Zdarza mi się czasem śledzić forum Miodka. Przyznaję się bez bicia.
Jakiś czas temu na tymże forum został założony wątek "dr. Gerhard Liebig - tłumaczenie książki"... Tak, tak. Wiem, że po "dr" nie stawia się kropki, ale taki wątek został założony...
Doktor Liebig znany jest przede wszystkim (przynajmniej mi) z propagowania zwalczania roztoczy przy pomocy kwasu mrówkowego. Ale ponoć to także pszczelarz, który ma wiele prostych i zdroworozsądkowych rozwiązań pasiecznych, z którymi warto się zaznajomić. To, że absolutnie nie popieram używania kwasów, nie znaczy, że czegoś mądrego z książki nie można by się dowiedzieć... Ciekawostką jest też to, że książka ta rozgrzała umysły pszczelarzy do czerwoności jakby miała rozwiązać wszystkie problemy pszczelarstwa. Czy faktycznie tak będzie? Dla mnie to mocno wątpliwa teza.
13 lutego br. użytkownik BeeFree zamieścił wpis ogłaszający konkurs na najlepszy artykuł - zwycięzca z każdego tygodnia otrzyma za darmo przetłumaczoną na polski książkę "Łatwe pszczelarstwo". No cóż, skoro dr Liebieg propaguje zwalczanie roztoczy kwasami, to uznałem, że trzeba by zamieścić tam artykuł, który wskazuje wady tej metody. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Zarejestrowałem się na portalu 4apis.pl i napisałem tam post "Dlaczego nie należy używać kwasów w gospodarce pasiecznej" (możesz go przeczytać TUTAJ). Ciekawy jestem czy zasłużę na darmową książkę doktora. Byłoby miło. W związku z tym liczę na Wasze "łapki w górę"!
STRONA O MOICH PRÓBACH PROWADZENIA PASIEKI BEZ ZWALCZANIA DRĘCZA PSZCZELEGO
(VARROA DESTRUCTOR)
piątek, 19 lutego 2016
niedziela, 7 lutego 2016
"Wie mamusia co? Ja się chyba całkiem na ten miodek przerzucę...", czyli dennice, daszki i plany na 2016
Wczoraj pszczoły latały w najlepsze. Dzisiaj też to robią. A że idzie wiosna, to ja też pomału zabieram się za pszczelarską robotę. Muszę przyznać, że na razie dość leniwie i opornie. Tydzień temu w sobotę poświęciłem może godzinę czy półtorej na docinanie dech do moich nowych projektów, a wczoraj przez około półtorej godziny zrobiłem parę moich nowych daszków. Jak widać na razie się nie przemęczam. Czekam jednak na ramki i na przedwiośniu będzie sporo zbijania....
Daszki, które robię obecnie, to pierwszy krok w całkowitym odejściu od płyt OSB. Nie mogę wykluczyć, że jeszcze kiedyś wykonam jakieś powałki z tego materiału, ale liczę na to, że systematycznie będzie tego coraz mniej w mojej pasiece. Na dziś OSB mam w daszkach, powałkach i jako wkładki do moich dennic osiatkowanych - przy czym praktycznie z tych dennic nie korzystam, z uwagi na przestawienie się na górne wylotki, a w tych paru ulach, w których funkcjonują nie będę używał wkładek zostawiając samą siatkę. Obserwacje wielu pszczelarzy wskazują, że nie ma żadnej różnicy w rozwoju pełnej rodziny na takich dennicach z zasuniętymi wkładkami czy bez. Być może dla mniejszych rodzin miałoby to delikatne znaczenie. Ale niech rozwijają się wolniej. Może wpłynie to na opóźnienie rozpoczęcia czerwienia i jedno pokolenie roztoczy mniej?
W tym roku rozważam zresztą przebudowanie moich dennic osiatkowanych i umieszczenie na nich próchna. Nie są tak głębokie więc próchna weszłoby mniej (warstwa pewnie około 4 - 5 cm). Próchno i materia organiczna w tych akurat dennicach byłoby na siatce, więc zapewne byłby inny mikroklimat niż w zamkniętej deskami skrzynce. Phil Chandler używa próchna w dennicach na siatce, jednak w jego przypadku są one głębsze. Zastanawiam się tylko czy pozostawić w nich dolny wylotek czy też zatkać go i wykorzystać przy tych dennicach górny. Pewnie popróbuję obu koncepcji.
Nowe daszki są możliwie proste. Udało mi się znaleźć na składzie dechę (grubości 32 mm) na szerokość powyżej szerokości mojego korpusu wielkopolskiego, pociąłem ją na kawałki o szerokości 37,5 cm (wewnętrzny wymiar wielkopolski). Do boków dokręciłem łatę pod kątem w taki sposób, że w jednym miejscu tworzy się wyolotek. Dalej zheblowałem łatę do skosu jaki tworzy decha, obiłem górę blachą. ot i cała robota. Daszek składa się z jednej szerokiej dechy, dwóch kawałków łaty na boki, 6 wkrętów do dokręcenia łaty, blachy na górę i 10 gwoździ papowych do jej przytrzymania. Pewnie można prościej, kto wie...? Ale dla mnie wystarczy tak. Celowo też zrobiłem daszki wystające bardziej na boki (a także lekko do przodu, bo decha miała więcej szerokości niż 42,5 cm) - raz, że będzie łatwiej chwycić za daszek przy zdejmowaniu, dwa, że dodatkowy okap będzie minimalnie bardziej osłaniał ul przed deszczem.
Daszki są ciężkie, bo nie dość, że decha gruba, to jeszcze mocno żywiczna. Pewnie nie są to optymalne warunki, ale uznaję (i mam nadzieję), że pszczołom wystarczy. Decha 3.2 cm może nie stanowi idealnej osłony przed palącym słońcem, ale bezpośrednio pod nią jest wylotek, który umożliwi pszczołom aktywną wentylację i pozbywanie się ciepła. Zobaczymy jak się daszek będzie sprawiał.
Na całkowitą ocenę górnych wylotków jeszcze za wcześnie. Pewnie z końcem marca (ale to już zleży od pogody) będzie już można coś więcej napisać o zimowli przy użyciu tych daszków. Na dziś jednak muszę przyznać się do porażki w zimowli jednej z rodzin na górnych wylotkach. Była to jedna z silniejszych moich rodzin (choć pewnie wcale nie potęga - cały czas zastrzegam, że moje pszczoły ogólnie poszły do zimowli jako słabe - tak naprawdę tylko 2 rodziny oceniałem na jesień jako mocne - a przynajmniej jako względnie pełne rodziny rozwijające się bez zakłóceń z mojej strony). W osypanej rodzinie była matka elgon w kolejnym pokoleniu (matka wymieniona w lecie przez pszczoły z uwagi na uszkodzenie jednej z nóżek - prawdopodobnie w transporcie). Rodzina była zazimowana w następującym układzie (od dołu): dennica z próchnem, pełny korpus wielkopolski z kilkoma ramkami odbudowanymi jeszcze na węzie, korpus osiemnastka, daszek z górnym wylotkiem. I co się stało? Rodzina uwiązała kłąb w górnym korpusie, mając na dolnym odłożonych sporo zapasów. Zjadła wszystko w górze i ... umarła z głodu. Tymczasem z dolnego korpusu odwirowałem 6 słoików 0.9 pokarmu (na ramkach zostało jeszcze trochę pokarmu skrystalizowanego). Rodzina miała więc łącznie jeszcze około 7 kg pokarmu - jestem przekonany, że byłoby to wystarczające aby dotrwać do rozpoczęcia wiosny.
Cóż, może nie sprawdził się taki układ korpusów (niższy na górze), a może to po prostu wina górnych wylotków? Kto to wie. Ta rodzina w każdym razie nie poradziła sobie z układem 2 korpusów i górnym wylotkiem, zawiązując kłąb powyżej odłożonego pokarmu. Być może naturalną tendencję do składania pokarmu "nad głową" zaburzył wylotek z góry? Pewnie na ramce wysokiej czy z dolnym wylotkiem przetrwałaby. Dziś można tylko o tym gdybać.
Na rok 2016 wstępnie planuję rozwój pasieki do około 50 - 55 uli. Tyle mam na dziś wykonanych daszków i dennic. Korpusów starczyłoby może na tyleż słabych rodzin - takich jakie miałem w tym roku. Planuję jednak jeszcze dorobić co najmniej około 30. To pozwoliłoby na więcej luzu w silniejszych rodzinach. Jeżeli przetrwa zimę co najmniej około 15 rodzin, to dojście do planowanej liczby nie powinno być żadnym problemem. Jeżeli przetrwa więcej, to w okoliczne lasy pójdzie ode mnie trochę rójek. To też jest część mojego planu w ramach złożeń rozwoju miejscowej dzikiej populacji. Mam tylko nadzieję, że jak najmniej z nich trafi do pszczelarzy, a te, które zawitają na pasiekach, niekoniecznie zostaną pozbawione matek wywodzących się z moich pszczół... Ale na to wpływu już nie mam.
Pytanie też czy moja doba rozciągnie się na tyle, żebym mógł przynajmniej w minimalnym stopniu obsłużyć taką ilość rodzin... Chciałbym dojść do takiej liczby, gdyż obawiam się, że zima 2016/17 przyniesie ogromne spadki i selekcję. Zakładam też, że około 50 rodzin przy moich założeniach (czyli minimum ingerencji i zostawienie pszczół możliwie samym sobie przy względnym ustabilizowaniu śmiertelności) to absolutne maksimum dla mnie w obecnych warunkach. Być może to nawet ze względów czasowych przeszacowana liczba. W każdym razie na pewno nie byłbym w stanie prowadzić tak dużej pasieki przy założeniach "racjonalnej nowoczesnej gospodarki" - czyli odbieranie miodów gatunkowych, pilnowanie wejścia w stan rojowy, karmienie w jesieni i leczenie czy kontrolowanie porażenia. Te wszystkie czynności niewątpliwie byłyby poza moim zasięgiem czasowym. W każdym razie z racji braku czasu i obciążenia pracą, pewnie nie będę mógł sobie pozwolić na dokarmianie tylu rodzin. Oznacza to, że w kolejnym sezonie wchodzi w grę tylko zimowanie na miodzie. Ponieważ liczę na względnie dobrą przeżywalność bieżącej wiosny, to nawet przy konieczności podziału rodzin na trzy, aby dojść do oczekiwanej liczby, liczę że rodziny będą na tyle silne, że zakarmią się same. Dodatkowo w bieżącym roku chcę pobić wszelkie moje rekordy pozyskiwania produktów pszczelich i osiągnąć wyjątkową wydajność średnio co najmniej 1 kg miodu z ula (sic!). Czy to się uda? To pokaże sezon 2016, a przecież z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.
Daszki, które robię obecnie, to pierwszy krok w całkowitym odejściu od płyt OSB. Nie mogę wykluczyć, że jeszcze kiedyś wykonam jakieś powałki z tego materiału, ale liczę na to, że systematycznie będzie tego coraz mniej w mojej pasiece. Na dziś OSB mam w daszkach, powałkach i jako wkładki do moich dennic osiatkowanych - przy czym praktycznie z tych dennic nie korzystam, z uwagi na przestawienie się na górne wylotki, a w tych paru ulach, w których funkcjonują nie będę używał wkładek zostawiając samą siatkę. Obserwacje wielu pszczelarzy wskazują, że nie ma żadnej różnicy w rozwoju pełnej rodziny na takich dennicach z zasuniętymi wkładkami czy bez. Być może dla mniejszych rodzin miałoby to delikatne znaczenie. Ale niech rozwijają się wolniej. Może wpłynie to na opóźnienie rozpoczęcia czerwienia i jedno pokolenie roztoczy mniej?
W tym roku rozważam zresztą przebudowanie moich dennic osiatkowanych i umieszczenie na nich próchna. Nie są tak głębokie więc próchna weszłoby mniej (warstwa pewnie około 4 - 5 cm). Próchno i materia organiczna w tych akurat dennicach byłoby na siatce, więc zapewne byłby inny mikroklimat niż w zamkniętej deskami skrzynce. Phil Chandler używa próchna w dennicach na siatce, jednak w jego przypadku są one głębsze. Zastanawiam się tylko czy pozostawić w nich dolny wylotek czy też zatkać go i wykorzystać przy tych dennicach górny. Pewnie popróbuję obu koncepcji.
Nowe daszki są możliwie proste. Udało mi się znaleźć na składzie dechę (grubości 32 mm) na szerokość powyżej szerokości mojego korpusu wielkopolskiego, pociąłem ją na kawałki o szerokości 37,5 cm (wewnętrzny wymiar wielkopolski). Do boków dokręciłem łatę pod kątem w taki sposób, że w jednym miejscu tworzy się wyolotek. Dalej zheblowałem łatę do skosu jaki tworzy decha, obiłem górę blachą. ot i cała robota. Daszek składa się z jednej szerokiej dechy, dwóch kawałków łaty na boki, 6 wkrętów do dokręcenia łaty, blachy na górę i 10 gwoździ papowych do jej przytrzymania. Pewnie można prościej, kto wie...? Ale dla mnie wystarczy tak. Celowo też zrobiłem daszki wystające bardziej na boki (a także lekko do przodu, bo decha miała więcej szerokości niż 42,5 cm) - raz, że będzie łatwiej chwycić za daszek przy zdejmowaniu, dwa, że dodatkowy okap będzie minimalnie bardziej osłaniał ul przed deszczem.
Daszki są ciężkie, bo nie dość, że decha gruba, to jeszcze mocno żywiczna. Pewnie nie są to optymalne warunki, ale uznaję (i mam nadzieję), że pszczołom wystarczy. Decha 3.2 cm może nie stanowi idealnej osłony przed palącym słońcem, ale bezpośrednio pod nią jest wylotek, który umożliwi pszczołom aktywną wentylację i pozbywanie się ciepła. Zobaczymy jak się daszek będzie sprawiał.
górny korpus - nieżywe pszczoły |
pokarm był tuż... pełne ramki miodu z dolnego korpusu |
Na rok 2016 wstępnie planuję rozwój pasieki do około 50 - 55 uli. Tyle mam na dziś wykonanych daszków i dennic. Korpusów starczyłoby może na tyleż słabych rodzin - takich jakie miałem w tym roku. Planuję jednak jeszcze dorobić co najmniej około 30. To pozwoliłoby na więcej luzu w silniejszych rodzinach. Jeżeli przetrwa zimę co najmniej około 15 rodzin, to dojście do planowanej liczby nie powinno być żadnym problemem. Jeżeli przetrwa więcej, to w okoliczne lasy pójdzie ode mnie trochę rójek. To też jest część mojego planu w ramach złożeń rozwoju miejscowej dzikiej populacji. Mam tylko nadzieję, że jak najmniej z nich trafi do pszczelarzy, a te, które zawitają na pasiekach, niekoniecznie zostaną pozbawione matek wywodzących się z moich pszczół... Ale na to wpływu już nie mam.
Pytanie też czy moja doba rozciągnie się na tyle, żebym mógł przynajmniej w minimalnym stopniu obsłużyć taką ilość rodzin... Chciałbym dojść do takiej liczby, gdyż obawiam się, że zima 2016/17 przyniesie ogromne spadki i selekcję. Zakładam też, że około 50 rodzin przy moich założeniach (czyli minimum ingerencji i zostawienie pszczół możliwie samym sobie przy względnym ustabilizowaniu śmiertelności) to absolutne maksimum dla mnie w obecnych warunkach. Być może to nawet ze względów czasowych przeszacowana liczba. W każdym razie na pewno nie byłbym w stanie prowadzić tak dużej pasieki przy założeniach "racjonalnej nowoczesnej gospodarki" - czyli odbieranie miodów gatunkowych, pilnowanie wejścia w stan rojowy, karmienie w jesieni i leczenie czy kontrolowanie porażenia. Te wszystkie czynności niewątpliwie byłyby poza moim zasięgiem czasowym. W każdym razie z racji braku czasu i obciążenia pracą, pewnie nie będę mógł sobie pozwolić na dokarmianie tylu rodzin. Oznacza to, że w kolejnym sezonie wchodzi w grę tylko zimowanie na miodzie. Ponieważ liczę na względnie dobrą przeżywalność bieżącej wiosny, to nawet przy konieczności podziału rodzin na trzy, aby dojść do oczekiwanej liczby, liczę że rodziny będą na tyle silne, że zakarmią się same. Dodatkowo w bieżącym roku chcę pobić wszelkie moje rekordy pozyskiwania produktów pszczelich i osiągnąć wyjątkową wydajność średnio co najmniej 1 kg miodu z ula (sic!). Czy to się uda? To pokaże sezon 2016, a przecież z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)