środa, 10 marca 2021

Dziko żyjące rodziny pszczoły miodnej: zagrożenia i nadzieje - część 4 (ostatnia)

W marcowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się czwarta, ostatnia już część mojego tekstu o dziko żyjących rodzinach pszczelich.

część 1 
część 2


Dziko żyjące rodziny pszczoły miodnej: Zagrożenia i nadzieje - część 4

O pszczołach z lasu Arnot

Spośród wszystkich znanych dzikich populacji najlepiej przebadane są bodaj pszczoły z lasu Arnot (USA, stan Nowy Jork) i pod względem genetyki, zachowania, długości życia i skuteczności radzenia sobie z dręczem pszczelim. Populacja nie jest duża, raptem kilkanaście rodzin żyjących w niewielkim zagęszczeniu – mniej więcej jedna rodzina na kilometr kwadratowy. Oczywiście mówimy tu o ograniczonym obszarze badanym przez prof. Thomasa D. Seeleya. Rodziny obecnie zamieszkujące las są potomkami rodzin badanych w latach 70., co potwierdzają badania DNA, zarówno mitochondrialnego, jak i jądrowego.

Obecna populacja jest tylko trochę odmienna od tej, która funkcjonowała tam kilka dekad wcześniej. Wciąż w sposób zdecydowany dominują w niej geny ekotypów przywiezionych z Europy: Apis mellifera mellifera, ligustica, carnica i caucasica. W genomie pszczół znalazła się jednak domieszka (mniej niż jeden procent) genów dwóch innych ekotypów: Apis mellifera scutellata oraz Apis mellifera yemenetica. Z uwagi na znikomą domieszkę ich genów nie sposób jednak łączyć ich z pszczołami lasu Arnot pod względem zdolności do ograniczania populacji dręcza. Trzeba też nadmienić, że wokół lasu Arnot (lub na jego granicy) okresowo ustawia się pasieki (nieliczne), w których zwalcza się dręcza pszczelego. Nie jest to zatem region wolny od roztocza. Seeley obawia się, że jeżeli populacja pszczół hodowlanych w rejonie wzrosłaby znacząco, mogłaby zagrozić populacji dzikiej.

Słynny angielski dąb w lesie Sherwood ma ok. 800 lat.
Wg. 
Jonathana Powella od ponad 30 lat zamieszkuje w nim rodzina pszczela.
Powell uważa, że pszczoły uwielbiają stare drzewa, w szczególności
dęby – również martwe; źródło: J. Powell
 
Rójki – nowe życie

Niektórzy pszczelarze twierdzą, że aby pszczoły przetrwały w starciu z dręczem muszą zajmować duże gniazda, o objętości co najmniej 100 litrów (im większe gniazdo, tym większe szanse owadów na przeżycie). Być może to ich przekonanie wzięło się stąd, że wciąż powtarza się pszczelarzom, aby utrzymywali tylko silne rodziny. Często mówi się, że odporne lub tolerancyjne populacje są w stanie trwać tylko dlatego, że rójki opuszczają gniazdo zainfekowane patogenami i osiedlają się w nowym miejscu, gdzie budują plastry z czystego wosku. Pszczoły jakoby zostawiają wszystkie problemy za sobą i zaczynają od nowa. Zdaniem wielu pszczelarzy tzw. macierzak skazany jest na pewną śmierć, w najlepszym przypadku przeżyje tylko jedną zimę. Seeley twierdzi, że większość dzikich gniazd w Arnot ma pojemność 20–60 litrów. Rodziny, które zajmują średnio zaledwie kubaturę jednego korpusu wielkopolskiego, w ciągu sezonu najczęściej podzielą się, wydając trzy nowe roje. Według naukowca najbardziej prawdopodobne jest to, że z takiej rodziny wyjdzie rój „pierwak” ze starą matką: szanse takiego scenariusza badacz ocenia bardzo wysoko (0,87); szanse wyjścia roju „drużaka” i „trzeciaka” są znacznie mniejsze (prawdopodobieństwo równe odpowiednio: 0,7 i 0,6). Czwartą rodziną pozostaje „macierzak”, którego szanse na przetrwanie do kolejnego roku są najwyższe (0,81). Znacząco niższe prawdopodobieństwo przeżycia zimy mają rodziny młode, i tak w przypadku „pierwaka” wynosi ono 0,23, a „drużaka” i „trzeciaka” jedynie po 0,12. Śmierć tych rodzin następuje głównie wskutek głodu: nie są one w stanie odbudować gniazda i zgromadzić odpowiednich zapasów miodu na zimę.

Wróg to głód

Największym problemem w przetrwaniu pszczół w populacji lasu Arnot nie są patogeny, tylko prozaiczny głód… Choroby są tylko jedną z wielu przyczyn śmierci pszczół. Seeley obliczył, że dziupla zajęta jest przez pszczoły średnio przez 1,7 roku. Wynika to właśnie z niskiej zdolności młodych rodzin do przetrwania pierwszej zimy. Gdy jednak pszczołom uda się przezimować, mogą oczekiwać całkiem długiego życia: średnio 5,2 roku. Jedno z monitorowanych siedlisk było zajęte stale przez siedem lat. Od 2010 roku Seeley sprawdza ciągłość zasiedlenia dziupli trzy razy w roku, aby upewnić się, że nie doszło do śmierci rodziny, i że nie zastąpiła jej nowa rójka. Za każdym razem bada obecność pszczół noszących pyłek, aby wykluczyć, że latające pszczoły to np. rabusie czy też zwiadowczynie szukające nowego gniazda. Populacja lasu Arnot w okresie badań była stabilna (okresowo zmieniała się liczebnie o jedną czy dwie rodziny). Rodziny co roku wydają po kilka nowych rojów, które najczęściej jednak giną. Z badań wynika więc, że większa rodzina ma większe szanse na przetrwanie (chociaż nie musi wcale być tak duża jak uważają pszczelarze). Stare plastry – wbrew popularnym opiniom – najwidoczniej też nie są dla pszczół dużym zagrożeniem epizootycznym przynajmniej w przypadku dzikich gniazd. Być może inaczej jest w pasiekach poddawanych kuracjom chemicznym oraz w środowisku pszczół zupełnie pozbawionych odporności. Nie mam wątpliwości, że tam patogeny mogą być zdecydowanie groźniejsze.

Podstawa przetrwania

Seeley nie zaprzecza, że populacja w dużej mierze zawdzięcza odporność warunkom życia. W małym gnieździe pszczoły częściej się roją, co sprzyja nie tylko zmniejszeniu liczby roztoczy w rodzinie, ale też zwiększaniu sukcesu reprodukcyjnego rodzin, które wydają wiele zdrowych rojów. Mniejsze siedlisko łatwiej jest ogrzać (w dziupli są też zdecydowanie mniejsze straty ciepła), wypropolisować ściany i zgromadzić odpowiedni zapas pokarmu nad częścią gniazdową. Zgadza się z tym również Torben Schiffer, który twierdzi, że w dużym siedlisku pszczoły wciąż mają potrzebę ekspansji i rozbudowy, co odciąga je od innych, ważnych zadań, zmusza do nadmiernego inwestowania w czerwienie i termoregulację, a to przyspiesza metabolizm pszczół i tym samym nadmiernie je eksploatuje.

Jedno z siedlisk pszczół w rejonie Pertwood w Anglii. W tego typu gniazdach
plastry zawsze są nieskazitelne. Uwagę zwracają 
wypropolisowane ściany gniazda.
Tu pszczoły wykorzystuje się wyłącznie 
do zapylania, a wszystkie siedliska
pozostawia do naturalnego 
zasiedlenia; źródło: J. Powell
Genom cywilizacji

Profesor Seeley uznaje pszczołę miodną za zwierzę częściowo udomowione. Jego zdaniem choć przez dziesiątki lat staraliśmy się kształtować ją według naszej wizji gospodarczej, jej genom nie uległ zmianom na tyle dużym, aby uniemożliwić jej samodzielne życie w naturze. Badacz podkreśla, że dziko żyjące rodziny doskonale potrafią o siebie zadbać. W ostatnich dziesięcioleciach drastycznie zmieniliśmy jednak warunki życia pszczół chowanych w pasiekach. Wprawdzie nie wyrugowaliśmy z genomu pszczół cech potrzebnych im do przetrwania, to jednak zdecydowaną większość owadów uczyniliśmy od nas zależną. Profesor twierdzi, że pszczoły żyjące dziko, które przeszły przez sito selekcji naturalnej, wypracowały mechanizmy odporności na większość patogenów. Infekcje czy epidemie mogą im się przytrafić przede wszystkim w niekorzystnych warunkach zewnętrznych, takich jak np. głód czy uszkodzenie gniazda przez drapieżniki. Seeley podkreśla jednak, że równowaga budująca się między pszczołami a organizmami chorobotwórczymi może być zaburzona przez praktykę pszczelarską (np. wymiana plastrów między rodzinami, przechowywanie plastrów zainfekowanych przetrwalnikami zgnilca i ponowne podawanie ich rodzinom wiosną itp.). Podobnego zdania jest Barbara Locke. Duża część środowiska pszczelarskiego uważa, że kuracjami przeciwko warrozie ratuje gatunek pszczoły miodnej przed wymarciem. Zdaniem Torbena Schiffera jest dokładnie odwrotnie. Ja też bardziej skłaniam się ku tej opinii, chociaż uważam, że problem jest złożony. Sądzę, że powinniśmy poznawać mechanizmy przetrwania dzikich rodzin i próbować budować pasieki na nowych zasadach. Obserwacje pszczelarzy (w tym Pattersona czy Schiffera) prowadzą do wniosku, że nieprzystosowane do lokalnego środowiska linie pszczół, a także nowoczesne metody chowu sprzyjają wielokrotnemu zwiększeniu całorocznego zużycia pokarmu przez rodziny na własne potrzeby. To nadmiernie wzmaga konkurencję o pokarm między pszczołą miodną a innymi dzikimi zapylaczami. Kierunek selekcji i sposób uprawiania przez nas gospodarki pasiecznej pośrednio może więc przyczynić się do zmniejszenia liczby dzikich zapylaczy do takiego poziomu, który będzie zagrażał podtrzymaniu naturalnych powiązań w ekosystemie.

Barbara Locke szacuje, że w południowej Afryce jest około miliona rodzin pszczelich i tylko jeden procent z nich żyje w pasiekach. Ogromna większość pszczół w Brazylii również żyje w naturze i nie jest zależna od człowieka. Tam dręcz pszczeli i przenoszone przez niego patogeny nie są dla pszczół problemem. Pszczelarze uważają, że w tamtych regionach pszczoły mają cechy, których brakuje naszym. Tymczasem wiele przebadanych populacji wywodzi się z tej samej puli genetycznej, która funkcjonuje w naszych pasiekach. Niektóre z populacji nie są izolowane. W czym więc tkwi sekret? Według mnie tylko w tym, że tam, gdzie żyją dzikie populacje warunki pozwoliły pszczołom na przejście przez proces selekcji naturalnej. My uparcie nie pozwalamy na to naszym pszczołom. Ot, cała tajemnica.

Czasem warto zrobić krok w tył, aby pójść do przodu. Krokiem w tył powinno być wypracowanie zrównoważonej relacji między pszczołami a pasożytem oraz oparcie pszczelarstwa na solidnym fundamencie, czyli dbałości o zdrowie pszczół i przystosowanie ich do lokalnego środowiska. Postuluję więc refleksję nad zasadą zrównoważonego rozwoju, która w dużej mierze polega na takim prowadzeniu gospodarki, by zaspokojenie potrzeb obecnego pokolenia nie umniejszało szans na zaspokojenie potrzeb kolejnych generacji. Uważam, że w rolnictwie, a więc i w pszczelarstwie, zasada ta dawno przestała być przestrzegana. Walczymy z naturą, zamiast uczyć się z nią współpracować i korzystać z jej darów. Jest znamienne, że tzw. dzień długu ekologicznego każdego roku przypada wcześniej niż roku poprzedniego…

Celem dziko żyjących rodzin jest jedynie przetrwanie i sukces reprodukcyjny, a nie produkcja. Dopóki nie pozwolimy na wytworzenie się dzikiej, samowystarczalnej i zdolnej do przetrwania populacji pszczół, zawsze będziemy borykać się z problemem umierających, niedoglądanych rodzin pszczelich i postrzegać je jako zagrożenie. Wciąż będziemy świadkami zupełnie absurdalnych – moim zdaniem – pomysłów polegających na wieszaniu barci w celach edukacyjnych i zasłaniania otworów siatką, aby nie zagnieździła się tam jakaś rójka. Tymczasem choroby najszybciej przenoszą się między gęsto ustawionymi, wydezynfekowanymi ulami na naszych pasiekach, zasiedlonych przez zupełnie nieodporne i nieprzystosowane lokalnie pszczoły. Jeżeli nie zmienimy sposobu myślenia, będziemy żyli w paraliżującym strachu przed zgnilcem amerykańskim czyhającym w jakiejś dziupli w lesie. Z podziwem i nadzieją patrzę na takie projekty jak np. Bartnicy Sudetów. Mam nadzieję, że prowadzone przez nich badania doprowadzą do wniosku, iż powstanie dzikiej populacji w naszych warunkach jest nie tylko możliwe, ale przyniesie o wiele więcej korzyści niż szkód. Czy tego chcemy, czy nie rójki i tak będą uciekać z pasiek i szukać dzikich siedlisk. Dobrze byłoby, abyśmy przestali patrzeć na nie ze strachem, a zaczęli z nadzieją.