Pszczelarstwo od tyłu – ciąg
dalszy, czyli jak dużo zawdzięczam Varroa
„Bee Culture”, listopad 2003
http://beesource.com/point-of-view/charles-martin-simon/more-beekeeping-backwards-i-owe-a-huge-debt-to-varroa/
Charles Martin Simon
Mój artykuł pt. „Zasadypszczelarstwa od tyłu”, który ukazał się w „Bee Culture” w
lipcu 2001 roku, spotkał się z tak dużym odzewem, że poczułem
się jak celebryta. To bardzo źle. Artykuł ten ostatecznie trafił
na stronę BeeSource.com. Na szczęście nie wszyscy, którzy
zareagowali na mój tekst, byli o mnie dobrego zdania. Niektórzy
zasugerowali nawet, że jestem szalony. To ciekawe, bo zakończyłem
ten artykuł słowami: „Oczywiście, że jestem szalony, ale jestem
z tego dumny”. Cóż, mam nadzieję, że poniższy artykuł
rozwieje resztę wątpliwości i tym, którym nie podobał się ten
wcześniejszy, da więcej powodów, żeby lubić mnie jeszcze mniej.
I dobrze.
Nigdy nie chciałem być celebrytą.
Prawdę mówiąc, nie podoba mi się już sama idea „celebrytów”
w społeczeństwie. Kiedy mój znajomy został konsultantem
pszczelarskim pewnej hollywoodzkiej produkcji, która może nie była
tak głupia jak niektóre, ale trochę głupsza niż inne, a potem
zebrała entuzjastyczne recenzje, i tak naprawdę wcale nie była o
pszczołach, choć zagrało w niej parę pszczół, w pierwszej
chwili pomyślałem sobie: no nie… A potem, mimo że wciąż pełen
wątpliwości: cóż…, no dobrze, może dzięki temu ktoś zwróci
uwagę na pszczoły. Ale jeszcze później zadałem sobie pytanie,
czy nam, którym zależy na pszczołach, ta uwaga jest do czegoś
potrzebna i czy naprawdę jej chcemy. Obawiałem się, że mój
znajomy zostanie w jakiś sposób skażony kontaktem z Hollywood.
Dlatego bardzo się ucieszyłem, widząc, że wyszedł z całej tej
historii bez żadnego widocznego uszczerbku.
Celebryci pawią się i puszą, prawią
o polityce i stosunkach międzynarodowych, jakby rzeczywiście
wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Domyślam się, że
rekompensują tym sobie własną znikomość, bo któż lepiej niż
oni wie o tym, jak żałośnie mało znaczą pieniądze i sława?
Tworzą więc enklawy wzajemnego wsparcia w tych swoich Malibu i
Beverly Hills, urządzają sobie wystawne imprezy i rozdania Nagród
Akademii. Muszą, bo inaczej przeminą bez echa. Ale to wszystko jest
puste, puste i bezużyteczne jak wyschnięty pancerzyk martwej
królowej pszczół.
Niedawno natrafiłem na taki pancerzyk
podczas wezwania do usunięcia roju. Pszczoły były na ziemi,
obsiadły bluszcz i stertę desek w wąskim przejściu za garażem, w
głębi tego przejścia na blisko półtora metra. Nie dało się tam
wejść ze skrzynką, w dodatku tak się powciskały między liście
i deski, że nie było sposobu, żeby je strząsnąć. Co więcej,
bałem się cokolwiek ruszyć, żeby nie zgnieść pszczół, a tym
bardziej królowej. Zatem, choć wiedziałem, że to raczej nie
zadziała, ale mając też świadomość, że muszę coś zrobić,
postawiłem skrzynkę u wylotu tego wąskiego przejścia i skupiłem
się na wymyślaniu usprawiedliwień, dlaczego nie byłem w stanie
wykonać tej roboty.
Pomyśleć, że zareagowałem na to
zlecenie z zapałem prawdziwego profesjonalisty: „Rójka? Na ziemi
za garażem? Pewnie, że tak. Żaden problem! Wciąż robimy takie
rzeczy!”. Przez telefon brzmiało to tak, jakby to była bułka z
masłem, a teraz zapowiadała się kompromitacja.
A potem nagle stało się coś
niespodziewanego. Pszczoły, które były najbliżej skrzynki –
przypominam, że odległość wynosiła prawie półtora metra –
ożywiły się na widok ula i zaczęły maszerować w jego stronę.
Weszły do środka, a reszta rójki podążyła za nimi. Nasanov na
wylotku załatwił całą resztę i po paru chwilach rój siedział w
skrzynce, a raczej jakieś 99% z niego, jak to zwykle bywa. Już
miałem zamknąć skrzynkę i ogłosić zwycięstwo, kiedy nagle
pszczoły zaczęły wyłazić z rozbieganym wzrokiem. Rozpaliłem
podkurzacz i zacząłem je zaganiać z powrotem, ale nie chciały
siedzieć w środku. Gdy tylko przerywałem podkurzanie, znów
wyłaziły. Domyśliłem się, że zgubiły królową.
Wcisnąłem się w przejście za
garażem, najostrożniej, jak potrafiłem, rozejrzałem się tam i
zobaczyłem mały kłąb pszczół schowany pod liśćmi. Podkurzyłem
je trochę, ale nie chciały się ruszyć, więc rozgoniłem je
palcem i tak, jak przypuszczałem, była tam ich królowa. Nie
dołączyła do roju, bo była martwa.
Tymczasem w skrzynce rosło poruszenie
i coraz więcej pszczół pchało się do wyjścia. Wziąłem ciałko
królowej i wetknąłem je przez wylotek do skrzynki. Wówczas
pszczoły zaczęły znów ochoczo rozpylać feromony, wbiegały z
powrotem do skrzynki i już tam zostawały. Te latające wokół
skrzynki nagle zmieniły kurs i ruszyły prosto do wylotka. Zamknąłem
skrzynkę, zabrałem ją do jednej z moich pasiek i połączyłem rój
z inną pszczelą rodziną. Wniosek z tego taki, że wyschnięty
pancerzyk martwej królowej może się czasem okazać pożyteczny, w
odróżnieniu od celebrytów. Są dla mnie jedynie głupawą rozrywką
po ciężkim dniu pracy. Odpoczywam, patrząc na nich podrygujących
jak stado małp, poza tym są dla mnie dobrym obiektem wyładowywania
wrodzonej złości na świat.
Celebryci są nie lepsi niż menele.
Fakt, że nieświadomie stałem się jednym z nich, w dodatku w
branży o wiele ważniejszej niż rozrywka czy polityka, jest dla
mnie powodem do wstydu. Nie mogę już zachowywać się jak zwyczajny
pszczelarz i doglądać swoich pszczół, ciesząc się błogosławioną
anonimowością. Teraz muszę oglądać się przez ramię i wyglądać
innych pszczelarzy, chcących wykraść moje sekrety.
Bo mam swoje sekrety. I strasznie mi
ciążą. Zatem, żeby uciec od potrzeby strzeżenia ich, zamierzam
je wszystkie wyjawić. Przyznam się do wszystkiego. No, może nie
całkiem do wszystkiego, mam parę sekretów, które zatrzymam dla
siebie, bo zależy od nich mój byt. Zabiorę je ze sobą do grobu,
chyba że znajdę ucznia, któremu zdecyduję się je przekazać,
zgodnie z tradycją i wszelkimi procedurami. Musicie mi to wybaczyć.
Wielkie błogosławieństwo Varroa
Tak, naprawdę tak myślę, chociaż
musiało minąć wiele lat i musiałem odnieść ogromne straty, nim
wreszcie to zrozumiałem. To właśnie z powodu Varroa pewnego dnia
wynalazłem najlepszą ramkę na świecie. Jak wielu z was pewnie
wie, żyłem kiedyś z produkcji ramek. Opracowałem, budowałem i
sprzedawałem na całym świecie „Super ramkę bezwęzową”, tak
więc traktuję ramki z wielką powagą. Kiedy zatem mówię, że
wynalazłem „najlepszą ramkę na świecie”, oznacza to naprawdę
wielką rzecz. Ramka ta przewyższa wszystkie inne ramki zarówno pod
względem technicznym, jak i estetycznym. Dlaczego? Z jednej prostej
przyczyny. Nic nie kosztuje. Znalazłem ją na stercie zbutwiałych
uli.
Marnowanie darmowych ramek to ogromna
strata. Ale jeszcze ważniejsze niż fakt, że jest to ramka z
odzysku, jest sposób, w jaki powstała – wyewoluowała w
naturalnym procesie rozkładu, który uwolnił ją od reguł i
nakazów obowiązujących inne, nie darmowe ramki, nawet te, które
ja sam wcześniej wytwarzałem. O tak. Odkrywając tę ramkę,
przeszedłem samego siebie.
Odkrycie owej ramki i wszystko, co po
tym nastąpiło, zawdzięczam właśnie roztoczu Varroa. Jakieś
dziesięć, dwanaście lat temu, kiedy ten siejący przerażenie
pasożyt zapukał do bram mojej pasieki – ostatecznie, po latach
lękliwego wypatrywania go – i zaczął niszczyć moje pszczoły,
oczywiście wpadłem w czarną rozpacz. Każdą wiosną zdobywałem
nowe rójki, które rozwijały się pięknie przez cały sezon, tylko
po to, żeby nie przetrwać zimy. Wracałem do martwej pasieki,
sprzątałem ją i porządkowałem ule, które powinny tętnić
bzyczącym życiem, ale wypełniała je cisza. Było to nie tylko
demobilizujące, ale przede wszystkim bolesne. Zastanawiałem się,
po co w ogóle to robię, skoro dało sobie spokój wielu
niestrudzonych kamratów, a nawet wielki Ormand Aebi (utrzymujący
się przez ponad dziesięć lat rekordzista Guinessa za największą
ilość miodu z jednego ula, z jedną matką, w jednym sezonie, który
to rekord został pobity tylko dzięki użyciu kilku matek, bo
oryginalny rekord Ormanda chyba nigdy nie doczeka się nawet
poważnego wyzwania), który był najbardziej niestrudzony z nich
wszystkich.
Z każdym rokiem czułem się coraz
głupszy i coraz bardziej przybity. A ule oczywiście butwiały w
zawrotnym tempie, pozbawione pszczół, które utrzymują je w dobrym
stanie przez wszystkie zimy.
Nie mogłem się zdobyć na to, żeby
je wymieniać na nowe. Wykalkulowałem, że jeśli będę je
wymieniał w tempie, jakie narzucały warunki, prędko pójdę z
torbami – i to przez pszczelarstwo, miłość mojego życia. Z
czasem było coraz gorzej. Teraz już wiem, że gdybym wtedy
inwestował w przyzwoity stan mojej pasieki, nie doszedłbym do
punktu, w którym obecnie się znajduję.
Jak wszyscy pszczelarze, przeklinałem
roztocze Varroa. Stawałem na głowie, próbowałem konwencjonalnych
i niekonwencjonalnych metod, ale nic nie działało. Nawet kiedy nie
miałem nic do roboty, spędzałem czas w pasiece, czyszcząc i
porządkując ule, które coraz bardziej butwiały i stawały się
coraz mniej użyteczne.
Najsmutniejszą rzeczą, jakiej może
doświadczyć człowiek kochający pszczoły, jest widok martwej
pasieki. Zawodzenie wiatru w pustych ulach jest dźwiękiem
rozdzierającym serce każdego pszczelarza. W pewnej chwili
pszczelarstwo zmieniło się dla mnie w przeciwieństwo tego, czego w
nim wcześniej szukałem. Musiałem zrezygnować. Chciałem
zrezygnować, ale nie wiedziałem jak, bo jakaś część mojego
życia została zajęta przez pszczoły. Nie mogłem nic więcej
uczynić, bo życie w mojej pasiece toczyło się tylko w stale
rosnącej stercie niszczejących korpusów. W ciągu paru lat
spaliłem ich całe mnóstwo, a mimo to wciąż miałem ich strasznie
dużo.
A potem nagle kilka rodzin zaczęło
dożywać wiosny. Potem następne. Przez cały czas rozwijał się
również mój interes likwidowania dzikich rojów, więc co wiosnę
miałem nowe rodziny. W dodatku w jeszcze inny interes przerodziło
się moje zainteresowanie problematyką zdrowia, którą zajmowałem
się od lat. Zmieniłem punkt ciężkości w moim pszczelarstwie –
postawiłem na zbiory pyłku zamiast miodu i zacząłem świetnie
prosperować, chociaż każdej zimy i tak traciłem większość
pszczół.
Zrozumiałem, że muszę zrobić
następny krok w sensie filozoficznym. Zmieniłem sposób myślenia o
pszczołach. Najpierw przestałem je nazywać „moimi pszczołami”,
ale po prostu „pszczołami”, a potem pozwoliłem sobie na myśl,
że „pszczoły” te mogą stać się „moimi pszczołami”.
Właściwie myśl ta zrodziła się w mojej głowie naturalnie, nie
była efektem jakiegoś skomplikowanego intelektualnego procesu, bo
przecież większość pszczół, z którymi miałem do czynienia i
tak była dzika. W ten sposób wprowadziłem do mojego pszczelarstwa
nowy koncept – pozwoliłem, by w mojej pasiece zapanowały zasady,
jakie rządzą dziką przyrodą.
Moja nowa ramka (Super ramka bezwęzowa)
okazała się krokiem w dobrym kierunku, ale wciąż daleko jej było
do celu. Gdyby wtedy była idealna, ja sam dużo wcześniej bym „tam”
dotarł. Z biegiem czasu zmierzałem więc „tam”, które jest
„tu” i „teraz”. Nie musicie tego rozumieć, to filozofia.
Teraz pszczoły, które nie są moimi
pszczołami, są moimi pszczołami. Rozszerzyłem swoje horyzonty,
żeby je wszystkie przygarnąć. I skoro wszystkie i tak są moje,
żadna strata nie jest zbyt wielka, a zysk zbyt mały. W końcu
wszystko działa jak trzeba.
Jak już wspomniałem, bardzo dużo
zawdzięczam roztoczom Varroa, dzięki którym to wszystko stało się
możliwe.
Mówiąc „to wszystko”, mam na
myśli idealne pszczelarstwo. Bo takie właśnie się stało –
idealne.
Jedną z największych zasług tego
małego wrednego pasożyta jest wyeliminowanie z gry tych graczy,
którzy i tak powinni z niej wypaść oraz zniechęcenie do
pszczelarstwa tych, w innych okolicznościach by się nim zajęli –
mam tu na myśli tych, którzy nie rozumieją jak postępować w
zgodzie z naturą, którzy rozwiązują problemy poprzez atak na nie,
którzy mają ambicje, by pokonać naturę i wyciągnąć z niej jak
największy zysk. Ale nie miejcie wyrzutów sumienia, przecież nie
tak dawno ja sam też myślałem, że w tym wszystkim chodzi o miód,
i że miód to pieniądz. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby chodziło o
miód, bylibyśmy „miodobraczami”, a nie „pszczelarzami”. A
jesteśmy pszczelarzami, zatem chodzi o pszczoły.
Z punktu widzenia człowieka, który
łudzi się, że ma władzę nad przyrodą (złudzenie to na dłuższą
metę nie ma szans się obronić), umieranie pszczół z powodu
Varroa lub jakiejkolwiek innej przyczyny, jest czymś złym. Ale
umysł owadów nie pracuje w taki sposób, nie podziela systemu
wartości człowieka. Gdy pszczoły umierają, tym bardziej ich
gatunek jest żywy. Nie oczekuję, że wy – ludzie, to zrozumiecie,
bo budujecie całą swoją naukę i filozofię na własnych
pragnieniach. A kiedy umieracie, po prostu już was nie ma. Szkoda mi
was.
Ostatnimi cechami najlepszej ramki na
świecie są: łatwość w użyciu, efektywność, trwałość. Ta
ramka łączy w sobie te wszystkie zalety. Właściwie to tylko część
ramki, bo cała dolna beleczka i cześć bocznych całkowicie
zbutwiały i odpadły. Na dobrą sprawę to w ogóle nie jest ramka,
ale to, co z niej zostało, jest naprawdę doskonałe.
Piękno Zdezelowanych Uli
Zacząłem studiować rolnictwo, ale
przerwałem, bo rolnictwo, którego mnie uczono nie było tym,
którego ja chciałem się uczyć. Zamiast chodzić do college’u, w
połowie lat sześćdziesiątych zostałem współwłaścicielem
farmy organicznej. Było tam dwadzieścia pięć starannie
wymuskanych uli, ustawionych w idealnie prostych rzędach i dwa
rozsypujące się, stojące trochę z boku. Nie minęło wiele czasu,
nim nocą zjawili się złodzieje z ciężarówką i ukradli
dwadzieścia pięć „lepszych” uli.
Moi wspólnicy zwołali naradę
kryzysową, podczas której zadecydowaliśmy, że ja mam się zająć
ostatnimi dwoma ulami, bo żaden z nich nie interesował się
pszczołami. I tak to się zaczęło – od dwóch uli, których nie
zabrali złodzieje. Z pomocą jednego ze wspólników, przetrwawszy
ździebko więcej niż umiarkowaną liczbę użądleń, zdołałem
przenieść je do mojej części farmy i zacząłem się z nimi
oswajać.
Dziś, trzydzieści pięć lat później,
zatoczyłem pełne koło od zerowej wiedzy o pszczelarstwie do bardzo
rozległej, a potem znów do zerowej, od rozsypujących się uli do
najlepszych i z powrotem do zdezelowanych.
Najoczywistszą zaletą rozsypujących
się uli jest fakt, że nie ukradną ich żadni złodzieje. Jeśli
wyglądają źle, nikt ich nie zechce. A jeżeli zdezelowany ul
zacznie się rozpadać, kiedy złodziej będzie go podnosił, tym
lepiej. Uwaga: z tego powodu lepiej jest nie przybijać dennic do
korpusów.
Złodzieje są niewolnikami iluzji,
dlatego właśnie są złodziejami. Mają wypaczony system wartości.
Na przykład: miód to pieniądz. Ale czym jest pieniądz? Wciąż
czasem słyszy się stare pszczelarskie wygi, które mówią o
„rabowaniu pszczół”. I myślę sobie, że w ich przypadku to
się zgadza – oni dokładnie to robią.
Jednak „odporność na kradzież”
nie jest bynajmniej jedyną zaletą zdezelowanego ula. Z jakiejś
dziwnej przyczyny pszczoły wolą żyć właśnie w nim. Pociąga je
zbutwiałe drewno. Wiele już napisano o tym jak zapobiegać ucieczce
rójki wkrótce po osadzeniu jej w nowym ulu. Wskazówek jest wiele,
na przykład takie, żeby postawić ul w cieniu, zamknąć w nim
rójkę aż do zmroku albo nawet na całą noc, aż do rana.
Pszczelarze, których dotyczy ten
problem, mają zapewne nową węzę i nowe, świeżo wymalowane ule.
Z moich starych uli nigdy nie uciekła nowo osadzona rójka, chyba że
była bez matki. Uwierzcie mi, że kiedy już osadzę rój i usłyszę
charakterystyczne bzyczenie rodziny z matką, żadna siła nie jest w
stanie skłonić jej do ucieczki.
Pszczoły lubią otwory w niepożądanych
miejscach
Pszczoły lubią niespodzianki. Kiedyś
obserwowałem ich kilka, kręcących się i tańczących na gwoździu
wystającym ze starego ula, blisko wylotka. Jedna łapała gwóźdź
przednimi odnóżami i kręciła się wokół niego przez chwilę,
podczas gdy pozostałe stały dookoła i się przyglądały. Potem
kręcąca się pszczoła puszczała gwóźdź i jej miejsce zajmowała
inna. Trwało to prawie godzinę ludzkiego czasu. Ktoś mógłby
pomyśleć, że próbowały wyciągnąć ten gwóźdź. Ale po co
miałyby to robić? Bo jego obecność kłóciła się z ich
poczuciem porządku? A jeśli tak, dlaczego zabrały się za niego
akurat wtedy, skoro tkwił tam przez lata? Nie sądzę, żeby chciały
go usunąć. Myślę, że się nim bawiły.
Nie jesteś w stanie
ponieść niższych nakładów, niż używając zdezelowanych uli.
Zdezelowane ule uratowały mnie od bankructwa.
Pozostaje jeszcze kwestia estetyki.
Kiedy rok po roku przebierałem w stercie butwiejących śmieci,
coraz trudniej było mi przeznaczyć coś do spalenia. Martwy sprzęt
okazał się jedynym żywym. Patrząc na jakieś wypaczone, zbutwiałe
elementy, przeżarte przez myszy i larwy motylicy, myślałem sobie,
że wciąż jest w nich sporo życia. A nawet więcej – że te
elementy nigdy aż tak nie tętniły życiem. I na pewno się
przydadzą. Przerzucałem je więc na drugą stertę, której
pozwalałem rosnąć jako zapas części do ewentualnego użycia.
Mimo to mój umysł wciąż kurczowo
trzymał się nieprzezwyciężonej wizji czystych, odmalowanych uli
oraz idealnie równych plastrów, chociaż od dawna wiedziałem, że
nie ma czegoś takiego jak obiektywne piękno. Umówiłem się kiedyś
na randkę z króliczkiem Playboya i – uwierzcie mi – wcale nie
była piękna.
Ale istota prania mózgu polega na
odrzuceniu rozsądku i logiki. Chociaż wiedziałem, że nie tędy
droga, wciąż chciałem mieć nowiutkie ule w równiutkich rządkach,
a w nich nieskazitelne ramki i plastry.
Wiem, że źle jest trzymać pszczoły
w starannie ustawionych rządach. Kiedyś miałem pasiekę na
urodzajnej farmie. Pewnego dnia przyszedł do mnie zarządca i
nakazał mi ustawić ule równo, jak od sznurka. Spojrzałem mu w
oczy i powiedziałem „nie”. Nie wierzył własnym uszom.
Powiedział, że właściciel życzy sobie, żeby wszystko na jego
ziemi było równe i schludne. Ja mu na to: „Nie pracuję ani dla
ciebie, ani dla właściciela. Ule zostają, gdzie są”. Odwrócił
się na pięcie i sobie poszedł. Później, po tym jak poskarżył
się właścicielowi, ten powiedział mi, żebym go nie słuchał.
Nigdy więcej nie widziałem zarządcy, chociaż trzymałem ule na
tej farmie jeszcze przez wiele lat. To ciekawe, jakie sprawy
niektórzy uznają za ważne.
Wiedzieliście, że niektórzy
pszczelarze wpadają w złość na widok propolisu w swoich ulach?
Czy to nie szczyt wszystkiego?
Tak czy inaczej, mój umysł kazał mi
postrzegać zbutwiałe ule jako szpetne, jako coś, czego należy się
wstydzić, jakby stawiało mnie to poniżej poziomu pszczelarzy z
porządnymi ulami, chociaż większość z nich tymczasowo zwinęła
interes, a mój rozrastał się w zawrotnym tempie, doświadczając
tylko chwilowych porażek.
Piękno to niebezpieczna sprawa, bo
jest rzeczą całkowicie subiektywną, a cały świat zachowuje się
tak, jakby dało się na nie spojrzeć obiektywnie. Pszczelarstwo
słono płaci za ten błąd, podobnie jak wiele innych dziedzin.
Kto zna manifest przeciwko
racjonalizmowi w architekturze Friedricha Hundertwassera, będzie
wiedział, dokąd to wszystko zmierza. Dla nielicznego grona tych,
którzy o nim nie słyszeli – wyjaśniam. Kiedy wytwór
architektury stworzony przez człowieka (jak dowodzi historia, zawsze
dążący do najwyższego poziomu doskonałości) jest nowy,
nieważne, czy to mieszkanie dla ludzi czy ul dla pszczół, jest
sterylny. Hundertwasser uważał, że dopóki dom się trochę nie
wypaczy, dopóki w kątach nie pojawią się pajęczyny, a ściany
nie pokryją się patyną brudu, jest zwyczajnie niezdrowy. Jego
zdaniem najdoskonalsze były projekty budynków z zaokrąglonymi
futrynami. Gdyby był pszczelarzem, zapewne wolałby kószki od uli
Langstrotha.
Bóg nie stworzył świata sterylnym. W
przyrodzie nie ma prostych linii. Ludzkość łudzi się ideą
prostych linii i to człowiek tworzy sterylność. Jest ona końcowym
efektem procesu oczyszczania się ludzkiego umysłu, wynikiem
nieświadomego dążenia do wiecznie niedoścignionej doskonałości.
Człowiek zawsze będzie próbował prześcignąć samego siebie.
Wiecznie podnosi sobie poprzeczkę. I postrzega Przyrodę jako
powielenie tego samego procesu, zupełnie jak w Teorii Ewolucji.
Mówi się, że Bóg stworzył
Człowieka na swoje podobieństwo. Mówi się również, że Człowiek
stworzył Boga na podobieństwo siebie. Sądzę więc, że to
wszystko sprowadza się do subiektywnej oceny, uzależnionej od tego
kim jesteś i skąd pochodzisz. Moim zdaniem to wina Człowieka. W
naszych wysiłkach, by czynić wszystko coraz lepszym, nieustannie
wszystko pogarszamy. I nie ma na to lepszego przykładu niż
pszczelarstwo.
Nie chcę tym samym bronić lenistwa i
zaniedbania – staram się pokazać nieuchronność. Z wyjątkiem
tych z nas, którzy są dziewicami, albo prawiczkami, wszyscy wiemy,
co to znaczy „stracić dziewictwo”. Dziewictwo jest
najdoskonalszym symbolem czystości, ale mimo to wszyscy rozumiemy,
że proces udoskonalania dziewictwa jest jednoznaczny ze splamieniem
go. Takie paradoksy towarzyszą nam w życiu na co dzień. Ale w
którym momencie udoskonalanie staje się upadkiem? Być może
wówczas, gdy jakiś przedmiot nadaje się już tylko do
skompostowania.
W końcu, w filozoficznym i praktycznym
sensie, moje pszczelarstwo osiągnęło etap, w którym przestałem
odczuwać strach przed Varroa i wszelkimi innymi pasożytami, nie
bałem się już chorób, śmierci czy ośmieszenia, a czułem się
przez nie wzmocniony. Nareszcie odpowiadają mi moje zdezelowane ule.
Postrzegam je jako piękne.
Nie twierdzę jednak, że moje idealne
pszczelarstwo jest idealne. Mój ideał jest niedoskonały. Moje
pszczelarstwo nie jest pozbawione problemów. Dlaczego? Na przykład
niedawno, kiedy podważyłem daszek ula, on zwyczajnie rozleciał mi
się w rękach. Widzicie? Ja też czasem cierpię.