W ostatnich dniach jeden z kolegów podesłał wypowiedź amerykańskiego pszczelarza z jednego z forów pszczelarstwa bez leczenia dotyczącą pewnego modelu pszczelarstwa, nazwanego "Expansion Model Beekeeping" (ponoć to określenie zostało użyte po raz pierwszy przez Sama Comforta), co po polsku - choć nie brzmi to najlepiej - można przetłumaczyć właśnie jako "Pszczelarski Model Ekspansji" - TU.
Od dłuższego czasu zgłaszane są postulaty kolegów pszczelarzy, aby tłumaczyć więcej tekstów anglojęzycznych na polski, aby były one łatwiej przystępne niż te, z "mechanicznego" tłumaczenia oferowanego przez automaty google'a.
Wszystkie te okoliczności zmotywowały i zainspirowały mnie do tego, żeby opisać bardziej szczegółowo mój plan dojścia do wymarzonego celu. Plan, który na bazie zdobytej wiedzy zbudowałem dla swojej pasieki w początku sezonu 2014 (głównie po lekturze strony www.resistantbees.com), a który sprawdził się niejednokrotnie w praktyce kolegów z zagranicy. Mój blog co prawda zawiera już praktycznie całą wiedzę, która znajdzie się w niniejszym poście, niemniej jednak, mam nadzieję, że będzie to dobre podsumowanie dla pszczelarzy szukających pomysłów, a nie władających językiem angielskim w wystarczającym stopniu. Ale będzie to też dobre podsumowanie dla mnie, abym mógł zebrać swoje argumenty i przemyślenia do - za przeproszeniem - kupy.
Ale do rzeczy.
Pszczelarski Model Ekspansji (odpuszczę cudzysłów i będę posługiwał się tą nazwą, może nawet i w skrócie PME - nie mylić z PMS!!!) ma spowodować jak najszybsze wyselekcjonowanie zarówno pszczół jak i roztoczy do wspólnej koegzystencji. Przede wszystkim polega on na jak najszybszym i możliwie najszerszym rozmnażaniu tych rodzin pszczelich (genów tych matek), które dają podstawy do przypuszczenia, że poradzą sobie z roztoczem. A które to? Te, które przeżywają! Przede wszystkim trzeba zmienić mentalnie nastawienie do metod rozmnażania pszczół i produkcji odkładów. Kolega z USA stwierdził, że kluczem do tego są tzw. "queen castle" czyli po polsku uliki weselne czy ule odkładowe, ale co ważne, mają być na takiej ramce na jakiej prowadzisz pasiekę i pracujesz. Chodzi o to, że każda rodzinka weselna, w której unasienniła się matka, otrzymuje swobodę rozwoju. Więc ta, w której unasienni się matka, z automatu dostaje ul do dalszego rozwoju, a tam gdzie matka się nie unasienni tworzy się nową pszczelą rodzinę.
Jeżeli stwierdzisz, że pszczoły wpadły w nastrój rojowy możesz zrobić kilka rzeczy. Po pierwsze walczyć z tym - co prawdopodobnie robi 99% pszczelarzy, bo przecież nie będzie miodu! (ot tragedia i trzeba ręce załamywać!). Po drugie możesz czekać aż wyjdzie rójka i unasienni się Twoja nowa matka (z 1 rodziny masz 2, czasem 3 jeżeli wyjdzie jeszcze drużak). Po trzecie - i to proponuje właśnie PME - możesz podzielić tą rodzinę na tyle ile tylko dasz radę, wykorzystując mateczniki rojowe. Teoretycznie rodzinę na 3 moich korpusach (odpowiednik 2 korpusów wielkopolskich), mógłbym podzielić na 12 - 15, dwu-trzy ramkowych odkładów, wykorzystując mateczniki rojowe czy ratunkowe. Granice stawiają: ilość mateczników i ilość posiadanych ulików weselnych, odkładowych, czy standardowych uli. No cóż. w przyszłym roku będę musiał zrobić więcej takich małych ulików. Jak twierdzi Amerykanin, który praktykował PME potrzeba kilku lat i kilku pokoleń, aby pszczoły przestały umierać w szybkim tempie.
Moje tegoroczne doświadczenie wskazuje, że małe 2 ramkowe odkłady (w zasadzie pakiety strzepnięte na 2 ramki, gdyż czerwiu tam nie było) wykonane w maju, dochodzą do ładnej siły na koniec lata (oczywiście mówimy o 2 moich ramkach, a nie ramkach pełnych wielkopolskich!). Dwie takie rodzinki na dziś mają po około 7 - 8 pełnych ramek wielkopolskich i jak dla mnie wystarczającą siłę by przezimować. Mając takie doświadczenie, widząc że zimę przetrwało nawet ledwie 2 - 3 rodziny z całej pasieki, teoretycznie na jesień mogę odbudować stan do około 30 uli. Wymaga to pracy, doglądania małych rodzin, zapewne podkarmiania, ale skutek jest taki, że nieprzystosowane do współistnienia pszczoły i warroza wymierają względnie szybko (ja zakładam 4 - 6 lat) i w efekcie powstaje populacja, która w moich założeniach - popartych doświadczeniami kolegów z zachodu oraz Juhani Lundena - będzie miała około 65 - 80% przeżywalności. Czas pokaże czy te założenia są słuszne.
Jak mówiłem problem jest głównie mentalny i ekonomiczny. Pszczelarze upierają się na silne odkłady (bo silny odkład z maja ma szansę zebrać 2 słoiczki lipy i korpus nawłoci) i dzielenie najbardziej miodnych matek. W pełni naturalna droga - czyli rozmnażanie metodą rojową z jednym bądź dwoma rojami rocznie - w mojej ocenie nie zastąpi w wystarczającym stopniu ubytków pasieki - bo te będą duże. Trzeba się z tym pogodzić. A niezależnie od spodziewanych dużych strat, ja spodziewam się i liczę na to, że moja pasieka będzie od przyszłego roku samowystarczalna. Tj. będę w stanie odbudować się z własnych pszczół i własnych matek, bez kupowania ich z zewnątrz. Własne matki to w zasadzie podstawowy klucz do sukcesu. Nie da się wyselekcjonować przeżywalności cały czas sprowadzając niewyselekcjonowane geny. Ale to też sprawa mentalna - pszczelarzom całe dziesięciolecia wmawiano, że tylko praca na matkach od hodowców ma sens... I wielu w to uwierzyło.
Jeżeli nie umrą wszystkie pszczoły, jak pokazałem wyżej, odbudowa rozsądnej liczby uli, w rozsądnej sile do zimowania, jest możliwa. A liczę, że przy kolejnym "globalnym" ... no dobra "regionalnym" ... kryzysie, moje pszczoły będą już wystarczająco wzmocnione innymi naturalnymi metodami, które chcę u siebie wprowadzać, jako uzupełnienie Modelu Ekspansji.
Dodatkową zaletą Modelu Ekspansji, wspominaną przez pszczelarzy, którzy praktykują ten rodzaj pszczelarzenia, jest nabycie umiejętności szybkiego rozmnażania pszczół. Dzięki temu po latach, kiedy pszczoły przestają masowo umierać tworzy się ich nadmiar, które można sprzedać czy rozdać. Do tego oczywiście mi bardzo daleko...
Ponadto rozmnażanie przeżywających starcie z warrozą pszczół w "ponadnaturalnej" ilości to upowszechnienie przeżywających genów. Zamiast 1 czy 2 córek w przypadku tradycyjnej gospodarki rojowej, mamy ich 4, 5, 6 czy nawet 10. Ważne, żeby rozmnażać każdą przeżywającą pszczołę, a nie wybrane reproduktorki. Tylko w taki sposób można utrzymać bioróżnorodność na pasiece.
Więc tyle teorii. A jak to było u mnie w praktyce?
W 2014 byłem bardziej "nieśmiały" w wykonywaniu podziałów rodzinek. Doświadczenia miałem znacznie mniej, no i była też kwestia niesprawnej ręki, która utrudniałaby choćby pracę z matecznikami. Ale i rok był słabszy, pszczoły nie budowały się tak szybko wiosną i wczesnym latem. Nie oszukujmy się. O ile dziś jeszcze do mistrzów pszczelarstwa nie należę, to w zeszłym roku nie potrafiłem praktycznie nic.
W 2015 problemem był brak pszczół na mojej ramce. Chciałem wszystko z czym pszczoły przywiozłem wycofać, bo ramka nie odpowiadała rozmiarowi ula, a do tego była to ramka budowana na węzie, na komórce 5.4. Skutek? Pszczoły praktycznie nie miały woszczyzny na starcie. Musiały zbudować wszystko na czym dziś siedzą. Jedyne czym dysponują z zewnątrz, to 10 ramek zostawionych z zeszłego roku i 12 ramek które przywiozłem z pszczołami Elgon (jak łatwo obliczyć statystycznie to 2/3 ramki na ul). Reszta to wosk wypocony w tym roku przez moje pszczoły. Myślę, że śmiało mogę założyć, że każda moja rodzina ma średnio 13 ramek, a że rodzinek mam ponad 30, to daje sumę około 400 ramek wybudowanych przez pszczoły w tym roku. Jeżeli pszczoły przeżyją (a jak pisałem mam dużą nadzieję, że przeżyją w większości - zakładam że kryzysy rozpoczną się w przyszłym roku) to będzie 400 ramek woszczyzny jakie moje pszczoły mają na start na 2016, a jakich nie miały w tym roku. Zakładam, że to pozwoliłoby mi znacznie szybciej mnożyć moje pszczoły niż w roku bieżącym. Jeżeli w tym roku udało mi się zrobić co najmniej 4 rodziny z każdej kupionej wiosną, nie mając do tego woszczyzny, to uznaję, że w przyszłym roku jestem w stanie zrobić spokojnie 5 - 6 rodzin specjalnie nie wymuszając aż tak wielkiego wysiłku na owadach jak obecnie.
Przyznać muszę z tegorocznej praktyki, że część małych rodzinek nie przetrwa. Więc sprawa nie jest tak różowa jak opisana powyżej w teorii. W tym roku zginęło u mnie łącznie 6 czy 7 takich małych rodzinek. Zapewne gdyby były większe, ten los by ich nie spotkał. Chyba.
Pierwsze 3 lub 4 straciłem wiosną. Były to małe rodzinki weselne, które miały podany matecznik. Matka się wygryzła, ale nie dała rady podjąć czerwienia. Mogę założyć, że stała się jedna z 3 rzeczy. Matka nie unasienniła się z uwagi na pogodę (akurat w czasie utworzenia tych rodzinek wystąpiło wiosną załamanie pogody i 2 - 3 tygodnie deszczy), rodzinkę spotkał głód (z tego samego powodu jak wyżej - dałem rodzinkom pokarm, ale jak się okazało prawdopodobnie za mało), bądź też zabrakło młodej pszczoły do utrzymania rodzinki i karmienia młodej matki (jak pisałem nie miałem czerwiu na moich ramkach z uwagi na wycofanie starych ramek i rodzinki weselne były utworzone tylko z pszczoły dorosłej). A pewnie stały się wszystkie te rzeczy równocześnie z akcentem na pierwsze dwie.
Kolejne trzy "maluchy" straciłem w lipcu. Były utworzone z tego co pamiętam w okresie lipy. Po lipie zaczęły się upały i skończył się dobry pożytek. Te maluchy zostały przeze mnie podkarmione. Ale zlekceważyłem zagrożenie ze strony ich sąsiadów i zagrożenie głodem w tych większych rodzinach. Na skutek tego, na 99%, większe rodziny, w których wystąpił głód wyrabowały mi te młode... W dwóch z tych "maluchów" były już po 2 ramki czerwiu, a na dennicy trochę martwych pszczół... pewnie były to strażniczki broniące dostępu do ula...
O obydwu tych sytuacjach już pisałem na blogu - tu tylko wspominam ponownie jako komentarz do Pszczelarskiego Modelu Ekspansji.
Podsumowując jakie widzę wady i zalety tegoż rozwiązania.
Wady:
1. pszczoły umierają... - cóż, zawsze będą umierać, nawet te leczone;
2. pierwsze lata prowadzenia pasieki w taki sposób są ekonomicznie nieopłacalne - oczywiście, można by tą metodę zastosować tylko na części pasieki. Żeby jednak tak postąpić trzeba by mieć w mojej ocenie 100 - 150 uli. Wówczas można wydzielić 30 - 50 prowadzonych metodą PME. Przy tej wielkości pasieki jak moja, według mnie celowe jest prowadzenie tej metody na całości. Oczywiście mogę zostawić 2 - 3 ule na miód, bez szkody dla selekcji, ale na tym koniec...;
3. nie mamy wpływu na cechy selekcjonowanej pszczoły - i bardzo dobrze! Niemniej jednak amerykański kolega wskazuje, że po osiągnięciu satysfakcjonującego progu przeżywalności, do selekcji innych cech, możemy zastosować tą samą metodę;
4. prawdopodobnie jesteśmy skazani na podkarmianie rodzin - małe rodziny raczej się nie zakarmią same i będą zdecydowanie podatniejsze na wahania pogody czy pożytków. To pokazała moja tegoroczna praktyka, choć rok był całkiem niezły.
5. potrzebujemy dużo sprzętu pszczelarskiego (ulików, uli, ramek) - znacznie więcej niż realnie chcemy prowadzić rodzin, ten sprzęt pszczelarski musi służyć wychowywaniu rodzinek, które będą zastępowały nie radzące sobie pszczoły;
Zalety:
1. umierają "te właściwe" pszczoły i "te właściwe" przeżywają - to nie ja decyduję, która pszczoła ma żyć. Przeżyje ta, która ma cechy pozwalające jej radzić sobie z warrozą. "Ręczna" selekcja nigdy nie dorówna naturalnej pod względem doboru "właściwych" cech do przetrwania;
2. jesteśmy w stanie we względnie szybkim czasie uzyskać satysfakcjonującą przeżywalność - amerykański kolega wskazuje, że to kwestia kilku lat i kilku pokoleń pszczół. Uważam, że żadna inna metoda nie jest tak szybka przy uzyskaniu niskiej śmiertelności. Nigdy selekcjonując ręcznie i wspomagając pszczoły nie będziemy w stanie dorównać naturze;
3. metoda pozwala na zachowanie dużej bioróżnorodności - natura błyskawicznie będzie ograniczać geny pasieki, niemniej jednak, rozmnażając pszczoły w tym tempie jesteśmy w stanie zachować jak najwięcej pożądanych dla natury alleli. Przy wolniejszym rozmnażaniu pszczół część alleli może ulec bezpowrotnej utracie (przynajmniej regionalnie);
4. szybkie rozmnażanie służy szybkiej rotacji plastrów i wosku, a tym samym również szybszemu dążeniu do naturalnego rozmiaru pszczół i komórki pszczelej;
5. potencjalne przyszłe wykorzystanie nadmiaru pszczół do sprzedaży - przy mądrym prowadzeniu pasieki tą metodą i osiągnięciui progu "racjonalnej śmiertelności" jestem przekonany po tegorocznych doświadczeniach, że można osiągnąć próg stałego rozwoju i sprzedawać co najmniej tyle młodych rodzin ile pasieka liczyła wiosną - do tego może nam się przydać w przyszłości nadmiar pszczelego sprzętu;
6. pszczoły bardzo szybko stają się "lokalne", reagujące na nasze warunki środowiskowe - to nie stanie się (a już na pewno nie tak szybko) jeżeli będziemy "ręcznie" wybierać, te pszczoły, które nam się podobają.
7. nie zwalczamy warrozy w tradycyjny sposób, z wszelkimi tego skutkami - czyli nie niszczymy ekosystemu ulowego, nie wprowadzamy chemii do uli, nie powodujemy zaburzenia naturalnej odporności pszczelej rodziny.
W tej chwili nie przychodzą mi do głowy inne wady czy zalety - będę je systematycznie uzupełniał w przyszłości.
Niewątpliwie plan nie jest doskonały. Wiąże się chociażby z długoletnią inwestycją i zmniejszeniem oczekiwanych zysków pszczelarskich. Trzeba też patrzeć na zimno na umierające rodzinki... Ale po dwóch latach studiowania szeregu pomysłów z całego świata, osobiście nic lepszego nie znalazłem.
12.11.2020 UZUPEŁNIENIE
Po latach napisałem o niektórych moich przemyśleniach na temat praktyki funkcjonowania i wiedzy teoretycznej dotyczącej "Pszczelarskiego Modelu Ekspansji". Zapraszam do wpisu:
http://pantruten.blogspot.com/2020/11/model-ekspansji-rewizja-po-latach.html
http://pantruten.blogspot.com/2020/11/model-ekspansji-rewizja-po-latach.html