Stuptuty stają się podstawą mojego pszczelarstwa. Na równi z kapeluszem i podkurzaczem. I faktycznie ostatnio je zakładam do pszczół. Po doświadczeniach z ostatniego weekendu, uznałem, że będę to robił dopóki nie będę miał w każdym ulu czerwiącej matki. Ale do rzeczy.
Niestety wiosna nam się zepsuła, pogoda nie dopisuje, a pszczoły przez to są "gorsze", choć już i tak są złe przez moje działania. Jakby tego było mało, z uwagi na obawy sąsiadów musiałem pszczoły wywieźć jakiś czas temu spod domu. Przewiozłem 4 rodziny na działkę przyjaciół i liczyłem, że tam pszczółki się zadomowią. Niestety trochę się przeliczyłem. Pszczoły nie lubią stresu. Mogą wtedy zrobić głupie rzeczy. Do tego pogoda nie sprzyja unasiennieniu matek. Połączenie A z B daje nam zabicie matek przez rodziny (lub ich śmierć w transporcie)... Wszystkie 4 rodziny, które wywiozłem, 8 dni (chyba) po wywózce w czasie przeglądu okazały się bezmatkami... A na pewno przed wywiezieniem w każdej matka była, choć tylko w jednej była czerwiąca. Resztę po prostu wywiozłem, bo musiałem. W takim stanie w jakim były.
Chociaż w dwóch rodzinach teoretycznie mogą być matki, tylko nie unasiennione... z uwagi na kiepską pogodę... To byłoby chyba jeszcze gorsze, bo gdyby pszczółki miały takie matki, to być może nie w głowach byłoby im pielęgnowanie mateczników, a może i nawet by je zniszczyły. Na szczęście jedna rodzina miała sporo czerwiu i praktycznie jeden odbudowany korpus... żeby było śmieszniej odbudowany pod kątem 45 stopni do układu ramek. Był to pakiet ze starą matką z jednej z kupionych rodzin. I to właśnie w tej rodzinie na szczęście znalazłem mateczniki. Niestety - jak już pisałem wcześniej moje pszczółki są wyjątkowo złe gdy bronią swoich mateczników... Wiem, wiem... ten akapit jest dość "rwany" i nie zachowuje ciągu logicznego wypowiedzi... Ale takie też są moje wspomnienia tegoż przeglądu i dlatego Czytelnik będzie musiał jakoś poskładać ciąg zdarzeń sam z tych kawałków... Pszczoły były tak wściekłe, w sposób jakiego jeszcze chyba nie doświadczyłem. Wynikiem tegoż przeglądu było 29 odliczonych żądeł przez prawą skarpetkę i 14 przez lewą. Wysypałem po przeglądzie podobną ilość pogniecionych pszczół z moich butów roboczych, w których wtedy byłem, a które zapewne z uwagi na swój utrwalony przez długoletnią pracę zapach pobudzały pszczoły do ataku. Na myśl o moich "waniających" butach roboczych, co słabszych nerwów Czytelnik zapewne już mdleje... ale to było nic w porównaniu z jadem sączącym się przez skarpetki. Do tamtych żądeł trzeba było doliczyć kilka - na szczęście niewiele - "strzałów" w uda i ramiona. Łącznie doszło pewnie do około 50 żądeł tamtego dnia. Ale udało mi się wyjąć - a raczej wyrwać - po kawałku odbudowanej przekątnie woszczyzny z czerwiem zasklepionym i matecznikami do dwóch z pozostałych trzech rodzin. Czwarta - czy też trzecia z trzech pozostałych - z tego co pamiętam, była jednym z moich pakiecików do której podałem matecznik i w której stwierdziłem wygryzioną matkę. Nie dałem radę jej ratować, bo pewnie zginąłbym na miejscu gdybym został tam chwilę dłużej. Do tego w tej rodzinie dominowały trutnie. Uznałem, że przy garstce robotnic, bezmatku i sypiących się igłach w kostki, nie będę ratował rodziny, która i tak pewnie nie miałaby wiele szans... Żałuję jej, ale nie chciałem już tam zostać ani chwili dłużej. Mam nadzieję, że matki wygryzą się kiedy pogoda pozwoli im się unasiennić i uda się uratować wspomniane trzy z tych rodzin.
Jeżeli chodzi o inne pszczółki to dziś ostatecznie wywiozłem resztę mikrorodzinek spod domu. Z 4 mikropakiecików ostatecznie zrobiły się dwie, z czego w jednej od paru dni czerwi przepiękna matka-gigant. Przyznam, że tak dużej matki jeszcze nie widziałem. W drugiej rodzince jest nieczerwiąca matka z krótkim odwłokiem. Rodzina dostała rameczkę jajek i młodych larw. Zobaczymy czy założy mateczniki, czy też będzie trzymać przy życiu tą matkę, na której czerwienie ja raczej już nie liczę... W razie czego za parę dni, jak skończą się deszcze, a pogoda się poprawi dorzucę rodzince jakiegoś czerwiu na wygryzieniu i może kolejną rameczkę z jajkami, a tą matkę im zabiorę. Niestety pogoda jest zła od tak długiego czasu, że część matek nie zdoła się pewnie unasiennić...
Trzy z innych mikrorodzinek, których zrobiłem sporo, padły. A może pszczoły rozleciały się po innych ulach? Bo uliki w każdym razie były puste. Reszta jakoś sobie radzi, choć co do 2 nie jestem pewny czy mają czerwiące matki... A ile teraz mam tych rodzin? Nie wiem już sam, bo się zgubiłem, ale paręnaście... W większości to rodziny wielkości mniejszych czy większych odkładów. 2 rodziny są dość "solidne" jak na te podziały, które robiłem i może uda się, że wezmę z nich po 2 słoiczki miodu w lecie. Reszta zapewne spokojnie da radę się odbudować do końca roku. Może dadzą po ramce nawłoci? Niestety "walka" z dziką zabudową i wycofywanie starych ramek pozbawiło pszczoły tak cennej w czasie rozwoju woszczyzny. Muszą na nowo odbudować gniazda i pewnie nie dadzą rady już tego zrobić na tyle prężnie i szybko, żebym miał z nich miodową "pociechę" w tym roku. Ale to nie ważne. Plan był mniej więcej taki, żeby potroić liczbę rodzin odpuszczając miód. I mniej więcej się to udało, choć gdyby pogoda się nie zepsuła matki, z tych rodzinek, które nie przetrwały, z większą dozą prawdopodobieństwa by się unasieniły i być może przetrwałoby ich więcej. Teraz najważniejsze jest to, żeby pogoda się poprawiła i żeby rodzinki zaczęły stabilizować swój żywot oraz żeby pszczelarz przestał im przeszkadzać. Wycierpiały od niego już wystarczająco wiele w tym roku!
STRONA O MOICH PRÓBACH PROWADZENIA PASIEKI BEZ ZWALCZANIA DRĘCZA PSZCZELEGO
(VARROA DESTRUCTOR)
wtorek, 26 maja 2015
wtorek, 19 maja 2015
Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo...
No i cóż... tym razem postanowiłem zatytułować post cytatem największego filozofa pszczelarstwa - Kubusia Puchatka - który w jednym zdaniu zawarł wszystkie wątpliwości pszczelarstwa. Bo faktycznie, po krótkich, tegorocznych doświadczeniach mam bardzo dużo - ciekawych dla mnie - obserwacji na temat półdzikich pszczół rojowych, jakie udało mi się kupić.
Pierwsza sprawa jaką zobaczyłem, to niesamowity rozwój rodzin. Pszczoły są "kopalnią wosku" i mają niesamowitą witalność... Po otwarciu daszka mają tyle świeżej woszczyzny, że nie mają czasu "pomalować" jej na żółto... Po tygodniu czy 10 dniach, pół korpusu białego wosku to norma. A pszczoły chyba mnożą się przez podział, bo nie wiem skąd tyle pszczół mogłoby się pojawić... Jak ja to widzę to ciężko byłoby im zdążyć przejść cały cykl rozwoju czerwiu... a jednak!
Druga sprawa to półdziki charakter pszczelego Feng Shui. Te pszczoły nie dają się utrzymać w ramkach bez węzy! Prawdopodobnie jest to skutek wyjątkowej dynamiki... po prostu nie ma kiedy prostować tego co zaczną wyginać. Zanim zaglądnę do ula one mają już rozpoczęty trzeci, albo i czwarty plaster. A jak wiadomo z każdym kolejnym krzywizna się pogłębia. W każdym razie zaostrzone w szpic ramki nie stanową dla nich żadnej bariery. Oczywiście zaczynają na tym szpicu, ale potem robią co im w duszy gra. To może i jest pewna wada, bo tracę zalety pracy w ulu ramkowym, ale cóż - skoro są na czystym wosku, na moich ramkach i w moich korpusach to jak wszystko polepią powiem : "trudno". Będę pracował korpusami, a nie ramkami i tyle. Oczywiście utrudni mi to tworzenie odkładów, miodobranie, przeglądy... Ale trudno - skoro mają czysty wosk, to muszę zaakceptować ich inżynierską fantazję i zobaczyć jak się pracuje z taką półdziką zabudową. Ciekawe tylko kiedy pszczoły się uspokoją z tą budową. W zeszłym roku moje pszczoły budowały nawet jeszcze we wrześniu - być może te, z racji innej "rasy", będą kończyć budowę wcześniej. Pożyjemy zobaczymy.
O instynkcie obronnym tej pszczółki pisałem już wcześniej. Ale ta pszczoła na prawdę nie jest "zła". Po prostu udało mi się ją zdenerwować... Nie jestem z tego dumny, ale takie postępowanie, jakie opisywałem, uznałem za konieczność w celu rozmnożenia pszczółek i zejścia ze starych ramek. Nie dalej jak wczoraj byłem zawieźć parę moich uli do pszczelarza, od którego kupowałem rodziny, licząc na to, że odbiorę je zapszczelone rójkami za jakiś czas... I choć staliśmy i rozmawialiśmy długo w bliskim oddaleniu od jego pasieki (nawet 2 - 3 metry od najbliższego ula), żadna pszczoła mnie nie użądliła. Jak widać kiedy mają stabilne środowisko ("swój" nienaruszony dom i czerwiącą matkę) to nie w głowie im żądlenie!
Niestety z uwagi na to, że pszczoły tak mocno zdenerwowałem - jak już pisałem w poście poprzednim - dały się we znaki sąsiadom. Po jednym z użądleń, których w ostatnich 3 tygodniach było sporo więcej niż przez ostatnie 2 lata, sąsiadka z mocną opuchlizną trafiła do lekarza, który wystraszył ją historiami o zagrożeniu życia i opowieściami, że przy kolejnym użądleniu może być źle. Na skutek tego pszczoły muszą zniknąć całkowicie spod domu... Cóż... Zapszczeliłem już pasieczysko nr 3 (4 małe rodziny, w tym jeden pakiet ze starą matką i jedna z rójek, która niespodziewanie wyszła z ula), lada dzień zapszczelę pasieczysko nr 4 (4 rodzinki weselne wzmocnione pszczołą z nalotów po usunięciu największych uli, a także 2 nowe odkłady), a pasieczysko nr 1 niestety przestanie istnieć. Mam nadzieję, że nie na zawsze, ale muszę się z tym liczyć...
Moja pszczoła według mnie jest dość miodna. Z pierwszego miodobrania (a pożytki wiosenne - w tym rzepak - jeszcze trwają), czyszcząc stare ramki, wziąłem już więcej miodu niż za cały poprzedni rok. Oczywiście czyściłem ramki pozbawione czerwiu i praktycznie do zera, a rodziny (jako że nie miały czerwiu i dopiero wychowywały matki) dostały tylko trochę syty na start. Pozbawiłem je więc tego żelaznego zapasu, który mieć powinny, ale z drugiej strony pogoda i pożytki dopisują, a z racji braku czerwiu rodziny nie wymagają też tak wiele pokarmu. Trzymam rękę na pulsie i w razie potrzeby dostaną kolejną porcję przerobionego pokarmu, albo trochę ciasta cukrowego. W jakiejś części pewnie też ten "miód" jest zafałszowany, bo na starych ramkach było trochę przerobionego syropu cukrowego. Ale trudno. Ten miód nie jest na sprzedaż, na mój smak nie czuć w nim zafałszowania - a ... "darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby".
Niewątpliwie rojliwość tej pszczoły jest znaczna. Pan od którego brałem rodziny powiedział, że z około 25 - 30 rodzin, jakie stale utrzymuje, ma z reguły 45 - 50 rojów rocznie. Czyli średnia to prawie dwa roje na rodzinę rocznie... I muszę przyznać, że u mnie - nie wiem skąd, jak i dlaczego - też wyszły co najmniej 2 rójki! Obydwie złapałem, mam nadzieję, że mają się dobrze, bo wywiozłem je poza pasiekę. Może nie uciekły? Nie wiem dlaczego te rójki wyszły... rodziny ze starymi matkami nie są potężne, a macierzaki nie miały czerwiu, zostały osłabione zabraniem części pszczoły, a teoretycznie matki nie podjęły jeszcze czerwienia... Mimo to rójki wyszły. Czy wyszło ich więcej? Nie wiem... Niech idą w świat, jeżeli tylko mają na to ochotę! Byle tylko trafiły do pszczelarza-trzymacza, który zachowa te matki przy życiu, bo naprawdę warto! W zeszłym roku nie miałem tak fantastycznych pszczół!
Pierwsza sprawa jaką zobaczyłem, to niesamowity rozwój rodzin. Pszczoły są "kopalnią wosku" i mają niesamowitą witalność... Po otwarciu daszka mają tyle świeżej woszczyzny, że nie mają czasu "pomalować" jej na żółto... Po tygodniu czy 10 dniach, pół korpusu białego wosku to norma. A pszczoły chyba mnożą się przez podział, bo nie wiem skąd tyle pszczół mogłoby się pojawić... Jak ja to widzę to ciężko byłoby im zdążyć przejść cały cykl rozwoju czerwiu... a jednak!
Druga sprawa to półdziki charakter pszczelego Feng Shui. Te pszczoły nie dają się utrzymać w ramkach bez węzy! Prawdopodobnie jest to skutek wyjątkowej dynamiki... po prostu nie ma kiedy prostować tego co zaczną wyginać. Zanim zaglądnę do ula one mają już rozpoczęty trzeci, albo i czwarty plaster. A jak wiadomo z każdym kolejnym krzywizna się pogłębia. W każdym razie zaostrzone w szpic ramki nie stanową dla nich żadnej bariery. Oczywiście zaczynają na tym szpicu, ale potem robią co im w duszy gra. To może i jest pewna wada, bo tracę zalety pracy w ulu ramkowym, ale cóż - skoro są na czystym wosku, na moich ramkach i w moich korpusach to jak wszystko polepią powiem : "trudno". Będę pracował korpusami, a nie ramkami i tyle. Oczywiście utrudni mi to tworzenie odkładów, miodobranie, przeglądy... Ale trudno - skoro mają czysty wosk, to muszę zaakceptować ich inżynierską fantazję i zobaczyć jak się pracuje z taką półdziką zabudową. Ciekawe tylko kiedy pszczoły się uspokoją z tą budową. W zeszłym roku moje pszczoły budowały nawet jeszcze we wrześniu - być może te, z racji innej "rasy", będą kończyć budowę wcześniej. Pożyjemy zobaczymy.
O instynkcie obronnym tej pszczółki pisałem już wcześniej. Ale ta pszczoła na prawdę nie jest "zła". Po prostu udało mi się ją zdenerwować... Nie jestem z tego dumny, ale takie postępowanie, jakie opisywałem, uznałem za konieczność w celu rozmnożenia pszczółek i zejścia ze starych ramek. Nie dalej jak wczoraj byłem zawieźć parę moich uli do pszczelarza, od którego kupowałem rodziny, licząc na to, że odbiorę je zapszczelone rójkami za jakiś czas... I choć staliśmy i rozmawialiśmy długo w bliskim oddaleniu od jego pasieki (nawet 2 - 3 metry od najbliższego ula), żadna pszczoła mnie nie użądliła. Jak widać kiedy mają stabilne środowisko ("swój" nienaruszony dom i czerwiącą matkę) to nie w głowie im żądlenie!
Niestety z uwagi na to, że pszczoły tak mocno zdenerwowałem - jak już pisałem w poście poprzednim - dały się we znaki sąsiadom. Po jednym z użądleń, których w ostatnich 3 tygodniach było sporo więcej niż przez ostatnie 2 lata, sąsiadka z mocną opuchlizną trafiła do lekarza, który wystraszył ją historiami o zagrożeniu życia i opowieściami, że przy kolejnym użądleniu może być źle. Na skutek tego pszczoły muszą zniknąć całkowicie spod domu... Cóż... Zapszczeliłem już pasieczysko nr 3 (4 małe rodziny, w tym jeden pakiet ze starą matką i jedna z rójek, która niespodziewanie wyszła z ula), lada dzień zapszczelę pasieczysko nr 4 (4 rodzinki weselne wzmocnione pszczołą z nalotów po usunięciu największych uli, a także 2 nowe odkłady), a pasieczysko nr 1 niestety przestanie istnieć. Mam nadzieję, że nie na zawsze, ale muszę się z tym liczyć...
Moja pszczoła według mnie jest dość miodna. Z pierwszego miodobrania (a pożytki wiosenne - w tym rzepak - jeszcze trwają), czyszcząc stare ramki, wziąłem już więcej miodu niż za cały poprzedni rok. Oczywiście czyściłem ramki pozbawione czerwiu i praktycznie do zera, a rodziny (jako że nie miały czerwiu i dopiero wychowywały matki) dostały tylko trochę syty na start. Pozbawiłem je więc tego żelaznego zapasu, który mieć powinny, ale z drugiej strony pogoda i pożytki dopisują, a z racji braku czerwiu rodziny nie wymagają też tak wiele pokarmu. Trzymam rękę na pulsie i w razie potrzeby dostaną kolejną porcję przerobionego pokarmu, albo trochę ciasta cukrowego. W jakiejś części pewnie też ten "miód" jest zafałszowany, bo na starych ramkach było trochę przerobionego syropu cukrowego. Ale trudno. Ten miód nie jest na sprzedaż, na mój smak nie czuć w nim zafałszowania - a ... "darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby".
Niewątpliwie rojliwość tej pszczoły jest znaczna. Pan od którego brałem rodziny powiedział, że z około 25 - 30 rodzin, jakie stale utrzymuje, ma z reguły 45 - 50 rojów rocznie. Czyli średnia to prawie dwa roje na rodzinę rocznie... I muszę przyznać, że u mnie - nie wiem skąd, jak i dlaczego - też wyszły co najmniej 2 rójki! Obydwie złapałem, mam nadzieję, że mają się dobrze, bo wywiozłem je poza pasiekę. Może nie uciekły? Nie wiem dlaczego te rójki wyszły... rodziny ze starymi matkami nie są potężne, a macierzaki nie miały czerwiu, zostały osłabione zabraniem części pszczoły, a teoretycznie matki nie podjęły jeszcze czerwienia... Mimo to rójki wyszły. Czy wyszło ich więcej? Nie wiem... Niech idą w świat, jeżeli tylko mają na to ochotę! Byle tylko trafiły do pszczelarza-trzymacza, który zachowa te matki przy życiu, bo naprawdę warto! W zeszłym roku nie miałem tak fantastycznych pszczół!
wtorek, 12 maja 2015
Złe, niedobre Pszczółki! Złe!...
Ostatnio nie mam kiedy uzupełniać treści na stronie... a działo się! oj działo!
Niezależnie od tego, co przeczytasz poniżej, wiedz jedno: Moje pszczoły są fantastyczne! Jestem pod ich szczerym wrażeniem i mam niesamowitą satysfakcję i radość, że udało mi się (a raczej koledze Łukaszowi) je znaleźć! Przede wszystkim widzę dynamikę w ulu, widzę chęć życia, chęć rozbudowy, ruchliwość... Może zasugerowałem się tym, że szukałem takich pszczół i widzę je takimi, choć po prostu są ... złe? Oj, na pewno nie! Są po prostu bardziej "dzikie" niż te, które znałem z poprzednich lat. To pszczoły jakimi chciała je widzieć natura! I jakimi ja chcę je widzieć!... Choć może faktycznie nie widziałem jeszcze prawdziwie dzikich pszczół?...
Ale przejdźmy do ostatnich wydarzeń. Zgodnie z wpisem na blogu z końca kwietnia, wykonałem podziały rodzin. Zabrałem pakiety ze starymi matkami i pozostawiłem macierzaki do wychowu matek ratunkowych. "Problem" pojawił się kiedy chciałem przeglądać macierzaki, żeby wyciąć parę mateczników i zrobić kilka niewielkich rodzinek - od "półramkowych" rodzinek weselnych po dwuramkowe pakiety bez czerwiu. Pszczoły były wściekłe... Po zdjęciu daszków nie było jeszcze tak źle, ale przeglądanie ramek (oczywiście - jak zawsze w tej konstrukcji połączone z rozrywaniem dzikiej zabudowy), wycinanie mateczników, strzepywanie pszczół (lub zmiatanie z ramek na których stwierdziłem mateczniki) do nowych mikrorodzinek, to było zbyt wiele jak na ich nadwyrężoną cierpliwość!
Żądła sypały się na prawo i lewo! Przy pracy przy tych macierzakach dostałem łącznie chyba z 50 żądeł. Ponieważ do tej pory miałem dość spokojne pszczoły, a i pszczelarzem nie jestem tak długo, zacząłem się zastanawiać czy aby w te dwa dni nie dostałem więcej żądeł niż przez całe moje pszczelarzenie do tej pory! Moje rodziny bez matek były niesamowicie pobudzone - pszczoły atakowały co tylko się ruszało - mnie, moje psy i ... sąsiadów. Do tego po przeglądzie przez 2 dni nie mogły się uspokoić i szukały sobie "ofiar" na mojej działce lub na działce sąsiadów... Cóż, dobrze, że podchodzą do tego na luzie, ale obiecałem im kategorycznie, że te pszczoły wywiozę. Już szukam (i chyba znalazłem) dla nich nowego miejsca i jak tylko pojawią się jajeczka od młodych matek, w pierwszy wolny dzień zamierzam zacząć je wywozić.
Co ciekawe pakiety ze starymi matkami to niesamowicie łagodne "baranki" - przy przeglądzie (nawet dość ingerującym w gniazdo, bo w jednym przypadku odłamał się plaster, który musiałem spod 3 ramek usuwać) nawet nie chciały się wzbijać, już nie mówiąc o atakowaniu. Widać, po prostu natura tych pszczół jest taka, że bez matki tną co tylko widzą. Ale ja im się nie dziwię. To ja je zaatakowałem, a nie one mnie. Tak to widzę i zapewne tak to widzą one. Mam nadzieję, że mi wybaczą tą rewolucję, którą im urządziłem. Muszę też dodać na ich usprawiedliwienie, że terminy wygryzania matek, akurat wypadły w trochę burzowych dniach - było duszno i pochmurno. Pszczoły tego nie lubią...
Wczoraj zaglądnąłem do stworzonych mikrorodzinek. W 4 z 6 zobaczyłem matki - w jednej jest praktycznie cała czarna matka, bez brązowych łatek. Jest przepiękna - wcześniej takiej nie miałem. W jednej z rodzinek nie stwierdziłem matki, choć mój jedyny ulik weselny uniemożliwił mi zrobienie dokładnego przeglądu, a akurat w nim pszczoły było więcej - ale tam za to stwierdziłem 3 młode mateczniki. Czyżby od razu cicha wymiana? W jednej rodzinie mateczniki były niewygryzione, a pszczoły na nich nie siedziały. Pewnie matki zamarły... Do tych rodzinek podałem mateczniki z ostatniej rodziny, którą podzieliłem tydzień po innych. Z niej matki powinny wygryźć się w najbliższy weekend.
Nie wiem czy wygryzione matki zdążyły się już unasiennić, ale na razie nie podjęły czerwienia - w każdym razie nie widziałem jajeczek. Mają też szczupłe odwłoki. Rodzinki wymagają wzmocnienia... Mają raptem po garstce pszczół. Jak tylko pojawią się jajka będę musiał trochę pokombinować - prawdopodobnie trzeba będzie zrobić naloty, ale dodać też trochę młodej pszczoły, lub czerwiu na wygryzieniu, bo pszczoły z nalotów pewnie nie pożyłyby dłużej niż tydzień czy dwa... A rodziny muszą mieć pszczołę co najmniej przez 3 tygodnie do wygryzienia pierwszych robotnic. Czekam na pogodę i jakąś wolną chwilę z końcem tygodnia, żeby ponownie przeglądnąć rodzinki - liczę wówczas na stwierdzenie jajeczek! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie należycie.
Niezależnie od tego, co przeczytasz poniżej, wiedz jedno: Moje pszczoły są fantastyczne! Jestem pod ich szczerym wrażeniem i mam niesamowitą satysfakcję i radość, że udało mi się (a raczej koledze Łukaszowi) je znaleźć! Przede wszystkim widzę dynamikę w ulu, widzę chęć życia, chęć rozbudowy, ruchliwość... Może zasugerowałem się tym, że szukałem takich pszczół i widzę je takimi, choć po prostu są ... złe? Oj, na pewno nie! Są po prostu bardziej "dzikie" niż te, które znałem z poprzednich lat. To pszczoły jakimi chciała je widzieć natura! I jakimi ja chcę je widzieć!... Choć może faktycznie nie widziałem jeszcze prawdziwie dzikich pszczół?...
Ale przejdźmy do ostatnich wydarzeń. Zgodnie z wpisem na blogu z końca kwietnia, wykonałem podziały rodzin. Zabrałem pakiety ze starymi matkami i pozostawiłem macierzaki do wychowu matek ratunkowych. "Problem" pojawił się kiedy chciałem przeglądać macierzaki, żeby wyciąć parę mateczników i zrobić kilka niewielkich rodzinek - od "półramkowych" rodzinek weselnych po dwuramkowe pakiety bez czerwiu. Pszczoły były wściekłe... Po zdjęciu daszków nie było jeszcze tak źle, ale przeglądanie ramek (oczywiście - jak zawsze w tej konstrukcji połączone z rozrywaniem dzikiej zabudowy), wycinanie mateczników, strzepywanie pszczół (lub zmiatanie z ramek na których stwierdziłem mateczniki) do nowych mikrorodzinek, to było zbyt wiele jak na ich nadwyrężoną cierpliwość!
Żądła sypały się na prawo i lewo! Przy pracy przy tych macierzakach dostałem łącznie chyba z 50 żądeł. Ponieważ do tej pory miałem dość spokojne pszczoły, a i pszczelarzem nie jestem tak długo, zacząłem się zastanawiać czy aby w te dwa dni nie dostałem więcej żądeł niż przez całe moje pszczelarzenie do tej pory! Moje rodziny bez matek były niesamowicie pobudzone - pszczoły atakowały co tylko się ruszało - mnie, moje psy i ... sąsiadów. Do tego po przeglądzie przez 2 dni nie mogły się uspokoić i szukały sobie "ofiar" na mojej działce lub na działce sąsiadów... Cóż, dobrze, że podchodzą do tego na luzie, ale obiecałem im kategorycznie, że te pszczoły wywiozę. Już szukam (i chyba znalazłem) dla nich nowego miejsca i jak tylko pojawią się jajeczka od młodych matek, w pierwszy wolny dzień zamierzam zacząć je wywozić.
oderwany plaster w jednym z pakietów ze starą matką - tu było trochę poprawiania, żeby podrównać plaster w ramkach |
Wczoraj zaglądnąłem do stworzonych mikrorodzinek. W 4 z 6 zobaczyłem matki - w jednej jest praktycznie cała czarna matka, bez brązowych łatek. Jest przepiękna - wcześniej takiej nie miałem. W jednej z rodzinek nie stwierdziłem matki, choć mój jedyny ulik weselny uniemożliwił mi zrobienie dokładnego przeglądu, a akurat w nim pszczoły było więcej - ale tam za to stwierdziłem 3 młode mateczniki. Czyżby od razu cicha wymiana? W jednej rodzinie mateczniki były niewygryzione, a pszczoły na nich nie siedziały. Pewnie matki zamarły... Do tych rodzinek podałem mateczniki z ostatniej rodziny, którą podzieliłem tydzień po innych. Z niej matki powinny wygryźć się w najbliższy weekend.
Nie wiem czy wygryzione matki zdążyły się już unasiennić, ale na razie nie podjęły czerwienia - w każdym razie nie widziałem jajeczek. Mają też szczupłe odwłoki. Rodzinki wymagają wzmocnienia... Mają raptem po garstce pszczół. Jak tylko pojawią się jajka będę musiał trochę pokombinować - prawdopodobnie trzeba będzie zrobić naloty, ale dodać też trochę młodej pszczoły, lub czerwiu na wygryzieniu, bo pszczoły z nalotów pewnie nie pożyłyby dłużej niż tydzień czy dwa... A rodziny muszą mieć pszczołę co najmniej przez 3 tygodnie do wygryzienia pierwszych robotnic. Czekam na pogodę i jakąś wolną chwilę z końcem tygodnia, żeby ponownie przeglądnąć rodzinki - liczę wówczas na stwierdzenie jajeczek! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie należycie.
piątek, 1 maja 2015
Kłoda
Dawno już nie zamieszczałem żadnego postu w kategorii "moje pszczelarstwo" - i najwyższy czas to zmienić.
Dziś praktycznie cały dzień przygotowywałem kłodę - a raczej 2 kłody - na przyjęcie pszczół, które mam nadzieję nastąpi lada dzień lub tydzień. Ale zacznijmy od początku.
W zeszłym roku 11 sierpnia w naszym rejonie była potężna wichura. Był to dzień, w którym byłem w szpitalu, bo akurat wtedy wstawiano mi ścięgna do 2 palców. Tamtego dnia deszcz padał praktycznie poziomo, a woda nawet lała się nam do domu przez ściany ...
U jednego z sąsiadów ze wsi, w czasie tej wichury, powalonych (lub połamanych) zostało kilka drzew. Po tej wichurze uznał, że nie będzie ryzykował, że ktoś w przyszłości zgninie i zrobił przegląd drzew na swojej działce. Kilka było już pustych w środku i wypróchniałych... Niezmiernie żal mi starych drzew. Co do zasady jestem wrogiem wycinania drzewa tylko dlatego, że jest duże i zupełnie nie rozumiem tego irracjonalnego lęku przed drzewami jaki przejawia 90 % ludzi... Skutek jest taki, że nie ma już prawie nigdzie tych wielkich i dostojnych okazów, które pamiętają jeszcze zaborców.
Ale tego sąsiada rozumiem, bo faktycznie usuwał tylko te drzewa, które nie miały się już najlepiej, a z racji wieku i rozmiarów faktycznie mogły spowodować jakieś nieszczęście. Ponieważ ma on praktycznie park, a nie "działkę" w tradycyjnym rozumieniu, to tych drzew była cała masa. Ale wówczas nie wiedziałem nawet że drzewa usuwał, kiedy i po co... Zresztą wówczas go jeszcze nie poznałem.
Przed połową kwietnia bieżącego roku, jadąc wzdłuż ogrodzenia tegoż pana, zauważyłem, że na małej skarpie przy jego ogrodzeniu leży kłoda... pusta w środku, wypróchniała. Uznałem, że muszę przynajmniej spróbować ją zdobyć. Skoro leży, może znaczy, że nie jest mu potrzebna? Przy okazji zagadnąłem go o to i zdecydował się podarować mi tą kłodę. Dziękuję!
Kłoda z drogi nie wyglądała tak okazale jak z odległości paru kroków. Okazało się, że był to stary jesion. Kłoda miała około 2 metry długości i ponad 90 cm średnicy - praktycznie cały środek był wypróchniały. Ponieważ była ogromna zdecydowałem się, podzielić ją na dwie. Wyszły długie (wysokie) na 1 metr, trochę musiałem odciąć aby wyrównać. Dzięki uprzejmości poznanych przy okazji ludzi, zajmujących się powalonymi i wyciętymi drzewami, udało mi się przetransportować kłodę do domu.
Jeszcze tamtego dnia (było to 25 kwietnia) odczyściłem wnętrze kłody z odpadającego próchna. Oczywiście nie zamierzałem czyścić całkowicie do "zdrowego" drzewa. Podczyściłem tylko to, co odpadało przy mocniejszym dotknięciu. Dla pszczół nie będzie to stanowić problemu - zgodnie z moją wiedzą próchno na ścianach na pewno nie będzie im przeszkadzać...
W dniu dzisiejszym podjąłem się ukończenia tematu kłody... Musiałem jeszcze podrównać kłody, żeby dało się zamknąć otwory z dwóch stron deskami. "Dennice" zrobiłem z desek grubości 3,2 cm - oczywiście nie było mowy o czyszczeniu desek. Przykręciłem je po prostu do pnia, w taki sposób, żeby stanowiły mniej więcej szczelne dno.
Na górę kłody - nazwijmy to na "powałkę" - wykorzystałem deski ze starej palety, która leżała już od paru lat "pod chmurką". Do tych desek pszczoły będą doklejać dzikie plastry. Specjalnie chciałem, żeby miały podpróchniałe deski - mam tylko nadzieję, że ta paleta nie była nasączana jakąś chemią... a jeżeli nawet, to pewnie było to wiele lat temu i przez deszcze i śniegi wszystko już się wypłukało.
A potem zostało już tylko wyciąć dziurę (wlot) - oczywiście zrobiłem to w górnej części kłody - i czymś przykryć nowe pszczele domy. Daszki na razie są zupełnie prowizoryczne - zbiłem po prostu parę desek razem i przykryłem je papą... Nie wiem kiedy uda mi się dorobić (czy pewnie zamówić, bo raczej sam nie będę ich robił) daszki docelowe - chciałbym szybko, ale nie wiem jak będzie... Chciałbym, żeby był to daszek okrągły i "zaostrzony" - być może po wykonaniu obłożę go jeszcze wikliną lub suszona trzciną - to pokaże przyszłość. Ten prowizoryczny daszek, który dziś wykonałem, ma po prostu umożliwić mi "zapszczelenie" tych kłód w szybkim terminie. Mam nadzieję, że pszczoły pojawią się w nich już niedługo - a jak dobrze pójdzie to w jednej z nich znajdą się po planowanym poniedziałkowym przeglądzie. Do drugiej chciałbym osadzić rójkę z tego samego źródła, z którego przywiozłem pszczoły wiosną. Od dziś w każdym razie kłody stoją na swoim docelowym miejscu. Mam nadzieję, że pszczołom się spodobają!
Dziś praktycznie cały dzień przygotowywałem kłodę - a raczej 2 kłody - na przyjęcie pszczół, które mam nadzieję nastąpi lada dzień lub tydzień. Ale zacznijmy od początku.
W zeszłym roku 11 sierpnia w naszym rejonie była potężna wichura. Był to dzień, w którym byłem w szpitalu, bo akurat wtedy wstawiano mi ścięgna do 2 palców. Tamtego dnia deszcz padał praktycznie poziomo, a woda nawet lała się nam do domu przez ściany ...
U jednego z sąsiadów ze wsi, w czasie tej wichury, powalonych (lub połamanych) zostało kilka drzew. Po tej wichurze uznał, że nie będzie ryzykował, że ktoś w przyszłości zgninie i zrobił przegląd drzew na swojej działce. Kilka było już pustych w środku i wypróchniałych... Niezmiernie żal mi starych drzew. Co do zasady jestem wrogiem wycinania drzewa tylko dlatego, że jest duże i zupełnie nie rozumiem tego irracjonalnego lęku przed drzewami jaki przejawia 90 % ludzi... Skutek jest taki, że nie ma już prawie nigdzie tych wielkich i dostojnych okazów, które pamiętają jeszcze zaborców.
Ale tego sąsiada rozumiem, bo faktycznie usuwał tylko te drzewa, które nie miały się już najlepiej, a z racji wieku i rozmiarów faktycznie mogły spowodować jakieś nieszczęście. Ponieważ ma on praktycznie park, a nie "działkę" w tradycyjnym rozumieniu, to tych drzew była cała masa. Ale wówczas nie wiedziałem nawet że drzewa usuwał, kiedy i po co... Zresztą wówczas go jeszcze nie poznałem.
Przed połową kwietnia bieżącego roku, jadąc wzdłuż ogrodzenia tegoż pana, zauważyłem, że na małej skarpie przy jego ogrodzeniu leży kłoda... pusta w środku, wypróchniała. Uznałem, że muszę przynajmniej spróbować ją zdobyć. Skoro leży, może znaczy, że nie jest mu potrzebna? Przy okazji zagadnąłem go o to i zdecydował się podarować mi tą kłodę. Dziękuję!
Jeszcze tamtego dnia (było to 25 kwietnia) odczyściłem wnętrze kłody z odpadającego próchna. Oczywiście nie zamierzałem czyścić całkowicie do "zdrowego" drzewa. Podczyściłem tylko to, co odpadało przy mocniejszym dotknięciu. Dla pszczół nie będzie to stanowić problemu - zgodnie z moją wiedzą próchno na ścianach na pewno nie będzie im przeszkadzać...
Kłody odczyszczone z grubsza we wnętrzu, wraz z tradycyjnymi narzędziami bartnika: siekierka Fiskars, piła łańcuchowa i motyczka do wydłubywania próchna... |
W dniu dzisiejszym podjąłem się ukończenia tematu kłody... Musiałem jeszcze podrównać kłody, żeby dało się zamknąć otwory z dwóch stron deskami. "Dennice" zrobiłem z desek grubości 3,2 cm - oczywiście nie było mowy o czyszczeniu desek. Przykręciłem je po prostu do pnia, w taki sposób, żeby stanowiły mniej więcej szczelne dno.
Na górę kłody - nazwijmy to na "powałkę" - wykorzystałem deski ze starej palety, która leżała już od paru lat "pod chmurką". Do tych desek pszczoły będą doklejać dzikie plastry. Specjalnie chciałem, żeby miały podpróchniałe deski - mam tylko nadzieję, że ta paleta nie była nasączana jakąś chemią... a jeżeli nawet, to pewnie było to wiele lat temu i przez deszcze i śniegi wszystko już się wypłukało.
A potem zostało już tylko wyciąć dziurę (wlot) - oczywiście zrobiłem to w górnej części kłody - i czymś przykryć nowe pszczele domy. Daszki na razie są zupełnie prowizoryczne - zbiłem po prostu parę desek razem i przykryłem je papą... Nie wiem kiedy uda mi się dorobić (czy pewnie zamówić, bo raczej sam nie będę ich robił) daszki docelowe - chciałbym szybko, ale nie wiem jak będzie... Chciałbym, żeby był to daszek okrągły i "zaostrzony" - być może po wykonaniu obłożę go jeszcze wikliną lub suszona trzciną - to pokaże przyszłość. Ten prowizoryczny daszek, który dziś wykonałem, ma po prostu umożliwić mi "zapszczelenie" tych kłód w szybkim terminie. Mam nadzieję, że pszczoły pojawią się w nich już niedługo - a jak dobrze pójdzie to w jednej z nich znajdą się po planowanym poniedziałkowym przeglądzie. Do drugiej chciałbym osadzić rójkę z tego samego źródła, z którego przywiozłem pszczoły wiosną. Od dziś w każdym razie kłody stoją na swoim docelowym miejscu. Mam nadzieję, że pszczołom się spodobają!
Kłody mają być zupełnie "bezobsługowe". Chcę w nich osadzić pszczoły i pozwolić im na wszystko czego tylko zapragną. Nie chcę tam zaglądać, nie planuję też brać z nich miodu, odkładów czy pakietów. Jeżeli kiedyś zmusi mnie do tego sytuacja (np. wszystkie inne pszczoły padną) być może uda się zdjąć część "powałki" i pobrać jakiś "odkład" lub pakiet. Ale co do zasady nie chciałbym tego robić. W kłodach pszczoły mają żyć jak chcą - bez mojej ingerencji. Niech będą wolne!
Subskrybuj:
Posty (Atom)