niedziela, 16 maja 2021

Wiosna, wiosna... ach, to Ty!

Poprzednio zrobiłem małe podsumowanie stanu pasieki po zimie. Nie spodziewałem się tego, że jak tylko napiszę, że zima się skończyła, to spadnie śnieg i zima wróci... Już wówczas nie byłem zadowolony ze stanu liczbowego, ale stan pszczół, które przetrwały, był na początku kwietnia bardzo zadowalający. A potem... potem to nastąpiła ta tegoroczna "wiosna"...

A była ona paskudna. Zimna. W zasadzie jeszcze w majówkę na szczytach okolicznych "gór" (piszę w cudzysłowie, bo do "prawdziwych gór" im pewnie daleko) leżał śnieg. Takaż to była wiosna. Wszystko się opóźniło, wstrzymało. Teraz okaże się, czy wszystkie rośliny zaczną nektarować na raz, jak już któregoś tam roku, a potem znów będzie standardowa dziura pożytkowa, czy też przedłużająca się zima spowoduje przynajmniej tyle dobrego, że kwitnienie roślin (ewentualnie wystąpienie spadzi) rozłoży się na cały sezon. To dopiero przed nami. Zajmijmy się teraz tym, co za nami. 

Rozpoczyna się właśnie 8 sezon, w którym nie leczę pszczół* [* - osypanie jednokrotne cukrem pudrem w 2014 nie wliczam do "leczenia", zwłaszcza, że i tak pszczoły wówczas umarły...], przy czym piąty, od kiedy moja pasieka jest zupełnie samowystarczalna* - tj. nie muszę i nie chcę dokupywać żadnych pszczół i opieram się tylko na własnej populacji [* - ostatnie pszczoły kupiłem w marcu 2017 roku - upłynęło więc 4 pełne lata kalendarzowe od zakupu pszczół. Jeśli by 2017 roku nie wliczać do tych sezonów "samowystarczalnych", to będzie to czwarty sezon]. W tym czasie ekonomicznie jest poniżej poziomu zadowalającego. Biologicznie jest... co roku coraz lepiej (i w tym również jest lepiej niż w zeszłym), ale poprawa nie powala na kolana. Cały czas przeszkodą jest słaby pożytkowo teren, czyli standardowa tu dziura pożytkowa w lipcu i sierpniu, albo ewentualnie całoroczny głód, jak było to w 2020... A może to mój brak umiejętności dostosowania się do tej dziury? Albo po prostu jakieś moje "szkolne błędy"? Cóż, każdy sobie sam odpowie. 

"Przedwiośnie", czyli stałe nawroty zimy aż do końca kwietnia, doprowadziły do kilku negatywnych zdarzeń w pasiece:

Na pasiece domowej (KM) wszystkie pszczoły mocno wstrzymały się w rozwoju, a 2 czy 3 rodziny, które zaliczałem do "ładnych", jeszcze osłabły i trudno je do takich wliczyć. Na początku maja były o ramkę lub dwie słabsze niż na przełomie marca i kwietnia. 

Jedna rodzina na pasiece domowej KM (rodzina z jedyną "matką hodowlaną" K1) nie przetrwała przedwiośnia - choć należała do rodzin słabszych, to nie wyglądała bardzo źle... Nie spodziewałem się, że ona akurat nie przetrwa.

Osypały się 3 rodziny na pasiece B, na której liczbowo i procentowo przeżywalność "po" zimie była najwyższa (samą zimę przeżyło tam 5 z 7 rodzin). Obecnie, po tym jak jedną rodzinę poprzednio wywiozłem, został tam tylko jeden zasiedlony ul (w tej chwili nie pamiętam jaka to genetyka, ale chyba R2-3). 

Do strat zimowych, które oscylowały wokół 50%, muszę więc dodać straty "przedwiosenne" 4 rodzin, czyli kolejne 10%. Stan liczbowy w mojej pasiece jest podobny do zeszłorocznego (do maja dotrwało bodaj 16 czy 17 z zeszłorocznych rodzin).

Inne rodziny na pasiekach wokół mojego dawnego miejsca zamieszkania wyglądają dobrze czy bardzo dobrze, ale jak na ich ładny stan z przełomu marca i kwietnia, rozwój nie jest całkiem taki jaki był przeze mnie oczekiwany. Są to więc bardzo ładne rodziny, ale powiedzmy na połowę kwietnia, a nie połowę maja. W rodzinach pojawiają się trutnie/czerw trutowy, najsilniejsza z rodzin, to powiedziałbym korpus wielkopolski "na czarno" (standardowy, a nie 18'tka) - w mocnym rozwoju - bardzo dużo plastrów jest mocno zaczerwionych, pszczoły zbudowały już sporo woszczyny i mają już względnie dużą liczbą czerwiu trutowego. 

"Wiosenna aura" w pasiece...


Ponieważ dwóm znajomym osypały się wszystkie rodziny, zrobiłem już dla nich "mikrusy" (po 3 dla dwóch osób), a więc 6 rodzin zostało już osłabionych. Zdecydowałem się też na podział "do dna" na tym etapie jednej z rodzin pod domem, aby uzyskać wczesne mateczniki i sporo mikrusów. Czy to dobre decyzje? Trudno powiedzieć. Jak zawsze mają swoje za i przeciw. Z punktu widzenia rozwoju rodzin macierzystych takie działania są zdecydowanie przedwczesne. Z punktu widzenia późniejszego przebiegu sezonu mają swoje zalety. Po pierwsze moje doświadczenia pokazują, że wczesne mikrusy mają dobry start póki wszystko kwitnie, ładnie dochodzą do siły do czasu lata. Dzięki temu nie wstrzymują mocno rozwoju w czasie wakacyjnej dziury pożytkowej (naprawdę wystarcza tu pół szklanki pszczół w maju, o ile mają szybko czerwiącą matkę...). Po drugie takie działanie pozwala mi rozłożyć prace w sezonie na dłuższy czas. Jest potem trochę spokojniej. 

Tych "mikrusów" jest na mojej pasiece już kilka. W części są kilkudniowe mateczniki, w części są mateczniki na wygryzieniu, w kilku są już młode matki nieunasiennione, a w 2 "rodzinkach" czerwią już tegoroczne matki.

W jednej z tych rodzin sytuacja jest, że tak powiem, "eksperymentalnie interesująca". W poprzednim poście opisywałem jak powstały mi wyjątkowo wczesne mateczniki (zwłaszcza jak na ten rok). Matka w tym odkładziku wygryzła się przed 10 kwietnia. Z punktu widzenia tegorocznego sezonu: w samym środku zimy. Ponieważ na czas wygryzienia matki nastąpił nawrót mrozów nie udało mi się tych matek wyłowić więcej. Została 1, a pozostałe bodaj 2 czy 3 mateczniki zostały zniszczone. Od czasu wygryzienia tej matki było dość zimno, zimno lub bardzo zimno. Ledwie kilka razy (na palcach jednej ręki) pojawiały się dni na granicy lotnej pogody. Pewne ocieplenie pojawiło się pod koniec "okienka", w którym matka w ogóle mogła się unasiennić. Czy poleciała na lot godowy? Trudno mi powiedzieć. Przez miesiąc oglądałem tam same pszczoły dorosłe i brak jajeczek. Za każdym razem widziałem matkę. A więc niezależnie od jej biologicznego stanu i zdolności miała się ona dobrze. W ostatnich kilku dniach zdecydowałem się podać do rodziny matecznik, uznając, że na 99.99% pszczoły potraktują go jako matecznik z cichej wymiany i tak też postąpią z nieunasiennioną matką. Bodaj przedwczoraj zajrzałem do ula, żeby zobaczyć co pszczoły wymyśliły i czy pojawiła się już nowa matka. W ulu zastałem zniszczony matecznik oraz matkę z powiększonym odwłokiem i jajeczka... Muszę poczekać jeszcze parę dni aby stwierdzić czy matka unasienniła się, czy też rozpoczęła czerwienie bez odbycia lotów godowych. O tym przekonamy się, gdy pojawi się czerw zasklepiony. Od czasu wygryzienia matki do złożenia pierwszych jajeczek minęło ponad/około 35 dni. Z reguły cały cykl od założenia matecznika do rozpoczęcia czerwienia trwa krócej (Równocześnie z tą opisywaną rozpoczęła czerwienie druga matka, która pochodziła z mikrusa osieroconego bodaj 3 tygodnie później). Będzie to więc dla mnie kolejne ciekawe doświadczenie, które odpowie na to czy matki dadzą radę się unasiennić w sytuacji, kiedy jak się wydaje: a) nie ma jeszcze trutni, b) pogoda jest zdecydowanie nielotna. 

Dochodzą mnie też głosy, że w tym roku sytuacje u różnych pszczelarzy są skrajnie różne - czy to nie tak, jak co roku? U jednych była wyjątkowo dobra zimowla i są bardzo silne rodziny, inni mieli dobrą zimowlę, ale ich rodziny są mocno wstrzymane w rozwoju, jeszcze inni mieli bardzo duże straty - nawet zbliżone do 100%. Choć sytuacja nie jest idealna, może jednak nie powinienem więc bardzo marudzić na stan mojej pasieki? W końcu to kolejny sezon kiedy moja populacja pokazuje, że jest w stanie trwać zupełnie bez chemii. 

Mam też coraz mniejszą ochotę (a nigdy nie była duża...) w jakikolwiek sposób oznaczać moje rodziny. Te kilka lat, w których w jakiś sposób (mocno wadliwy i niechlujny...) próbowałem śledzić rozwój poszczególnych linii, pokazał tylko to, co zawsze powtarzałem: nie ma żadnych reguł. Jednego roku pszczoły z danej linii są ładne, innego linie zanikają, a pojawiają się nowe, albo inne wychodzą na prostą. Na przykład w tym roku większość rodzin K1 osypało się, a widzę, że rodziny z linii przedwojennej czy R2-3 przeżyły powiedziałbym "pół-na-pół" - niektóre ładne w jesieni osypały się, inne przeżyły w doskonałym zdrowiu (względnie, jak na stan pasieki). Śledzenie tego trochę mnie męczy, a z mojej perspektywy nie wnosi zupełnie nic ani do bieżących decyzji, ani do jakichś generalnych obserwacji. Cały czas patrzę na moją pasiekę od strony populacyjnej, a nie od strony poszczególnych rodzin. Nie ma dla mnie zupełnie znaczenia, która linia trwa. Ot, może dowiedziałem się tyle, że linia L1 ma tendencję do w miarę ładnego trwania (w niewielkich liczbach, bo są to z reguły po prostu solidne średniaki i nie skupiałem się nigdy specjalnie na rozmnażaniu tych pszczół) z minimalnym użyciem propolisu, a linia R2-3 propolisuje zdecydowanie więcej. 

A co będzie w pasiece dalej? 
Zobaczymy. W tej chwili czeka mnie kolejny rok odbudowy. Mam, jakby się wydawało, z jednej strony lepsze zasoby niż zeszłoroczne (jest więcej rodzin procentowo ładnych biorąc pod uwagę cały stan liczbowy pasieki), a z drugiej strony te ładne rodziny są i tak wstrzymane w rozwoju, a sezon może być zdecydowanie krótszy. A więc miodu zapewne i tak nie będzie, podobnie jak w latach poprzednich. Może się okazać, że zanim wstrzymane rodziny rozwiną się, może być już po lipie. Jeśli rośliny teraz gwałtownie przyspieszą kwitnienie i wszystkie będą nektarować na raz, to stanie się tak na pewno. Rodziny pod domem są słabsze niż na starych miejscach, więc tu chyba mogę tylko liczyć na ewentualną spadź późnym latem - o ile ona wystąpi. 

Długofalowo coraz bardziej zaczynam dojrzewać do myśli, że muszę inwestować zdecydowanie mniej wysiłku w prace w pasiece. Tworzenie licznych maluchów, bieganie do nich z syropami cukrowymi całe lato jest zdecydowanie zbyt męczące. Jakkolwiek przynosi to realny postęp - nazwijmy to szumnie w "hodowli" - to nie przynosi na razie efektów ekonomicznych. Uspokaja mnie myśl (myć może zwodnicza i fałszywa), że po tych kilku latach selekcji i mając do dyspozycji kilka miejsc, moja pasieka staje się odporna na spadki całkowite. Nie twierdzę przy tym, że nie może być osypów na poziomie 80 czy nawet 90%. Wydaje mi się jednak, że przy tych liczbach rodzin, jakie posiadam, jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że 5 - 7 rodzin jest w stanie przetrwać kolejne zimy. A to już wystarczająco, żeby potem odbudować się z większym spokojem niż pracowałem do tej pory. Wydaje mi się więc, że muszę przestawić się bardziej na model proponowany przez Davida Heafa, który o gospodarce na swojej pasiece mówi, że jest ona "let alone". I piszę to po tym, jak od wczesnej wiosny narobiłem już mnóstwo mikrusów... cóż, tak to jest z moją konsekwencją. Tak naprawdę zobaczymy co pokażą kolejne sezony. 

W tym roku chciałbym liczyć na potrojenie stanu pasieki (czyli rozwinąć ją do około 45 rodzin). Mam nadzieję, że będzie to wykonalne. A teraz czekamy wreszcie na stabilne lato - wilgotne i ciepłe, obfitujące w nektar i spadź.