środa, 30 marca 2016

Zimowla 2015-2016 - podsumowanie

W niedzielę wreszcie udało mi się zrobić pierwszy przegląd większości moich uli. Pogoda była ładna, pszczoły latały, w sporej części rodzin ładnie nosiły pyłek. Przeglądy były dość pobieżne, w niektórych rodzinach polegały tylko na zdjęciu daszka, gdyż od razu było widać, że wszystko jest w porządku (są pszczoły, pokarm i widać było z góry zasklepiony czerw).

Uważam, że tegoroczna zima była dla pszczół trudna. Najpierw susza i upały spowodowały, że pszczoła zimowa nie była zapewne w optymalnej kondycji (głównie doskwierał głód pyłkowy, rodziny nie szły do siły i nie budowały się). Kolejna sprawa to przedłużająca się ciepła jesień, która zapewne spowodowała w sporej części rodzin opróżnienie spiżarni w związku z przedłużającym się wychowem czerwiu. W styczniu nastąpiło ocieplenie po pewnym okresie właściwej zimy, co znów mogło skłonić co bardziej niecierpliwe matki do podjęcia czerwienia. Kropkę nad "i" postawił powrót chłodów, który trwał w zasadzie do ostatniego tygodnia, a który wstrzymał wegetację i być może gdzieniegdzie spowodował wyziębienie pojawiającego się czerwiu.

Ostatecznie w zeszłym roku w pierwszej dekadzie marca miałem już przywiezione pszczoły, które dość ładnie ruszyły z rozwojem i miały już całkiem sporo wiosennego czerwiu, a w bieżącym roku, w ostatnich dniach marca pszczoły dopiero poczuły wiosnę. Gdzieniegdzie widać, że matki dopiero co podjęły czerwienie. Oceniam więc, że jesteśmy co najmniej 3 tygodnie w rozwoju za rokiem 2015. Ponadto w zeszłym roku kupiłem pszczołę "przedwojenną" w solidnych przezimowanych rodzinach, a obecnie - jako że zimowałem rodziny raczej słabe - po tak trudnej zimie wyszły dodatkowo osłabione.

Ale ogólnie nie jest źle w mojej pasiece. Na 34 zazimowane rodziny przeżyło 27. Osobiście uważam ten wynik za spory sukces w związku z warunkami zimowymi i prowadzonym "modelem ekspansji", który spowodował, że zimowałem słabe rodziny.

Jedźmy po kolei.

Pasieczysko nr 1 to pszczoły pod domem. Tu zimowałem 3 rodziny i jedna z nich padła z głodu o czym pisałem już w jednym z poprzednich postów. 2 pozostałe rodziny (w tym jedna dość mizernej siły w jesieni) bardzo ładnie się oblatują i noszą pyłek. Zakładam więc, że wszystko jest w porządku, choć te 2 rodziny to jedyne, do których do tej pory nie zajrzałem.

Pasieczysko 3 (2kę zostawię na koniec) to zazimowanych 5 rodzin na działce kolegi. Wszystkie tamtejsze rodziny były z górnymi wylotkami i dennicami pełnymi z próchnem. Pszczoły siedziały na 2 korpusach 18tkach w układzie +/- 7x7 lub 8x8 za wyjątkiem 1 rodziny, która była na pełnym korpusie wielkopolskim i miała do dyspozycji około 8 ramek. Były to średniaki. Mam tam 4 rodziny po pszczole przedwojennej i 1 rodzinę z matką "Dobra" od kolegi Marberta. Wszystkie pszczoły przeżyły i 4 rodziny mają się dobrze lub bardzo dobrze. Jedna ma się ciut gorzej, ale wcale nie powiedziałbym, że źle. Jest to rodzina na pełnym korpusie wielkopolskim - to ta rodzinka, która pochodzi z 1 ramki pszczół z maja (ta, którą kiedyś spisałem na straty, myśląc, że zostały same trutnie). O ile pogoda się nie załamie, nie wystąpią wiosenne rabunki to myślę, że wszystkie rodziny dadzą radę.

Pasieczysko 4 to również było 5 rodzin. Ale tu sytuacja ma się gorzej. Na tym pasieczysku znalazły się rodziny od kolegi Łukasza, a w tym 2 Buckfasty, P8, a oprócz tego był kraiński kundel (wymieniony przez pszczoły w sierpniu - tą rodzinkę wspomogłem kilkoma ramkami pszczoły i młodą matką pochodzącą z linii przedwojennych) oraz rodzinka, która o ile mnie pamięć nie myli (tak przynajmniej zawsze pisałem) miała matkę po Elgonie. Tylko ta ostatnia ma się świetnie. Oba Buckfasty padły, w tym jeden z głodu, a drugi prawdopodobnie z chorób. Dwie pozostałe rodziny mają się mizernie. P8 zajmuje 2 uliczki (ul pełny pokarmu), a rodzinka, która miała kryzys sierpniowy miała w ulu głód i zaziębione 2 ramki z zaczerwioną centralną częścią. Usunąłem ramki z martwym czerwiem, dodałem ramki z pewną ilością pokarmu i ustawiłem na 1 korpusie 18tce. Tam również jest garść pszczół.
Jedna z rodzin, która padła miała dennicę osiatkowaną, druga górny wylotek. Rodziny w kryzysie również są w podobnym układzie (P8 ma górny wylotek, przedwojenna siatkę). Rodzina, która ma się dobrze ma górny wylotek... Ta rodzina zalała wszystko propolisem... będzie kłopot z nią pracować, bo wszystko będzie zlepione.
Mam nadzieję, że obydwie rodziny w kryzysie wraz z poprawą pogody ruszą na zbiory i świeży wierzbowy pyłek poprawi im samopoczucie.

Na pasieczysku nr 2 z 21 rodzin przeżyło 17. Bardzo ładnie przezimowała rodzina w Warszawiaku (tam tylko uniosłem daszek i od razu było widać, że wszystko jest jak należy - rodzinka Elgon). Ładnie przezimowały również rójki przedwojenne na dennicach osiatkowanych (2 rodziny przynależne do projektu Fort Knox).
Bardzo dobrze sprawiła się pszczoła VR od Polbarta - rodzina ma trochę pokarmu, względnie sporo czerwiu, widać że rusza ładnie i stabilnie. Podobnie choć troszkę słabiej (ale też i rodziny były słabsze jesienią) mają się 2 jej córki (w tym jedna w projekcie Fortu Knox).
Co do zasady wszystkie pszczoły przedwojenne przetrwały i większość ma się bardzo dobrze. Trochę słabo mają się moje największe w zeszłym roku rodziny przedwojenne - te, które zimowały na miodzie (jedna) lub prawie wyłącznie na miodzie (druga). Rodziny miały sporą siłę w jesieni, a tymczasem obecnie w sumie są względnie słabe - aczkolwiek wydają mi się stabilne, tyle, że duży ul po prostu jest ... pustawy. Może gdyby miały ograniczone gniazdo nie sprawiałyby wrażenia słabych. Nie wiem co spowodowało osłabienie tych rodzin. Przyznam, że nie mam na to pomysłu - od razu rzecz jasna wykluczam słabą zimowlę na miodzie... A może po prostu te rodziny wiedzą co robią i wcale nie są słabe, a zimowały tak jak dawniej robiła to dzika AMM względnie oszczędzając zasoby? Ale skoro tak by było, to czemu ule (bardzo ciężkie i pełne miodu w jesieni) są puste i lekkie? Będę obserwował te rodziny i zobaczę co będzie z nimi dalej.
Jedna z rodzin przedwojennych z oryginalną matką, która nie była może tak silna jak te dwie (i chyba była jedną z bardziej złośliwych na mojej pasiece - być może przez to, że ma korpusy z wypadniętymi sękami na tyle ula...), wygląda stabilnie choć jest względnie niewielka - za to ma ul ledwie możliwy do uniesienia. Albo świetny z niej rabuś, albo przetrwała samym powietrzem (pewnie to pierwsze). Ogólnie myślę, że wszystkie przedwojenne przetrwają. Dała radę przeżyć również rodzina z matką AMM ze Szwecji (linia Norris) sprowadzoną bodajże w początku sierpnia. Ta rodzina była utworzona jako słaba, potem próbowałem ją podkarmiać, ale nigdy nie doszła do niezłej siły. Źle jej wróżyłem, ale wygląda na to, że dała i da sobie radę.

Jeżeli chodzi o Elgony to tu jest bardzo różnie. Te, które przetrwały mają się dobrze i bardzo dobrze - po prostu nie ma ani jednego, który miałby się słabo, ale jednak 2 rodzinki padły (obie na dennicach osiatkowanych). Pod domem również był Elgon, więc łącznie padły mi 3 Elgony.
Nie przetrwała również rodzina z matką od Szymona - gdy otwarłem daszek rodziny praktycznie nie było (spory osyp na dennicy), a pszczoły rabujące chciały zażądlić matkę, która jeszcze żyła. Cóż, jak to pisałem na forum: zapewne jest lepiej przystosowana do życia niż jej córki robotnice! Matkę zamknąłem do klateczki i dziś powędrowała pocztą do potrzebującego kolegi z forum. Mam nadzieję, że matka się przyjmie i że w małej rodzince nie wychłodziła się nadmiernie, co groziłoby jej strutowieniem. Liczę, że da radę, bo to w końcu twarda sztuka!

Ogólnie na pasieczysku nr 2 więcej rodzin żyło na oparach pokarmu niż w innych miejscach. Kilka rodzin dostało po większej łyżce miodu (na całą pasiekę "skarmiłem" jakieś 3/4 słoika miodu dając 5 czy 6 rodzinom skromne porcje). Mam nadzieję, że nie wywołałem przy tym rabunków... Oczywiście, w jesieni mogłem pomylić się przy ocenie ilości pokarmu (i pewnie tak było), jednak zakarmiłem wszędzie porównywalnie, a w innych miejscach oszczędzały lepiej. Typuję to nie tyle na mój błąd w ocenie ilości pokarmu w ulu, co może błąd w ocenie dostępnych pożytków. Otóż na pasieczysku nr 2 pszczoły mają najsłabszy dostęp do nawłoci. Nie ma nigdzie wielkich pół z tym pożytkiem w najbliższym zasięgu pszczół (nie kojarzę takiego pola w odległości powiedzmy do 700 - 800 metrów), a nawłoć jest tylko miejscowo w kępach. Prawdopodobnie w okresie długiej ciepłej jesieni pszczoły z innych pasieczysk dały radę uzupełnić to czego nie zdołały zrobić z pasieczyska nr 2. Zapewne to błąd. Ale też w mojej ocenie świadczy to o dobrej presji selekcyjnej na pszczoły na efektywną i dobrą zimowlę. Charles Martin Simon pisał, że "lekkie zaniedbanie to właściwa droga" gdyż wymusza na pszczołach podejmowanie dobrych decyzji. Michael Bush pisał, że zawsze martwi go widok pustego ula, ale też powtarza sobie, że to dobra selekcja. W każdym razie wygląda na to, że na tym pasieczysku trzeba będzie podchodzić rozważniej do ewentualnego odbierania miodów letnich. Albo też te miody w ogóle pszczołom zostawić. W każdym razie na pasieczysku nr 2 z 4 rodzin, które padły wygląda na to, że 3 padły z głodu, a jedna została wyrabowana wiosną. Ale też co najmniej 2 z tych 3 padły dość dawno temu. Świadczyła o tym rozległa i widać, że dobrze rozwinięta pleśń pokrywająca pszczoły zastygłe w uliczkach. Tym samym widać, że pszczoły pewnie padły w styczniu czy najpóźniej w lutym, co świadczyło o wyjątkowej niegospodarności w racjonowaniu pokarmu. Oczywiście, że żal mi tych rodzin, być może wystarczyło 2 czy 3 słoiki więcej - kto wie? Jednak uważam, że oszczędna i prawidłowa zimowla powinna być podstawą selekcji pszczół (również w aspekcie odporności na warrozę, o czym pisałem w jednym z poprzednich postów). I też zgodnie zarówno z moim założeniem jak i sztuką pszczelarską zrobiłem wszystko jak umiałem najlepiej w jesieni, a potem zostawiłem pszczoły w spokoju.

Wygląda więc na to, że z 7 rodzin, które padły, 5 osypało się z głodu (w tym 1 Buckfast i 3 Elgony, z których jeden miał jeszcze bardzo dużo pokarmu w dolnym korpusie), jedna została wyrabowana (z matką od Szymona), a jedna padła z powodu jakiejś - nie wiem jakiej - choroby (Buckfast). Nie jestem w stanie przypomnieć sobie jaką matkę miała jedna z rodzin, która się osypała, ale im dłużej myślę, tym bardziej wydaje mi się, że wsadziłem do niej w końcu lipca lub w sierpniu matecznik po pszczole VR od Polbarta.

O czym świadczyłby taki wynik zimowli?
Przede wszystkim jak się okazuje rodziny, które źle gospodarowały pokarmem to rodziny po pszczole hodowlanej (Buckfast i Buckfast-Elgon).
Druga sprawa to fakt, że z 6 rodzin zimowanych na siatkach nie przetrwało 3, a 4 osypały się przy górnych wylotkach (z 28 tak zimowanych rodzin). Oczywiście nie da się jednoznacznie stwierdzić, że w związku z taką statystyką lepszy jest górny wylotek (na przykład rójki przedwojenne na siatkach przezimowały bardzo ładnie!). Na pewno da się jednak powiedzieć, że co do zasady górny wylotek nie jest problemem w zimowli. Owszem rodziny prawdopodobnie mogą jeść więcej niż przy dolnym, aby się ogrzać (być może z tego powodu względnie czy bardzo niski stan pokarmu w pewnej ilości rodzin), ale też na ten stan pokarmu mogła wpłynąć ciężka zimowla, o czym pisałem we wstępie. Jednoznacznie nie da się stwierdzić, gdyż ta zima była dość niestabilna, obserwacje są dopiero początkowe i na skromnej bazie porównawczej. Nie było również wielkich mrozów, choć na pewien czas trochę chwyciło i temperatura spadła sporo poniżej -10 stopni. Co ciekawe przy górnych wylotkach w żadnym ulu, w którym rodzina przeżyła nie było pleśni - niezależnie od wielkości rodziny i ilości zajmowanych ramek. Pleśń pojawiła się tylko i wyłącznie na pszczołach w rodzinach, które osypały się w zimie - na ciasno zbitych pszczołach w kłębach. W mojej ocenie świadczy to o dużej zalecie górnego wylotka.
Trzecia rzecz, to sprawdzenie w praktyce "modelu ekspansji". Majowe rodzinki utworzone na 1 ramce z matecznikiem przezimowały (choć nie grzeszą potęgą). To dodaje optymizmu na odbudowę pasieki w latach dużego kryzysu.

Jak pisałem jestem bardzo zadowolony z takiego wyniku zimowli. Rodzinom na pewno zejdzie długo do czasu aż osiągną sporą siłę. Powtórzę : zeszły rok nie tylko zacząłem z kupionymi silniejszymi rodzinami, to jeszcze wiosna przyszła sporo wcześniej. W tym roku czeka mnie jednak mniej namnażania rodzin niż w zeszłym (chciałbym mniej więcej podwoić stan), a i sporo mam odbudowanej woszczyny, która zostanie wykorzystana, czego w zeszłym roku nie było. Nawet jeżeli kilka z najsłabszych rodzin w kryzysie nie zacznie się rozwijać prawidłowo, to i tak patrzę na sezon 2016 z dużym optymizmem.

czwartek, 10 marca 2016

Inteligencja i logika

Pszczelarze często twierdzą: "to nie pszczoła ma myśleć tylko pszczelarz". No cóż, może tak dla nich powinno być. Ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Problem w tym, że dziś pszczoły już nie myślą, a pszczelarze myślą tylko o swoim portfelu i wygodzie. Oczywiście 90% zaraz się oburzy na taką ocenę. A jakże to? A skąd ta ocena? Ocena wynika z popytu i podaży pszczół na rynku. Z wyrażanego zainteresowania miodnością, z krytyki tzw. "leśnych dziadków pokrzywowych", którzy nie dali się porwać ogólnemu wariactwu, bo czują wewnętrzną potrzebę równowagi, a nie dojenia pszczół. Można się oburzać, płakać, tupać nogami, zaprzeczać tej ocenie. Nie zmieni to faktu, że pszczoła ma być miodna, a przy tym podstawowym kryterium hodowlanym jest jej łagodność, a nie zdolność do myślenia. Natomiast zdolność do myślenia pszczół jest ważna dla zachowania jej zdrowia i dla ... długofalowej minimalizacji naszych nakładów pracy w pasiece. Na tym blogu pisałem już chyba wielokrotnie wszystkie te złote myśli pszczelarzy, ale teraz postaram się zebrać przynajmniej część z nich do tego posta. I świadczą one, albo o nieświadomości ekologicznej, albo braku umiejętności logicznego myślenia, albo o braku zdolności do przewidywania, albo o chciwości, cynizmie i wyrachowaniu pszczelarzy i hodowców (niewłaściwe skreślić).

Od razu wyjaśnię: nie oceniam negatywnie podejścia komercyjnego do pszczelarstwa. Nie oceniam negatywnie chęci życia z pszczół i prowadzenia wydajnej ekonomicznie pasieki (sam chcę kiedyś uczynić z tego racjonalną część moich dochodów). Oceniam negatywnie zaprzedanie przystosowań pszczoły dla własnego interesu ekonomicznego. Dopóki ten interes jest w równowadze z interesem pszczoły popieram to z całego serca, gdyż opłacalność prowadzenia takiej pasieki będzie zachętą dla innych, aby rozwijać pszczelarstwo.


1. Zarzucanie pszczołom nieumiejętności podejmowania decyzji i dostosowania się do warunków środowiskowych

To tylko nasza pszczelarska zasługa. Hodowcy sprowadzają co tylko mogą spośród pszczół najmiodniejszych i z dobrymi rodowodami. I bardzo dobrze. Gorzej, że pszczoły nie są poddawane presji selekcji na reagowanie na bieżące warunki. Pszczoła, która zje do grudnia 15 kg cukru oraz to co dozbiera z nawłoci nie powinna mieć możliwości wydania trutni wiosną i nie powinno się powielać jej genów (czytaj: powielać nieumiejętności podejmowania tych decyzji). Sprowadzanie tych genów - o ile dają obietnicę lepszych zbiorów - nie jest dla mnie niczym złym. Brak ich naturalnej weryfikacji jest.
Ostatnio jeden z moich adwersarzy w dyskusjach - kolega Michał - napisał, że dziwi go moja wiara, że pszczoły będą umiały podejmować same najlepsze decyzje (upraszczam). Nigdzie tego nie napisałem. Cały czas piszę tylko o tym, że te, które podejmują niewłaściwe decyzje zasługują na eliminację. W ten sposób z czasem pozostaną te, które potrafią dostosować się do warunków środowiska (nawet jeżeli te będą się zmieniać) i będą umiały podejmować właściwe decyzje. Jeżeli sam potrafisz to ocenić, to zrób to i eliminuj. Zaoszczędzisz parę złotych na rodzinie pszczelej, a skutek środowiskowy będzie zbliżony. Jestem jednak głęboko przekonany, że 99% pszczelarzy nie potrafi, a ten 1% też się czasem pomyli. Przyroda za to nigdy się nie pomyli.

Rozumując w taki sposób do dziś nie uniosłem ani jednego daszka w pasiece (za wyjątkiem daszka rodziny, o której wiedziałem na 99% że się osypała i faktycznie się to potwierdziło). Owszem gdyby pogoda była lepsza i widziałbym, że przyroda rusza z kopytem z rozwojem, to pewnie zajrzałbym z góry (bez wyjmowania ramek), żeby stwierdzić, które rodziny padły i posprzątać w nich osyp. Tam gdzie pszczoły by żyły zostawiłbym bez dalszej ingerencji.


2. Witalność (nie) równa się przystosowanie

Witalność jest szalenie istotna, ale nie równa się przystosowaniu.
Pszczelarze oceniają błyskawiczny rozwój pszczół jako oznakę dobrego zdrowia i przystosowania. Dla mnie jest to błąd logiczny wynikający z przyjęcia fałszywego założenia, że witalność = przystosowanie. Witalność jest ważna, to prawda. Heterozja jest ważna, to prawda. Ale witalność musi być połączona z umiejętnością podejmowania właściwych decyzji, czy radzeniem sobie z lokalnymi warunkami i patogenami. To prawda, że silniejszy przetrwa mocniejsze presje, ale mądra i lokalna pszczoła będzie umiała tych presji unikać, bądź też, jako przystosowana, będzie na te presje w pewien sposób uodporniona.
Ważne więc, żeby szukać pszczół witalnych, ale muszą być weryfikowane przez umiejętność podejmowania właściwych decyzji.


3. Miodność (nie) równa się zdrowie

Miodność nie równa się zdrowiu rodziny. Miodność może wynikać z dziesiątków przyczyn (zdrowie czy witalność mogą być tylko jednymi z czynników).
a. pszczoły są bardziej pracowite - jeżeli tak to zapewne bardziej się spracują (np. wylecą 15 razy dziennie zamiast 5). Jeżeli bardziej się spracują to prawdopodobieństwo "zmęczenia materiału" może zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia chorób (analogia u ludzi: wystąpienie chorób, depresji, wypalenia zawodowego wśród osób pracujących przez dłuższy czas po 12 godzin. Był okres kiedy tak pracowałem - zasypiałem na stojąco i non stop chodziłem zestresowany i podminowany). Jeżeli wynika to z naturalnej potrzeby pszczół to dobrze. Jeżeli decyzje poszczególnych owadów o podjęciu stachanowskiego wysiłku, są wynikiem selekcji, to pytanie pozostaje czy szły za tym inne przystosowania (np. niwelowania stresu, czy szybszej regeneracji owadów).
b. zmiana struktury rodziny pszczelej - więcej pszczół nosi, mniej zajmuje się higieną ula, opieką nad czerwiem, stróżowaniem przy wylotku (to też idzie w parze z łagodnością rodzin) itp. W toku hodowli mogła powstać sytuacja, w której rodzina pszczela ogranicza ilość pszczół zajmujących się pewnymi zadaniami i pszczoły wcześniej podejmują prace zbieraczek (np. o 1 dzień krócej pszczoły opiekują się czerwiem). Wszystko jest w porządku dopóki warunki są dobre. Jeżeli wystąpi choroba, leczymy... a być może choroba wystąpiła gdyż niewystarczająco pszczół kierowanych było do zajmowania się higieną ula? Wszystko w przyrodzie ma swoje koszty.
c. zwiększenie długowieczności - noszą pszczoły najstarsze, im dłużej żyją pszczoły tym więcej miodu w ulu. I co do zasady to dobrze. Co jednak, jeżeli zawiodą naturalne mechanizmy eliminacji najstarszych osobników i wrócimy do zagrożeń wspomnianych w lit. a?
d. wpływanie przez pszczelarza na cykl życiowy roju - to powoduje sztuczną zmianę struktury rodziny pszczelej. uwagi są jednak takie same jak podałem wcześniej (lit. b).

Oczywiście to pewne uproszczenia. Nie zmienia to faktu, że stymulujemy ponadnaturalną miodność pszczół. Zapewne każdy z tych punktów (wymieniłem kilka przykładowo) będzie tylko minimalnie wpływał na plastyczność i zdrowie rodziny pszczelej. Jeżeli jednak skumuluje się kilka czynników oraz dodatkowo wystąpi osłabienie chemią czy selekcją (inbredem), to może wystąpić efekt synergii, co też może być kroplą przepełniającą czarę. Przyroda ustawiła strukturę rodziny pszczelej i zdolności do gromadzenia pokarmu tak, jak przez miliony lat kształtowały się warunki środowiskowe. Dziś to kwestionujemy i ją poprawiamy. Ale ma to cenę w zwiększającej się śmiertelności rodzin pszczelich i konieczności ingerencji chemicznej.


4. Założenie, że wiemy lepiej jaką komórkę pszczoły "wolą"

Pszczelarze sprawdzają czy ich podopieczne chcą budować małą komórkę przez podanie im węzy z małą komórką. Jeżeli dobrze ją odciągną to znaczy wg nich, że ją chcą. Może. Ja uznaję, że wybudują stopniowo to co chcą i nieważne czy będzie to 4.4 czy 6.0. To ich decyzja.


5. Powrót pszczół do natury

Większość wciąż zarzuca pszczelarzom naturalnym, że ci chcą wrócić do tego co było 100 lat temu, choć warunki całkowicie się zmieniły.
Bzdura.
Nie możemy wracać - bo jak słusznie zauważają krytycy - warunki się zmieniły. Musimy umożliwić pszczołom obecnie występującym dostosowanie do bieżących warunków. "Powrót do natury" jest skrótem myślowym i oznacza, że chcemy wrócić do zasad doboru naturalnego i zasad selekcji naturalnej jakie funkcjonują od powstania życia na planecie, czyli od około 3 miliardów lat. W efekcie pszczoła będzie inna niż 100 lat temu, bo i warunki są inne.
Nie zmienia to natomiast faktu, że dzika pszczoła sprzed 100 lat zapewne lepiej dostosowałaby się do dzisiejszych "dzikich" warunków, niż pszczoła hodowlana. Ta pierwsza była bardziej plastyczna i lepiej reagowała na środowisko. Ta druga nie potrafi podejmować decyzji (patrz uwagi do pkt. 1).


6. Człowiek wie lepiej

Może i wie lepiej. Ale nie zawsze się stosuje. A raczej kieruje się swoim krótkotrwałym interesem, a nie interesem przyrody i przyszłych pokoleń. Rozejrzyjmy się - tak jest wszędzie. W krótkotrwałym interesie zarówno "świata cywilizowanego" jak i "opóźnionej Afryki" jest wywieźć do nich toksyczne odpady czy elektrośmieci za "garść srebrników". W długotrwałym interesie świata jest odpowiednio utylizować odpady i nie tworzyć nowych toksycznych wysypisk w Afryce. Czy ktoś jednak zwraca na to uwagę? Ci co przed tym protestują są "eko-oszołomami". Tak samo jest wśród pszczół. Zmartwieniem pszczelarzy jest dobrze przygotować pszczoły do zimy i zapewnić jak największą przeżywalność wiosną, nie patrząc na to co będzie wiosną za 10 lat. Czubek własnego nosa, interesy, cynizm lub ślepota.


7. Pozwolenie pszczołom na umieranie jest niemoralne

Dla mnie niemoralne jest utrzymywanie nieprzystosowania za parę złotych. Niemoralne jest trucie i parzenie kwasami pszczół za parę złotych. Niemoralne jest zaprzedanie przyrody dla własnych interesów. O moralności możemy się spierać, każdy widzi ją inaczej. Proponowałbym jednak tym, którzy "pierwsi rzucają kamieniem" zastanowić się jaka jest ich motywacja do ingerowania w życie rodziny pszczelej (bo ja założę się, że dla wielu istotna jest jak największa wydajność ekonomiczna), jaka jest ich świadomość długotrwałych skutków ich działań, co robią trutniom, czy jak łatwo "wrzucają matki pod but" jeżeli nie dadzą im średniej zbiorów na pasiece.


8. Jeżeli nie będziemy leczyć nasze pszczoły umrą

Umrze spora część - ta, która nie radzi sobie z warrozą, ta, która nie potrafi podejmować dobrych decyzji w czasie zimowli czy w trudnych warunkach zewnętrznych... Na dziś niestety to ogromna większość, gdyż pszczelarze od "wynalezienia" nowoczesnego pszczelarstwa utrzymują i zwiększają nieprzystosowanie i nieumiejętność podejmowania decyzji przez pszczoły. Dlatego trzeba szukać wśród takich, które przeszły przez wąskie gardło ewolucji - również u hodowców, o ile ci stosowali wiarygodną dla nas metodę prowadzenia selekcji, a później dalej prowadzić selekcję u siebie.


9. Wpływanie na cykl życiowy rodziny pszczelej

Pszczelarze robią wszystko - zarówno w toku selekcji jak i swoimi metodami prowadzenia pasieki - żeby zaburzyć cykl życiowy rodziny pszczelej. Dziś pszczoły czerwią na okrągło, zbierają "od wierzby aż po wrzos", a niektórzy chwalą się ponad 100 kg miodu z pasiek stacjonarnych. Potem dziwią się, że pszczoły nie potrafią podejmować decyzji (patrz punkt 1), czy twierdzą, że myśleć ma pszczelarz nie pszczoła. Niektórzy stosują klateczki czy izolatory (np. Izolator Chmary), żeby przywrócić "naturalny" cykl życiowy rodziny pszczelej, po tym jak przez 100 lat walczyliśmy w pocie czoła o jego zmianę. Brawa za logikę!


10. Selekcja naturalna zaburzy różnorodność genetyczną, lepiej utrzymywać jak najwięcej pszczół przy życiu, bo to zwiększa plastyczność

Bzdura jakich mało. Plastyczność populacji jest po to, żeby opierać się czynnikom presji środowiskowej. A w jaki sposób? Ano, poprzez pozwolenie na selekcję naturalną (czyli eliminację) nieprzystosowanych. Przyroda kumuluje jak największą bioróżnorodność poprzez rozprzestrzenianie i krzyżowanie się osobników. Mamy więc z każdym pokoleniem coraz bardziej różnorodną populację ("wysokich, niskich, chudych, grubych"). Gdy przychodzi czynnik presji selekcyjnej, eliminuje nieprzystosowane zostawiając przystosowane. Te znów rozmnażają się zwiększając bioróżnorodność, aż do nowego czynnika presji środowiskowych. Tak na przykład - w wyniku presji głodu - doszło do utrwalenia u ludzi skłonności do otyłości. Okresy głodu przeżywały te osoby, które potrafiły lepiej gospodarować zasobami i lepiej "oszczędzać na czarną godzinę". Ale też nie wszyscy jesteśmy grubasami, bo w okresach "prosperity" otyłość eliminowała osoby z uwagi na wykształcenie większej podatności na choroby (np. układu krążenia, ale nie tylko). Tym sposobem najróżniejsze presje spowodowały, że na przestrzeni tysiącleci gatunki osiągały "złoty środek". Rzadko były wybitne, bo wybitność może też być słabością jeżeli zmieni się rodzaj presji środowiskowej. Najczęściej więc ewolucja i dobór naturalny długofalowo preferuje średniaki, choć krótkofalowo niektóre cechy wybitne są korzystne i mocno się rozprzestrzeniają.
Naukowcy często znajdują wąskie gardła w toku badań genetycznych organizmów. A życie trwa i przyroda się rozwija. Największe okresy wymierania na planecie spowodowane były przez ogromne katastrofy i ... działalność człowieka. W przypadku pszczół ta pierwsza nam na razie nie grozi. Poza tym w zbyt wielu miejscach na świecie pszczoła sobie radzi z warrozą, więc po prostu nie możemy założyć, że gatunek zniknie.


11. Działalność skupiona na zwalczaniu warrozy (w tym chemią) przyniesie sukces

Kolejna bzdura. Dziesiątki ostatnich lat (od kiedy pojawiło się roztocze) udowadniają, że tak nie jest. Zwalczanie roztocza nie przynosi pozytywnych skutków, a tylko systematyczne zwiększenie śmiertelności pszczół. Doświadczenia ze świata wskazują, że powinniśmy się skupić nie na warrozie, a na pszczole. Trzeba pomóc pszczole, ale nie poprzez likwidację pasożyta (bo to po prostu długofalowo nie działa! nie wiem kiedy pszczelarze to pojmą), a poprzez zwiększenie jej możliwości radzenia sobie z roztoczem. Trzeba to zrobić poprzez zapewnienie jej maksymalnie naturalnych warunków życia i oddanie jej "w ręce" doboru i selekcji naturalnej. Nawet kosztem dzisiejszych zbiorów miodu.
Klucz w pokonaniu warrozy (jako choroby, a nie jako roztocza!) tkwi w umiejętności współistnienia pszczoły miodnej i Varroa.


12. Interes pszczelarza tkwi w zwalczaniu roztoczy i zwiększaniu miodności

Niestety tak myślą pszczelarze...
Interes pszczelarza tkwi w zdrowej pszczole. Jeżeli co rok nie chcemy używać ton środków warroa-bójczych, to najwyższa pora pomyśleć o swoim największym interesie: uczynieniu pszczoły zdrowej, przystosowanej i radzącej sobie z chorobami (w tym warrozą).


To tyle co na szybko przychodzi mi do głowy. Jeżeli ktoś ma dalsze uwagi będę wdzięczny za wskazanie ich w komentarzach (ewentualnie rozwinięcie pewnych moich skrótowych myśli).

poniedziałek, 7 marca 2016

Zapomnieliśmy co dla Niej dobre - cz 2

W marcowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazał się mój artykuł pisany był pod patronatem Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego "Wolne Pszczoły" i został umieszczony na jego stronie.  Podobnie jak poprzednio chciałbym podziękować innym członkom Stowarzyszenia, którzy wnieśli swoje uwagi i pomogli nadać taki właśnie kształt poniższej publikacji.

Mój artykuł jest drugą z serii kilku publikacji pod tytułem "Zapomnieliśmy co dla Niej dobre... czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci". Tekst pod tytułem: Węza. 

Dodaję przy okazji, że w tym samym numerze ukazał się artykuł "O tym jak chciano powiększyć pszczołę" autorstwa kolegi Łukasza prowadzącego blog www.llapka.blogspot.com (Łukasz jest również prezesem naszego Stowarzyszenia).



Zapomnieliśmy co dla Niej dobre... czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci.

Węza


W publikacjach omawiających gospodarkę pasieczną i w opracowaniach naukowych coraz częściej pisze się o małej komórce i małej pszczole. Coraz częściej przywołuje się również badania ukazujące, że pszczoły pochodzące z plastrów budowanych na węzie z komórką w rozmiarze 4.9 mm są zdrowsze, żyją dłużej, wykazują się większą higienicznością i wigorem. Ale czy tak naprawdę węza jest tym, czego potrzebuje naturalna pszczoła? Czy węza sama w sobie nie jest nienaturalną próbą regulacji sposobu w jaki żyje pszczeli superorganizm?. Pragniemy wszystko kontrolować, nadzorować, poprawiać i wszystko układamy według swojej perspektywy. To nasza ludzka przypadłość.

Węza pszczela jest jedną ze zdobyczy rewolucji technologicznej XIX wieku. Rewolucji, która dotknęła praktycznie wszystkich gałęzi przemysłu i rolnictwa. W publikacji pt. „Mała komórka” („Pasieka” 6/2014) Sławomir Trzybiński pisze: "Bez węzy nikt obecnie nie wyobraża sobie gospodarowania, a utrzymywanie pszczół na plastrach budowanych naturalnie to działalność stricte hobbystyczna lub mająca ożywić dawno zaginiony folklor. Przykładem takich poczynań jest dzianie barci w naturalnych kompleksach leśnych, realizowane dzięki zaangażowaniu dużych środków unijnych."

Cóż. Ja wyobrażam sobie gospodarowanie bez węzy i prowadzę pasiekę właśnie w taki sposób, używając zupełnie standardowego ula korpusowego (część uli z pełną ramką wielkopolską, część z ramką obniżoną do 18 cm) i wcale nie uważam tego za folklor. Wirowanie ramek, które wybudowane są bez węzy i drutowania, również nie stanowi problemu, a w tym roku udało mi się nawet odwirować świeży nieprzeczerwiony plaster bez jego uszkodzenia.


Kiedy zaczynałem moją pszczelarską przygodę, poniekąd „wmówiono mi”, że inaczej się nie da. Stosowanie węzy jest tak oczywiste, że z każdej publikacji czy podręcznika można wyczytać, iż węza jest niezbędna do prowadzenia pasieki. Nikt nawet nie wspomniał o tym, że można uprawiać pszczelarstwo bez węzy, ale jest ono traktowane jako próba „ożywienia dawno zaginionego folkloru”. Po prostu uwierzyłem, że muszę jej używać, bo nie ma innego wyjścia. Więc na początku wszystkie ramki, jakie podawałem pszczołom były odrutowane i posiadały wprawiony woskowy arkusz. Wprawianie węzy było dla mnie nie tylko kłopotliwe, ale także kłóciło się z moim wewnętrznym przekonaniem dotyczącym naturalnych potrzeb pszczoły. Inną drogę odnalazłem dopiero wówczas, kiedy trafiłem w internecie na wykłady i publikacje amerykańskiego pioniera pszczelarstwa naturalnego Michaela Busha (www.bushfarms.com/bees), którego już wspominałem we wcześniejszych artykułach. Bush od parunastu lat prowadzi swoją pasiekę bez użycia węzy, a jest on nie tylko jednym z niekwestionowanych autorytetów pszczelarstwa naturalnego, ale także osiąga sukcesy komercyjne i prowadzi wykłady z pszczelarstwa praktycznego.

Rozmiar komórki pszczelej

Wspomniana już powyżej publikacja Sławomira Trzybińskiego zaczyna się od cytatu z podręcznika „Hodowla pszczół” wydanego w 1974 roku (rozdział opracowany przez prof. dra Antoniego Demianowicza). I ja również pozwolę sobie tutaj przytoczyć ten, choć niepełny, fragment: „Na podstawie pomiarów plastrów naturalnych z różnych rejonów Polski, przeprowadzonych przez W. Bojarczuka ustalono, że przeciętna średnica komórek plastrów pszczelich waha się w granicach od 5.20 do 5.70 mm. Przeciętna zaś dla Polski wyniosła 5.38 mm”. Pozwolę sobie odnieść się do tego cytatu i choć przyznam, że jest on wyrwany z kontekstu, to w przytoczonym rozdziale nie znalazłem szerszego komentarza, który rozwiałby moje wątpliwości. Otóż nie wynika z niego jaką metodykę stosowano w tych badaniach i co tak naprawdę rozumiano przez „naturalne plastry”. Tymczasem w publikacji wskazuje się na te obserwacje jako potwierdzające słuszność wyboru węzy pszczelej z komórką rozmiaru 5.4 mm, od której rozmiar „naturalnej” średniej komórki odbiega jedynie o dwie setne milimetra. Badacze, którzy zgłębili temat prawdziwie naturalnej komórki pszczelej podają inne fakty. Pszczoły w różnych rejonach świata budowały średnio różnej wielkości komórki. Właśnie w ten sposób należałoby podawać tę informację – rozmiar jest rozmiarem średnim w naturalnym gnieździe, bowiem każdy naturalny plaster ma inny układ różnej wielkości komórek. Nie zmienia to faktu, że dawniej (przed wprowadzeniem węzy) dla naszej szerokości geograficznej średni rozmiar komórki wahał się w granicach od 4.9 do 5.1 mm. Większe komórki budowane były na miód (i tylko okresowo były zaczerwiane), a mniejsze – w centrum gniazda – na czerw i głównie przy wykorzystaniu tych komórek następował rozwój pszczelej rodziny. A więc mniejsze komórki zaczerwiane były praktycznie przez cały czas, a większe tylko w okresie największej dynamiki rozwoju rodziny pszczelej.

Przez niektórych pszczelarzy komórka w rozmiarze 4.9 mm traktowana jest jako metoda walki z warrozą. Na jednym internetowych forów znalazłem między innymi taki cytat: „Nie stosowałem i nie mam zamiaru stosować. Z prostej przyczyny są prostsze i skuteczne metody walki z warrozą. Gdyby mała komórka była panaceum na warrozę to pszczoły siedziały by w każdej dziupli w lesie, a tak nie jest”. W tym cytacie przejawia się głębokie niezrozumienie tematu kondycji pszczół w kontekście rozmiaru komórki plastra. Badania nad zdrowiem rodziny pszczelej wychowanej na małej komórce, a w szczególności nad odpornością takiej rodziny na warrozę, prowadził między innymi dr hab. Krzysztof Olszewski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Wnioski, które możemy znaleźć, chociażby w materiałach z V Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej, obejmują następujące stwierdzenia: „Utrzymanie rodzin na plastrach o małych komórkach (szerokość 4.90 mm) indukowało ich naturalne mechanizmy odporności na V. destructor. Można je traktować jako czynnik wspomagający selekcję pszczół odpornych na tego pasożyta, gdyż skutkuje zmianą wielu ważnych cech biologicznych związanych z naturalnymi mechanizmami oporności, w tym skróceniem czasu trwania stadium czerwiu zasklepionego”. Badania i obserwacje pszczół hodowanych „na małej komórce” wskazują na fakt, że pszczoła wygryza się nawet o blisko dobę wcześniej niż pszczoła z komórki w rozmiarze 5.4 mm, co przerywa cykl rozwoju roztocza. Doktor Olszewski pisze także: „W warunkach odbiegających od optymalnych utrzymanie rodzin na plastrach o małych komórkach stwarza korzystniejsze warunki wychowu czerwiu, co w połączeniu z selekcją na przeżycie spowodowaną brakiem leczenia przeciw warrozie zwiększa ich tolerancję na inwazję V. destructor, rekompensując spadek produkcyjności powodowany silnym porażeniem przez tego pasożyta”.

Z obserwacji amerykańskich pszczelarzy organicznych wynika, że pszczoły budując nowe, dzikie plastry systematycznie dążą do swojego naturalnego rozmiaru – zapewne zapisanego gdzieś w ich genotypie. Ale rozmiar budowanej komórki wynika nie tylko z uwarunkowań genetycznych, ale także z innych czynników, takich jak pora roku, intensywność pożytków, rasa pszczoły, szerokość geograficzna i klimat, a także umiejscowienie plastra w ulu. Jednym z kluczowych czynników jest również bieżący rozmiar pszczoły, a także rozmiar komórki, z której pochodzi. Pszczoły budują bowiem plaster „pod siebie”. A oznacza to, że pszczoła, która pochodzi z komórki 5.4 lub 5.5 mm (standardowa węza) będzie zachowywać mniej więcej ten rozmiar. Oczekiwanie, że pszczoła z naszego ula już w pierwszym pokoleniu wybuduje naturalny rozmiar komórki swojego praprzodka, jest niczym nieuzasadnione.

Z moich (na razie krótkich) osobistych obserwacji wynika, że „normalne” pszczoły (czyli te nienaturalnie duże, pochodzące z komórki w rozmiarze 5.4 mm) po podaniu pustej ramki bez węzy budują komórki w rozmiarze 5.3 - 5.4, a w każdym następnym pokoleniu tworzą coraz więcej mniejszych komórek. Już w końcu sezonu zauważyłem znacznie więcej plastrów z komórkami w granicach 5.2 – 5.3, a zdarzały się nawet pojedyncze w rozmiarach 5.0 lub 5.1 (przyznam uczciwie, że tych było bardzo niewiele). Według obserwacji pszczelarzy organicznych ze Stanów Zjednoczonych potrzeba około siedmiu, ośmiu pokoleń pszczół wygryzających się z mniejszych komórek i budujących komórki odpowiednie dla swojego bieżącego rozmiaru, aby pszczoła zaczęła budować takie komórki, jakie są całkowicie zgodne z jej naturą i genetyką (średnio rozmiary te już się nie zmieniają). Michael Bush twierdzi, że jego pszczoły w części gniazdowej budują w przeważającej większości komórki od 4.6 do 5.0 mm. Stwierdza także, że jego pszczoły w jego warunkach geograficznych nigdy nie budują komórek robotnic dochodzących do rozmiaru 5.4 mm. Pszczoły, które od wielu pokoleń żyją bez węzy budują „jak im w duszy gra”, a rozpiętość wielkości komórek pszczelich jest naprawdę duża, sięgająca nawet 1 mm (pszczelarze naturalni najczęściej podają 4.4 – 5.3 mm). W naszych polskich warunkach pszczoły, które już przez około dwa sezony funkcjonują na plastrach budowanych na węzie z komórką 4.9 mm, budują plastry bez węzy z komórkami w rozmiarze 4.8 – 5.1 mm w centralnych obszarach plastra.

Badania przeprowadzone nad pszczołami pochodzącymi z komórek wielkości 4.9 mm zbudowanych na standardowej węzie dowodzą, że istnieją zauważalne różnice dotyczące wielkości różnych organów pszczoły miodnej. Wskazano na przykład, że wielkość komórki, z której pochodzi pszczoła może mieć wpływ na długość jej języczka, a co za tym idzie na większą różnorodność odwiedzanych kwiatów. Smakosze o wyjątkowo wrażliwym podniebieniu twierdzą nawet, że przez to miód małej pszczoły smakuje inaczej. Ale nie tylko o smak tutaj chodzi, bo przecież wraz ze zwiększeniem różnorodności źródeł nektaru zmieniają się również właściwości prozdrowotne miodu. Taki miód jest po prostu bogatszy w składniki biologiczne i mineralne. Oponenci kontrują, że „duża” pszczoła przynosi jednostkowo więcej miodu, bo większe jest jej wole miodowe, a przynajmniej tak wynika z dawniejszych badań i obserwacji. Taki był zresztą jeden z argumentów na utrwalenie standardu większej komórki pszczelej, który tak naprawdę początkowo wyniknął z błędu metodyki pomiaru komórek na pszczelim plastrze.
Wracając w tym miejscu do badań W. Bojarczuka przytoczonych przez profesora Demianowicza i mając na względnie powyższe uwagi, można wyciągnąć całkowicie odmienny wniosek od przedstawionego w cytowanych publikacjach. Otóż średnia wielkość komórki budowana przez pszczoły pozbawione węzy była mniejsza od standardowego rozmiaru podawanej węzy, a to świadczyć może już o prawdziwie naturalnej potrzebie pszczół do budowania mniejszych komórek niż te, które staramy się na nich „wymusić”. I te dwie setne milimetra, choć pewnie będące granicą błędu pomiarowego, mogą już wskazywać na pewną tendencję zbliżania do „genetycznego” rozmiaru pszczoły. Nie znam także metodyki pomiaru jaką przyjęto, więc nie mogę się do tego odnieść. Czy zmierzono absolutnie każdą komórkę pszczelą na każdym plastrze, czy tylko jakąś ich część, na przykład w określonym miejscu każdego plastra? W naturalnym plastrze, w górnej części znajdują się większe komórki (na miód), które systematycznie się zmniejszają ku dołowi. Na plastrach moich pszczół, budowanych jest również wiele komórek trutowych, a przejścia pomiędzy komórką robotnicy i trutową są stopniowe. Jeżeli i te komórki były włączone do pomiarów jako komórki robotnic to zapewne znacząco zawyżyły one wyliczoną średnią, a tak naprawdę są one zaczerwiane rzadko lub w ogóle (stąd być może ten przytaczany maksymalny rozmiar 5.7 mm i ogólny wynik tak bliski rozmiarowi 5.4).
Pszczoły robotnice pełnią różne zadania w ulu i nie można wykluczyć, że zróżnicowany rozmiar dorosłych pszczół, będący wynikiem efektu naturalnego plastra, powoduje lepsze rozłożenie zadań robotnic czy lepszą ich specjalizację. Oczywiście to tylko pewnego rodzaju hipoteza czy teoria i zapewne wyjątkowo trudna do udowodnienia. Ja nawet nie będę tego próbował, a chcę tylko skłonić pszczelarzy do myślenia i popuszczenia wodzy fantazji. Bo przecież przyroda jest różnorodna i jest to jej siła, a nie słabość. Z różnorodności bierze się plastyczność przystosowań. Badania na innych pszczołowatych (trzmielach) wykazały na przykład, że małe osobniki lepiej znoszą niedożywienie w długich okresach bezpożytkowych i gdy większe umierają z głodu, te mniejsze potrafią przetrwać najcięższy okres. Jak wynika z map naturalnych rozmiarów komórek plastrów pszczoły miodnej, opracowanych na podstawie danych historycznych, w zimniejszych rejonach pszczoły naturalnie budują większe komórki plastra, co skutkuje innym stosunkiem objętości do powierzchni ciała owada i tym samym ma przyczynić się do mniejszej wrażliwości na zmiany temperatury i tym samym do lepszej zimowli. Obecnie musimy brać pod uwagę jeszcze jeden aspekt. Otóż przez ponad sto lat w 99 procentach pasiek pszczoła była hodowana na węzie o komórce robotnic w rozmiarze 5.4 lub 5.5 mm. Na takiej też węzie i komórce prowadzona była jej selekcja na coraz „lepsze” zachowania (rzecz jasna „lepsze” dla nas, pszczelarzy), a więc na większą miodność, łagodność, dynamikę rozwoju. Pośrednio więc w pewnym stopniu wybieraliśmy te, które lepiej funkcjonowały w nienaturalnym ciele, czyli „na większej komórce”, były niejako lepiej zrównoważone metabolicznie czy anatomicznie. I skutkiem tego rugowaliśmy z genomu gatunku te geny, które „źle się czuły” na komórce 5.4 mm, a więc możliwe, że lepiej funkcjonowałyby na komórce naturalnej, zbliżonej do rozmiaru 4.8 – 5.1 mm. Być może, w efekcie tej selekcji, dzisiejsza pszczoła nigdy naturalnie nie zbuduje komórki takiej, jak pszczoły sto lat temu, niezależnie od tego ile pokoleń pszczół nie dostanie od nas węzy pod zabudowę plastra. Jeżeli jednak biologia pszczoły naturalnie zrównoważy się na komórce w średnim rozmiarze około 5.1, a nie 4.9 mm, to dla mnie osobiście większego znaczenia to nie ma. Ważne jest tylko to, żeby umożliwić pszczołom naturalny i zrównoważony rozwój, zgodny z potrzebami gatunku, bo tylko taki zapewni im długowieczność, wigor i odporność na choroby. A to tak naprawdę długofalowo zapewnia brak węzy w ulu.

Trutnie

Jednym z głównych argumentów wprowadzania węzy było ograniczenie możliwości budowania przez pszczoły komórki trutowej. W środowisku pszczelarskim trutnie traktowane są bowiem jako „darmozjady”, a każdy pszczelarz stara się je zwalczać, bo kiedyś wmówiono mu (tak jak mi, że węza jest niezbędna), że przez dużą liczbę trutni zbiory miodu są mniejsze. Być może to prawda, a być może nie. Obserwacje niektórych doświadczonych pszczelarzy zawodowych i hodowców, wskazują, że w rodzinach, w których pozwolono pszczołom na wychowanie tylu trutni ile uważały za stosowne, zbiory miodu nie uległy pomniejszeniu, a nawet wzrosły. Musimy mieć na uwadze, że pszczoły działają zgodnie ze swoim naturalnym cyklem biologicznym i będą z całą mocą starały się zaspokoić swoje instynkty. Jeżeli uniemożliwimy im realizowanie potrzeb, to tym samym, wprowadzając dodatkowy stres do rodziny, działamy przeciw pszczołom, zamiast starać się podążać za nimi. Prawdopodobnie zrównoważona wewnętrznie rodzina pszczela, zaspokajająca swoje naturalne biologiczne instynkty rozrodcze, pracuje wydajniej i zapewne równoważy to ilość miodu zjadanego przez „darmozjady”. Jest to znów tylko pewnego rodzaju hipoteza, ale jest ona zgodna z przytoczonymi powyżej obserwacjami.

Nadto, w związku z dłuższym cyklem rozwoju, czerw trutowy staje się pewnego rodzaju magnesem na różne pszczele dolegliwości – w tym roztocze Varroa. Każdy pszczelarz wie, że Varroa „woli” czerw trutowy. Tą prawidłowość i wiedzę wykorzystuje się do jednej z metod zwalczania warrozy – moim zdaniem wyjątkowo niehumanitarnej – czyli tzw. „ramki pracy”. Wycinając czerw trutowy pszczelarze, we własnym mniemaniu, pozbywają się części swojego problemu. Tymczasem, takimi działaniami tak naprawdę długofalowo selekcjonujemy roztocza na rozmnażanie się w komórkach robotnic – zwłaszcza gdy te powiększone są do rozmiaru 5.4 mm (przeżywają i dalej rozmnażają się te, które wybrały komórki robotnic, a nie trutowe). Natomiast brak czerwiu trutowego w połączeniu z powiększoną komórką powoduje, że pszczele choroby zaczynają się szerzyć błyskawicznie wśród niezrównoważonych metabolicznie i anatomicznie pszczół robotnic. Nie wdając się w szczegóły, obserwacje pszczelarzy naturalnych z Zachodu (np. tu, niestety w języku angielskim: http://www.resistantbees.com/droh_e.html) wskazują, że dzięki obecności trutni w ulu, pszczoły robotnice pozostają zdrowsze, a w końcu lata, w czasie wyganiania trutni, rodzina pszczela w zupełnie naturalny sposób oczyszcza się co zapewnia jej pójście do zimowli w dobrej kondycji.
Rola trutni w rodzinie pszczelej nie została do końca wyjaśniona i często mówi się, że trutnie także wygrzewają czerw i współuczestniczą w wentylowaniu ula. Czy pełnią również inne zadania? Uważam, że powinniśmy zaufać naturze, która w toku ewolucji wypracowała najlepsze rozwiązania dla organizmów żywych. Nie ulega wątpliwości, że i tu węza jest dla natury przeszkodą.

Podsumowanie

Węza ma nie tylko wpływ na rozmiar czy zaspokajanie instynktu rozrodczego pszczół, ale także stanowi potencjalne źródło skażenia środowiska życia rodziny pszczelej. 90% obecnych w ulach substancji chemicznych wprowadzanych jest bezpośrednio przez pszczelarzy w czasie „leczenia” pszczół. Przetapianie plastrów na nowe arkusze węzy powoduje ponowne wprowadzenie do uli tych samych toksyn, a to zamyka obieg chemii w gospodarce pasiecznej i z każdym cyklem powoduje kumulowanie się coraz większej ilości pozostałości rozkładu chemicznego „leków”. Te zanieczyszczenia negatywnie wpływają nie tylko na same pszczoły, ale również na całe ich środowisko.


Pszczoły potrzebują naturalnego rozwoju w naturalnym gnieździe. Mogę zrozumieć obawy niektórych wielkotowarowych pszczelarzy zawodowych, dotyczące utrudnień w pracy związanych z krzywymi plastrami czy zlepieniem kilku ramek pszczelim plastrem, choć mając własne doświadczenia w pracy bez węzy, nie zgadzam się z nimi. Być może pierwszym właściwym krokiem powinien być szybszy powrót do historycznie właściwego średniego rozmiaru pszczoły poprzez użycie węzy z komórką 4.9 mm. Węza umożliwia nam zrobienie tego praktycznie od razu, a nie przez siedem czy osiem pokoleń odbudowujących plastry z coraz mniejszą komórką. Zmiany anatomiczne owadów spowodowane stosowaniem powiększonych komórek niewątpliwie nie pozostają bez wpływu na zdrowie pszczelego organizmu. Powiększona pszczoła jakoś sobie radziła , dopóki nie zetknęła się ze zubożeniem pożytków i okresami głodu (zwłaszcza pyłkowego), zanieczyszczeniem chemicznym oraz roztoczem Varroa destructor, które stało się nosicielem wielu pszczelich chorób. Dziś jak jeszcze nigdy dotąd potrzebujemy powrotu do prawdziwie naturalnej pszczoły, aby móc zrównoważyć negatywny wpływ tych czynników. Odstąpienie od użycia węzy lub użycie arkuszy z prawdziwie czystego wosku z wytłoczoną mniejszą komórką przy jednoczesnym pozostawieniu pszczołom możliwości wychowania trutni, jest na pewno jednym z koniecznych kroków dla nas, pszczelarzy, aby ponownie przybliżyć pszczoły naturze.