Nawłoć kwitnie w najlepsze, ale z nektarowaniem na razie było średnio lub słabo. Dookoła niektórych z moich pasieczysk (dokładniej 3 z 6 miejsc) roztaczają się piękne żółte pola. Ale na kwiatach do tej pory widywałem więcej much niż pszczół. Choć fakt, że dziś pierwszy raz widziałem bzyczącą nawłoć i zaczęło to wyglądać obiecująco. Obecnie zapowiadane są lekkie ochłodzenia (do dwudziestu-paru stopni - wreszcie!), więc mam nadzieję, że przełoży się to też na lepszy dopływ naturalnego nektaru i pyłku do uli. Zwłaszcza, że noce są coraz chłodniejsze i wilgotniejsze. Rano jest dość rześko i gdy wyjeżdżam rowerem do pracy około 6.30, w ostatnie dni musiałem już ubierać dodatkową bluzę, choć w ciągu dnia temperatura sięgała nawet trzydziestu stopni. Idzie jesień. A za nią czas przygotowań pszczół do zimowli. Jak już wspominałem wielokrotnie tu na blogu - czas jest względny. Bo przecież ledwie przekroczyliśmy połowę kalendarzowego lata, a dla pszczelarzy to już schyłek sezonu i zaczynają myśleć o zimie. Odkąd jestem pszczelarzem sierpień to dla mnie miesiąc jesienny. Tak to działa - w końcu sezon pszczelarski w zasadzie rozpoczyna się jeszcze w ostatnich dniach zimy (a dla nas to już wiosna), a przed końcem kalendarzowego lata teoretycznie pszczoły powinny być przygotowane do zimowli i pozostawione w spokoju. Bo my pszczelarze, mamy po prostu bardzo dobre połączenie. Tak w każdym razie działa to u mnie i chyba większości pszczelarzy - przynajmniej tych, którzy odpuszczają jesienne pożytki lub po prostu ich nie mają. W tym roku przygotowania do zimowli zacząłem więc już z początkiem lipca, a więc na blisko pół roku przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy. Wtedy w zasadzie każdej z rodzin ustawiłem gniazdo, zapewniając względnie odpowiednią liczbę plastrów, podkładając pusty korpus pod spód i licząc, że w razie czego do końca lata dobudują sobie plastry w dół. Faktycznie większość rodzin tak robi. A mnie to cieszy, bo widok ten świadczy o dobrej kondycji pszczół. Mają bowiem siłę na rozwój i rozbudowę gniazda. To bardzo dobry objaw. Ale to tylko jeden z objawów i przecież jeszcze ta jaskółka wiosny nie czyni. Zdecydowałem się przez jakiś czas zimować pszczoły na 1 dłuższym plastrze sięgającym w dół ponad 1 korpus. A jego długość (wysokość?) zależy tak naprawdę od samych pszczół, a więc tego jak dużo sobie dobudują. Dlaczego tak - opisałem już w innym poście.
W ramach przygotowań do zimowli - bo tak to traktuję - w okresie letniej dziury pożytkowej rozdałem pszczołom do tej pory średnio 3 dawki po 2,5 litra syropu ok. 1:1 - każda w odstępie około 2 tygodni. Kilka rodzin w oddali dostało mniej syropu, ale za to ciasto. Tam bywam rzadko więc ciasto jest lepszym rozwiązaniem na letni głód. Łącznie do tej pory rozeszło się więc około 200 kilogramów cukru. To niestety o 200 kilogramów za dużo. Cały czas trzymam więc rękę na pulsie i liczę na to, że jeżeli tylko nawłoć ruszy, będę mógł zaniechać dalszego podkarmiania i tylko sprawdzać na bieżąco, czy przybytki są wystarczające, aby móc zrezygnować z dalszego karmienia pszczół. Chciałbym wierzyć, że będzie to możliwe, ale ostatnie lata pokazywały, że nie jest to takie proste. Do tej pory średnio "na głowę" poszło 4 kilogramy cukru, a więc około połowę tego, co rozeszło się w latach poprzednich. Czy i w tym roku uda się poprzestać na 7 - 8 kilogramach - zobaczymy do połowy września. Jedno mnie cieszy i pozostawia taką nadzieję - rodziny w większości już obecnie są w większej lub porównywalnej sile do stanu z połowy września 2017 roku. A przecież ule są jeszcze pełne czerwiu. Rodziny mają większe gniazda (większą powierzchnię dostępnych plastrów), więcej pszczoły i wygląda też na to, że "lepszy wigor". O tak. Pomimo moich obaw z zeszłego roku i z wiosny, ten rok do tej pory pokazuje zdecydowanie dobry rozwój i brak ujawniających się objawów chorób. Do tej pory w zasadzie jest przeciwieństwem roku 2016, choć obawiałem się powtórki. Na pewno ma na to wpływ wiele czynników, ale w skrytości ducha liczę, że dwoma z nich są zwiększające się "tolerancja" i "odporność" pszczół na warrozę (zgodnie z definicjami John'a Kefuss'a).
Cukier też na pewno nie jest optymalny dla pszczół - ale pewnie jest lepszy niż głód. Z bólem serca (z dziesiątków przyczyn - również tak prozaicznych jak to, że mi się nie chce i nie mam na to czasu) mieszam więc syrop i jeżdżę do pasiek. Do tej pory traktuję cały czas karmienie cukrem jako zło konieczne i raczej zastanawiam się jak zrobić, aby to ograniczyć, niż ułatwić sobie życie przy przygotowaniu syropu. Zaklinam więc rzeczywistość i choć liczba pni uzasadnia choćby nabycie "frani" do mieszania syropu, nie robię tego. Mieszam cukier ręcznie w dużych pojemnikach (10 i 20 litrów), dźwigając i wstrząsając po 30 i więcej kilo, licząc, że nie nabawię się przepukliny dyskowej, zamiast patrzeć jak maszyny robią wszystko za mnie. I cały czas powtarzam sobie, że to byłaby inwestycja bez sensu (jak zakup odstojników do miodu i stołu do odsklepiania?), bo przecież to ostatni sezon, kiedy muszę to robić - a rzeczywistość śmieje mi się w twarz. Historia pokazuje raczej, że w moim regionie nie ma modelu ekspansji bez głodu w lipcu... Ba, i pełnowartościowe leczone rodziny - jak się okazało - nie radzą sobie najlepiej. W tym roku po sąsiedzku, u znajomego leczącego pszczelarza, posiadającego pełnowartościowe rodziny, jedna z nich osypała się z głodu w ciągu sezonu w czasie kilkudniowego załamania pogody. Zapewne więc w przyszłym roku dojrzeję do "frani"...
Uważam też, że z braku naturalnego pokarmu lepiej jest pokarm cukrowy rozłożyć na dłuższy czas (w tym roku zapewne będzie to około 2 miesiące), tak, aby pszczoły miały możliwość "rozcieńczyć" go sobie nektarem (lub na odwrót). Wydaje mi się też, że lepiej jest zapewnić pszczołom pokarm w okresie, kiedy teoretycznie mogą coś zbierać i mieszać, niż zalać je we wrześniu dużymi dawkami.
W tym roku zmodyfikowałem więc lekko podkarmianie przed zimą. O ile w poprzednich latach aż do sierpnia podawanie cukru ograniczałem do rodzin, w których stwierdzałem głód, o tyle w tym roku, widząc, że lipcowa dziura pożytkowa "w pełni", podałem w zasadzie wszystkim większe dawki. Szczerze, wolałbym reagować na letni głód - który niestety w moim rejonie jak widzę jest nieodzowny - mniejszymi dawkami i pozwalać pszczołom wykazać się zaradnością. Niestety, przy rozwijającej się liczbowo pasiece, po prostu nie mam na to czasu. A wolałbym, bo to też jest swoisty czynnik selekcyjny.
A pszczoły - jak już pisałem w tym roku mają się dobrze. Obecnie w mojej pasiece jest około 50 rodzin i mam nadzieję mniej więcej tyleż zostanie przygotowane do zimowli. Nie wykluczam jednak, że dwie - trzy mogą się jeszcze wykruszyć, choćby z powodu straty matki. Zachwiany rozwój obserwuję może w 5 rodzinach. Niechętnie budują, nie pobierają podawanego pokarmu, rozwijają się wolniej, topią się w podkarmiaczkach. Zobaczymy co z nimi będzie, ale wydaje mi się, że mogą ujawnić większe kryzysy już za 2 - 3 tygodnie. Na razie, oprócz wspomnianych objawów "zewnętrznych", nie widzę w nich pszczół bez skrzydeł czy zwiększonej liczby roztoczy. W ogóle w tym roku zauważam tylko pojedyncze roztocza, a przez cały sezon widziałem może trzy lub cztery pszczoły bez skrzydeł. Mniej niż w zeszłym roku. I znów zastrzegam: nie twierdzę, że ich tam nie ma. Być może z chwilą jesiennego ograniczenia czerwienia pojawi się ich więcej.
Sezon do tej pory należy do moich najlepszych, choć jak już wspominałem produkcyjnie było słabo. Ale też produkcja miodu absolutnie nie należy do tej pory do priorytetów. Jak wielokrotnie zastrzegałem, chcę te lata traktować jako inwestycję w długofalowo zdrowe pszczelarstwo. W tym sezonie w pewien sposób udało mi się zacząć stabilizować pasiekę i wygląda na to, że do zimy pójdą rodziny znacząco silniejsze niż zeszłoroczne. Wzbudza to moją nadzieję, na lepszy start w kolejnym roku i dalsze kroki w stabilizacji mojego projektu. Oczywiście - jak zawsze - jesień, zima i przedwiośnie zrewidują wszystkie plany. Liczę jednak, że przyszły sezon pozwoli mi wreszcie zimować względnie pełnowartościowe rodziny i rozpocząć naukę pszczelarstwa, w którym udałoby się pozyskać więcej produktów przy dalszej minimalizacji ingerencji i karmienia cukrem.
Ot, gdybanie.