Dziś pojechałem wraz z żoną na spacer nad Wisłę w okolicach mojej głównej pasieki. W drodze pomyślałem, że może zajrzelibyśmy do rodzinki, która dała radę przeżyć rok 2016. Ponieważ jechaliśmy moim pszczołowozem-dostawczakiem, to strój, podkurzacz, dłuto i inne narzędzia znalazły się przygotowane na pace - bo przeważnie tam po prostu są. Do rodziny nie zaglądałem odkąd przywiozłem pozostałe pszczoły i dołożyłem tej rodzince korpus z miodem (w zasadzie niepotrzebnie, bo ma plastrów z miodem co najmniej 4 czy 5 i w zasadzie też wówczas do niej tak naprawdę nie zaglądałem i w ogóle w tym roku przeglądu nie robiłem - ot, raz z końcem zimy zdjąłem daszek). W każdym razie jadąc pomyślałem, że jeżeli rodzinka będzie stabilna, ale wciąż tych niewielkich rozmiarów, to z bólem serca dołożę jej ramkę czerwiu zasklepionego z jednej z przedwojennych. A "z bólem serca", bo uważam, że pszczoły powinny rozwijać się zgodnie ze swoimi możliwościami i naturalnym cyklem. Pomyślałem jednak o takim rozwiązaniu, bo ten rok jest kluczowy z punktu widzenia odbudowy pasieki i potrzebuję mieć rodzinkę, od której będzie się dało w miarę łatwo pozyskać plaster z jajami. Zależy mi więc na tym, żeby rodzinka rosła i w miarę możliwości najdalej na przełomie maja i czerwca nadawała się na podziały. Niestety więc z moich przemyśleń wynikło, że będę musiał robić coś czego co do zasady chcę unikać - a więc zasilać dwie najistotniejsze dla mnie rodziny, ale i podbierać z nich materiał.
Rodzinka wielkością na pewno nie grzeszy, ale widzę, że w miarę daje sobie radę na ile jest w stanie w takich warunkach. W każdym razie czerw był na 3 plasterkach i rodzinka delikatnie wzrosła od czasu kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Na pewno jednak daleko jej do rodzinki zdatnej do podziałów, a i nie można powiedzieć, że rośnie w oczach. Za to zapewne udało jej się wymienić już sporą część pszczoły zimowej. Jak zaplanowałem tak i zrobiłem - z wyrzutami sumienia zabrałem ramkę z czerwiem zasklepionym z jednej z rodzin i dołożyłem do "Mohikanina". Mam tylko nadzieję, że da radę go wygrzać.
Pasieka na dzień dzisiejszy liczy 8 rodzin. Siedem o których pisałem uprzednio i ósma rodzinka, którą otrzymałem po zjeździe Stowarzyszenia od Łukasza w ramach wspomagania rozrodu i rozpowszechniania pszczół nieleczonych - za którą oczywiście serdecznie Łukaszowi dziękuję! Na bazie tych 2 rodzin, które przeszły już pewną selekcję (a więc "Mohikanina" i sprezentowanej Łukaszowej) oraz "mięsa armatniego" w postaci pszczół przedwojennych będę musiał pasiekę mocno rozmnożyć w tym roku. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będę chciał co najmniej pomnożyć posiadane rodziny przez 5, a więc dojść do stanu ilościowego rodzin jakie przygotowywałem do zimy zeszłego roku - czyli około 40. Co najmniej połowę z nich będę się starał zrobić na bazie genetyki tych dwóch wspominanych, a resztę z mateczników przedwojennych. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to moją pasiekę w lecie powinno zasilić również 4 rodziny z projektu "Fort Knox". W "normalnych" warunkach moje plany nie powinny być żadnym problemem, ale kto śledzi mój blog, bądź sam próbuje swych sił w nieleczeniu pszczół, ten wie, że "normalnie" nie jest na pewno. Z drugiej strony w tym roku dysponuję olbrzymią "armią" odbudowanych plastrów, w tym w sporej części z pokarmem i to ułatwienie na pewno trzeba również wrzucić w bilans.
W tym roku planuję trochę zmodyfikować sposób dzielenia rodzin. Moją motywacją był fakt przyciśnięcia do muru olbrzymią śmiertelnością w pasiece, sięgającą 98%. Wąskie gardło stało się bardzo wąskie... Za bardzo. I o ile wciąż uważam metodę namnażania, którą obrałem w poprzednich latach za najbardziej optymalną na okres przejściowy, a i zamierzam do niej na pewno w przyszłych latach wrócić jako do metody podstawowej, o tyle ten rok musi wiązać się po prostu z maksymalnym usprawnianiem hodowli pszczół. Dalej mają to być matki wychowane na naturalnym plastrze (będę więc bazował na metodzie ratunkowej), ale uznałem, że muszę lekko skrócić okres przerwy w czerwieniu, aby wykorzystać maksymalnie armię młodych pszczół, jaka w tym okresie może się pojawić. Teoretycznie tydzień czerwienia matki w optymalnych warunkach, czyli przy około 2000 jajeczek dziennie, to 14000 pszczół - a to już dodatkowa rodzina i to wcale nie malutka. Nawet jeżeli czerwienie będzie mniejsze, to i tak daje mi "dodatkowy odkład" (i rzecz jasna pół pokolenia warrozy więcej...).
Tak więc jeszcze w końcówce kwietnia (zatem za około 2 tygodnie) zamierzam zacząć wychów matek z "Mohikanina" oraz rodzinki od Łukasza. Ponieważ te dwie rodziny na pewno nie dojdą wówczas do odpowiedniej siły na podziały, planuję pozyskać z nich plaster z jajami (zamieniając na plaster z czerwiem zasklepionym dla "wzmocnienia" rodzinki), który zasilę drugą ramką czerwiu zasklepionego z rodziny przedwojennej, strzepnę na nią dużą ilość pszczoły, a następnie taki odkładzik, jako "startero-rodzinę-wychowującą" postawię na miejscu ula przedwojennego, który powędruje w inne miejsce. Mam nadzieję, że mała ilość najmłodszego czerwiu i duża ilość pszczoły dorosłej powinny zapewnić, że niewielki "odkładzik" wychowa co najmniej kilka w miarę dobrych mateczników. Z tymi matecznikami będę wykonywał odkłady pozyskiwane wprost z uli pszczół przedwojennych. W tym czasie rodzina "dawcy" materiału genetycznego, jak i ul przedwojenny będzie przez cały czas się rozwijał. Przerwa w czerwieniu skróci się więc mniej więcej do takiej jak w czasie naturalnej rójki (matka najczęściej przerywa czerwienie mniej więcej wtedy kiedy pojawiają się mateczniki zasklepione). Liczę, że na koniec maja lub początek czerwca "Mohikanin" jak i rodzinka od Łukasza, pozwoli na "tradycyjny" podział przez wykonanie zsypańca ze starą matką, wychowanie matek ratunkowych i wykonanie odkładów z macierzaka. Zobaczymy czy plan się uda - przede wszystkim już po pierwszej próbie przekonamy się czy niewielki odkładzik, za to kipiący od pszczoły dorosłej, będzie w stanie odbudować ładne mateczniki - a przy okazji zobaczę też w jakiej ilości. Z reguły im silniejsza rodzina tym mateczników jest więcej. Dzieląc silną rodzinę otrzymywałem przeważnie po paręnaście mateczników zdatnych do wykorzystania - zobaczę co się uda pozyskać w takim przypadku. Mam też nadzieję, że w tym roku matki będą się ładnie wygryzać, a potem unasienniać. Byłaby to wreszcie miła odmiana po 2016 roku. Tak czy siak z optymizmem patrzę na ten sezon. Jestem niezmiernie zadowolony z faktu, że choć jedna rodzina przetrwała w mojej pasiece. Wydaje się to niewiele, ale to jednak wąskie gardła ewolucyjne pozwalają na krok w przód. Oby był to krok w dobrym kierunku.