W październikowym numerze "Pszczelarstwa" ukazała się pierwsza część mojej publikacji o gospodarce bez węzy, nosząca tytuł nomen omen "O gospodarce bez węzy - praktycznie". Opisuję w niej moje doświadczenia z pięcioletniej pracy bez węzy. Kto śledził moje wpisy zapewne już te obserwacje poznał wcześniej.
Zapraszam do lektury!
O
gospodarce bez węzy - praktycznie
Dlaczego bez węzy?
Stosowanie węzy jest dla większości
pszczelarzy tak oczywiste, że niektórzy chyba nawet nie zdają
sobie sprawy, że można prowadzić pasiekę bez niej. Na każdym
kroku spotykam się z opinią, że węza jest po prostu niezbędna.
Powiększanie gniazda czy rotacja plastrów zawsze przecież odbywa
się poprzez „dodanie węzy”, a nie dodanie pustej ramki, korpusu
w ulach bezramkowych, czy też zwiększenie dostępnej pszczołom
przestrzeni w jakikolwiek inny sposób, możliwy w danym typie ula.
Nawet testy egzaminów zawodowych dla pszczelarzy nie pozostawiają
wątpliwości, że pszczelarstwo bez węzy jest niemożliwe. I do
tego stopnia, że w wielu pytaniach (i odpowiedziach) zawarty jest po
prostu błąd logiczny, gdyż nie uznaje się żadnej alternatywy dla
woskowego arkusza. A przecież pszczoły aż do XIX wieku w ogóle
tego wynalazku nie potrzebowały. I wbrew powszechnej opinii
środowiska pszczelarskiego, dziś też go nie potrzebują.
Gospodarkę bez węzy prowadzić możemy nie tylko w konstrukcjach
przystosowanych do tzw. „dzikiej zabudowy” (ul typu japońskiego,
ul warre, kłody, paki itp.). Taka praktyka jest bowiem możliwa
także w nowoczesnym ulu ramkowym, przy każdym rozmiarze i kształcie
ramki. Dowodem na powyższą tezę jest choćby pasieka moja i wielu
moich znajomych.
Używałem węzy tylko jeden sezon, a
już od lat w ogóle jej nie stosuję. Prowadzę pasiekę,
wykorzystując ule ramkowe - wielkopolski (na ramkach standardowych
oraz tzw. „osiemnastkach”) oraz warszawski poszerzany. Obecnie
obsługuję około 50 rodzin (odkładów), a w moich ulach nie ma
plastrów odbudowanych na węzie. Ramki „węzowe”, które kiedyś
trafiły do mojej pasieki, wycofuję najszybciej, jak tylko się da.
Wosk z nich najczęściej trafia do świeczek, bo porównując go do
tego, który wytapiam z moich plastrów, uznaję, że tylko do tego
się nadaje. Czasem i przy tym mam wątpliwości, bo zastanawiam się
jak opary spalanych pozostałości „leków” z takiego wosku
wpływają na mnie i na moje otoczenie. Jakość wosku z ramek bez
węzy mógł ocenić każdy pszczelarz, który osobno przetapiał
plastry z dzikiej zabudowy, tzw. „ramki pracy” czy odsklepin. W
mojej pasiece „funkcjonuje” tylko taki wosk. Cenię go sobie nie
tylko ze względu na najwyższą jakość i czystość, ale przede
wszystkim ze względu na środowisko życia moich pszczół.
Naturalne (niedokończone) plastry w
ramkach warszawskich poszerzanych –
odbudowane przy wzmocnieniu
bambusowymi patyczkami (z lewej)
oraz w ramce odrutowanej (z prawej).
|
Nie wdając się w szczegółowe
dywagacje na temat tego, dlaczego warto prowadzić gospodarkę bez
węzy (omówienie w artykułach „Zapomnieliśmy co dla Niej
dobre..., czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich
dziesięcioleci – Węza” mojego autorstwa oraz „O tym
jak chciano powiększyć pszczołę” Łukasza Łapki,
„Pszczelarstwo”, marzec 2016), pokrótce przypomnę tylko
najważniejsze powody:
- czas pracy (nie musimy drutować ramek i wprawiać węzy);
- czysty wosk (nie wprowadzamy do uli wosku z niewiadomego źródła, nierzadko nasyconego toksynami z „leczenia” pszczół oraz produktami ich rozpadu);
- naturalna komórka plastra (pszczoły budują komórkę takiej wielkości, jaka im odpowiada, a to niewątpliwie sprzyja lepszej równowadze biologicznej osobników i zdrowiu całej rodziny pszczelej).
Zmiana sposobu myślenia
W mojej ocenie, w całorocznym bilansie
gospodarka pasieczna bez węzy jest mniej pracochłonna. Możemy
zaoszczędzić wiele godzin poświęcanych na drutowanie ramek i
wprawianie węzy, a także na przerabianie wosku czy poszukiwania
odpowiedniego dostawcy węzy. Niestety, w szczycie sezonu, a więc
wtedy, kiedy czas jest szczególnie cenny dla pszczelarzy, zdarza
się, że czeka nas trochę dodatkowej pracy przy niektórych
rodzinach. Przegląd rodziny może się sporadycznie wydłużyć z
parudziesięciu sekund czy paru minut do kilkunastu. Trzeba więc
przyznać, że stosowanie węzy pozwala na większy „automatyzm”
i pewnie dlatego dziesięciolecia temu węza podbiła środowisko
pszczelarskie na całym świecie, zwłaszcza duże pasieki zawodowe,
z których potem trafiła do pasiek amatorskich. Plaster bezwęzowy
jest delikatniejszy i łatwiej może się uszkodzić. O ile plastry
odbudowane na węzie są „grube” i „gumowate”, o tyle, nawet
wizualnie, te naturalne wydają się kruche. I faktycznie, mogą
takie być w czasie chłodów, a w czasie upałów, obciążone
miodem lub czerwiem, mogą się oberwać. Jednak już po kilkukrotnym
przeczerwieniu plaster staje się wystarczająco mocny, aby można go
było traktować tak samo, jak ten odbudowany na węzie. Jednak nawet
te świeżo odbudowane, białe plastry są wystarczająco mocne, aby
móc bezpiecznie przeprowadzić ostrożny przegląd gniazda, czy
nawet odwirować z nich miód. Choć nie prowadzę pasieki wędrownej,
zdarza mi się też przewozić rodziny między pasieczyskami i nie
przypominam sobie, abym kiedykolwiek w transporcie uszkodził taki
naturalny plaster. Tak naprawdę sporadyczne uszkodzenia plastrów
zdarzają się najczęściej w czasie przeglądów uli w upalne dni,
czego staram się unikać, ale z uwagi na różne terminy prac w
pasiece nie zawsze mam taką możliwość. Drugim z powodów jest
brak ostrożności pszczelarza - a przede wszystkim przeglądanie
obciążonych miodem lub czerwiem ramek pod dużym kątem. Plaster,
który nie jest przytwierdzony co najmniej do trzech części ramki -
np. górna i boczne beleczki - może się przy tym wykrzywić, co
osłabia całą jego strukturę, a w efekcie może się oderwać.
Ogólnie - praca przebiega bez większych utrudnień. W przypadku
wielopolskich „osiemnastek” w zasadzie nie zauważam żadnych
problemów z ich obsługą, niezależnie od stopnia świeżości
wosku. Większe plastry, o wysokości 26 centymetrów, trzeba
traktować ostrożniej, jeżeli ramka nie jest odrutowana. W
przypadku ramek jeszcze większych, takich jak warszawskie
poszerzane, Dadanta, czy Langstrotha, sugerowałbym ich odrutowanie
lub inne wzmocnienie. Używam wielu odbudowanych bez żadnego
wzmocnienia plastrów warszawskich, co pozwala mi na względnie
normalną pracę. Plastry te są jednak już co najmniej kilka razy
przeczerwione. Obecnie większość moich ramek warszawskich jest
albo odrutowana, albo mają one wprawione cienkie bambusowe patyczki.
Dzięki takiej praktyce mogę w zasadzie traktować plaster jak każdy
inny i nie muszę się obawiać, że oberwie się pod swoim ciężarem.
Trzeba też pamiętać, że w przypadku niestosowania węzy konieczne
jest wypoziomowanie uli, gdyż pszczoły będą budować plastry
pionowo, a nie zgodnie z ustawieniem arkusza, którego przecież nie
ma.
Z uwagi na powyższe utrudnienia,
zapewne taka metoda nie jest adresowana do większości pasiek
zawodowych, a zwłaszcza tych bardzo „zautomatyzowanych”, czy
prowadzących gospodarkę wędrowną. Nie twierdzę jednak, że
gospodarka wędrowna byłaby niemożliwa bez węzy. Wymagałaby
jedynie modyfikacji wypracowanych do tej pory praktyk. Wielu
pszczelarzy - głównie amatorów - uzna tę praktykę za ciekawą i
wartą wprowadzenia do własnej pasieki, a przynajmniej
przetestowania pewnych jej rozwiązań. Pozbycie się węzy z pasieki
wymaga niewątpliwie zmiany sposobu myślenia, co jest najtrudniejsze
– zwłaszcza u pszczelarzy prowadzących pasieki od dziesięcioleci.
Chodzi przede wszystkim o zaakceptowanie niektórych pszczelich
zwyczajów czy potrzeb, a także korektę nawyków w obchodzeniu się
z plastrami, które, gdy świeże, wymagają większej ostrożności.
Pszczelarz musi myśleć nie tylko o tym, czy rodzina jest w nastroju
roboczym i chętnie „odbuduje węzę”, ale też się zastanowić,
gdzie zostawia pszczołom puste miejsce i jak pszczoły mogą je
wykorzystać.
Jedna z najprostszych metod na równy
plaster – dołożenie zwykłej
ramki na skraj gniazda. Za nią
powinna znaleźć się ścianka ula,
zatwór lub kolejny odbudowany
plaster
|
Pszczele zwyczaje
Zanim omówię praktyczne wskazówki,
jak prowadzić rodzinę pszczelą bez węzy, muszę nadmienić o paru
pszczelich zwyczajach, które determinują sposób budowy plastrów.
Większość pszczelarzy dysponuje stosowną wiedzą, jednak
dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że gdy przeprowadzają swoje
„bezwęzowe” doświadczenia, zaskakuje ich to, co pszczoły są w
stanie zrobić. Trzeba więc nie tylko mieć wiedzę teoretyczną,
ale i pewną zdolność przewidywania, aby po zdjęciu ulowego daszka
nie dać się zaskoczyć dziwnymi i wymyślnymi konstrukcjami
pszczelego gniazda. Tak naprawdę, znając kilka podstawowych zasad,
możemy w dość prosty sposób pokierować budową plastrów. Jeżeli
natomiast pszczoły nie zastosują się do naszych wskazówek, będzie
trzeba ich pracę nieco skorygować.
Gdy pozostawimy kilka rzędów komórek,
pszczoły będą trzymały się pozostawionej wytycznej
|
W bardzo łatwy sposób możemy odciąć
fragment plastra przytwierdzonego gdzieś niezgodnie z naszą wolą i
ustawić go wzdłuż ramki. Pszczoły niezwłocznie dokleją go do
ramki. Trzeba mieć jednak świadomość, że niezależnie od naszych
prób, czasem pszczoły i tak potrafią nas zaskoczyć, a powstała
budowla będzie trudna do naprawy. Taką konstrukcję, czasem
obejmującą kilka ramek – możemy przełożyć na skraj gniazda
(do wygryzienia czerwiu i następnie przetopienia), - możemy
pozyskać tzw. „miód sekcyjny”, czy - po prostu z dwóch stron
ograniczyć poprawnie odbudowanymi ramkami i pozostawić w ulu.
Pszczołom to nie przeszkadza, więc dlaczego nam miałoby
przeszkadzać?
Kilka przykładów budowanych bez węzy
ramek – w różnym stadium budowy
|
Pszczoły są niezłe z ekonomii i
potrafią liczyć. Jak każda żywa istota wiedzą, kiedy podjęcie
wysiłku im się opłaci. Wiedzą też, jak go spożytkować o
określonej porze roku, w danej sytuacji pożytkowej i na konkretnym
etapie biologicznego rozwoju ich superorganizmu. Automatyzm
pszczelarza może go więc zawieść i nie jest wykluczone, że przy
przeglądzie zastanie… szereg plastrów odbudowanych w poprzek
ramek. Pszczoły zagospodarują każdą przestrzeń zgodnie z
bieżącymi potrzebami. Z jednej strony będą „wolały” zbudować
plaster wzdłuż górnej beleczki ramki, bo przecież „wiedzą”,
że mocowany na całej długości będzie mocniejszy. Z drugiej
strony nie zawahają się, aby wydłużyć komórki w miejscu
składowania miodu, jeżeli nie dysponują wystarczającą
„objętością magazynową” w odbudowanych już plastrach, a
znajdą obok choć trochę wolnego miejsca, jeśli akurat trafi się
intensywny pożytek. Można to obserwować również w przypadku
plastrów odbudowanych na węzie. Zbudowanie całego nowego plastra
kosztuje przecież znacznie więcej wysiłku oraz budulca (woskowych
łuseczek), niż wydłużenie istniejących komórek. Pszczołom
zupełnie nie przeszkadza powstająca przy tym krzywizna plastrów.
Ta jednak utrudnia życie pszczelarzowi i uniemożliwia wyjęcie mu
pojedynczej ramki bez uszkodzenia (rozerwania) plastra. Prowadząc
gospodarkę bez węzy pszczelarz musi więc cały czas mieć
świadomość, gdzie rodzina pszczela składa miód, a gdzie
pozostawia miejsce do czerwienia dla matki. Dla pszczelarzy jest
oczywiste, że pszczoły gromadzą na plastrze miód nad czerwiem
oraz dookoła niego, a w gnieździe na jego skrajnych ramkach, to
jednak nie każdy ma świadomość, że to właśnie tam występują
newralgiczne miejsca, które mogą doprowadzić do wybudowania
kolejnych nierównych plastrów. Trzeba wiedzieć, że każdy kolejny
plaster będzie miał jeszcze bardziej pogłębione krzywizny.
Jedną z głównych zasad tworzenia
nowych plastrów jest budowanie ich wzdłuż (równolegle) do już
istniejących, przy zachowaniu stałej odległości, wynoszącej
około 8 – 10 milimetrów (z angielskiego tzw. bee space - w
tłumaczeniu: „przestrzeń dla pszczół”). Odkrycie tej zasady
pozwoliło na gwałtowny rozwój nowoczesnego pszczelarstwa w XIX
wieku, gdyż stało się przyczynkiem do opracowania nowoczesnego ula
ramkowego przez Lorenzo Langstrotha. Wielu badaczy podawało ten
wymiar nawet do setnej części milimetra. I choć twierdzili, że
wymiar ten jest stały i niezmienny, to jednak dziś wiemy, że może
być on właściwy dla danego rozmiaru (wielkości) owadów. Jest to
mniej więcej odstęp określany przez pszczelarzy odległością „na
dwie pszczoły”. Kolejny plaster odbudowany będzie w takim
odstępie od poprzedniego, aby osie plastrów znajdowały się w
odległości wynoszącej sumę dwóch głębokości komórek plus bee
space. Dystans między osiami plastrów będzie więc wynosić
średnio około 32 mm w przypadku tzw. „małej pszczoły”, czy
też około 35 – 36 mm, w przypadku pszczoły pochodzącej z
plastra z komórką 5.4 mm. Liczby te determinują wymiary naszych
uli. To przecież 35 – 36 milimetrów na plaster wraz z bee
space po bokach daje przy 10 ramkach właśnie wymiar
wielkopolskiego kwadratu (37,5x37,5 cm). Przy tzw. „małej
pszczole” w standardowym korpusie mieści się natomiast 11 ramek –
tak jak w moich ulach.
Pszczoły rozpoczynają budowę plastra
od kilku
„języków”, które następnie łączą w cały plaster
|
W ramach dygresji dodam, że w swojej
praktyce pszczelarskiej zauważyłem, że zachowanie wspomnianych w
artykule odległości między plastrami, jest bardzo istotne dla
pszczelego (i nie tylko pszczelego) „samopoczucia”. Jeżeli
bowiem plastry w części gniazdowej oddali się od siebie na
odległości większe niż bee space, znacząco wzrasta
rozdrażnienie pszczół, objawiające się wzmożoną obronnością.
Za miesiąc kolejna część.