"Gdy rozpoczynałem zawodową karierę leśnika, tyle wiedziałem o sekretnym życiu drzew, ile rzeźnik o uczuciach zwierząt. Nowoczesna gospodarka leśna zajmuje się produkcją drewna, czytaj - wycinaniem drzew, a potem sadzeniem nowych. Podczas lektury czasopism fachowych można odnieść wrażenie, że dobro lasu jest o tyle godne uwagi, o ile jest konieczne z punktu widzenia jego optymalnej eksploatacji".
Czyż analogia do pszczół nie pojawia się sama? Przyznam, że jak przeczytałem te słowa wyobraziłem sobie stojącego nad otwartym ulem pszczelarza w zakrwawionym rzeźnickim fartuchu i z tasakiem w ręku...
Zacząłem od tego przemyślenia i cytatu, bo na tym chyba polega całe sedno sporu pomiędzy pszczelarstwem, które w uproszczeniu mogę nazwać "naturalnym" (przez takie rozumiem pszczelarstwo akcentujące dobro pszczół jako gatunku, a nie tylko producenta miodu, które przynajmniej na pewnym etapie musi uwzględnić porzucenie leczenia, zdanie się na naturalne instynkty i powrót do wielu dzikich cech, bo tylko takie umożliwią pszczole przetrwanie w naturze), a wysokowydajnym pszczelarstwem komercyjnym, w którym "dobro pszczół jest o tyle godne uwagi, o ile jest konieczne z punktu widzenia ich optymalnej eksploatacji". Doskonale rozumiem, że tak w pszczelarstwie, jak i w praktycznie każdej innej dziedzinie życia, ekonomia jest istotna i będzie ona podstawą sporej części naszych wyborów. Nie mam nikomu za złe (a nawet pewnie nie powinienem mieć do tego prawa), że z jakiegoś powodu uznaje, że "optymalna eksploatacja" jest istotniejsza niż "dobro", bo obie te wartości umie zrozumieć tylko na jeden jedyny z tysiąca możliwych sposobów. Mam natomiast daleko za złe wielu pszczelarzom, że nie potrafią się otworzyć na inne spojrzenie, na pszczelarską ekonomię uwzględniające wszelkie pszczele słabości, a także na tych, którzy obie te wymienione wartości rozumieją inaczej (a uznaję też, że do takich się zaliczam, wraz z jakąś grupką moich kolegów). Okazuje się więc, że w swoim (nie boję się użyć tego słowa) ograniczeniu intelektualnym co najmniej kilku pszczelarzy jest pełnych pychy, pogardy, chamstwa, czy prostactwa. Za takich mam tych, którzy w dyskusji (jaka by ona nie była) potrafią napisać takie słowa: "Nawet mi się nie chce czytać do końca Twoich bzdetów. Ucz się, ucz i jeszcze raz ucz, gówno wiesz i robisz zadymę jak był był pojebany." (cytat dosłowny - z przeproszeniem czytelników...)
Kilku innych natomiast po prostu nie potrafi lub nie chce intelektualnie dodać dwa do dwóch, bądź to będąc zaślepionymi przez zwykłą ludzką ignorancję, bądź przez "optymalną eksploatację", którą wyznają niczym pszczelarskiego bożka i która każe im właśnie spoglądać na dobro pszczół przez pryzmat swoich zbiorów miodu (tych najczęściej zwę: tytanami intelektu lub logiki). Pozwolę sobie podać parę przykładów takich właśnie pełnych tolerancji i zrozumienia postów oraz kilka "merytorycznych" wywodów logicznych:
- "To czysta głupota ubrana w pseudonaukowy bełkot.";
- "Czytaj sobie do woli , mnie to nie interesuje bo to szarlataneria." (to ostatnie jest na temat artykułu o epigenetyce w czasopiśmie może bardziej popularnym niż naukowym, autorstwa doktora nauk biologicznych, zresztą omawiającym podobny temat jak wcześniejsza publikacja dwójki innych doktorów, jednego z Uniwersytetu Stanforda, a drugiego z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego);
- "Głodzenie i mordowanie pszczół warrozą to nie metoda.";
- "To jest nieco czerstwa teoria bo już były próby hodowli nadludzi i nic dobrego dla ludzkości z tego nie wynikło." (rozumiem, że chodzi o "hodowlę" nadludzi do zapylania drzew niczym w Chinach?);
- "Gdyby to było takie proste to są ośrodki hodowlane dysponujące naukową kadrą i kasą przyprawiającą o zawrót głowy i nic nie wymyśliły , ani nie "zaprogramowały genetycznie" pszczół po swoje oczekiwania. Choć wiara w baśnie zawsze napędzała wyobraźnię maluczkich. W końcu na tej zasadzie działa totolotek.";
- "Niektóre działania człowieka są nieodwracalne i przykładów aż nadto. Warroza radzi sobie u nas lepiej niż w swojej ojczyźnie i nie jest temu winna pszczoła bo tak została stworzona i tak ukształtowały się jej geny przez miliony lat. Nie da się tego zmienić takimi infantylnymi metodami i hipotezami rodem z magla . Każdy chów "naturalny" prowadzi w końcu do tego co jest mi doskonale znane : pszczoły rojliwe, ostre , późno rozwijające się i mocno ograniczające czerwienie po lipie." (ot, dramat. takie pszczoły to przecież nie pszczoły i nie da się z nimi pracować. za to założę się, że każdy obruszy się gdy mu się powie, że zmienia pszczołę w niezdolny do życia twór dla własnego krótkowzrocznego interesu);
- "Założenie o głodzeniu rodzin jest na ten moment skrajnie niebezpieczne. Co z tego, że na 10 rodzin 2-3 wyjdą z tego obronną ręką jak 3 padną w pozostałych wybuchnie zgnilec... Wówczas i tak o kant doopy rozbić takie akcje. jak się chce trzymać pszczoły naturalnie to nie należy do takiego głodu doprowadzać, ale to już wymaga większej wyobraźni.";
-"Może właśnie oto chodzi , aby dobrze przegłodzić , a wtedy wszystkie choroby szybciej i lepiej działają.";
- "Mnie metoda "wolnych " nie interesuje i uważam to za skrajną głupotę wynikającą z pychy i braku elementarnej wiedzy , co aż bije po oczkach z każdego niemal postu.";
- "Porównywanie milionów lat ewolucji do bezmyślnych działań paru "hodofcóf" to nieporozumienie." (z tymi dwoma ostatnimi muszę się nawet zgodzić, choć zapewne diametralnie inaczej kieruję te słowa niż autor tych mądrości dziejowych);
- "Napisali, że uszkadza pancerz młodej pszczoły - dlatego leczy się końcem listopada - grudzień, gdzie młoda pszczoła już zdążyła się trochę zestarzeć." (uff... przecież starej nie może zaszkodzić!)
- "Pszczoły zakarmiły się na zimę same i zakładam, że to w dużej mierze wpłynęło na śmierć tych 9ciu rodzin, bo były bardzo spracowane. Po prostu nie przywykły do takiego działania i nie potrafiły odpowiednio rozłożyć pokarmu. Miały go dużo, ale strasznie porozrzucany."
UZUPEŁNIENIE
Choć i tak nie jestem w stanie przytoczyć wszystkich cytatów jakie znajdują się w internecie, to postanowiłem jednak zamieścić parę dodatkowych kwiatów, które wyrosły przez noc (dziwne, bo na polu mróz, a kwiaty rosną...).
- "1) jeśli fakty nie przystają do głoszonej teorii tym gorzej dla faktów
2) każdy organizm żywy zawleczony ze swej naturalnej szerokości i długości geograficznej w inną zachowuje się identycznie co do swych nawykówpod warunkiem, że może tam funkcjonować (taka np. palma kokosowa raczej nie przyjmie się na kole podbiegunowym)
3) pszczoły do Ameryki (siedliska naturalistów i promotorów tej nie do zrealizowania ideii) zostały zawleczone z Europy to oznacza
4) iż naturalnie wyselekcjonowane i odporne na warozę pszczoły amerykańskie (twierdzą, że je mają) dobrze by się zaaklimatyzowały w Europie, zamiast tego mamy wybieg taktyczny i zalecenie hodowli pszczół lokalnie - na mój tępy osąd sytuacji weryfikacja byłaby brutalną, taki pan Bush, którym lubi się podpierać jeden z Waszych speców handluje za to końmi fryzyjskimi i udziela płatnych wykładów, oczywiście prowadzi pasiekę, twierdzi, że nie leczy od warozy tu mu zwyczajnie nie wierzę
5) wielka szkoda, że książki najwyraźniej nie da się przetłumaczyć, ludzie w Polsce mimo wszystko nieco zacofani a mogliby czegoś się nauczyć i samemu dojść o zgrozo, że pan Bush proponuje właściwie uproszczenie pszczelarstwa, co mi się akurat podoba, zaś tzw samo nabywanie wrodzonej odporności rodzin zbywa komunałami
(...)próbowałem poczytać Wasze forum, ale nie da się, teksty np. o ile dobrze pamiętam genach braku naturalnej cukrożerności (co to za termin?!) przy planowym jak zrozumiałem głodzeniu i skażaniu warozą pszczół, wysadzają każdego zdrowo myślącego człowieka.
(...)brak pomocy pszczołom (w tym metodami mechanicznymi, substancjami organicznymi tzw lekką chemią) w utrzymaniu liczebności warroa na akceptowalnym poziomie to zagłada naszych wszystkich pszczół - takie są brutalne fakty i logikaprawdy można udawać, że się nie widzi ale z prawdą nikt nie jest w stanie wygrać " (o tak. to ostatnie jest zdanie jest ciekawe. ciekawe jest też że "pomoc" oferowana przez pszczelarzy przynosi skutki odwrotne. cóż, nam "wolnym" pozostaje tylko planowe głodzenie rodzin i celowe skażanie warrozą kolejnych uli...);
- "Nie bardzo rozumiem co Kol ma na myśli pisząc o nadmiernej eksploatacji pszczół . Nikt z nas raczej nie traktuje naszych pszczół sterydami aby były w stanie ciężej pracować . Same wiedzą co mają robić , nie człowiek je programował a sama natura . I poza wyjątkiem( pszczoła zimowa jesienią) możliwość pracy i zbiorów chociaż wyczerpuje pojedyncze osobniki ,to dla kolonii pszczelej jest przecież zbawienne . Nic tak nie eksplatuje pszczół jak bylejakość w leczeniu . Myślę że zwłaszcza pszczelarze doceniają i zauważają naturę , przynajmniej ogromna większość . Tylko to , że osobiście zdajemy sobie sprawę z potęgi natury oraz np z faktu nieuchronności śmierci nie oznacza że mamy przez tą bylejakość czy olewatorstwo kończyć mając dwadzieścia lat . Ale natura fakt jest potężna i kiedyś słońce przestanie świecić i dla nas oraz dla naszych i dzikich pszczół również . Tymczasem dopóki świeci nie szukajmy wroga w koledze czy sąsiedzie a lepiej w warrozie." (fakt, nie ma żadnej eksploatacji pszczół i to nie człowiek programuje coraz to wydajniejsze linie - sama natura to robi, a zwłaszcza w czasie sztucznego unasiennienia matek i powielanych tysiącami reproduktorek chowanych poprzez inbred. Przyroda robi dla nas kawał dobrej roboty... Na koniec dość pojednawcze zdanie - Ciekawe czemu tenże pszczelarz nie stosuje się do własnych rad?);
Cóż, okazuje się też (tym razem cytować nie zamierzam, a przytoczę tylko sens wypowiedzi), że kwasy nie szkodzą matkom pszczelim, bo przecież zanim zdąży się pokazać osłabienie, to mądry pszczelarz zabije je i zastąpi młodymi. Tak przecież postępuje się w dobrze pojętym interesie pszczół - dla ich dobra. Ta myśl doskonale oddana została przez Petera Wohllebena, autora "Sekretnego życia drzew" w analogii do lasu: "A ponieważ drzewa z takich lasów [produkcyjnych] nie mają możliwości się zestarzeć, gdyż wędrują do tartaku już w wieku stu lat, niemal się nie zauważa negatywnych skutków, jakie ponoszą na zdrowiu."
Na to któryś z kolegów słusznie podpytał autora złotej myśli, który jest który w tym stwierdzeniu. I okazuje się, że wróblem w garści, jest ta nieustannie doskonalona pszczoła w hodowli, pszczoła, która ma być odpowiedzią na wciąż za mało wydajną, wciąż za bardzo rojliwą, wciąż zbyt agresywną pszczołę, która ... niczym gołąb znajduje się na dachu... Ale skoro tamta jest na dachu, to czemu nie zostawiają jej w spokoju, tylko nieustannie od dziesiątków lat starają się ją wyrugować wróblem, który jak twierdzą siedzi sobie już w garści... ?
... i pewnie można by jeszcze długo znajdować "racjonalne" argumenty dlaczego sens ma selekcja pszczół na wysoką wydajność, trucie ich chemią czy traktowanie substancjami żrącymi, zalewanie cukrem na zimę, a metoda "wolnych" to nie metoda tylko głupota.
Widać z tego jak bardzo daleko jest do zrozumienia paru, wydawałoby się prostych przekazywanych myśli. W pszczelarskim umyśle to działa w taki sposób, że pszczelarz jest w stanie wybaczyć drugiemu pszczelarzowi każde działanie (pewnie nawet i zwyczajne świństwo), jeżeli to będzie podyktowane poszukiwaniem wydajnej gospodarki, wydajnej pszczoły, większego zysku, czy zwykłej ludzkiej wygody. Ale trudno wybaczyć komuś, że "gnoi pszczoły dla idiotycznej idei" zdrowego pszczelarstwa opartego na pszczole samodzielnej i zdolnej do życia w naturze. To jest poza zdolnościami wybaczenia i chyba po prostu nawet poza chęciami zrozumienia. Bo nie opiera się na zasadzie"optymalnej eksploatacji".
Mam świadomość, że sam nie jestem zupełnie bez winy w tym dyskursie, bo zwykłem nazywać ignorancję ignorancją, głupotę głupotą, idiotyzmy idiotyzmami, a kretynizmy kretynizmami. O przytoczonych powyżej cytatach powyżej mogę to wszystko śmiało i bez wahania powiedzieć. Wiem, nie powinienem tego robić. Nie umiem jednak przejść do porządku dziennego nad skalą bzdur i absurdów, które wylewają się z głów tytanów intelektu niczym ejakulat mądrości dziejowej. Niektórzy potrafią znosić te intelektualne obelgi dla części sapiens z naszego homo i śpią dzięki temu spokojniej, nie wdają się w konflikty, są nawet uznawani (bardzo często słusznie zresztą) za ludzi inteligentnych, z którymi warto podyskutować. Tacy jak ja są natomiast obwiniani za wszelkie konflikty jakie wybuchną. No cóż, niektórzy ludzie - i przyznaję się do bycia (za przeproszeniem) członkiem tej grupy - uznają, że głupotę należy piętnować. Ot nieważne. Pewnie prawda jest w środku.
Zmierzam do tego, że nie dyskutuję z wyborami ludzi - dyskutuję z kretynizmami jakie wypisują. Dyskutuję z tym, że w działach o pszczelarstwie naturalnym prym wiodą ci, którzy przekonują, że pestycydy nie są szkodliwe i można je stosować do woli - dla dobra pszczół i ku zadowoleniu nieświadomych niczego klientów kupujących miód.
Może to błąd, że przenoszę tu część tego, co można wyczytać w internecie w wypowiedziach pszczelarzy leczących na temat nieleczących i ich argumentów (niektórzy twierdzą, że przez to w jakiś sposób nobilituje się tych, którzy to piszą), ale uznałem, że "warto" pokazać co "druga strona" ma "mądrego" do powiedzenia.