niedziela, 20 września 2015

2015 podsumowania.

Od jakieś chwili zastanawiam się czy czas już na podsumowania sezonu 2015 czy nie. Z jednej strony pszczoły wciąż latają, wciąż znoszą nektar nawłociowy, jak tylko pogoda im na to pozwoli, a z drugiej przecież mówi się, że sezon pszczelarski zaczyna się późnym latem od przygotowania do zimowli... Czyżbym więc już zaczął sezon 2016? A skoro tak to trzeba podsumować ten mijający (czy "minięty" (?)).

Dziś robiłem ostatni (przynajmniej tak planuję) przegląd w tym roku - było to na pasieczysku nr 4. Tam mam kilka rodzinek od kolegi Łukasza, a także jedną córkę po elgonach i jedną moją pszczołę po przedwojennych, którą podałem do rodzinki po utracie matki. Oprócz tego pojadę tylko na pasieczysko nr 2 posprzątać ostatnie słoiki, dołożyć korpus pod gniazdo gdzie trzeba i tym podobne. To samo muszę zrobić pod domem. Jednak przeglądów gniazd więcej ma już nie być, aż do pierwszego oblotu wiosną.

Zimuję 33 lub 34 rodziny (muszę się ich wreszcie doliczyć). Jedną w ulu warszawskim, resztę w ulach wielkopolskich. Dwie są w ulach izolowanych na dennicy osiatkowanej i 4 lub 5 innych jest w ulach jednościennych, również na siatkach. Reszta rodzin ma pełne dennice z próchnem i górne wylotki. Wszystkie rodziny mają się nieźle. Są i słabsze i mocniejsze. Najsłabsze obsiadają około 10 moich małych ramek, czy około 7 ramek pełnych wielkopolskich. Ogólnie liczyłem na większą siłę, niestety z uwagi na suchy i gorący sierpień rodziny rozwijały się bardzo słabo w drugiej połowie sezonu (znacznie słabiej nawet niż w 2014, który wiemy jak się zakończył...).

... Z uwagi na różne okoliczności takie jak zróżnicowany sprzęt (wysokość ramek i korpusów) i potrzebę zasilania niektórych rodzin, są rodzinki, które mają mieszane ramki - i mniejsze i większe. Są i takie rodziny, które nie mając dolnych beleczek pociągnęły długie plastry na 2 korpusy (jest zaledwie kilka takich plastrów), albo wydłużyły plastry dolne wgłąb pełnej dennicy z próchnem, która nie jest wypełniona po brzegi, a mniej więcej do połowy wysokości....
Więc ogólnie jest niezły bajzel...Ale cóż, w przyszłym roku będę wszystko ujednolicał w zależności od ula - czyli niektóre rodziny będą na pełnym ulu wielkopolskim (mniejszość - ale kilka będzie bo takimi ulami dysponuję i na razie nie mam na tyle innego sprzętu, żeby się ich pozbyć), inne tylko na ramkach niskich, a jeszcze inne na ramce na wysokość dwóch korpusów. Będę oceniał w którym rozwiązaniu pszczołom jest lepiej, a w którym mi. Zakładam, że im będzie lepiej na plastrze na wysokość 38 cm, a mi na plastrze niskim. Ale musimy się jakoś zgodzić i spotkać w połowie. Może to rozwiązanie na pełną ramkę wielkopolską nie jest takie złe? A może faktycznie lepszy byłby przestronniejszy ul, niż ten wielkopolski? Pożyjemy zobaczymy. Ponieważ w duszy gra mi wycinanie woszczyzy i tłoczenie miodu (lub miód w plastrach), a także duża rotacja plastrów, to nie mam żadnego problemu z przycięciem za długich plastrów czy wydłużeniem niskich na 2 korpusy (to rozwiązanie jest o tyle dla mnie kuszące, że mogę mieć połowę mniej ramek). Ważne, żeby poszczególne ule były jednolite w swoich rozwiązaniach, bo to sprzyja wygodzie pracy - a potem trzeba będzie ujednolicić całą pasiekę do najwygodniejszego rozwiązania, które wypracuję.

Jeżeli chodzi o sam eksperyment z brakiem dolnych beleczek, to na razie za wcześnie mówić o wynikach. Takich ramek funkcjonuje w moich ulach sporo, niemniej jednak dominują w dolnych korpusach, albo podawane były w drugiej połowie sezonu, kiedy pszczoły budowały dość niechętnie. W maju tego roku, pszczoły przedwojenne zabudowywały co tylko się da - więc być może takie plastry bez dolnej beleczki będą dla mnie przyszłej wiosny mocnym utrapieniem? Na dziś jest bardzo dobrze i praktycznie nie trafiłem na plaster zlepiony z niższą ramką - co więcej, częściej trafiałem na zlepienie dolnej beleczki normalnej ramki z górną beleczką innej, niż z dobudowaniem ramki bez beleczki do niższego korpusu.

Miodu wziąłem tyle ile pisałem w którymś z poprzednich postów - nawłociowego nie zebrałem nic. Być może gdybym poczekał parę dni dłużej to można by trochę miodu ukraść. Cóż, uda się to będzie domieszka miodu nawłociowego w miodzie wiosennym... choć pewnie i cukier się tam znajdzie. Na razie jednak cokolwiek wezmę nie pójdzie na sprzedaż. Mam sporo "miodowych zobowiązań", a przecież darowanemu miodowi nie patrzy się w zęby...

Jeżeli chodzi o finansowy bilans tegoroczny to było sporo inwestycji. Choć cała pasieka jest na minusie, to na razie realnych "strat" w 2015 nie odnotowałem. Wszystkie wydatki przekraczające ... zerowy przychód... traktuję jako inwestycje.

Cukru poszło za dużo... Łącznie od początku sierpnia chyba około 250 kg na 33 czy 34 rodziny (nie liczyłem dokładnie - może 270? - dokupowałem cukier w kilku ratach). To bardzo dużo jak na fakt, że nie podkarmiałem "tradycyjnie" (tj nie zalewałem gniazd we wrześniu) i nie brałem miodu. Jest to wynik bardzo suchego sierpnia (przez który pszczoły dostawały syrop) i słabych, niestety niesamowystarczalnych rodzinek utworzonych na czas suszy, która rozpoczęła się praktycznie w połowie lipca. Nie wiem ile z tego cukru znajdzie się w pokarmie zimowym, ale zakładam, że nie więcej niż połowa czy sześćdziesiąt procent. Bo praktycznie cały sierpień wszystko co podałem "wsiąkało" w ule. Chyba tylko trzy czy cztery rodziny realnie odkładały pokarm w sierpniu. Reszta zjadała to praktycznie na bieżąco, być może tylko delikatnie powiększając zapasy. Na przykład rodziny na pasieczysku 3 dostały od początku sierpnia 5 dawek po 2 litry syropu i dopiero przy czwartej widać było, że coś odkładają. Potem na koniec dostały jeszcze szóstą dawkę - niektóre po litrze, inne po dwa - ale miały już wówczas dużo miodu. Dostały bardziej dla spokoju mojego sumienia, żebym wiedział że im wystarczy... Myślę, że wszędzie ostatnie dawki nie były już potrzebne, a w niektórych rodzinach pewnie i przedostatnie. Może w kilku rodzinach pokarmu jest trochę mniej. Jeżeli jednak matki nie będą czerwić do grudnia, to pokarmu powinno wystarczyć w zupełności.
Przyjmując, że jeżeli nawet około 150 kilogramów trafiło do pokarmu zimowego, to daje niecałe 5 kg cukru na rodzinę pszczelą. Miało być mniej, wyszło więcej niż chciałem...
Jedna rodzina nie była podkarmiana w ogóle (no chyba że ukradła sobie z innych uli, co jest bardzo prawdopodobne), jedna dostała 2 litry, jedna 3 litry i 2 po 4 litry. Reszta była obdzielana mniej więcej po równo przez cały czas.

Wydaje mi się, że rodziny są w dobrym zdrowiu. Ale o tym przekonamy się tak naprawdę wiosną i latem przyszłego roku. Przez cały rok widziałem 2 sztuki roztoczy - obydwie w tym samym ulu (a może to była ta sama 2 razy?). Dziś w czasie przeglądu, w rodzinie z matką Buckfast od kolegi Łukasza, zobaczyłem - pierwszą w tym roku i jedyną - zdeformowaną pszczołę (DWV).
Myślę, że taki ogólny stan pasieki dobrze wróży na wiosnę 2016 roku. Na razie nie spodziewam się żadnego osypania rodzin z uwagi na chorobę (a przynajmniej na moje niedoświadczone oko nie ma żadnych ku temu powodów). Rodziny nie są wielkie, ale są stabilne i żadna na razie znacząco nie słabnie. Myślę, że jeżeli będą jakieś osypy w zimie (a zapewne tak się zdarzy) to będzie to wynik jakiegoś mojego błędu w przygotowaniu rodzin, lub po prostu ich niewystarczającej siły (o ile zdarzyłyby się długie siarczyste mrozy bądź nadmierna wilgoć). Mając jednak zeszłoroczne doświadczenia nie zarzekam się, że tak będzie...

Komórek co do zasady nie mierzyłem. Przyłożyłem linijkę zaledwie do 3 czy 4 plastrów (zewnętrznych, niedokończonych, budowanych w okresie końca sezonu) i komórki były zbliżone do 5.3 - 5.4. Nie wiem co się dzieje w centrum gniazd. Co ciekawe, pszczoły z rodzin utworzonych z pakietów od Łukasza, które wywodziły się przecież z komórki 4.9, wizualnie wyglądają na duże - znacznie większe niż potomkinie pszczół przedwojennych. Wizualnie też te pszczoły są znacznie większe niż w czasie sezonu (może to dlatego, że to pszczoła zimowa?). 2 z tych rodzin miały właśnie zmierzone komórki na bocznych plasterkach i tam była komórka 5.4. Cóż, niech robią co im się podoba!

Teraz czeka mnie przygotowanie kilkudziesięciu korpusów i kilkuset ramek na przyszły rok... to zdecydowanie mniej ciekawa praca i mniej ciekawa pora roku... Kalendarzowe lato jeszcze trwa, a my pszczelarze już czekamy na wiosnę...!

czwartek, 3 września 2015

Pszczelarstwo bez leczenia - praktyka czy ideologia?

Już od dłuższego czasu spotykam się z twierdzeniem, że pszczelarstwo naturalne w - nazywanym "radykalnym" - wydaniu bez leczenia, to tylko "ideologia" i hipoteza, wymagająca weryfikacji, zanim w ogóle zacznie się o niej pisać, a już tym bardziej do niej namawiać.

Przyznam, że nie rozumiem tych argumentów. Ideologia, według słownika języka polskiego, to "zbiór idei, poglądów, przekonań", według PWN to "system poglądów, idei, pojęć jednostki lub grupy ludzi". No cóż, patrząc na to słownikowo, to zapewne pszczelarstwo bez leczenia jest "ideologią", ale dla mnie taką samą ideologią w wydaniu słownikowym będzie matematyka czy fizyka. Bo kluczem jest to na czym zbudowany jest ten system poglądów. Nie każdy fizyk czy matematyk musi osobiście przeprowadzać proste lub skomplikowane badania, eksperymenty czy obliczenia, żeby wiedzieć jakie są podstawowe prawa rządzące ich dziedziną. Tak to widzę, może błędnie. Oczywiście jestem jak zawsze otwarty na inne spojrzenia i argumenty, ale ponieważ to mój blog, to - parafrazując "Kaźmierza" Pawlaka - "argumenty argumentami, ale racja musi być po mojej stronie"... Niestety tylko nie mam granatów w świątecznym ubraniu...

Wydaje mi się, że moją "ideologię" pszczelarstwa bez leczenia pszczół opieram na solidnych praktycznych podstawach. Fakt, nie swoich. Nie jest to moja praktyka. Nie przepracowałem wielu lat w pasiece, nie wybrałem hektolitrów miodu z uli, nie wychowałem tysiąca matek pszczelich. Czy jednak muszę to (z)robić, żeby wiedzieć jakie są podstawowe prawa rządzące rodziną pszczelą?

Swoją przygodę z pszczelarstwem zacząłem od lektur podręczników, forów i blogów pszczelarskich, kontaktów z pszczelarzami i wreszcie własnej skromnej praktyki. Zapewne każdy tak zaczynał.
Wyboru własnej drogi dokonuje się dzięki ogólnej i szczegółowej wiedzy i życiowemu doświadczeniu, a także dzięki własnemu systemowi poglądów i pojęć - no cóż, ideologii. Ważne tylko, żeby nasze wybory miały oparcie w świecie rzeczywistym, w nauce i praktyce. Jeżeli ktoś - kierując się wiarą - podejmie decyzję o trzymaniu pszczół pod wodą, to szanse powodzenia takiego eksperymentu widzę ... hm... dość słabo. Wynika to z wiedzy ścisłej dotyczącej ogólnie pojętego życia na ziemi, ekosystemów i biologii gatunków, ale także z ... własnego doświadczenia praktycznego! Otóż właśnie tak! Nie wsadziłem nigdy ula pod wodę, niemniej jednak niejeden raz widziałem jak w jakimś pojemniku na wodę pływała martwa utopiona pszczoła... To wszystko pozwala mi wysnuć - w mojej ocenie logiczny - wniosek, że gatunek Apis mellifera nie potrafi żyć pod wodą. Nie przyszłoby mi do głowy weryfikować tej hipotezy w dalszych "badaniach", podobnie jak nie zamierzam trzymać ryb w ulu, żeby sprawdzić, czy będą nosić miód lepiej niż pszczoły.

Ale wiemy - i jest to wiedza praktyczna, ogólnie dostępna i niezaprzeczalna - że pszczoły żyją w połowie świata bez jakiegokolwiek leczenia, czy zwalczania warrozy. W taki sposób pszczoły żyją w Afryce, w Ameryce Południowej, w wielu miejscach w Ameryce Północnej i na całe szczęście coraz powszechniej pojawiają się takie punkty w Europie. Przyznaję się do ignorancji, jeżeli chodzi o Azję, nie wgłębiałem się również w sytuację w Australii i "tamtejszych okolicach", niemniej jednak docierały mnie słuchy, że jest tam wiele rejonów całkowicie wolnych od roztocza (z tego co kojarzę w samej Australii roztocze występuje, ale na wielu wyspach jeszcze się nie pojawiło - proszę mnie jednak nie winić za podawanie złych danych, jeżeli jest inaczej).

Moim zbiorem przekonań i poglądów - moją "ideologią" - jest, że skoro pszczoły żyją w tak wielu miejscach na świecie bez leczenia, to dadzą również radę żyć w taki sposób w powiecie krakowskim.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z trudniejszych niż w Afryce czy Ameryce Południowej warunków środowiskowych, w moim otoczeniu. Przede wszystkim w moich okolicach występuje spore napszczelenie (czyli dookoła latają nieprzystosowane pszczele geny, a także nad wyraz zjadliwa warroza - i dzięki "terapiom" coraz zjadliwsza z roku na rok), zanieczyszczone środowisko, coraz bardziej przemysłowe i monokulturowe rolnictwo. Do tego mamy całą historię "zdobyczy" nowoczesnego pszczelarstwa związaną z nienaturalnym powiększeniem pszczoły, czy z wyśrubowaniem cech pszczół, które niekoniecznie pozytywnie wpływają na jej bieżące przystosowanie do warunków.

Mój zbiór przekonań i poglądów - moja "ideologia" - podpowiada mi jednak, że skoro w podobnych warunkach środowiskowych (rejony USA i Europy, w których te wszystkie negatywne zjawiska występują) pszczoła daje radę przetrwać, to przetrwa również w powiecie krakowskim.

Nie widzę powodów dla którego powiat krakowski czy jakikolwiek inny na terenie naszego kraju, miałby być pod tym względem inny.

Zbiór przekonań i poglądów - "ideologia" - 99% pszczelarzy wskazuje, że nie jest to możliwe w Polsce. Czy mają jakiekolwiek podstawy żeby tak twierdzić? W mojej ocenie nie. Przede wszystkim dlatego, że nikt tego w praktyce nie sprawdził. Owszem nie sprawdził też, że pszczoły dadzą radę przetrwać, ale prawda jest też taka, że nikt tego nie sprawdzał! Pisałem to już niejednokrotnie - "ideologia" wskazująca na brak możliwości przetrwania pszczoły związana jest z doświadczeniami pszczelarzy, którzy próbowali rok, czy dwa, często na pszczole hodowlanej, na węzie z komórką 5.4 i do tego poddawali się kiedy tylko straty przekraczały pewien próg, dla nich krytyczny.

Praktycy ze świata, którym udaje się prowadzić pasiekę bez zwalczania warrozy nie negują strat. To ich "ideologia" i ich wiedza praktyczna, którą dzielą się ze wszystkimi. Nie zaprzeczam tej wiedzy. Wiem, że pszczoły muszą zostać poddane selekcji. Nie rozumiem dlaczego obserwacje kolegów z Polski są traktowane jako dzielenie się przez nich wiedzą praktyczną, a wyjątkowo praktyczne obserwacje Michaela Busha traktowane są jako "ideologia" i niesprawdzona hipoteza. Michael Bush, Sam Comfort, Charles Martin Simon, Dee Lusby, Kirk Webster, Juhani Lunden nie są (byli) teoretykami pszczelarstwa, nie prowadzą Kościoła pod wezwaniem Pszczoły, w których dzielą się ideologią wiary w cuda i nadprzyrodzone możliwości pszczół. To praktycy, którzy opisują swoje doświadczenia - wskazują na straty jakie ponieśli i na metody jakie uznali za wartościowe i najlepsze z punktu widzenia zwiększenia szans na sukces. Nie rozróżniam tej wiedzy od wiedzy moich kolegów z Polski. Koledzy z Polski obserwują pszczoły i dzielą się swoimi doświadczeniami i praktycznie zawsze są one zbieżne z tym, co wyczytałem rok, dwa lata temu, w pracach wymienionych powyżej praktyków. Czy więc mam przyjąć tą wiedzę tylko jako niesprawdzoną hipotezę i "ideologię" i weryfikować wszystko po kolei? Po co, skoro wiedza płynąca zza granicy jest spójna i przedstawiona w praktyczny i przystępny sposób? Co więcej jest potwierdzana systematycznie przez kolegów, którzy nie wierzą na słowo i potrzebują tej weryfikacji.

Chodzi o to, żeby selekcję zrobić w najmądrzejszy sposób. Jestem wrogiem selekcji "na cechę". Michael Bush i praktycznie wszyscy pszczelarze organiczni, na których się wzoruję, również są wrogami selekcji "na cechę". To nie cecha przeżywa, to pszczoła ma przeżyć. Trzeba pamiętać o całości "systemu" pszczelarstwa bez leczenia. To nie dennice z próchnem, naturalna (lub mała) komórka, czysty wosk, naturalny pokarm powoduje - według tej "ideologi" - przetrwanie pszczół. To całościowy i systemowy powrót pszczół (i roztoczy varroa!) do natury spowoduje zrównoważenie. Te wymienione przed chwilą rzeczy są tylko środkami do "renaturalizacji" pszczoły i "renaturalizacji" roztoczy. To jest mój zbiór przekonań i poglądów. To jest moja "ideologia".