” pokarm pszczoły zużyją zanim pojawią się podatne na zakażenie lary, w których choroba będzie mogła się rozwinąć na nowo. Ten mechanizm stosuje się przy zwalczaniu zgnilca w pasiekach (przesiedlenie jedynie dorosłych pszczół do nowego ula).
W przypadku inwazji Varroa przerwa w czerwieniu matek powoduje zahamowanie dynamiki przyrostu populacji pasożyta. Według niektórych badaczy (Torbena Schiffera czy Jürgena Tautza) wyjście roju może doprowadzić do zmniejszenia się populacji dręcza o kilkadziesiąt procent (nawet do 70). Skutkuje również skróceniem okresu rozwoju pasożyta w rodzinie pszczelej o ok. miesiąc. Dzięki opóźnieniu rozwoju rodziny pszczelej wiosną, a także wstrzymującym go jesienią, połączonym z umożliwieniem wydania roju, zapewnimy pszczołom niski poziom inwazji, który powinien być dobrze tolerowany nawet przez rodziny nieodporne. Zabiegi te powinny zatem istotnie zwiększyć ich szanse na przetrwanie zimowli (tabela 1, kolumna 1 i 3 – 8295 roztoczy vs. 415).
W wielu różnych eksperymentach (prowadzonych np. przez prof. Thomasa D. Seeley’a), wyjście roju umożliwiło rodzinie rodzinie przetrwanie o co najmniej jeden sezon dłużej, w porównaniu z rodzinami, które nie wydały roju. Oczywiście, z punktu widzenia ekonomii pasiecznej rójka jest niekorzystna, ale narzędziami biotechnicznymi moglibyśmy ją symulować w taki sposób, żeby wręcz służyła osiągnięciu celów założonych przez pszczelarza. Mam na myśli przeprowadzenie zabiegu w czasie skorelowanym z występowaniem lokalnych pożytków, co mogłoby spowodować zwiększenie zbiorów miodu.
Pszczoła zimowa
Dla zapewnienia rodzinie przetrwania (ściślej rzecz ujmując – zwiększenia prawdopodobieństwa) konieczne jest wychowanie zdrowych pszczół zimowych – a więc tych, która muszą przezimować i wychować nowe pokolenie wiosną. Chora pszczoła zimowa (zraniona i osłabiona przez dręcza, zakażona wirusami) jest krótkowieczna. Prawdopodobieństwo, że zginie zimą jest duże, a jeśli nawet ją przeżyje do wiosny, to nie będzie w stanie ogrzać i wykarmić pszczół wiosennych. Zadaniem pszczelarza stosującego metodę Büchlera jest zapewnienie rodzinom podczas wychowu pszczół zimowych niskiego stopnia porażenia dręczem i wirusami. Rodziny, w których pszczoły zimowe były silnie porażone zginą lub będą zbyt słabe do dalszego gospodarczego wykorzystania.
Należy pamiętać, że infekcje wirusowe, w rozwoju których bierze udział dręcz pszczeli, nie nie ustają wraz z chwilą jego eliminacji z rodziny. Zakażone pszczoły są w niej wciąż obecne. Poziom danego wirusa obniży się wraz z pojawieniem się kolejnych pokoleń pszczół. Oznacza to, że jeśli nawet zniszczymy całą populację dręcza bezpośrednio przed okresem wychowu pszczoły zimowej to istnieje ryzyko, że mimo tego część młodych pszczół (zimowych) będzie zakażona.