Tym razem jednak chcę napisać o tym co udało mi się w tym roku uruchomić.
Kłody
Przede wszystkim zapszczeliłem 2 kłody, które leżały na działce od maja zeszłego roku. Do jednej poszła zeszłoroczna matka Elgon z ula warszawskiego (wówczas mojego jedynego warszawiaka), a do drugiej jakieś 3 tygodnie temu (lub chwilę dłużej) trafiła zeszłoroczna córka pszczoły VR. Generalnie Elgon daje sobie świetnie radę. Od paru dni widzę przed kłodą piękne obloty, zakładam więc, że to armia młodych pszczół oblatuje się po raz pierwszy. Czasem zaglądam do kłody przez wylotek i piękny biały wosk aż świeci ze środka. Pszczoły zostały wpuszczone do kłody chyba na początku maja, a obecnie mają już chyba 8 czy 9 plastrów. VR ma się gorzej. Kiedyś z ciekawości zajrzałem do kłody, bo widząc tylko wiszące grono pszczół obawiałem się, że w czasie osadzania straciła się matka. Dodam w tym miejscu, że do kłód zamontwałem poprzeczne beleczki rozsunięte na szerokość ramki wielkopolskiej, a pszczoły osadziłem dając po jednej ramce z jajkami i larwami. Dzięki temu nie w głowie im były ucieczki, a w razie czego miały z czego pociągnąć mateczniki. W każdym razie okazało się, że pszczoły miernie budują, ale budują, matka jest i skromnie czerwi. Nie wiem czego była to wina - w ulu radziły sobie
fajnie, a osadzony pakiet był dość spory. W każdym razie z pszczołami w tej kłodzie funkcjonowały dwa pająki, a w dennicy na ziemi kompostowej i próchnie gniazdo zrobiły sobie mrówki. Pomyślałem, że może właśnie przez te mrówki nie nastąpiła ekspansja i rozwój pszczół (może zbytnio "atakowały" gniazdo pszczele i stąd ich niechęć do rozbudowy?). Przy okazji gdy zaglądałem do kłody, usunąłem pająki i zamontowałem węża ogrodowego skierowanego na mrówcze gniazdo. Podlewam je dwa razy każdego dnia licząc na to, że mrówki się wyprowadzą. Zobaczymy czy pszczołom to pomoże. Natomiast jeden z kolegów żartował, że mieszkanek kłody nie można już traktować jako pszczół bez leczenia...
Warszawiaki
Dodatkowo na chwilę obecną udało mi się wprowadzić pszczoły do 7 kolejnych uli warszawskich. No może do 6... albo i 5, bo w jednym jest garść pszczół, a w drugim okazało się, że matka (córka VR) podjęła czerwienie bez unasiennienia. To już drugi taki przypadek u mnie - poprzedni był w zeszłym roku i również dotyczył córki VR'ki. Pszczoła się wygryzła, szybko podjęła czerwienie (po około tygodniu od wygryzienia), ale po zasklepieniu skromnej ilości czerwiu okazało się, że czerw jest wypukły (trutnie!). A więc do garstek pszczół dodaję co chwila mateczniki i może wreszcie coś z tego będzie. W każdym razie w macierzaku po "kłodowym" elgonie mam młodą matkę na około 4 ramkach pszczół (resztę "pożyczyłem" do innych uli na zaczątki gniazd). Na głównym pasieczysku jest łącznie 5 warszawiaków, z czego tak naprawdę "pewniaków" jest 2. Reszta to rodziny na pół szklanki z matecznikami lub matkami, które jeszcze nie czerwią. Ale na razie niech wreszcie pojawią się matki i się rozczerwią - jak trzeba będzie to za miesiąc zasilę rodzinki ramką czerwiu na wygryzieniu i może to pozwoli im spokojnie dojść do zimy. Może to już nie początek sezonu, ale pszczoły mają jeszcze trochę czasu na odbudowanie się.
Przeglądy robi się ze środka budki, a pszczoły mają wylotek na zewnątrz. |
Dlaczego chcę popróbować sił na warszawiakach? Obserwacje jednej rodziny w tego typu ulu pokazały mi, że pszczoły doskonale czują się na wysokiej ramce (wiem, to mógł być przypadek - dlatego właśnie chcę widzieć takich kilka). Pszczoły świetnie na takiej ramce zimują, ładnie idą do siły i nic nie przeszkadza im w odbudowie gniazda (nie mają tzw. efektu sztucznego dna, jaki powstaje w ulu korpusowym gdy pszczoły trafiają na dolne beleczki ramek). Wydaje mi się, że gospodarka typu naturalnego z minimalną ingerencją w pszczele gniazdo będzie do znacznie łatwiejszego zastosowania w takim typie ula, niż w ulu wielkopolskim na niskiej ramce. Ale to na razie moje gdybania i przemyślenia. Praca na 8 ulach być może pokaże mi plusy i minusy tego rozwiązania i za rok czy dwa będę mądrzejszy o to doświadczenie.
Ulik demonstracyjny
Niedawno zadzwoniła bratowa i powiedziała, że pasowałoby zrobić krótką pogadankę o pszczołach w przedszkolu bratanicy... Nie wypadało mi odmawiać, a ponieważ miodu u mnie nie ma w ogóle, to uznałem, że nie mogę iść do dzieci całkiem z pustymi rękami. Poprosiłem więc znajomego o zrobienie mi ulika demonstracyjnego, żeby dzieci mogły zobaczyć jak funkcjonuje żywa rodzina pszczela na plasterku. I faktycznie ten ulik został zrobiony, a od wczoraj siedzi w niej mała rodzinka. W rodzinie jest zeszłoroczna matka (jeżeli się nie mylę to jest to nawet matka przedwojenna z 2014 roku, którą kupiłem wiosną zeszłego roku z przezimowaną rodziną). Rodzina średnio dawała sobie radę - była na 6 plastrach od samej wiosny. Nie szła do siły, nie chciała się rozwijać. Uznałem, że może macierzakowi przyda się jakieś odmłodzenie i powinien sobie wychować młodą matkę. Zapewne, wychowana w takiej rodzinie, nie będzie to najlepsza matka na świecie, ale cóż, niech mają jaką dadzą radę zrobić. Ta matka z ulika demonstracyjnego z kolei dostanie szansę już koło środy na stworzenie nowej rodzinki w nowym miejscu. Czy da sobie radę? Wątpię, ale jak to zwykłem mawiać "pod butem nie dałaby sobie rady na pewno", a zakładam, że większość pszczelarzy już na końcu kwietnia taką matkę by wymieniło. Niech żyje i ma się dobrze jeżeli da radę. Jeżeli nie, to przynajmniej niech da trochę radości dzieciom.
Pasieka od Lasów Państwowych
Około tydzień temu dojrzałem też do decyzji o nowym miejscu na pasiekę. Fakt, mam już 4 i nie bardzo jest kiedy na nie jeździć. Jednak na dwóch mogę trzymać maksymalnie paręnaście uli (powiedzmy 12 - 15), a pod domem nie więcej niż kilka. Matematyka wskazuje na to, że jeżeli chcę myśleć o około 50 - 60 ulach (a mniej więcej tyle będę starał się zimować co roku przez najbliższe lata), to główna pasieka byłaby zbytnio napszczelona (w skrajnym przypadku nawet do 30 uli w jednym miejscu). Prawdopodobnie to miejsce byłoby w stanie wyżywić wszystkie te rodzinki, ale jednak nadmierne napszczelenie w jednym miejscu, to zagrożenie wytrucia, kradzieży czy zniszczenia znacznej części pasieki przy nieszczęśliwym wypadku lub złej woli jakichś ludzi. Powiedzmy, że to również zwiększone zagrożenie rabunkami, przenoszeniem pasożyta czy innych chorób, ale też to mniej spędza mi sen z powiek niż zła wola człowieka. Ot, najwyżej presja selekcyjna byłaby silniejsza. Zdecydowanie bardziej boję się, że potencjalnie kiedyś jeden tzw. "pseudorolnik" wyjeżdżając w południe na oprysk mógłby zniszczyć wiele lat mojej pracy. Więc to spowodowało u mnie chęć założenia nowego pasieczyska. A że pszczoła była niegdyś stworzeniem leśnym to pomyślałem o działce od Lasów Państwowych. Dzięki "sztucznej barci" poznałem już naszego miejscowego leśniczego więc wykonałem do niego jeden telefon i od ręki dostałem miejsce w ogrodzonej szkółce dębowej w środku lasu. Akurat w rejonie, który mnie interesował gdyż poszycie leśne w promieniu paru kilometrów jest w nim znacznie bogatsze, niż w dalszych obszarach, a około kilometra na południe jest miejscowość z niezłymi pożytkami - zwłaszcza akacjowym. Mam nadzieję, że miejsce się sprawdzi i pszczołom się spodoba. Stanowiska zostały już założone, a pszczoły prawdopodobnie trafią na to pasieczysko w środę - na razie około 6 lub 8 rodzin (zawiozę tam małe rodziny z matkami, które dopiero podjęły czerwienie lub rodzinki z matecznikami), a docelowo może koło 12 lub 15 jak w innych miejscach.
To mniej więcej tyle z nowości pszczelarskich jakim udało mi się nadać bieg w tym sezonie.
Niestety gdy sprawdzałem około 3 tygodni temu, do żadnej sztucznej barci nie przyszła rójka. W pierwszych dniach lipca będę musiał zrobić przegląd rodzin jakie udało mi się utworzyć i może wówczas podejmę decyzję o osadzeniu późnego pakietu w 1 czy 2 skrzyniach. Do tej pory to nie wyszło, a z pszczołami u mnie średnio i prawdopodobnie nie uda mi się wypełnić tegorocznego planu... ale o tym spróbuję następnym razem.