Sezon 2024 uważam oficjalnie za rozpoczęty i w zasadzie zakończony - no może poza zakarmieniem zimowym. Z drugiej strony część pszczelarzy uważa, że ta czynność należy już do kolejnego sezonu. W tym roku - jak już wiecie - z pszczołami miało być u mnie bardzo krucho. Okazało się jednak, że choć z moimi pszczołami jest bardzo źle (jeszcze gorzej niż było i niż być "miało"), to z pszczołami, które do zimowli przygotuję wcale nie jest aż tak źle, jakby się mogło wydawać. Wszystko za sprawą naszej współpracy.
W kwietniu, po lutowej wiośnie i marcowym lecie (o ile pamiętam tak to się układało), wróciła zima. A może to było w jeszcze w marcu? Ech, pamięć jest zawodna po 40'tce. Gdy pojechałem na leśną pasiekę Las3, gdzie po zimie zostały mi 2 mikro-rodzinki w "Forcie" czekał mnie srogi zawód. Obie rodzinki pozostawiły po sobie puste ule. Jest mi wyjątkowo szkoda tych pszczół, gdyż była to moja ulubiona genetyka GMz. Ona miała się wyjątkowo dobrze przez ostatnie lata. Ktoś powie - no chyba jednak się nie miała, skoro wyginęła. Może i tak. Niemniej jednak przy tak dużym kryzysie jaki był minionej zimy, trudno filozofować czy coś sobie radzi lepiej czy gorzej - bo pada po prostu wszystko. Jest całoroczny głód, to są i dramatycznie słabe pszczoły, które padają z powodu osłabienia, niezależnie od tego czy mają potencjalnie wartościowe cechy czy nie. Tak czy owak, nie były wystarczająco wartościowe, żeby przetrwać. A gdy na osłabione pszczoły nałoży się wczesna zima, potem lato, a potem znów zima, to przepis na kryzys gotowy. Na szczęście GMz gdzieś tam chyba się ostała w Forcie więc może do mnie kiedyś wróci? Choć będzie to już zupełnie inna pszczoła...
W efekcie tej najgorszej od 10 lat zimowli została mi garść pszczół z linii R2-3, którą musiałem wnosić do domu na chłody i wynosić na słoneczne ciepłe dni. Przy powrocie zimy wniosłem ulik do domu na około 2 tygodnie - pod nim (a raczej pod siateczką wentylacyjną) zaczęła się zbierać kupka wosku - jak przy odsklepianiu zasklepu. Oho, myślałem sobie, toż to rodzina ładnie się rozwija, zwijając zasklep i zjadając pokarm. W końcu rodzinka, choć mała, miała całkiem zgrabną ilość jajek i larw i już - choć pojedyncze - zaczęły pojawiać się nowe tegoroczne pszczoły. Gdy wreszcie wyniosłem ul po ponownym powrocie wiosny znów czekała mnie przykra niespodzianka. Czegoś takiego nie widziałem chyba nigdy w "żyjącej" rodzinie. Otóż cały ul - naprawdę cały(!)- pokryty był barciakowymi pajęczynami. W miejscu gdzie wcześniej była "plamka" czerwiu było największe kłębowisko barciaków (mówimy o barciaku większym, tym dużym tchórzu, który unika pszczół, a nie barciaku mniejszym, który odważnie atakuje czerw drążąc pod nim tunele). Takich wielkich larw barciaka też nie widziałem nigdy wcześniej. Kilka było szerokości (obwodu) dorosłych robotnic pszczelich i od nich nawet dłuższych! Widać miały idealne warunki do rozwoju w ciepłym domu i przy garstce pszczół, które nie mogły się oprzeć najazdowi (a długo pewnie dodatkowo te barciaki ogrzewały). Z rodzinki składającej się z niewielkich kilkuset (300?) robotnic i garści czerwiu, zostało może 15 robotnic z matką... Cała resztę zajęły barciaki. Wygląda na to, że mogło przeżyć kilkanaście młodych pszczół, w czasie powrotu zimy, stara pszczoła wypszczeliła się, a barciak wszedł w resztę jak do siebie, ciesząc się, że nie musi mrozów spędzać na polu (o tak, na polu - pszczoły, jako i barciaki, nie żyją we dworach). Matkę udało mi się złapać do klateczki wraz z kilkoma robotnicami. Nie obyło się bez przygód - w pewnym momencie mamuśka wzleciała i tyle ją widziałem. Po około pół godziny - już zrezygnowany - znalazłem ją jednak na kawałku plastra z resztkami barciakowiska, który odrzuciłem gdzieś na bok obok ula. Uf.
I tyle zostało z mojej pasieki po 10 latach pszczelarzenia i 9 latach selekcji pszczół: matka w klateczce z 4 czy 5 robotnicami...
[tak, to właśnie ta, która prawie osypała się z głodu na początku sierpnia zeszłego roku, i której o mało nie dołączyłem do innej. Choć trudno mówić, żeby ta rodzina "przetrwała"...].
Pszczoły do mojej matki zdobyłem dzięki uprzejmości mojego pszczelarskiego-przyjaciela, od którego strzepnęliśmy trochę robotnic do ula. Momentalnie zwiększyłem rodzinę co najmniej o 50 000 a może i 100 000%. Dziś rodzinka wygląda już zacnie, ma duże powierzchnie zasklepionego czerwiu i wygryzają się już pierwsze robotnice od czasu zasilenia rodziny. Larwa barciaka nie powinna być jej straszna. Zwłaszcza pojedyncza...
Dzięki naszej współpracy (Projektowi "Fort Knox") obecnie sytuacja nie wydaje się jednak zła. Otóż z projektu "należy mi się" (bo to nam się po prostu należało!) 5 rodzinek/odkładów. Większość będzie z pszczół do Damiana, ale jedna czy dwie przyjdą też od Patryka. Dzięki Panowie! Umówiłem się z Marcinem, że pszczoły od Damiana rozmnoży na właściwe rodzinki do podziału i moje przetrzyma u siebie do jesieni, kiedy je sobie odbiorę. Podobnie, Patryk ma mi zrobić rodzinki u siebie i przyjadę do niego na przełomie sierpnia i września. Panowie dostali ode mnie skrzynki z pokarmem i powinno być dobrze. W razie potrzeby o pszczoły zadbają u siebie. Być może uda się też kolegom zrobić mi jakieś dodatkowe odkłady - na 2 mam szansę (wszystko zależy jak pójdzie u nich sezon, jak unasienią się matki i czy potem wszystko pójdzie jak należy) - tu na razie nie dziękuję z góry za pszczoły, podziękuję z dołu. Z góry dziękuję jednak za potencjalny trud i możliwość! Zaproponowano mi też jeszcze dwa dodatkowe odkłady (dzięki Piotrze! dzięki Kuba!), których jednak odmówiłem z powodów logistycznych. Otóż, nie będzie mnie cały sezon (o czym poniżej), a droga po nie byłaby daleka.
Przy okazji odbierania Fortowych pszczół od Damiana, wraz z Marcinem zaopatrzyliśmy się też u niego w przezimowane rodziny (po jednej). Swoją rodzinę od razu zacząłem przygotowywać do podziałów, wychowałem matki z "przetrwalnika" - zrobiłem to w taki sposób, że zabrałem z niej ramkę, na której było trochę larw i jajek i strzepnąłem im solidną, jak na tą ilość larw, dawkę robotnic z rodziny od Damiana. Wyłapałem 2 dodatkowe matki (+3cia młoda w tej opisanej rodzinie wychowującej). Czyli udało mi się zrobić 3 odkłady, do których poszły młode matki. Rodziny te poszły na sąsiednią pasiekę do znajomego, który otrzyma instrukcje jak ich doglądać - mam nadzieję, że sobie poradzi... Rodzina, choć nie była ogromna, była wystarczająco mocna, żeby podzielić ją na 4 (1 ze starą matką + 3 z młodymi). Jest jeszcze wczesna pora, matki powinny podjąć czerwienie za około tydzień. Dla rodzin mam mnóstwo plastrów z pokarmem. Więc powinno być dobrze. Dodatkowo, rodzina wywodzi się z pszczół, których Damian nie leczył od lat i przy przeglądach znajdowałem w niej pojedyncze bezskrzydłe pszczoły. To oczywiście dobrze nie wróży, ale nie powinno być też wyrokiem śmierci, jeśli podzielimy populację roztoczy (jedna więcej w tej sytuacji powinna być zaletą, nie wadą) i pszczoły dostaną pewną przerwę w czerwieniu. Zresztą, wszystko się okaże. Rodzinki wyglądają na niewielkie, jednak takie, które powinny sobie poradzić bez problemu, o ile sezon pozwoli.
Damian nie leczy pszczół do 2020 roku. Wyniki ma zdecydowanie lepsze niż moje - choć jak mi się wydaje wcale nie stosuje, żadnych cudownych metod. Nie próbował mnie też przekonywać, że to na pewno dlatego, że ja dzielę pszczoły zbyt mocno (co słyszałem od innych mądrych głów..., do których nigdy nie trafiało, że te rodziny, których nie dzieliłem prawie w ogóle ginęły tak samo jak "mikrusy", a często szybciej)... Cóż, jego pasieka w pewnym sensie prezentowała się tak, jak chciałbym, żeby wyglądała moja każdej wiosny. Nie wiem czy tak miewał zawsze i na pewno życzę, żeby co najmniej tak miał zawsze w przyszłości, a i lepiej. Pszczoły zalane miodem w taki sposób, że w zasadzie nie było wolnych komórek do czerwienia... Oczywiście nie chodzi o sam miód (choć byłoby miło go trochę mieć), ale o to, jak wyglądają rodziny dobrze odżywione w przyjaźniejszym terenie. To po raz kolejny uzmysłowiło mi jak słabym regionem dla pszczół trzymanych "naturalnie" jest Małopolska... Przedłużające się okresy głodu, rzadkie dobre warunki nektarowania (co skądinąd jest dziwne dla mnie i wytłumaczyć tego nie umiem, a też "gołym okiem" nie było widać, żeby teren Damiana był jakiś wyjątkowo dobry/lepszy), być może mniej stabilna wiosna (bliżej gór), a przy tym skrajne przepszczelenie (stale rosnące)... Po raz kolejny widać, że pszczelarz ma mało do powiedzenia, bo wszystko zależy od terenu... Albo inaczej - w złym terenie może zależy wszystko od pszczelarza, bo przecież może zrezygnować z pasieki, albo wdrożyć arsenał środków pasożytobójczych, zgodnie z najnowszymi osiągnięciami nauki pszczelnictwa...
A żeby było zabawniej, jak na razie ten rok prezentuje się nie najgorzej. Widać, że pszczoły coś noszą, a rodzina od Damiana przed podziałami pachniała pięknie miodem i miała sporo nakropu. Jest oczywiste, że jak nie mam pszczół, to sezon musi być niezły. Chude lata wrócą, jak trochę odbuduję pasiekę, żebym miał do czego z cukrem jeździć... Ech...
W moim kole - przy powszechnie stosowanych środkach przeciw roztoczu - straty tej zimy sięgnęły 50% (ocena prezesa, wg deklaracji pszczelarzy). Z wielu lokalizacji słyszę również o dużych startach. Ostatnio zagadnąłem pszczelarza, który co prawda powiedział, że u niego pszczoły nawet przezimowały w dość dobrej liczbie, ale połowa z nich jest w wyjątkowo złej kondycji (słaba i wolno się rozwija). Mówił, że jest pewna szansa, że będą w miarę gotowę za miesiąc - czyli akurat wtedy kiedy skończą się główne pożytki nektarowe w okolicy. Powiedział, że słyszał o dużych stratach (i/lub o wyjątkowo słabych rodzinach) po sąsiedzku, a nawet wspomniał, że jednemu z pszczelarzy z 90 rodzin zostało 3 (!!!) [no chyba że coś źle zrozumiałem? Tak w każdym razie usłyszałem...]. Dla mojego przyjaciela pszczelarza (ten, który sprezentował mi trochę robotnic dla "przetrwalnika") była to - według jego deklaracji - najgorsza zimowla odkąd ma pszczoły (40 lat). Choć coś mu tam przeżyło (chyba około 2/3), to większa część rodzin była w uliczce, dwóch, czy maksymalnie trzech. Raptem parę rodzin ocenił jako ładne - ale i tak na przełomie kwietnia i maja, chyba ani jedna nie miała pełnego korpusa pszczół "na czarno". Zimowla 2023/24 należała tu w Polsce południowej (południowo-wschodniej?) do "tych najgorszych", o jakich się potem przez kilka lat wspomina. Ciekawe czy da to pszczelarzom do myślenia, czy jak zawsze uznają, że to ta zła warroza i zaczną ją tym mocniej bić i tym mocniej mnożyć pszczoły w przepszczelonym terenie (w końcu trzeba je ratować, nie?).
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem mam więc szansę na zazimowanie co najmniej 10 rodzin/odkładów. Być może będzie to nawet około 12? Ale wszystko powyżej 8 (w tym 5 fortowych) będzie dla mnie zadowalające, w związku z tym co zostało wiosną. Więc nawet jeśli coś się nie uda, będzie (powinno być) dobrze!
A ja zostawiam pszczoły przygotowane na dobre i złe. Każda rodzin(k)a ma mnóstwo woszczyny, pokarm na co najmniej 3-4 plastrach (w tym - choć nie są takie wszystkie - także plastry takie zalane od góry do dołu). I znikam do końca sezonu. Pszczoły mają sobie radzić same (muszą). Jak już wspomniałem rodzinami fortowymi zajmą się "dawcy" (jak określamy w "Forcie" tych, którzy robią rodziny dla innych), na mojej działce (pasieka domowa: KM) zostają dwie rodziny ze starymi matkami, a 3 odkłady z młodymi matkami znalazły się na pasiece Kr, czyli u znajomych nieopodal. Oby sezon był lepszy niż poprzedni i pszczoły nie wymagały nadmiernej pomocy [zresztą, widać, że w złym sezonie żadna pomoc, jaką można zaoferować poza leczeniem, i tak wiele nie daje].
W tej chwili, gdy piszę te słowa, jestem w trakcie wariackich przygotowań do wyjazdu. Jak zawsze: miało być spokojnie i mnóstwo czasu, plany w końcu były od dawna, więc czasu było co niemiara - a jednak jest wariactwo. Ten post napisałem tylko dlatego, że budzę się ostatnio niedługo po 5 i nie mogę spać... Tak już mają staruszkowie po 40'tce. Post opublikuję pewnie w dniu wyjazdu (czyli za kilka dni?) [ostatecznie wrzucam dzień po wyjeździe]. Jedziemy z żoną na rowerach dookoła Bałtyku - na Nordkapp. Ruszamy z domu, obładowani jak winniczki, zaopatrzeni w namiot, karimaty (a raczej pasy Aluthermo), śpiwory i co tam jeszcze podróżnicy potrzebują w trasie. Jak zawsze pewnie będziemy wieźć za dużo. Jedziemy na wschodnią ścianę Polski, potem Litwa, Łotwa, Estonia, prom do Finlandii, dalej Norwegia i Nordkapp, najdalej wysunięty punkt Europy. Powrót planujemy przez norweskie wybrzeże, lub szwedzki interior. Jeszcze nie wiemy. Ale raczej będzie to wybrzeże oceanu, gdzie Fiordy jedzą ludziom z ręki! Po drodze - jeśli czas i okoliczności pozwolą - chcemy odwiedzić Oslo (gdzie obecnie mieszka jeden z moich przyjaciół) oraz Erika i Sibylle w Szwecji. Trzymajcie za nas kciuki!
Obyśmy się nie pozabijali (lub nie zabiła nas ciężarówka lub niedźwiedź), nie mieli wypadku, kontuzji, czy po prostu najzwyczajniejszego zmęczenia i zniechęcenia. Obyśmy więc nie wrócili zaraz po wyjeździe - czy to z powodu kontuzji, czy jakiegokolwiek innego. Wyprawy rowerowe bywają równie piękne i wspaniałe, co trudne - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Bolące "zady", zmęczenie, zła pogoda, niepewność co do noclegu czy po prostu kolejnego dnia, ale i piękne widoki, przeżycia, przygody. Będzie to około (ponad?) 3 miesiące w trasie i pewnie blisko 7 tysięcy kilometrów. Liczymy się z tym, że fragmenty trasy trzeba będzie podjechać pociągiem, autobusem, czy stopem. A może nawet - jeśli zastanie nas nasz deadline, czyli koniec sierpnia - wrócimy promem lub samolotem. To wszystko się okaże. Jak miał ponoć powiedzieć Niels Bohr: Przewidywanie jest bardzo trudne, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości.
Myślę, że raz na czas uda mi się wrzucić jakąś foto-relację z wyprawy - ewentualnych chętnych zapraszam do śledzenia naszych zmagań na moim facebookowym podróżniczo-rowerowo-pszczelarskim profilu "Beequest".
I oczywiście nieustannie i niezmiennie zachęcam do sięgnięcia po moją książkę: Pszczelarstwo w zgodzie z naturą, czyli o ewolucji w pasiece - do nabycia w sklepie wydawcy.