środa, 7 lutego 2024

Zasada zrównoważonego rozwoju, czyli czas zmienić sposób myślenia - część 1

W lutowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się pierwsza część mojego kolejnego tekstu. Tym razem tekst jest mało pszczelarski. W zasadzie problem pszczół jest do niego tylko doklejony, a z tematyką tego akurat tekstu jest związany tylko pośrednio.


Nie oznacza to jednak, że zasada zrównoważonego rozwoju nie obejmuje swym zakresem działalności pszczelarskiej. Tym razem postanowiłem się jednak skupić na trochę szerszym problemie - powiedzmy: wpływu krótkowzrocznej polityki rolnej na zmiany klimatyczne. 


Zapraszam do lektury.


Zasada zrównoważonego rozwoju, czyli czas zmienić sposób myślenia - część 1


Rewolucja zaczęła się od pługa. Dziś potrzebujemy nowego zwrotu, żeby spowolnić zmiany klimatyczne.


Sierpniowy urlop 2022 roku spędziłem wraz z żoną, jeżdżąc po Rumunii. Duża część tego pięknego kraju została wówczas dotknięta nieprawdopodobną suszą. W niektórych regionach przez kilka miesięcy nie spadła ani kropla deszczu, podczas gdy temperatura oscylowała wokół 30°C. Widok pól był przygnębiający. Słoneczniki sięgały nie wyżej niż do pasa; czarne, spalone słońcem. Kukurydza, która o tej porze sezonu powinna dorastać do 2 m, miała nie więcej niż metr, w okresie wegetacyjnym w ogóle nie wykształciła kolb. Tak wyglądały całe regiony. Tylko gdzieniegdzie, tam, gdzie w glebie było więcej wilgoci, rośliny mogły rozwijać się względnie normalnie. Podobnie było w Słowacji i na Węgrzech. W lecie 2022 roku w tej części Europy na termometrze odnotowano ponadnormatywnie wysokie wartości.

Tempo zmian

Smutny - ale w lecie 2022 roku bardzo częsty na rumuńskich równinach widok
spalonych słońcem pól uprawnych (tu: czarne, niskie, wysuszone słoneczniki).

Widok spalonych pól stał się źródłem refleksji o tym, jak od czasu rewolucji przemysłowej ludzie zmienili otoczenie, nie lokalnie, ale globalnie. Kryzys klimatyczny nie omija żadnego zakątka naszej planety. O ile w latach 80. ub.w., które pamiętam z dzieciństwa, sporadycznie mówiono o globalnym ociepleniu, jako problemie przyszłych pokoleń, to dziś dotyka to nas wszystkich. Chyba po raz pierwszy w historii ludzkości pokolenie dzisiejszych dzieci i młodzieży nie może być pewne, jak będzie wyglądała planeta wówczas, kiedy staną się seniorami. U wielu wywołuje to niepokój, niektórzy uważają wręcz, że w ogóle nie mają przed sobą przyszłości. Dla niektórych jest to wystarczający powód, żeby rezygnować z rodzicielstwa.

Zmiany zachodzą niezwykle szybko, a objawiają się gwałtownymi zjawiskami pogodowymi. Zadziwiające jest to, że mimo zgodności naukowców w tej sprawie, część osób wciąż neguje globalne zmiany klimatu (systematyczne podnoszenie się temperatury na planecie), bądź ich antropologiczny charakter (wynikający z wpływu człowieka). Spór badaczy dotyczy nie faktu i ogólnych przyczyn, ale raczej przyszłych scenariuszy, są one bowiem różne i w dużej mierze zależą od działań podejmowanych globalnie przez społeczności i rządy. Bardziej optymistyczne prognozy przewidują zwiększenie nieprzewidywalności i gwałtowności niektórych zjawisk pogodowych (np. częstotliwości susz, powodzi, silnych burz itp.). Pesymistyczne scenariusze są natomiast katastrofalne: ogromna część obszarów naszej planety nie będzie się nadawała do zamieszkania przez bardziej złożone formy życia (np. ptaki czy ssaki), a wiele pozostałych ekosystemów ulegnie całkowitemu przebudowaniu. To oczywiście będzie oznaczało wymieranie znaczącej większości istniejących obecnie gatunków. Już dziś uważa się, że działalność człowieka przyczyniła się do zapoczątkowania kolejnego w historii Ziemi okresu tzw. wielkiego wymierania – pierwszy raz jednak będzie odpowiadał za to jeden organizm, gatunek: Homo sapiens sapiens (łac. człowiek rozumny właściwy).

W czarnych scenariuszach klimatycznych zakłada się, że życie ludzi na większości obszarów planety diametralnie się zmieni. Znaczące obszary nizinne mogą zostać zalane przez morza (ocenia się, że jeśli stopnieją wszystkie lodowce, powierzchnia morza podniesie się nawet o kilkadziesiąt metrów), na dużej części pozostałych lądów, z powodu temperatury, a także susz, trzeba będzie zrezygnować z rolnictwa (a więc produkowania żywności). Nadto może dojść do ekstremalnych zjawisk (utrzymujące się przez zaledwie kilka dni w roku upały powyżej 45°C mogą doprowadzić do tego, że człowiek nie będzie w stanie żyć w tym rejonie, rośliny uschną, a ziemia zmieni się w zaschniętą skorupę). Nawet jeśli założymy, że spełnią się tylko bardziej optymistyczne scenariusze, czekają nas olbrzymie ruchy migracyjne, bezpośrednio lub pośrednio powiązane ze zmianami klimatycznymi. Już dziś szacuje się przecież, że wysoki procent 8- miliardowej ludzkiej populacji żyje w regionach, które są najbardziej narażone na negatywne skutki zmian, ta część mieszkańców Ziemi niewątpliwie zacznie migrować do regionów chłodniejszych, położonych bardziej na północ. Zresztą ten ruch migracyjny wywołany pośrednio lub bezpośrednio zmianami klimatycznymi możemy obserwować już obecnie.

Głośne SOS


Niektórzy wciąż używają argumentu, że gdyby przyroda nie była w stanie udźwignąć naszego sposobu gospodarowania, to wysyłałaby nam sygnały. Ale przecież te sygnały płyną, są wyraźne, słyszalne, a mimo to wielu ludzi wciąż je lekceważy. Okazuje się więc, że im bardziej bronimy się przed ewolucją naszych działań, tym bardziej skazujemy siebie na prawdziwą rewolucję. Innymi słowy, im bardziej kurczowo trzymamy się sposobu życia i gospodarowania, jaki znamy, tym szybciej i gwałtowniej nastąpią zmiany, które po prostu wymuszą na nas szukanie diametralnie różnej alternatywy. Co więcej, wówczas nie będziemy zupełnie przygotowani na nową rzeczywistość. Możemy więc powiedzieć z przekąsem, że największymi konserwatystami są dzisiaj właśnie ci, którzy nawołują do ewolucji czy adaptacji naszych zachowań w kierunkach, jakie wyznaczają nowe realia, w których przyszło nam żyć – z drugiej strony największymi rewolucjonistami są ci, którzy przekonują, że wszystko jest w porządku, „jakoś to będzie”, i zmiany nie są potrzebne.

Pszczoły na planecie


Dlaczego o tym piszę, skoro zmiany klimatyczne nie są wywoływane działalnością pszczelarzy, a pszczoły i pszczelarze na pewno nie są w stanie odwrócić negatywnych tendencji? Otóż zmiany klimatyczne niewątpliwie będą miały wpływ na to, jak będzie wyglądała nasza działalność – już dziś obserwujemy przecież przedłużające się susze, które skutkują głodem w ulach (brak nektarowania roślin). Ponadto problemy związane z globalnym kryzysem i te, których doświadczamy na co dzień w działalności pszczelarskiej wynikają poniekąd z tych samych przyczyn pośrednich: z prowadzenia krótkowzrocznej gospodarki, nastawionej na zaspokojenie potrzeb ludzi tu i teraz, bez uwzględnienia skutków dla przyszłości. Nie próbuję porównywać rangi i złożoności obu zjawisk – problem zdrowia pszczół przy problemie globalnego ocieplenia jest całkowicie nieistotny, zasadniczo nie istnieje. Wbrew opinii bezpodstawnie zresztą przypisywanej Albertowi Einsteinowi, nie jest prawdą, że nasz świat się skończy, gdy zginie ostatnia pszczoła. Choć pszczoły, w tym pszczoła miodna, Apis mellifera, są bardzo ważnymi zapylaczami, to na nich lista zapylaczy się nie kończy, w nowej rzeczywistości, tzw. antropocenie, doskonale radzą sobie także inne zapylacze. Martwiłbym się raczej o to, czy będzie nam dane obserwować budującą się nową równowagę w przyrodzie, jeśli któreś z mniej optymistycznych scenariuszy klimatycznych się spełnią. I choć zapewne wiele gatunków pszczołowatych zginie z powodu zmian środowiska, to moim zdaniem pszczoła miodna ma olbrzymi potencjał, aby kryzys klimatyczny przetrwać.

Rozwiązanie problemu zdrowia pszczół nie powinno nastręczać trudności, także wówczas, gdy wciąż będziemy prowadzić działalność pszczelarską podobną do obecnej – choć z ważnymi modyfikacjami. Dlaczego zatem problem wciąż narasta? Odpowiedź też jest prosta. Dlatego, że nie podejmujemy działań systemowych (nikt nie pozwala też na pozostawienie rozwiązania naturze), a pszczelarstwo brnie w ślepy zaułek tak samo jak dwie-trzy dekady temu. Wdrożenie rozwiązania wymagałoby przede wszystkim systemowego uznania istnienia problemu, poszukania alternatyw i wypracowania nowych metod gospodarowania. Wydaje się, że na trudności napotkamy na każdej z tych płaszczyzn. Wielu pszczelarzy w ogóle nie dostrzega istnienia problemu warrozy (przecież wystarczy spalić tabletkę lub powiesić pasek z substancją aktywną), podczas gdy inni twierdzą, że rozwiązanie byłoby zupełnie nieopłacalne ekonomicznie (pszczoły odporne byłyby mniej wydajne). Moim zdaniem przyczyna może być tkwić także w przyzwyczajeniach: pszczelarze działali w ten sposób przez dekady i trudno im się wymyślić nowe praktyki. Nie zakładam przy tym ani ich złej woli, nie oceniam, niektórych uważam za przyjaciół. Mam jednak wrażenie, że brakuje im perspektywy: albo nie dostrzegają problemu, albo nie chcą przyjąć, że warto byłoby odejść od dotychczasowej praktyki. Moim zdaniem będą stosować własne sposoby gospodarki, dopóki będą się one („jakoś”) sprawdzać.

Tymczasem w teorii rozwiązania są proste. Jeśli problem globalnego ocieplenia wynika ze spalania paliw kopalnych, aby go rozwiązać wystarczy... zaprzestać wykorzystywania paliw. Niby proste, ale tylko na papierze, w teorii. Każdy dzień udowadnia nam, że takie rozwiązanie problemu jest niemożliwe. Nasza cywilizacja jest uzależniona od paliw kopalnych. Nic nie wskazuje na to, że to szybko się zmieni.


Zapraszam na następne części w kolejnych miesiącach

Część 3


ps. więcej zdjęć z rowerowej wyprawy po Rumunii, Węgrzech i Słowacji na moim Profilu FB: "Beequest"