niedziela, 7 września 2025

Projekt "Sztuczna barć" 2025 - Reanimacja!

Jesień, czas zakarmiania pszczół... Nie, zaraz. W tym roku zakarmianie pszczół trwa od końca kwietnia. Mamy tu w okolicy najgorszy sezon, jaki pamiętam - no, może jest zaraz po 2023 roku  (który zresztą przetrzebił całą moją pasiekę...). Głód aż piszczy, zero przybytków, a karmienie letnie było mniej więcej jak krew w piach. A raczej syrop w ul - tylko po to, żeby przy kolejnym przeglądzie było znów sucho... Ale nie o tym będzie teraz, po zakończeniu zakarmiania zrobię jakieś podsumowanie i wtedy będzie coś więcej o bieżącym, czy raczej kończącym się sezonie. 



Sztuczna barć - Reanimacja

Wiosną leśniczy z Brodeł dał mi znać, że trzeba by poprawić wiszące skrzynki, bo linki zaczynają się wrzynać w rosnące drzewa. Nic dziwnego, pierwsze skrzynki zawisły przecież 9 lat temu (ostatnie 6). Przez cały sezon miałem więc gdzieś z tyłu głowy, że trzeba pojechać i odwiedzić każdą ze skrzynek - Najpierw dograliśmy termin, ale przyszedł front, po którym ponoć w lesie było mnóstwo błota i niektóre drogi były ciężko przejezdne. Przesunęliśmy. Potem był sezon urlopowy i kolejny "poślizg" z powodów zdrowotnych. Wreszcie się udało! - wczoraj, tj. 6 września - pojechaliśmy do lasu i podziałaliśmy przy skrzynkach. 


W tym roku spotkaliśmy się w nowym składzie - jak zawsze był Marcin, ale dołączył do nas Tomek. Nie udało się uzgodnić terminu ani z Łukaszem, ani z Mariuszem, którzy - zwłaszcza Łukasz, bo każdego roku w okresie 2016-19 - działali z nami do tej pory. 

Plan był następujący: podjeżdżamy do skrzynki, wchodzimy na drabinę (pożyczoną od leśniczego), luzujemy śrubę rzymską, po 5 minutach jedziemy do kolejnej skrzynki. Wieczorem mamy temat zamknięty. Zabrałem też 2 nowe skrzynki (jeszcze bodaj 3 inne mam gotowe), żeby w razie czego wymienić te, które mogłyby być nadmiernie nadgryzione zębem czasu. To tyle planów. Rzeczywistość - jak zawsze - okazała się bardziej wymagająca. Okazało się, że niektóre skrzynki w ogóle się rozpadają, inne mają zbutwiałe dystanse oddzielające linkę od pni. Tak naprawdę znacząca większość skrzynek wymagałaby wymiany z uwagi na to, że rosnące drzewa wpychały "plecy" skrzynek do środka, co znów wypychało dna i robiło w nich wielkie dziury. Z kolei zacieśniająca się przestrzeń między konarem, a "plecami" sprzyjała nie tylko opisanemu chwilę temu zjawisku, ale i butwieniu pleców z uwagi na zmniejszającą się przestrzeń, która nie schła, ale raczej sprzyjała kompostowaniu różnych przedmiotów i tworzeniu ekosystemów rozkładających drewno. 


Pszczoły w skrzynkach!

Pierwsza "sztuczna barć" na naszej trasie, to skrzynka, w której były osadzone pszczoły - powiesiliśmy ją - o ile pomnę z potomkami linii Łukaszowej "16" w 2019 roku. Zastał nas tam widok zarówno optymistyczny, jak i pesymistyczny (z przewagą tego pierwszego). Otóż w skrzynce żyją pszczoły! To był na prawdę super start i świetna niespodzianka na początek wczorajszego dnia.  Niezmiernie żałuję, że nie sprawdzałem skrzynek przez wiele lat - bo ta konkretna miała pszczoły za każdym razem, gdy ją sprawdzałem!... Niestety ostatni raz mogło to być koło 2021 lub 22 roku. Prawdopodobieństwo, że pszczoły żyją tam stale od czasu zawieszenia skrzynki jest niewielkie - ale jednak skrzynka jest w całości zabudowana plastrami. Da się to zobaczyć przez duże dziury... Pesymizm bowiem wzbudził stan "barci". Otóż będąc obok niej na drabinie, miałem wrażenie, że skrzynka trzyma się raczej na plastrach, niż, że plastry trzymają się ścianek skrzynki. Zdecydowanie wiosną trzeba będzie skrzynkę zdjąć i zamienić ją na nową. Jeśli będzie z pszczołami, to trzeba będzie przeprowadzić jakąś logistyczną akcję ściągania całej tej "sztucznej barci" w taki sposób, żeby nie rozpadła się w rękach, czy też przy słabym uderzeniu w drzewo czy podłoże... Cóż, oby pszczoły były wiosną i oby się udało :) 

Druga skrzynka - nieopodal - była całkowicie zgnieciona przez rosnące drzewo - gruby buk. Linka wbiła się w pień, ale udało się ją wyciągnąć. Skrzynkę zrzuciliśmy na ziemię, a na jej miejscu powiesiliśmy nową. 

Potem pojechaliśmy do dwóch kolejnych skrzynek (również powieszonych w 2019 roku) - w jednej z żyły kiedyś szerszenie druga natomiast kiedyś gościła pszczoły (kilka lat temu sama przyszła tam rójka). W zeszłym roku w zimie dostałem też od leśniczego zdjęcie wielkich plastrów, które zbudowane były pod skrzynką. Obecnie (prawie rok później) nie było już plastrów, ale pozostały ich ślady: wosk na drewnie i konarze. Przez otwory widać było w skrzynce jakąś ściółkę - najwidoczniej ptaki czy inne stworzenia ją wykorzystywały. Obydwie skrzynki były zewnętrznie we względnie rozsądnej kondycji, jednak miały zniszczone plecy (w sposób opisany powyżej). Na razie skrzynki zostały na swoich miejscach (po poprawieniu linek i desek dystansowych), ale za maksymalnie 2 lata pewnie trzeba będzie je zdjąć lub wymienić z uwagi na to, że się po prostu rozsypią. 








Czas leci, a sił coraz mniej!

Po tych dwóch skrzynkach zrobiliśmy krótką przerwę na pizzę, a następnie znów pojechaliśmy w las. Do dwóch skrzynek, które są/były chyba powieszone najdalej od możliwych szlaków komunikacyjnych (wieszaliśmy je w 2017 roku). Co to oznaczało? Otóż trzeba było drabinę i całe wyposażenie nosić daleko... Do tego przy lokalnie względnie wysokich przewyższeniach. 

W pierwszej z tych dwóch skrzynek znów zobaczyliśmy pszczoły! Wylotki były rozdziobane, więc przykręciłem odpowiednio spreparowaną deskę (taką, aby woda po niej ściekała), która pomniejszyła pszczołom wylotek i dzięki temu ułatwiła im obronę gniazda i termoregulację. W tej skrzynce nigdy wcześniej pszczół nie widziałem - odwiedzałem ją przez kilka lat od czasu powieszenia).

Druga skrzynka była jeszcze bardziej rozdziobana niż pierwsza - miała też wypchniętą przez "plecy" jedną z desek dna. Niestety do samochodu było daleko, my już mieliśmy mało czasu (Tomek się spieszył) i ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę to spacer pewnie z kilometr do auta i z powrotem, żeby przynieść deski przygotowane - a jakże - i zostawione - a jakże - w samochodzie. No, może było tego z 700 metrów w jedną stronę, ale wtedy wydawało się, że trzeba by zrobić maraton. Na to nie było ani sił, ani czasu, ani ochoty. W związku z tym p
owpychaliśmy trochę gałęzi w wylotki, żeby je zmniejszyć, w spód "sztucznej barci wsadziliśmy kołek, który go mniej więcej uszczelnił. Oczywiście, jak w każdej poluźniliśmy linki. Cóż, musi wystarczyć na najbliższy rok czy dwa. Wtedy i tak trzeba będzie skrzynkę wymienić. 










Po tych sześciu skrzynkach odwieźliśmy Tomka do jego samochodu, a potem z Marcinem pojechaliśmy w kolejne miejsce. Jeśli mnie pamięć nie myli, skrzynek wisi bodaj 16 czy 17 (z 20? powieszonych) - chciałem więc tym razem przejrzeć i wyserwisować połowę, żeby za kilka miesięcy w czasie jednej dniówki zrobić drugą. 

Pojechaliśmy w miejsce zlikwidowanych miesiąc wcześniej pasiek Las1 i Las3 [o tym w szczegółach może innym razem, ale zlikwidowałem pasieki leśne - z bólem serca, bo to były fajne miejsca - gdyż regularnie miałem tam różne "pszczelarskie wizyty"
. W tym roku przykładowo na pasiece Las3 ktoś  zaczął używać moich pszczół jak swoich: zabrał sobie  wiosną odkład ze starą matką, potem wymienił matkę, na taką z opalitkiem i włożył ramkę z węzą... ale znaków różnych "ingerencji pszczelarskich" było w historii pasiek leśnych więcej]. Najpierw podjechaliśmy do jednej ze skrzynek, na którą często patrzyłem jadąc do pasiek [wydaje mi się - posiłkując się też jakąś tam ułomną dokumentacją - czytaj: "nie chce mi się sprawdzać współrzędnych gps, bo przecież mam je wszystkie..." - że skrzynka ta była powieszona w 2018 roku]. Sporadycznie też pod nią zaglądałem z bliska - i nigdy pszczół w niej nie widziałem. Tym razem jednak okazało się, że skrzynka jest zasiedlona! Obejrzeliśmy tą skrzynkę ze wszystkich stron i postanowiliśmy jej nie ruszać. Otóż skrzynka ta wisi sobie przekrzywiona. Pamiętam nawet tą scenę kiedy Łukasz, który ją zakładał, zszedł z drabiny, a zaraz potem ona zsunęła się z gałęzi i zawisła pod kątem... I tak sobie wisiała i wisi do dziś. Gdybyśmy zdecydowali się ją wczoraj poprawiać trzeba by ją "prostować", a to by oznaczało, że wszystkie wybudowane pionowo plastry przestałyby być pionowe. Słowem, zaraz przed zimowlą zrobilibyśmy pszczołom niedźwiedzią (a raczej sztuczno-bartniczą) przysługę. Okazało się jednak, że skrzynka wygląda dobrze, a linka nie jest nawet wrośnięta w pień. Skrzynka może więc spokojnie poczekać do następnego razu - jeśli będzie to wiosną, to wówczas spokojnie i z czystym sumieniem pszczołom te plastry wykrzywię prostując skrzynkę. Oby żyły. 



W końcu pojechaliśmy do ósmej, ostatniej już tego dnia skrzynki. Mieliśmy już trochę dość. Okazało się, że jestem już trochę za stary na to, żeby śmigać po lesie z ciężkimi skrzynkami narzędziowymi i skakać po drabinie niczym wiewiór czy jakiś rezus. Pech chciał, że z tą skrzynką było trochę kłopotu. Po pierwsze - choć nie została (jeszcze) zgnieciona i była względnie zdrowa - okazało się, że linka mocn

o wrosła w konar - nie udało mi się jej całej wyciągnąć. Co więcej przerdzewiała i porozrywała się - trzeba więc było ją wymienić. Skrzynka była względnie daleko od drogi gdzie zostawiliśmy samochód, musieliśmy więc zasuwać tam i z powrotem po coraz to nowe rzeczy. Zeszło nam pewnie z godzinę. 

Robotę skończyliśmy po 18 (zaczęliśmy ok. 10.30) i przyznam, że osobiście byłem wykończony. W każdym razie jak już dotarłem do domu ok. 21.30 zorganizowałem sobie od razu pidżama party. 


Wnioski z oględzin skrzynek po latach? 

Po pierwsze: pszczoły!

Okazuje się, że pszczoły do skrzynek przychodzą - jeśli nie od razu, to nawet po latach. Obecnie na 8 odwiedzonych skrzynek stwierdziliśmy aż 3 zasiedlone. Czasem pszczoły chwilę zostają, a czasem nawet chwilę dłużej. Skrzynki się więc przydają jako siedliska. Jeśli nie korzystają z nich pszczoły, to korzystać z nich mogą jakieś inne stworzenia leśne, szerszenie czy ptaki. 
Niezmiernie żałuję, że nie udało mi się skrzynek doglądać każdego roku. Są zbyt rozrzucone po lesie, a ja ostatnimi laty byłem stale w niedoczasie. Wyprowadzka, remont gospodarstwa (który wciąż trwa), pasieka. Nie ma kiedy załadować, więc i sprawdzanie skrzynek schodzi na dalszy plan. Chciałbym niniejszym obiecać, że od teraz już się to zmieni, ale kto wie czy będę w stanie dotrzymać? Niby... cóż szkodzi obiecać, nie?


Po drugie: wnioski techniczne. 

Skrzynki w niektórych lokalizacjach są w lepszym stanie, w innych praktycznie się rozsypały (lub zrobią to lada rok). Trudno powiedzieć od czego to zależy, bo na pewno nie bezpośrednio od ich wieku.  Zapewne bardziej od lokalnych warunków - wilgotności, zacienienia, przewiewu. Niektóre skrzynki z 2019 roku miały się gorzej niż te z lat wcześniejszych. W znaczącej większości przypadków powstają następujące problemy:
- linki wrzynają się w drzewa;
- rosnące drzewo wciska "plecy" do skrzynki (łamiąc je i/lub sprzyjając butwieniu) - co wypycha też dna/dennice;
- skrzynki są rozdziobywane przez ptaki - zakładam, że dzięcioły, bo cóż innego by tak waliło dziobem w dechy? 

Jakie są rozwiązania tych problemów?
Po pierwsze, wydaje mi się, że trzeba zdecydowanie co 2, maksymalnie 3 sezony udać się do każdej skrzynki, poluźnić linki, ruszyć skrzynką tak, żeby drzewo jej nie "oblewało" i nie próbowało pochłonąć. Po drugie zdecydowanie lepiej sprawdzały się deseczki odstępnikowe, które były nawiercone i przez które przechodziły linki. W skrzynkach, w których były po prostu za linkę wsadzone listewki czy kawałki gałęzi/konarów, wyglądało to dużo gorzej - najczęściej po prostu linka przecięła taką gałąź i potem weszła w pień. Bezwzględnie trzeba więc zadbać o to, żeby zawsze deseczek było wystarczająco dużo i żeby siła nacisku rosnącego drzewa była raz na jakiś czas poluzowana. Poluźnianie linki pomoże też na wciskanie "pleców", zachowanie odstępu od drzewa, a może i też tym samym wydłuży znacząco żywotność takiej skrzynki, gdyż zapobiegnie to butwieniu. Podsumowując - trzeba po prostu robić bieżący serwis, albo co 7-8 lat likwidować skrzynkę. Praktykując serwis, wydaje się, że żywotność takiej skrzynki może wynosić co najmniej ok. 15 lat. 

Przy kolejnych skrzynkach zastanowię się też nad jakimś dodatkowym zabezpieczeniem pleców, które powinno spowolnić butwienie. Być może wystarczy olej lniany? A może trzeba drewno nasączyć rozgrzanym woskiem pszczelim? (tak jak to praktykują niektórzy amerykańscy pszczelarze z korpusami ulowymi). To na pewno jest do przemyślenia, bo widzę, że plecy są najszybciej psującym się elementem skrzynek. 

Jeśli natomiast chodzi o rozdziobywanie skrzynek przez ptaki, to wydaje mi się, że po prostu trzeba się z tym pogodzić. Las żyje, to i są ofiary. Raz na jakiś czas można przykręcić deskę na rozdziobaną dziurę, co pozwoli odświeżyć skrzynkę do czasu, aż się rozpadnie. Zastanawiałem się też czy nie można by na wylotku przybić jakiejś grubszej siatki (np. 1x1cm), która zapobiegła by zapewne dostawaniu się tam gryzoni, a być może i pomogłaby zapobiec rozdziobywaniu. Jest kilka argumentów przeciw takiemu rozwiązaniu: to siedlisko jest bardzo dobre i dla ptaków - więc czemu im tego odmawiać?; taka siatka na pewno przeszkadza też trochę pszczołom więc być może byłaby czynnikiem, który zmniejszałby potencjał takiej skrzynki dla pszczół i wpływał na mniejszą liczbę zasiedleń; w jednej ze skrzynek (nie odwiedzaliśmy jej teraz) widziałem też wydziobane dziury po bokach - a więc samo zabezpieczenie wylotka to za mało.

Co dalej ze "sztuczną barcią"?

Zaczynając projekt myślałem, że uda mi się wieszać po 5 skrzynek rocznie, aż powieszę ich co najmniej 50-60. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że przyjdzie mi się przeprowadzić i czeka mnie remont całego gospodarstwa. Przez wiele lat nie miałem więc czasu i głowy na kontynuowanie projektu. Obecnie mieszkam około lub lekko ponad 100 kilometrów od leśnictwa w Brodłach - jest to więc czynnik mocno utrudniający tworzenie nowych siedlisk dla pszczół. Tu, gdzie mieszkam, w najbliższym rejonie są praktycznie same lasy prywatne, a napszczelenie owadami z pasiek jest absurdalnie wysokie. Podjąłem więc decyzję, że tutaj nie będę wieszał skrzynek - chyba że jakieś pojedyncze, tak, jak powiesiłem jedną na swojej działce opodal pasieki. Będą to jednak raczej wyjątki niż reguła. Jeśli chodzi natomiast o "sztuczną barć" na starych śmieciach, to liczę na to, że uda mi się wygospodarować co najmniej jeden dzień w roku, aby od tego czasu regularnie "serwisować" te skrzynki, które już wiszą. Już za kilka lat (i to bardziej 2 niż 5) kilka z tych skrzynek, które obecnie odwiedziliśmy rozpadnie się z powodu zbutwiałych pleców. Trzeba będzie je zdjąć lub na ich miejsce powiesić nowe. Mam więc nadzieję, że uda mi się utrzymywać około kilkunastu skrzynek, być może za parę lat powiesić jakąś jedną lub dwie nowe - do czasu aż już całkiem nie dam rady bawić się w rezusa i trzeba będzie zacząć mocno stąpać po ziemi. 



Jak zawsze życzę wszystkim zdrowych pszczół przed nadchodzącą zimowlą. Ale przez "zdrowe" nie rozumiem pszczół zalanych truciznami zabijającymi roztocza, ale po prostu odporne i dobrze zaadaptowane do lokalnych warunków. Takie pszczoły są w naszym zasięgu. Obecnie jednak utrzymują się niekorzystne tendencje, bo pszczelarze wciąż uparcie nie chcą zdrowych pszczół, a wolą te leczone, obce, źle zaadaptowane. Byle miód nosiły. Cóż. Nieustannie wierzę w pszczoły, ale niestety coraz mniej wierzę w pszczelarzy. 

Zachęcam do sięgnięcia po moją książkę "Pszczelarstwo w zgodzie z naturą, czyli o ewolucji w pasiece". Tam znajdziesz usystematyzowaną wiedzę o zdrowiu rodzin pszczelich i populacji pszczół. A już niedługo nowa informacja w tym temacie! 


Ps. Od dziś mamy też nowego zwierza - ma rodowód... ze schroniska. Pamiętajcie - nie kupujcie psów rasowych i nie kupujcie pszczół rasowych! Najlepsze są kundelki!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz