poniedziałek, 11 lutego 2019

Wigilia przedwiośnia, czyli pszczelarze w blokach startowych

Pierwsze "delikatne" obloty za nami. Ciężko mi powiedzieć czy uznać je można za obloty wiosenne. Przyroda głupieje. U nas plus dziesięć, a w USA zima stulecia i odczuwalna temperatura sięgająca minus sześćdziesięciu. A przynajmniej tak było jakiś czas temu, bo obecnie chyba zelżało. Stabilizacji nie ma więc żadnej. Ale to chyba tak naprawdę jakaś tam norma naszego klimatu i chyba tworząca się norma na przyszłość. Normą będzie brak norm i stabilności. Chyba. Ciepłe zimy są cieplejsze niż kiedyś, a te mroźne krótsze. I na pewno wiele ostatnich zim było mniej śnieżnych niż te, które jeszcze pamiętam z dzieciństwa. O ile ja mogę co najwyżej pomarudzić na błoto, z drugiej strony ciesząc się, że rachunki za gaz małe i spaliłem mniej drewna, to pszczołom to na pewno nie pomaga. A ponoć nie pomaga też roślinom - wszystkie te niestabilne czynniki wpływają (ponoć. choć moje obserwacje każą mi porzucić wszelkie wątpliwości) na zmniejszenie nektarowania roślin, a i literatura podaje (choćby ostatnie "Pszczelarstwo"), że pyłek jest mniej odżywczy niż niegdyś (cokolwiek to znaczy).

Szczerze, to mam nadzieję (która chyba nie pokrywa się z prognozami), że mrozik jeszcze złapie i chwilę potrzyma. A potem puści i przyroda wybuchnie z rozwojem i wiosna zacznie się w najlepsze. Ale chyba nie. Wygląda na to, że jak w kilku ostatnich latach zacznie się rozwój i pszczół i roślin, a potem zapewne mróz chwyci i wymrozi co ma wymrozić. Tak przynajmniej każe mi domniemywać moja pesymistyczna połowa. I tak zresztą działo się w wielu ostatnich latach (poza 2018) jeżeli chodzi o rośliny, a z kolei powrót zimy z końcem lutego 2018 roku dobił kilka moich rodzin pszczelich (przed mrozami było o bodaj 7 więcej niż po, o ile dobrze pomnę) i osłabił wiele kolejnych. W efekcie przeżywalność zeszłego roku była i tak względnie niezła w liczbach, ale rodziny w większości były w 3 uliczkach i chwilę im zeszło zanim zbudowały jaką taką siłę.

Ale nie zajmujmy się historią i popatrzmy na teraźniejszość. Mamy blisko połowę lutego i halny (?) przyniósł ocieplenie. A dzięki temu pszczoły skorzystały i wyjszły na obloty. A do mnie dotarło, że czas błogiego lenistwa dobiega końca i ostatnie względnie wolne weekendy niedługo się skończą. Trzeba będzie wziąć się za robotę. A wręcz wziąść! I widzę, że ten sezon wcale nie zapowiada się luźniejszy niż poprzednie (z różnych powodów - nie tylko pszczelarskich). W ostatni weekend postanowiłem więc odwiedzić kilka miejsc, w których stacjonują moje pszczoły. Posprzątałem sobie trochę w ulach po padłych rodzinach i w efekcie między innymi powstał ten film:
Jestem też trochę mądrzejszy, bo mniej więcej wiem więcej niż mniej o tym, jak się pszczoły mają na koniec pierwszej dekady lutego 2019 roku. Wiem też (mniej więcej) ile rodzin na tą chwilę żywut (o ile tak się mówi). I choć o niczym to nie świadczy (patrz co pisałem o poprzednim roku), to jednak na tą chwilę nastraja optymizmem, że nie trzeba będzie prowadzić odbudowy ze zgliszcz, a co najwyżej z rumowiska...

Zróbmy więc małe podsumowanie.

dom - 5/6
Pod domem zimowałem 6 rodzin. Były wśród nich 2 w wielkopolskich kwadratach, 2 w warszawiakach w budce, rójka w kłodzie i moja wrześniowa rójka, o której pisałem kilkakrotnie w jesieni (i nagrywałem filmy). Od czasu do czasu chodziłem z latarką i świecąc w wylotki oglądałem co u pszczół. Stwierdziłem, że rójka z kłody zginęła już dość dawno. "Pochowałem" tak też rodzinę w budce. Ostatnio jednak okazało się, że ją ożywiłem. Zaś cud. Na tym pasieczysku żyje więc na tą chwilę 5/6 rodzin - wliczając w to moją rójeczkę wrześniową, której z całego serca życzę bujnego majowego rozwoju. Oby dotrwała. Na Youtube dostałem szereg rad jak też ją mam traktować (i oczywiście wszystko zrobiłem źle). Jedną z moich ulubionych była ta, żeby w pierwszej możliwej chwili zabić matkę, a dzięki temu pszczoły odwdzięczą mi się na nawłoci... Muszą chyba strasznie te pszczoły swojej mamuśki nie lubić...

pasieka główna - 5/10
tam zimowałem ostatecznie 10 rodzin. Choć jesienią było parę kryzysów i sytuacja zmieniała się często. Na tej pasiece było najwięcej niespodzianek. Przede wszystkim nie przetrwały 2 całkiem ładne rodzinki, które oceniałem wysoko pozytywnie (tyle właśnie jest z naszej oceny na "pańskie oko", co to ponoć trutnia tuczy) - wśród nich był macierzak po podarowanej mi przez Łukasza 16tce (choć to już chyba u mnie 3cie czy 4te pokolenie), jako i ta wiecznie głodna córka po L1, którą dostałem od Łukasza w ramach fortu i uczyniłem z niej tenże odkład, stanowiący rezerwę fortową. Co ciekawe pokarmu miała po sam daszek. Z głodu nie padła. Na tej pasiece o dziwo żyje też rodzina, która była przez cały poprzedni sezon słabiaczkiem - za moim udziałem zresztą. Opowiadałem bodaj o tym, jak to jedną z rodzin osłabiałem i osłabiałem zabierając z niej pszczoły do odkładów, a nagle zorientowałem się, że nie została z niej nawet rodzina weselna - ta rodzina nie chciała potem iść w siłę (nie dziwię się jej), choć ciut zebrała się w końcu sezonu. Pszczoły te zawsze po otwarciu daszka uciekały ode mnie gdzie pieprz rośnie i zostawiając resztki czerwiu bez dozoru zawsze chowały się w dennicy z ziemią i próchnem - z tego powodu ja na takie rodziny mówię "pszczoły-krety". Czasem mam wrażenie, że więcej ich było pod ziemią niż na plastrach. Więc to właśnie ona - żyje (to bodaj córka przedwojennej, a więc genetyka nieleczona od jesieni 2016 roku).
Na tej pasiece stoi też Łukaszowy dadant z rodziną. Nie zaglądałem do nich, ale opukałem ul i usłyszałem brzęczenie - więc na razie żyje.

las - ?/7
W lesie na razie jest dobrze, bo chyba (?) nic do tej pory nie padło. Jednej rodziny nie jestem w stanie sprawdzić - przy opukiwaniu jej nie słyszę, ale zakładam, że żyje, a ślady na śniegu przed ulem wskazywały, że chyba się obleciała. Reszta rodzin żyje (6/7), ale przy ostatnim sprawdzeniu okazało się, że 2 bardzo osłabły. Fortowa rodzina L2 (przyjechała do mnie w poprzednim sezonie) siedzi raptem w 2 uliczkach, a rodzina J chyba w 1 uliczce. Tak to przynajmniej wygląda przez wylotki. Życzę im dobrze, wróżę im źle. Zobaczymy co dalej.

wieś - 7/10
Tam nagrywałem film, który zalinkowałem wyżej. Wygląda na to, że 7 rodzin żyje, choć w ciągu zimy widziałem przez wylotki jedynie 5. 2 schowały się niżej, albo w cudowny sposób ożyły. Chyba raczej to pierwsze.

działka kolegi - 6/10
W niedzielę wysprzątałem tam 4 ule. Tam też było trochę niespodzianek. Otóż w zeszłym roku przetrwało tam dwie rodziny. Była tam duża selekcja i liczyłem, że przyniesie ona coś dobrego. Rodziny oznaczyłem B(...)1 i B(...)2. B(...)1 była prężną rodzinką i nawet chyba wziąłem z niej plaster z pierzgą i miodem "do oblizania". Podzieliłem ją w końcu maja lub początkiem czerwca na bodaj łącznie 5 rodzin (odkład ze starą matką i 4 odkłady). Rodziny dobrze się miały, wychowały matki, ale w lecie zaczęło z nimi być różnie. Kilka już w jesieni typowałem jako nie rokujące. Faktycznie do tej pory żyje z niej bodaj 2 odkłady. W jakim stanie i czy przeżyje - pozostaje tajemnicą i kwestią przyszłości. Na pasiekę przewiozłem też 3 rodziny z zewnątrz. Jedna padła, dwie chyba dały radę. Ciekawy był jednak los rodziny B(...)2. Rodzina ta przetrwała poprzednią zimę jako wyjątkowy słabiak - było to bodaj 2 uliczki pszczół na wielkości dłoni. Ale ruszyła dziarsko z rozwojem i w czasie podziałów B(...)1, choć nie była w sile, podzieliłem ją w taki sposób, żeby dać jej przerwę w czerwieniu (zabrałem matkę z małym odkładem). Obydwie te rodziny żyją i przez wylotki wyglądają nieźle. Okazuje się więc, że słabiaczek, który według każdego podręcznika pszczelarstwa powinien być zlikwidowany, żeby nie zawracał głowy pszczelarzowi, może jeszcze pokazać na co go stać. Oby. Nie chwal dnia przed zachodem....

nowosądeckie - 3(?)/4
Tam nie byłem dawno, ale znajomi co parę tygodni odwiedzają swój domek rekreacyjny i czasami dają mi znać, że widać 3 żywe rodziny przez wylotki. Ostatnią taką informację mam bodaj z (drugiej?) połowy stycznia.


Sytuacja w moich pasiekach wygląda więc nie najgorzej - przynajmniej według mojej oceny i przynajmniej na tą chwilę. Od roku bałem się tej zimy, bo była to zima wieńcząca 2 pełne lata po ostatnim dokupieniu pszczół. Ale widzę, że mogę liczyć na przeżywalność większą niż 50%. Liczyć. Bo dopiero zbliżamy się do połowy lutego, czyli mamy dopiero wigilię przedwiośnia. Na tą chwilę żyje do 33 rodzin - "do", bo nie wiem jak się mają sprawy wszędzie, a 2 rodzinki w lesie raczej też pokazują, że zmierzają do swojego końca. Niestety. Oby wiosną latało na pożytki więcej niż 20 rodzin i oby były w większej sile niż zeszłoroczne. To dałoby mi dobry start w nadchodzący sezon. Ale co faktycznie będzie się działo, to zobaczymy przy podsumowaniu zimy, a więc mniej więcej około kwietnia, gdy zaczną się pierwsze pożytki rozwojowe.

Z ciekawostek - od jednego kolegi w zeszłym roku dostałem rodzinę z matką Victoria od Łysonia w zaawansowanym nastroju rojowym (pszczoły leczone i na węzie). Ramki z węzą wycofałem, i podzieliłem rodzinkę na kilka odkładów. W tej chwili z 3 z nich żyje 2, w tym jeden z oryginalną matka, którą udało się złapać zanim zabrała ferajnę z rojem. Będę się im przyglądał z ciekawością i porównywał z resztą populacji, bo to najbliższe co mam komercyjnym pszczołom. Ciekawy jestem czy będą odbiegać od reszty (i w którą stronę).

Ten rok zapowiada się więc ciekawie. Ale czy każdy taki nie jest?

Życzę wszystkim jak najliczniejszych oblotów i zdrowych pszczół nie wymagających chemii!


UZUPEŁNIENIE 16.02.2019

Dziś potwierdziłem spadki kolejnych rodzin. Niestety osypała się moja wrześniowa rójka - na pasiece pod domem żyją więc 4/6 (dziś bardzo ładnie się oblatywały). Osypały się też rodziny J i L2 z projektu Fort Knox. Podejrzewałem już ostatnio, że się tak stanie. Na pasiece leśnej żyje na tą chwilę 5/7 rodzin. 
Jeżeli sytuacja nie zmieniła się gdzieś indziej do tej chwili przetrwało więc 30/48 rodzin (62,5%). 

Do prawdziwej wiosny i czasu, w którym będzie można zrobić realne i wiarygodne podsumowania zimowli, zostało nam około 2 miesiące... Jeszcze wszystko może się zdarzyć. 


Nagrałem też film, który tłumaczy trochę moje wybory dotyczące "oszczędzania" plastrów po osypanych rodzinach (o nie, nie robię tego z krakowskiej "oszczędności", choć niewątpliwie "oszczędnością" to jest). Film spotkał się z różnym przyjęciem - od pozytywnego do negatywnego. Postanowiłem więc trochę wytłumaczyć dlaczego robię tak, a nie inaczej. Kto śledzi mój blog zapewne zna już moje poglądy, mógł się z nimi zapoznać wcześniej i je "przetrawić". Dla wielu jednak zapewne koncepcja włożenia ramki po padłej rodzinie do odkładu jest w jakiś sposób nie do przyjęcia. Nie rozumiem tego, ale rozumiem, że sam spotykam się z niezrozumieniem. Zastanówmy się nad wzajemnymi racjami. Może coś ciekawego z tego wyniknie?


czwartek, 7 lutego 2019

"Ucząc się od Pszczół" - relacja z konferencji w Holandii - część 3

Zapraszam na kolejną część mojej relacji z konferencji "Learning From the Bees", który ukazał się w lutowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo".


Zapraszam do lektury.


Część 1 - tutaj.
Część 2 - tutaj.
Część 4 - tutaj.

"Ucząc się od pszczół" - relacja z Konferencji z Holandii (3) 

W dyskusji, po omówionych już w artykule wystąpieniach, podkreślono, że nawet naukowcy na co dzień zajmujący się badaniem pszczoły miodnej nie znają wszystkich mechanizmów pozwalających dziko żyjącym pszczołom przetrwać w starciu z roztoczami. Wskazano też, że sam proces adaptacji nie dotyczy jedynie pszczół, a całego środowiska ich życia, a więc także samego dręcza pszczelego, jak i całego mikroekosystemu, wliczając w to nie tylko patogeny pszczół, ale również mikroorganizmy symbiotyczne i komensalne.
Podsumowując sesję, prof. Peter Neumann stwierdził, że naukowcy badający pszczoły po ponad 20 latach wnikliwych studiów nad relacją pszczół i roztoczy mogą stanowczo potwierdzić, że pszczoła miodna potrafi poradzić sobie z roztoczami. I fakt ten poparty jest rozlicznymi przykładami z wielu regionów świata. Jednocześnie dodał, że do dziś wciąż nie zawsze wiadomo, dlaczego jedne rodziny przeżywają, a inne nie. Na pewno nie jest to efekt tylko i wyłącznie posiadania jednej z cech odpowiedzialnych za aktywną walkę pszczół z dręczem (np. VSH lub tzw. „groomingu”) czy nawet kilku z nich. Dodatkowym problemem dla wielu pszczelarzy, którzy pragną spróbować swych sił w tego typu działalności są kwestie prawne. W wielu bowiem krajach, np. w Niemczech czy Czechach, leczenie pszczół przeciwko warrozie jest obowiązkowe. Naukowcy muszą więc stale dostarczać nowych dowodów i próbować przekonywać lokalne środowiska, aby możliwe były również zmiany legislacyjne, a te mogłyby następować za zmianą światopoglądu ludzi i pszczelarzy sprzeciwiających się używaniu substancji toksycznych i biobójczych w swoich ulach. Nie bez znaczenia jest fakt zwiększającej się świadomości społeczeństwa (konsumentów) na temat stosowania tychże substancji podczas produkcji żywności.
Równolegle do opisanego powyżej panelu odbywały się dwie sesje. Jedna na temat sztuki inspirowanej przez pszczoły i pszczelarstwo, a druga na temat zmian środowiskowych, jakie powodowane są przez przemysłowe rolnictwo. Podczas podsumowań Karmit Even-Zur, prowadząca sesję poświęconą sztuce, podkreśliła, że jest to doskonały sposób na dotarcie do szerszej świadomości społecznej. Dzięki pracy w lokalnych społecznościach, w tym również z dziećmi, może być kształtowana świadomość ekologiczna młodego pokolenia. Terry Oxford, który wygłaszał podsumowanie drugiej sesji, podkreślił znaczenie zdrowych ekosystemów i zagrożenia, jakie może nieść ze sobą zmniejszenie się liczby zapylaczy. Omawiano przy tym inicjatywy dotyczące ograniczenia koszenia rejonów przydrożnych czy innych działań wspierających tworzenie choćby niewielkich ekosystemów, w których funkcjonują dzikie rośliny – a wraz z nimi owady i inne gatunki zwierząt. Wskazano, że organizmy, które uważamy za „szkodniki” są częścią jednego z najistotniejszych systemów naszego świata. Ich likwidacja – wbrew wyobrażeniom sporej części społeczeństwa - może oznaczać katastrofę ekologiczną. Oxford podkreślił, że każdy pszczelarz może zadbać o owady zapylające w zasięgu swojej pasieki. Zwrócił się z apelem do pszczelarzy, aby chodzili od domu do domu i przekonywali do sadzenia drzew, krzewów i innych roślin miododajnych. „Pukajcie do drzwi i bądźcie natrętni” - podsumował.

W sobotę, po otwarciu drugiego dnia konferencji przez Jonathana Powella oraz wstępie muzycznym, Heidi Herrmann wygłosiła krótką przemowę pod znamiennym tytułem: „Ucząc się od pszczół”. Stwierdziła, że dziś, za pośrednictwem pszczół i innych owadów zapylających Ziemia wysyła nam sygnały, że przestaje być „samopodtrzymywalnym i samowystarczalnym układem”. Przynajmniej w tym kształcie, jaki znają obecne pokolenia. Stwierdziła, że zły stan zdrowia pszczół nie jest ich własnym kryzysem, ale naszym, gdyż to my do niego doprowadziliśmy. I to my potrzebujemy pomocy jeszcze bardziej niż one. Dzisiejsze rolnictwo jest wojną wypowiedzianą naturze i widać to na każdym kroku. Herrmann stwierdziła jednak, że wciąż możemy zawrócić z tej ścieżki. Podkreśliła też wielkie znaczenie pszczół w kształtowaniu świadomości społecznej. Opowiedziała o tym, jak koordynowała jeden z projektów National Beekeeping Trust związany z rehabilitacją więźniów skazanych za najcięższe przestępstwa, w tym zabójców i gwałcicieli. Projekt ten polegał na sprowadzeniu do jednego z więzień kilku rodzin pszczelich i nauczenie skazanych obchodzenia się z nimi. Jak się okazało, dzięki projektowi wielu z nich uzyskało cel w życiu, gdy zaczęli dbać o rodziny pszczele. Zaobserwowano też zmniejszenie liczby podejmowanych interwencji, a także prób samobójczych. Nikt nie wychodzi z więzienia lepszym człowiekiem, chyba że ma pszczoły - stwierdziła Herrmann. Nagrodzono ją za to gromkimi brawami.

W następnej kolejności wystąpił ponownie Thomas Seeley. Tym razem tematem wystąpienia był tytuł jednej z jego książek: „Following the wild bees” („Śladami dzikich pszczół”). Profesor opowiedział o swojej ponad czterdziestoletniej pracy badawczej nad dziko żyjącymi rodzinami pszczelimi w lesie Arnot w stanie Nowy Jork nieopodal swojego domu i rodzimego Uniwersytetu. Stwierdził, że zaczynając pracę naukową nie miał świadomości z jakimi problemami będziemy mierzyć się w XXI wieku. Gdyby o tym wiedział, jego wcześniejsze eksperymenty byłyby pełniejsze i dałyby lepszy obraz porównawczy do bieżącego stanu pszczół. Okazuje się, że stan liczbowy rodzin pszczelich zamieszkujących las Arnot w 1978 i 2002 był bardzo zbliżony (według szacunków odpowiednio 18 do 16), choć w tamtym rejonie od 1992 roku występował dręcz pszczeli. Badania potwierdziły, że 100% rodzin było nosicielami roztoczy, a pomimo tego przeżywały. Profesor doszedł do wniosku, że dziko żyjące rodziny pszczele radzą sobie z dręczem z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki procesowi selekcji naturalnej, a po drugie - dzięki zdecydowanie zdrowszemu trybowi życia pszczół. Pszczoły żyją tam bowiem w sposób bardzo zbliżony do tych warunków, w jakich ewoluowały. Z badań genetycznych (DNA mitochondrialnego, ale także DNA jądrowego) dziko żyjących owadów wynikało, że rodziny pszczele funkcjonujące w lesie Arnot są potomkiniami trzech matczynych linii genetycznych, podczas gdy przed czasem dręcza wywodziły się z jedenastu takich linii. To niezbity dowód na to, że pszczoły przeszły przez tzw. „wąskie gardło ewolucyjne”. Badania tej populacji potwierdziły, że pszczoły z lasu Arnot uzyskiwały bardzo dobre wyniki w różnych testach zachowań, które zgodnie z naszą dzisiejszą wiedzą służą ograniczaniu populacji roztocza. Wyniki testów na takie cechy jak „grooming”, otwieranie porażonych komórek czerwiu (co jest cechą łączoną z tzw. VSH) czy higieniczność (czyszczenie zamrożonego czerwiu) wykazały, że pszczoły te wypadają znacząco lepiej niż zwykła populacja wykorzystywana w pasiekach zawodowych i tylko niewiele gorzej niż populacje selekcjonowane na te poszczególne cechy w procesie intensywnej hodowli. Profesor wymienił też szereg innych czynników znacząco zwiększających szanse przetrwania dziko żyjących rodzin. Nie sposób jednak wymienić wszystkich, choćby z uwagi na ograniczoną objętość tego artykułu. Seeley podkreślił jednak, że ewolucja i selekcja naturalna nie szukają konkretnego rozwiązania, tak jak poszukuje się go w pracach hodowlanych. Również on zaznaczył wyższość selekcji „negatywnej” prowadzonej przez naturę nad selekcją „pozytywną”. Obecnie nie jesteśmy w stanie wskazać wszystkich mechanizmów odpowiedzialnych za zdolności pszczół do przeżycia pomimo obecności roztoczy. Wykorzystywany przez nas proces hodowli niesie więc ze sobą zagrożenie utraty wielu cennych cech pszczół, które są im po prostu niezbędne do przetrwania.
Profesor Peter Neumann omawiający negatywne czynniki dla pszczół

Po przerwie wystąpił profesor Peter Neumann z Instytutu Zdrowia Pszczół Uniwersytetu w Bern w Szwajcarii. Profesor jest także przewodniczącym międzynarodowej organizacji COLOSS, zajmującej się między innymi prowadzeniem badań pszczół w celu poprawy jakości ich życia (www.coloss.org). Neumann stwierdził, że pszczoły mają dziś problemy takie, jak wiele innych zagrożonych gatunków: brak siedlisk, pogorszenie różnorodności i jakości pokarmu, zanieczyszczenie środowiska naturalnego, zmniejszenie różnorodności genetycznej, stresy środowiskowe. W przypadku pszczół, jako jeden z głównych czynników wpływających na stan zdrowia owadów wskazał... pszczelarstwo. Dodatkowo leczenie pszczół powoduje zmiany w całym środowisku ich życia, a także uodpornienie się patogenów na podawane substancje. Zauważył, że wszystkie te czynniki łączy jedno: działalność człowieka. Profesor podkreślił negatywny wpływ sprowadzania obcych linii pszczół na przystosowanie lokalne całej populacji. Stwierdził też, że działalność pszczelarzy w zakresie zapobiegania naturalnemu rozmnażaniu się pszczół wpływa na coraz gorszą sprawność zarówno strony matecznej, jak i ojcowskiej. W szczególności poprzez zapobieganie rojeniu się, jak również selekcję pszczół na coraz mniejszą rojliwość, długofalowo wpływamy negatywnie na sprawność matek pszczelich, a wycinanie czerwiu trutowego w pewien sposób „kastruje” rodzinę pszczelą, co z kolei powoduje systematyczne obniżenie przystosowania strony ojcowskiej. Zaznaczył również, że usuwanie propolisu ogranicza odporność całej społeczności pszczelej („social immunity”), a także, że dzięki dużemu zróżnicowaniu genetycznemu wewnątrz ula pszczoły mogą lepiej specjalizować się w swoich zadaniach. Uważa, że pszczoły świadomie wybierają konkretne larwy na młode matki, a wybór ten nie jest przypadkowy – w przeciwieństwie do tego dokonywanego przez pszczelarzy. Według profesora Petera Neumanna pszczoły wyczuwają, które z larw najlepiej nadają się na przyszłe matki, jako wywodzące się z grupy, którą określił jako „royalists”. Z racji braku odpowiedniego terminu w naszym języku i tłumacząc dość dowolnie, można je określić, jako „posiadające królewską krew”. Stwierdził, że wybór i narzucenie matki wywodzącej się z innej grupy larw może wpłynąć na „niechęć” do niej ze strony „poddanych”. Jednym z kolejnych głównych czynników negatywnie wpływających na stan zdrowia pszczół jest sugerowana powszechnie coroczna wymiana matek pszczelich. W dalszej części profesor Neumann podsumował 10 zasad, które powinniśmy zacząć stosować w pasiekach, aby poprawić stan pszczół i ich lokalne przystosowanie. Oprócz wyeliminowania opisanych negatywnych czynników, zaleca przede wszystkim: myśleć globalnie, ale pszczoły hodować lokalnie (to zresztą jest jednym z podstawowych postulatów każdego pszczelarza myślącego w kategoriach pszczelarstwa naturalnego), zapewniać rodzinom dobrej jakości naturalny pokarm, pozwolić matkom unasienniać się „z wolnego lotu” w rejonie naszych pasiek. Podsumowując stwierdził, że powinniśmy zacząć starać się myśleć w tych kategoriach, w jakich może „myśleć” rodzina pszczela. To z kolei jest jednym z postulatów tzw. pszczelarstwa skoncentrowanego na pszczole (z angielskiego: „bee-centered beekeeping”). Na zakończenie profesor Neumann podkreślił znaczenie selekcji naturalnej dla zdrowia rodzin pszczelich i w praktykowaniu zdrowego i samowystarczalnego pszczelarstwa, a swoje wystąpienia zamknął słowami: „Tak, możesz zacząć to robić już teraz!”.


Zapraszam za miesiąc na kolejną część!