środa, 11 listopada 2020

Model Ekspansji - rewizja po latach

Końcówka lata i jesień są dla mnie wyjątkowo pracowite. Ale dziś jest święto, a we wsi cicho... więc aż głupio włączać elektronarzędzia. Jest więc czas wrócić do bloga i nadrobić zaniedbania. 

W ostatnim czasie znów pojawiły się dyskusje na temat wyboru pewnych metod selekcji pszczół odpornych. Takie rzeczy oczywiście dzieją się okresowo: gdy pojawiają się nowe, zapalone do tematu osoby, jest tylko kwestią czasu, aż pojawią się dyskusje. I oczywiście każda sroka swój ogonek chwali. Ja wspierałem i wspieram każde działanie, które ma nas wszystkich przybliżyć do celu. Niezależnie od tego czy w mojej ocenie mają mniej czy więcej sensu. Jeżeli ktoś chce prowadzić selekcję na 2 rodzinach pszczelich - proszę bardzo, droga wolna; jeżeli ma to być z wykorzystaniem amitrazy - cóż, nie zabronię, bo zabronić nie mogę. Ale w dyskusji swoje powiem, bo takie moje prawo. Co najwyżej mogę ubolewać, że ktoś nie chce dołączyć się do już działającej współpracy, która pokazała już pewne drobne sukcesy. Jeżeli ktoś jednak chce zaczynać od zera, od tego co my mamy już za sobą (niezależnie od tego jak daleko nam jeszcze do właściwego celu), od wyszukiwania matek gdzieś na świecie, od ponownego przechodzenia przez podstawowy odsiew zupełnie nieprzystosowanych pszczół - jej/jego wola. 


W toku dyskusji nad metodami wracają czasem jak bumerang argumenty odnośnie tego, że "Model Ekspansji" niczego nie selekcjonuje. Ba, w ogóle nie można go stawiać obok działań hodowców. "Model ekspansji" - jak się dowiedziałem wczoraj - jest li tylko "romantyczną walką z lokalnymi kundelkami". Nie można go porównać do prawdziwej hodowli, która jest zawodem, a porównywanie tych dwóch zajęć do siebie byłoby "grubym nieporozumieniem". Zgadzam się w zupełności i cieszę się, że mojej działalności nikt nie porównuje do hodowli pszczół organizowanej przez zawodowców. Z całym szacunkiem dla zaangażowania, wiedzy i skrupulatności zawodowych hodowców, to właśnie ta działalność doprowadziła i doprowadza do coraz gorszego stanu pszczół. Oczywiście "hodowla" to tylko narzędzie. Można je też wykorzystać w słusznym celu. Czekam więc z niecierpliwością aż się to stanie. Jeżeli więc ktoś wskaże mi hodowcę, który to narzędzie w słusznym celu wykorzystuje, to będę niezmiernie wdzięczny i zadowolony, że wreszcie się coś zmienia. Znam kilka takich przypadków - żaden z nich nie prowadzi hodowli w Polsce. Oczywiście nie znam wszystkich hodowców (ba, odkąd zorientowałem się, że nie robią w zasadzie nic w kierunku jaki mnie interesuje, po prostu zająłem się swoją robotą i przestałem ich poszukiwać - bo to była strata czasu), nie znam ich metod - nie mogę więc generalizować. Będę bardziej niż szczęśliwy gdy ktoś dowiedzie mi, że jakiś hodowca podejmuje hodowlę lokalnych pszczół odpornych w Polsce. Czekam na to z niecierpliwością. Do tej pory się nie doczekałem i przyznam, że nie mam wielkiej nadziei. Ci, którzy gdzieś tam w ofercie mają pszczoły, które pochodzą z krócej lub dłużej nieleczonych populacji - zgodnie z moją wiedzą nie prowadzą dalej lokalnej selekcji. Pewnie czasem powielają to co mają, najczęściej leczą, bo boją się sprawdzić w boju, to co lata im na pasiekach. Najwyraźniej tyle w nich wiary i przekonania co do posiadanego materiału genetycznego i własnej nad nim pracy. Czy warto ten materiał od nich brać - choćby na start selekcji? Nie wiem, być może. Jeżeli jest to materiał, który gdzieś już coś przeszedł/pokazał, to na pewno warto spróbować. Co ja mówię... Zachęcam do tego z całego serca! Ale nie po to, żeby potem narzekać, że to wszystko ściema, bo pszczoły umarły. Kupić, rozmnożyć, pracować nad tym dalej lokalnie - licząc się z tym, że pszczoły sobie nie poradzą - z różnych powodów (o niektórych z nich będzie poniżej). Nie liczyłbym przy tym na gwarancję sukcesu, a raczej na (być może) zwiększone prawdopodobieństwo. Dlaczego? Bo przeżywalność pszczół jest czymś większym niż tylko to, co można przekazać genetycznie. Opiera się na pewnych mechanizmach, które - będąc tymi "genetycznymi" lub nie - muszą zostać na swój sposób włączone i utrzymywane na wysokich obrotach. Mówię tu przykładowo o reakcji immunologicznej na patogeny. Jeżeli więc weźmiemy najlepszy materiał genetyczny i potraktujemy go zgodnie z "najlepszymi" wzorcami pszczelarstwa nowoczesnego, to nie postawię na te pszczoły funta kłaków. Jeżeli też ktoś zamierza wyciągnąć z genetyki pszczół co tylko się da, utrwalać to przez inbredowanie, czy sztuczne unasiennienie, a potem takie reproduktorki leczyć, aby utrzymać osiągnięty "sukces" to... droga wolna. Mnie w to proszę nie mieszać. Jest to poza moim rozumieniem tego tematu. Z przyjemnością jednak zapoznam się z praktyką, o ile oczywiście ktoś poda mi choć jeden przykład, w którym to się udało i zadziałało. Nawet Juhani Lunden, który "igłą" utrwalał przecież kombinacje genetyczne, cały czas wystawiał swoje pszczoły na presje. Nie było tam leczenia reproduktorek, bo... to po prostu nie ma sensu. Ale to wolny kraj, każdy może robić to co chce (w granicach prawa).


O "modelu ekspansji" pisałem jeszcze w 2015 roku. O ile wówczas był to dla mnie model czysto teoretyczny (próbowałem go przecież stosować dopiero pierwszy sezon), to teraz mam już kilka lat praktyk za sobą. Dalej uważam go najlepszą metodę selekcji przeżywających pszczół z wykorzystaniem selekcji naturalnej. Metoda Erika Osterlunda, który pszczoły leczy gdy tego potrzebują, jest dla mnie numerem 2. Parę lat temu miałem w jego metodę mniejszą wiarę. Dziś Erik udowadnia mi, że się myliłem. Z tym zastrzeżeniem, że w międzyczasie dowiedziałem się, że podjął szeroką współpracę w swojej okolicy i nasycił region trutniami wywodzącymi się z kilkuset selekcjonowanych rodzin pszczelich. Nie dziesięciu, tylko kilkuset. Ale wróćmy do ekspansji, bo nie ma to być wpis o metodzie Erika, tylko rozważania o praktyce ostatnich lat stosowanego przeze mnie modelu selekcyjnego. 

W zasadzie podtrzymuję wszystkie wady i zalety modelu, które wspominałem we wpisie z 2015 roku. Muszę tylko wprost podkreślić (co czytelnicy mojego bloga wiedzą, bo o tym piszę często), że liczyłem na więcej w zakresie produkcji pasiecznej. Ale ta mniejsza/znikoma/ba... zerowa produkcja wynika też nie tylko z przyjętego modelu, ale i ze współpracy, którą podejmuję. W 2017 otrzymałem pomoc od Łukasza, która była mi wówczas bardzo potrzebna i okazała się dla mnie niezmiernie cenna. Chciałbym też wierzyć, że "wycisnąłem" z niej co się tylko da. Od tego czasu próbuję więc ten "dług" spłacić pomagając na miarę moich możliwości każdemu, kto tylko podejmuje z nami bliską współpracę i od 3 lat rozdaję corocznie około 20 - 25 % swojej pasieki. Zmierzam do tego, że przy tych samych zasobach moja pasieka bądź to mogłaby rosnąć szybciej, bądź też pszczoły mogłyby być utrzymywane w większej sile (co jest dla pszczelarza o wiele mniejszym kłopotem niż przy utrzymywaniu maluchów). Mam jednak nadzieję, że ta moja pomoc okaże się dla innych równie cenna jaką pomoc Łukasza była dla mnie i oby przyniosła też dalszy rozwój współpracy. 

Po latach praktyki podtrzymuję więc w zasadzie wszystkie teoretyczne przemyślenia o modelu ekspansji z 2015 roku. Z jedną różnicą, o czym już chyba wspominałem w innych wpisach: Naiwnością z mojej strony był sąd, że wszystkie rodziny, które przeżyją, w pierwszych latach będą się rozwijały prężnie i zdrowo - czyli "normalnie". Zakładałem, że z rodziny można zrobić kilka, do - w teorii - nawet kilkunastu małych rodzin. W teorii... wciąż to podtrzymuję. W praktyce pszczół bez leczenia okazało się to naiwnością i bzdurą. Popatrzmy hipotetycznie na 3 korpusy pszczół "na czarno" na pełnej ramce wielkopolskiej. Takie rodziny przy nowoczesnej gospodarce pasiecznej, to nic dziwnego. Powiedzmy, że mamy 10 ramek nabitych czerwiem, 10 ramek miodu i 10 ramek suszu, okresowo zapełnianego nakropem. Wszystko to roi się od pszczół. W "normalnej" gospodarce to nic dziwnego. W teorii nie ma żadnego problemu, żeby taką rodzinę podzielić na 10 rodzin składających się z 1 ramki czerwiu (z matecznikiem), 1 ramki miodu i 1 ramki osłonowej - wszystko "na czarno" obsiadane przez pszczoły. Taki odkład utworzony z początkiem maja, do zimy idzie w sile co najmniej 7 - 8 ramek pszczół "na czarno", a więc w sile biologicznej zupełnie wystarczającej do zimowania. Do tego spokojnie, jako jedenastą rodzinę, można by zrobić niewielki pakiet ze "starą" matką, który osiągnie podobną wielkość, jeżeli zapewnimy mu susz. Mała córka znajomej mojej żony powiedziała kiedyś, że chciałaby mieć termos, bo mogłaby sobie w nim nosić zupę do szkoły. Gdy już dostała termos powiedziała mamie: "No dobra, tylko skąd wziąć zupę?". Wracając do naszego hipotetycznego podziału hipotetycznej rodziny, pytanie nasuwa się samo: "no dobra, tylko skąd wziąć 3 korpusy pszczół na czarno?". Wcale nie twierdzę, że nie da się tego osiągnąć. Da się. Ale nie z każdą "przeżytą" rodziną. Co roku mam po kilka takich silniejszych - w pewnym etapie sezonu osiągają siłę około 4 moich korpusów "18" tek, co jest rozmiarem zbliżonym do tej hipotetycznej rodziny. W tym roku rodzinę "przedwojenną" podzieliłem - o ile pomnę - na 7, a rodzinę "R2-3" na bodaj 8 "małych" części. Problem jest w tym, że jeżeli zazimuję ponad 40 rodzin, to kolejnego roku takich czterokorpusowych rodzin nie mam 25 czy 30, ale 2 lub 3 i może drugie tyle bardzo zacnych rodzin, które nie pokazują żadnych problemów, ale nie osiągają więcej niż około 3 moje korpusy "18'tki". Inne rozwijają się z problemami lub bez nich, ale nie są w wystarczającej sile, żeby do szczytu sezonu zbliżyć się do dużych rozmiarów. Rzecz jasna, gdyby je "wytrzymać" dłużej, zapewne mogłyby jeszcze "ciut" wzrosnąć. A może dogoniłyby je problemy i zaczął się ich upadek, przed którym ratuje przerwa w czerwieniu i podział? Trudno powiedzieć. Na razie mam za mało zasobów na takie dziwne "eksperymenta" jak utrzymywanie rodzin w sile od początku do końca sezonu. Kto wie, być może inne rodziny, które odstają, mogłyby do końca lata również wzrosnąć do "zacnej" siły? One jednak także są dzielone w szczycie sezonu. Ot, po prostu w ramach "modelu ekspansji" dochodzące do siły rodziny są dzielone na odkłady. Czasem ze "swoją" genetyką, a czasem z genetyką tych "lepszych". 

Model ekspansji powoduje więc, że - przynajmniej w warunkach mojej pasieki - trudno mi jest wyłuskać wystarczająco zasobów, aby zarówno zapewnić odbudowę liczby rodzin i rozwój, jak i przeznaczyć wystarczająco pszczół do produkcji. Skromne zasoby mogłyby zostać wykorzystane w jednym lub drugim celu, a moje wybory zapewne najlepiej świadczą o tym jakie są moje priorytety. 



Prześledźmy więc praktykę ostatnich 3 lat (uśredniając):

- zimuję każdego roku po ponad 40 rodzin;

- przeżywa +/- 50% (wiosną 2020 było to ok. 40 %)

- z około 20, które przeżywa 5 - 6 jest w (bardzo) dobrym zdrowiu i kondycji, 8 - 10 jest w stanie średnim (lepszym lub gorszym), ale pewnie byłyby w stanie być względnie samowystarczalne i kolejne 5 - 6 jest rodzinami, które wychodzą z zimy z dużymi problemami lub w ogóle jako garstka pszczół;

- z tych zasobów w szczycie sezonu tworzę około 60 - 70 rodzin (statystyczny podział każdej jest więc mniej więcej na 3 części), z czego do zimy idzie ponad 40, paręnaście ląduje u innych, a dalsze wykruszają się z różnych powodów (kilka jest rabowanych, a gdy/jeśli traci się matka rodziny są łączone z innymi). 

- siła moich rodzin jest bardzo różna i zależy od wielu czynników. W ciągu sezonu mogę mieć na jednej pasiece rodzinę na 4 korpusach (przed podziałami) i obok ramkę pszczół z matecznikiem. Jako najsłabsze do zimy idą odkłady w rozmiarze około 6 - 7 ramek pszczół z czerwiem w sierpniu na minimum 4 ramkach - w tym co najmniej 3 z dużą jego ilością (wszystkie mniejsze odkłady są najczęściej zasilane, chyba że wystąpi osłabienie w samym końcu lata, wówczas taka rodzin(k)a zostaje w tej sile w jakiej jest).


Model ekspansji jest oczywiście metodą na swój sposób stałą. Chodzi po prostu o to, aby tworzyć więcej rodzin niż tak naprawdę chcemy i potrzebujemy aby mieć rezerwę na wypadek strat i aby długofalowo nasza populacja selekcjonowała się przy wykorzystaniu doboru naturalnego (w sztucznych warunkach pasieki). Sama ekspansja jednak może być różna w zależności od sezonu. Moim założeniem jest, aby osiągać pewien próg rozwoju liczebnego. Jeżeli daleko mi do tego progu (a tak bywa) staram się utworzyć więcej małych rodzin. Jeżeli osiągnę pewien stan stabilizacji, na pewno będę tworzył mniej, ale za to silniejszych rodzin. Przykład. Mam 40 rodzin, a chciałbym kolejnego roku zazimować 50 (wliczając straty matek czy inne okoliczności trzeba w szczycie sezonu utworzyć około 60). Jeżeli wiosną zostanie mi 15, trzeba będzie z każdej (statystycznie) zrobić 3 nowe odkłady, czyli każdą podzielić na 4 części. Taki podział wydaje się absolutnie graniczny przy pszczołach nieleczonych (w statystycznym roku, w mojej pasiece, przy moich pożytkach itp.) - w niektórych latach będzie zupełnie nierealny, w innych uda się to przeprowadzić. Jeżeli natomiast przetrwałoby 30 rodzin, to wystarczy z każdej rodziny (statystycznie) zrobić po 1 odkładzie, aby osiągnąć zaplanowany cel. Liczę kiedyś na taki rok, aby można było wreszcie myśleć o stabilizacji i zarówno sobie, jak i pszczołom dać trochę wytchnienia...

Wiele osób zarzuca modelowi, że małych rodzin w zasadzie nie można porównać do rodzin dużych/pełnowartościowych biologicznie i produkcyjnie. Prowadzenie selekcji na nieleczonych odkładach w ich mniemaniu nie ma więc sensu, bo nie można ich ze sobą porównywać, oceniać długości przetrwania, wyniki pomiarów liczby dręcza są zupełnie niewiarygodne i nieporównywalne, a w ogóle to utworzenie nowego odkładu, jest niejako pracą od zera, bo przecież to zaczątek nowej rodziny i wraz z utworzeniem takiego odkładu "resetujemy" naszą pracę... Na swój sposób to wszystko prawda. Erik może z całą stanowczością powiedzieć, że tą konkretną rodzinę ma nieleczoną od tylu i tylu lat/miesięcy i może podać jej wyniki z całej historii - zarówno jeżeli chodzi o produkcję, jak i liczbę dręcza. Zgoda. Jest to wynik zobiektywizowany, którego nie sposób mieć w "modelu ekspansji". Pewnie dałoby się to zrobić, gdyby ekspansja polegała na utworzeniu jednego odkładu rocznie z danej rodziny. Wówczas można by mieć dane dotyczące długości życia konkretnej rodziny. Na pytanie jak długo taka żyje, mógłbym powiedzieć - ta ma 3 lata, ta 2, ta rok. W sytuacji kiedy z jednej dużej rodziny tworzę mniej więcej 7 równych małych odkładów, nie sposób przyjąć, że zachowana zostaje długość życia danej rodziny. I ja sam nie wiem czy taki odkład, który wywodzi się z poprzedniorocznego odkładu, ma już 2 lub 3 lata czy tydzień. I przyznam, że mnie to mało obchodzi. Mnie interesuje całość populacji. Mogę mieć wszystkie rodziny mające tydzień. Ważne jest dla mnie to, że pasieka jest samowystarczalna od 2017 i oparta o genetykę, która leczona była ostatni raz w 2014 roku (oby się to utrzymało). Patrzę więc nie jednostkowo, ale populacyjnie. Przy założeniu, że dzielimy każdą rodzinę w pasiece "do dna" i każdy świeżo utworzony odkład byłby leczony (co czasem - z niezrozumiałych mi powodów - przychodzi do głowy niektórym "selekcjonerom"), to - nie wchodząc przy tym w skomplikowane modele matematyczne - śmiertelność na poziomie 50% oznaczałby, że statystycznie rodzina żyje 2 lata. A tak naprawdę niewiele więcej niż rok kalendarzowy, bo umiera drugiej zimy po utworzeniu. Jeżeli jednak dzielimy całą rodzinę na kilka mniejszych, każda z nich ma swoją "dawkę" dręcza, część z nich umiera, a część nie... to ja nie podejmuję się określić jak przeżyciowość 50% populacji przekłada się na długość życia poszczególnych rodzin. Istotnym w tej układance jest to, że cała populacja jest stale zainfekowana dręczem i przy statystycznie równym podziale, każda z cząstek rodzin otrzymuje odpowiednią proporcjonalnie liczbę pasożytów.

Teraz przejdę do tego, dlaczego uważam, że model ekspansji jednak selekcjonuje pasiekę - bo selekcjonuje nie tylko pszczoły, ale właśnie całą pasiekę. 

Selekcjonerzy pszczół skupiają się przede wszystkim na ich cechach. W takiej "zabawie" to one są kluczowe. Wybierają jakąś mierzalną cechę i w zależności od wyniku pomiaru, do kolejnej rundy przechodzą te, które są w widełkach. Wszystko byłoby super, gdyby przeżywalność pszczół zależała tylko i wyłącznie od ich cech. Nie mówię, że nie zależy w ogóle, ale, że nie zależy tylko od nich. Na świecie istnieje bardzo wiele populacji (np. w południowej Afryce), w których rodziny pszczele, według doniesień naukowców mogą mieć okresowo po 20 - 30 TYSIĘCY osobników dręcza - I ŻYJĄ(!). To niezły wynik zważywszy na to, że pszczelarze podają do uli kolejne dawki toksyn gdy po wcześniejszej osypuje się po 15 - 20 samic roztoczy... Gdzie tkwi cud? Cudów nie ma. Przeżywają, bo dręcz nie niesie tam zagrożenia w postaci groźnych patogenów. Wszystkie są "zaprzyjaźnione". A są "zaprzyjaźnione" bo lokalne warunki (warunki życia dzikiej populacji + metody lokalnych pszczelarzy) sprzyjają ich ewolucji w kierunku zmniejszenia ich zjadliwości, a pszczoły poddane stałej presji łagodnych form patogenów, mają wykształconą w wystarczającym stopniu odpowiedź immunologiczną aby te patogeny trzymać w ryzach. Koniec cudu. Co się też okazuje, jeżeli pszczoła nie zachoruje (patogen nie będzie się w niej namnażał z niekontrolowaną prędkością, pokonując bariery immunologiczne), to dręcz nie będzie miał czego przenosić na inne pszczoły... Logiczne, nie? A jednak jest to tylko częściowo logiczne. Bo patogen mógłby przecież namnażać się w dręczu, a nie w pszczole. Okazuje się jednak, że tak nie jest - a przynajmniej nie w przypadku najgroźniejszych wirusów w pewnej populacji i przynajmniej tak wyszło z badań, z którymi się zapoznałem (być może w innej populacji, z innym patogenem byłoby inaczej? trudno powiedzieć). Mamy więc pewien ciąg logiczny: 

Pojedyncza pszczoła choruje => dręcz żeruje na niej => dręcz "nasyca się" patogenami z chorej pszczoły => żerując na innych robotnicach/czerwiu dręcz przenosi patogeny => rozpoczyna się niekontrolowana epidemia, która doprowadza do wypszczelenia i śmierci rodziny.

I teraz wyobraźmy sobie następujący ciąg logiczny:

pojedyncza pszczoła nie choruje => dręcz żeruje na niej, ale nie pobiera z niej zabójczych patogenów w dużych ilościach => dręcz żeruje na innych osobnikach => żeruje dalej => nic się nie dzieje. [nuda, aż się chce wyjść z kina...]

Jeżeli więc mielibyśmy ekologiczny układ między organizmami w ulu, w którym: 

a) pszczoły są odporne na przenoszone patogeny, 

b) patogeny nie wykształcałyby zwiększonej zjadliwości,

c) pszczoły pozwalałyby na okresowy wzrost populacji dręcza, a zaczynałyby go ograniczać (korzystając z posiadanych już od dawna zdolności) dopiero wówczas kiedy realnie by im przeszkadzał,

to wówczas moglibyśmy się cieszyć zdrowymi pszczołami, niezależnie od tego czy w rodzinie byłoby 20 czy 10000 osobników dręcza (to się zresztą dzieje w populacjach Ameryki Południowej i Afryki Południowej). 

Ten powyższy scenariusz nie tylko jest hipotetycznie możliwy, ale jest rzeczywistością w wielu miejscach na mapie świata. Jest też faktycznie możliwy punktowo w otoczeniu pszczół nieprzystosowanych (a więc w populacjach nie izolowanych). Oczywiście w tych ostatnich przypadkach (jak np. w populacji niedaleko Avignon, czy w lesie Arnot) na pewno takiej populacji jest się trudniej utrzymać, niż w przypadku rozległych regionów RPA czy Brazylii, gdzie wszystkie organizmy przeszły proces koadaptacji. Niemniej jednak to się dzieje. A zmierzam do tego, że skupienie się tylko i wyłącznie na cechach pszczół wprost ograniczających populację dręcza jest tylko sukcesem połowicznym. Selekcja naturalna działa tu o wiele lepiej, bo wprost i bezpośrednio, jak również pośrednio, oddziałuje pełniej na wszystkie organizmy biorące udział w tej ekologicznej układance. 


W przypadku warrozy problemem jest tak naprawdę siła presji pasożyta (czy raczej przenoszonych patogenów). Dziś rodzina wizualnie ma się dobrze, a za trzy tygodnie może jej nie być. Wszystko zależy od tempa rozwoju wewnątrzulowej epidemii, a pośrednio od wielkości populacji dręcza, czy raczej stosunku wielkości tej populacji do odpowiedzi immunologicznej pszczół i zjadliwości patogenów. W rodzinie, w której odpowiedź immunologiczna pszczół będzie mała, 500 osobników dręcza może doprowadzić do katastrofy. Tam gdzie odpowiedź immunologiczna będzie większa, rodzina poradzi sobie z dziesięciokrotnością tej liczby pasożytów. Zapewne dziś statystyczna rodzina pszczela umrze przy 1000 - 1500 osobników roztoczy. Nie dlatego, że ma tyle roztoczy, ale dlatego, że przy tej liczbie roztoczy, przenoszone przez nie zjadliwe patogeny pokonają zdolności obronne pszczół. I znów, patrząc od drugiej strony: im lepsza odpowiedź immunologiczna (lub mniej zjadliwe szczepy patogenów), tym więcej roztoczy może być w ulu bez zagrożenia dla życia rodziny pszczelej. 

Teoretycznie, będąc pszczelarzem w RPA lub Brazylii, w ogóle nie musimy się tym tematem zajmować. Przyroda zadbała o równowagę, bo ludzie mało jej przeszkadzali. Cały układ przeszedł proces selekcji naturalnej i wszyscy mają się dobrze - łącznie z dręczem. Posiadając natomiast względnie małą pasiekę na terenie Polski musimy się zastanowić na co mamy wpływ (choćby pośrednio), a na co nie i jakie są czynniki istotne w całej tej układance.

1. Mamy ograniczony wpływ na genetykę pszczół, z racji tego, że wszystkie pszczoły krzyżują się ze sobą w sposób zupełnie niekontrolowany (nawiązując do jednej z wcześniejszych dyskusji: nawet jak ustawimy kilka barci w pentagram...). Możemy więc selekcjonować nasze pszczoły aby uwydatniły potrzebne cechy, możemy próbować przekazywać te cechy kolejnym pokoleniom, ale i tak otoczenie będzie na nas wpływać pewnie bardziej niż my na nie...

2. ... na szczęście wydaje się (to mój wniosek z analizy różnych danych i przemyśleń praktyków), że pszczoły w większości mają jakieś zdolności ograniczenia populacji dręcza...

W tym miejscu zatrzymam się chwilę dłużej. Zastanówmy się. Pszczoła jest większa i silniejsza, a dręcz jest na tyle duży, że pszczoła może go wyczuć dotykiem, czy zobaczyć. Owszem ma pewne problemy na poziomie chemicznym (z racji upodabniania się zapachu dręcza do nosiciela), ale i to okazuje się w pewnych sytuacjach niewystarczające dla pasożyta. Najwyraźniej po prostu dręcz pszczołom... nie przeszkadza. Moje przemyślenia kierują mnie w tą stronę: gdy pszczołom dręcz zaczyna przeszkadzać to kierują w jego stronę jakieś mechanizmy obronne. Tyle, że wtedy dla większości rodzin jest już za późno, epidemia wybucha, rodzina wypszczela się... Pszczoły w RPA mogą mieć 100 lub 30000 roztoczy (według znanej mi wiedzy nie umierają z żadną z tych liczb). Jak dla mnie oznacza to, że na pewnym etapie po prostu coś z robią z pasożytem... Liczba dręcza zmniejsza się i zwiększa, w zależności od różnych czynników. Jak pszczoły się wkurzą, to po prostu pozbywają się dręcza. A do tego czasu pozwalają mu się mnożyć.

3. Pojedynczy pszczelarz ma znikomy wpływ na genetykę/zjadliwość patogenów. Mamy na nie ogromny wpływ w swojej "pszczelarskiej masie". Im więcej używamy środków dezynfekcyjnych, biobójczych, leków itp tym bardziej sprzyjamy ich ewolucji w kierunku zwiększenia zjadliwości. Tego dowodzą choćby przykłady patogenów szpitalnych.

4. ALE możemy w pewien sposób kontrolować patogeny przez tworzenie złożonych ekosystemów bakteryjno grzybiczych w ulach (i w/na pszczołach). Im bardziej złożone i skomplikowane te systemy, tym "mniej tam miejsca" dla patogenów. W teorii, zdrowe i złożone biofilmy, mogą same (przynajmniej w pewnym zakresie) kontrolować populację patogenów. Czyli one będą występować i będą tej samej genetyki co odpowiednie patogeny w innych pasiekach, ale nie będą rozmnażać się w niekontrolowany sposób (będzie ich mniej), a zapewne w niektórych przypadkach - np. w interakcjach z innymi organizmami - być może mogą stracić zjadliwość.

5. Odpowiednia selekcja pszczół (i metody chowu) w obecności presji patogenów/pasożytów może doprowadzić do wykształcenia u pszczół lepszej reakcji immunologicznej na obecne patogeny. Na to na pewno mamy swój pośredni wpływ. 

Jeżeli zastanowimy się nad powyższymi czynnikami, to okaże się - przynajmniej ja nie mam żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości - że oddanie pszczół selekcji naturalnej będzie wpływać najpełniej na pozytywne sprzężenie wszystkich tych czynników w sposób pozwalający na przetrwanie pszczół (nie wszystkich rzecz jasna, ale tych, które przejdą przez "wąskie gardło"). I wydaje się, że nie powinno mieć wielkiego znaczenia czy proces ten będzie zachodził w pełnowartościowej produkcyjnie rodzinie na 3 korpusach wielkopolskich "na czarno" czy w pięcioramkowym odkładzie. 


Oczywiście w grę wchodzą też inne czynniki. Te w jakiejś części są/mogą być argumentami przeciw mocnemu dzieleniu pszczół w ramach pszczelarskiej ekspansji. Cały układ jest bardzo skomplikowany. Mamy choćby całą wiedzę, którą przekazuje Torben Schiffer ("Pszczelarska (r)ewolucja"): pszczoły, tak jak my, mają swoją piramidę potrzeb. Nie zajmą się więc "higieną", dopóki nie "opanują" gniazda. Dzielenie pszczół na drobne, jakkolwiek z punktu widzenia proporcji liczby dręcza do pszczół robotnic, jest bez znaczenia, to jednak wpływa długofalowo na równowagę sił. Pytanie w którą stronę przechyla się szala. Z jednej strony podział osłabia w pewien sposób pszczoły, o czym było przed chwilą, z drugiej długofalowo zmniejsza presję dręcza na kilka sposobów. Po pierwsze różna jest dynamika rozwoju populacji pszczół i dręcza (o tym pisałem w poście: "Podziały a ilość roztoczy w ulu"), po drugie przerwa w czerwieniu realnie wpływa na obniżenie liczby roztoczy w ulu (wg. szacunków Torbena 1,5 - 2 % populacji dręcza umiera dziennie z naturalnych lub "nienaturalnych" przyczyn - podobne dane, o ile pomnę, podaje też Ralph Buchler). Wydaje mi się więc, że w tym przypadku bilans wychodzi mniej więcej na zero, czy dzielimy rodziny czy też ich nie dzielimy. Ale. Znów o ile pomnę, Ralph Buchler podaje, że w ramach eksperymentu dzielono rodziny zaraz przed zimowlą na mniejsze, liczące po ok. 3000 pszczół (jeżeli czegoś nie mylę, dzielono rodziny produkcyjne po sezonie na 4 lub 5 części - był to podział już na etapie bezczerwiowym). Rodziny te, choć znacząco mniejsze, rozwijały się w sezonie wyjątkowo prężnie i już na etapie (po raz trzeci - jeżeli czegoś nie mylę) przełomu wiosny i lata, wyrównywały się siłą z rodzinami, które w taki sposób dzielone nie były. Wydawało by się więc, że to doskonały sposób na podziały i w teorii - patrząc z punktu widzenia pszczelarzy zawodowych/komercyjnych - byłby to idealny sposób, bo można by cały sezon utrzymywać rodziny w sile. Okazało się jednak, że rodziny te miały znacząco zwiększoną śmiertelność. Hipoteza była taka, że następowało "zużycie" (każda z robotnic musiała wychować więcej młodych robotnic niż w rodzinie nie dzielonej) - co ciekawe to "zużycie" następowało wiosną, na etapie "gonienia" siły rodzin, a śmiertelność występowała kolejnej zimy - czyli "zużycie" jednych robotnic wiosną przekładało się na śmierć rodzin już wtedy, kiedy nikt nie pamiętał o tamtych robotnicach, bo dawno odeszły do krainy wiecznych pożytków... Zaistniał więc jakiś mechanizm (zapewne ujawniony na poziomie epigenetycznym), który "przedłużał" "zużycie" rodziny na nowe jej członkinie. Można więc postawić pytanie, czy w przypadku modelu ekspansji nie występuje podobny mechanizm? Nie mogę stwierdzić, że nie, bo tego nie wiem. Jest to sytuacja zgoła inna (podział występuje w szczycie sezonu), ale jednak mocno analogiczna. Robotnice nie tylko są "odciągane" od zabiegów higienizacyjnych (upraszczając: na które fizycznie nie mają czasu zgodnie z piramidą potrzeb), ale i potencjalnie są szybciej zużywane i żyją pod większą presją. Czy to oznacza, że może to być mechanizm zwiększonej śmiertelności na mojej pasiece? Wykluczyć się nie da. Niemniej jednak - co powtarzam w kółko tam i z powrotem - mam tak rozliczne sprzeczne przykłady z własnego podwórka, nie mówiąc o sprzecznych danych płynących z zewnątrz - że naprawdę nie sposób jednoznacznie i bez wątpliwości przyjąć tego za prawdę. Czynników śmiertelności jest po prostu zbyt wiele i mieszają się w takiej populacji jak moja. Nie raz sprzątałem już ul po rodzinie wychodzącej z zimy w rozsądnej sile i w takiej też utrzymywanej w sezonie. Dwa  przykłady z zeszłego roku to 16'tka (macierzak w końcu lipca obsiadał około 9 ramek Warszawskich poszerzanych) czy rodzina R2-2 (macierzak w końcu lipca miał około 2 moje korpusy 18'tki "na czarno"). Były to dwie rodziny z czołówki pasiecznej 2019 roku, a macierzak "16'tki" należał do tych, które zakarmiły się same i dostał bodaj tylko litr syropu cukrowego dla spokojności mojego sumienia. Być może więc statystyczna prawidłowość jest taka, że maluchy mają gorsze prognozy, ale moje osobiste obserwacje tego nie potwierdzają (http://pantruten.blogspot.com/2020/05/szczyt-sezonu-2020-tuz-tuz.html).


Każdy plan i model selekcyjny i tak weryfikują kolejne sezony, a przede wszystkim zimy. Najbliższa zaczyna się praktycznie już. Nie wiem jak mają się moje pszczoły, bo nie zaglądam do nich pod daszki od dłuższego czasu. Gdy niedawno zaglądnąłem przez wylotki do kilku rodzin na pasiece pod domem, widziałem, że wszystkie sprawdzone żyją, a kłęby są rozsądnych rozmiarów, czyli odpowiadających wcześniejszemu rozmiarowi rodzin (na ile mogłem dostrzec co najmniej 4 - 5 uliczek - co się dzieje poza tymi uliczkami, tego nie wiem). Nie nastąpiło więc jakieś zauważanle wypszczelenie. Jest to - jak zawsze - optymistyczne. Biorąc pod uwagę przykłady z najgorszych (2014 i 2016) i tych ciut lepszych lat w mojej pasiece, taki stan może wróżyć tyle, że mniej powinienem się obawiać spadków całkowitych lub zbliżonych do całkowitych. Oby. Życzę wszystkim dobrej zimowli i lepszego roku niż 2020 - zarówno dla pszczół, jak i dla nas pszczelarzy. 


ps. Jonathan Powell z Natural Beekeeping Trust uruchomił niedawno stronę, która ma w pewien sposób dokumentować dziko żyjące rodziny (https://www.freelivingbees.com/). Gorąco zachęcam do zapoznania się z nią, a jeżeli wiecie o dziko żyjących rodzinach, do dokonania wpisów. 


poniedziałek, 28 września 2020

Podsumowanie kolejnego sezonu

Sezon letni 2020 w zasadzie uznaję za zamknięty. Sześć z siedmiu moich pasieczysk jest już zakarmionych i "zamkniętych" przed zimą. Dla nich było to wcześniej niż co roku. Zawsze staram się zakończyć sezon według tzw. starej szkoły, czyli do 10 września. Nigdy mi się nie udało. Zakarmienia zawsze mi się przeciągały i najczęściej ostatni przegląd polegający na zastąpieniu podkarmiaczek ramkowych zatworami (ewentualnie odsunięcie ramki za wsadzany zatwór) wykonywałem w ostatnim tygodniu września. W tym roku pierwsze z pasieczysk (T) "załatwiłem" do bodaj 12 września, kolejnych 5 do 22 września. Zostało mi najdalsze i najtrudniejsze logistycznie czyli... to pod domem (KM), gdzie mam parę kroków i mogę teoretycznie wyjść do niego w każdej chwili. Ostatni przegląd wykonam tu chyba już w październiku, bo w nadchodzącym tygodniu mają być deszcze, a na kolejny weekend zapowiada się dobra pogoda. To pasieczysko zawsze zostawiałem na koniec - zawsze mogłem użyć tu pozostałego syropu cukrowego, czy domieszać na bieżąco. Więc te rodziny były przeglądane po objeździe wszystkich innych miejsc. Ponieważ w lecie teoretycznie był tu jakiś bardzo drobny pożytek rozwojowy (było tu najlepiej, albo raczej najmniej źle z pokarmem), to odpuszczałem trochę letnie karmienie. A ponieważ na innych miejscach najwidoczniej na koniec lata względnie dopisała nawłoć (pyłek był od początku, a nektar od końca sierpnia), to pszczoły tam szybko się dokarmiły i niektóre rodziny dolały miodu "do pełna". Na pasiece domowej natomiast "zaniedbane" karmienie i brak nawłoci spowodowały, że pszczoły były opóźnione w budowaniu zapasów zimowych przynajmniej o jedną dawkę. To nie tak dużo znowu, ale i tak wystarczyło, żeby wszystko przeciągnęło się do października. Pszczoły pod domem - jako grupa - są też chyba najsłabsze. Zawsze dzieje się tak w moim "centrum sterowania pasieką", gdzie by ono nie było w danym sezonie. Tam gdzie ustanawiam sobie takie centrum dzielę pszczoły najmocniej, najwięcej wykonuję różnych zabiegów hodowlanych, więc i pszczoły mają ze mną najtrudniej. Tam też mam najwięcej "mikrusów", albo "składaków", w których trudno ocenić w ogóle jaki czynnik zaważy na przetrwaniu lub śmierci rodziny. Jak bowiem porównać rodzinę utworzoną w maju z 2-3 ramek pszczół i matecznikiem ratunkowym/rojowym do rodziny, którą utworzono z jakąś "dodatkową" matką na bazie jakiegoś nalotu, a potem na przestrzeni lata jedno- czy dwukrotnie zasilono ramką czerwiu z innych rodzin? A tym bardziej gdy na przykład na końcu lata nastąpiła jeszcze cicha wymiana... Te przypadki są przecież nieporównywalne. Jeżeli w pierwszym przypadku rodzina przeżyje lub umrze może to być jakiś czynnik genetyczny. Ot, "linia" ta może mieć lub nie ma żadnych zdolności do radzenia sobie z roztoczami. Pszczoły wywodzą się z jednej genetyki i jednej rodziny i miały cały sezon, żeby się sobą zajmować lub całkowicie walkę z roztoczami zaniedbać. Jeżeli w drugim przypadku rodzina przeżyje lub umrze może to być wynikiem wielu przyczyn lub "zasługi" takiego czy innego zabiegu lub tej czy innej genetyki, z której "składa się składak". A u mnie na pasiece są takie i takie przypadki. Rodziny łączy jedno: żadna z nich nie jest leczona, czyli cała populacja składa się z pszczół, której chemia nie tyka. 

Wydaje się, że najlepiej rodziny mają się zaś tam, gdzie po prostu zawożę utworzone mikrusy w miarę wcześnie w sezonie, a potem tylko doglądam i ewentualnie dokarmiam (pasieka T, pasieka B). Nic nie zasilam, nie przekładam, nie mieszam, nie stosuję nalotów itp itd. Rodziny idą własnym rytmem choć wywodzą się często z nienaturalnie małych odkładów (z tym, że utworzone są wcześnie w sezonie, mają zapewnioną woszczynę, a w porach głodu syrop cukrowy).

Na początek parę uwag ogólnych.

Jak co roku nie wykonałem mojego planu. Choć udało mi się odbudować liczebność (a nawet i trochę rodzin rozdać), to niestety inne warunki kuleją. Nie było mitycznego 1 kg miodu z ula, nie było samozakarmienia do zimy. 

Do zimowli idzie ponad 40 rodzin, czyli liczba podobna jak w poprzednim roku. 

Do całorocznego karmienia (a więc nie tylko na zimę) poszło, jak w poprzednich latach, średnio po około 10 kg cukru na rodzinę idącą do zimy na moich pasieczyskach - tj. 390 lub 400 kg cukru + około 20 kg ciasta. Oczywiście doszedł do tego też pokarm z zeszłego roku pozostały z zimowli. Liczby te dotyczą karmienia, które wykonywałem regularnie od końca czerwca (i pojedynczych dawek wcześniej), aż do września. Część z tego cukru (pewnie łącznie z 20 - 30 kg?) dostały też rodziny, których nie ma u mnie na pasiece, bo pojechały do innych w prezencie. 

Rzecz jasna i w tym roku nie wykonywałem żadnych zabiegów zwalczających roztocza.

Na moje oko, jak i dziurawą pamięć, rodziny idą do zimy słabsze (powiedziałbym, że średnio o ramkę) niż zeszłoroczne. W tym roku nie mam żadnych rodzin, które uważałbym za silne. Wszystkie albo osłabły w lecie (tych było ze dwie - czy to zły znak?), albo zostały podzielone w czasie sezonu "do dna". Mam więc same odkłady. Mniejsze i większe. Ale odkłady. 

Stan zdrowia jest - powiedziałbym - podobny jak w zeszłym roku, czyli względnie zadowalający. Kto wie, może nawet jest lepszy niż zeszłoroczny? Trudno mi to ocenić. W zeszłym roku, na około 40 rodzin, 30 uważałem za ładne, bardzo ładne lub wyjątkowo ładne. Pomimo tego śmiertelność miałem na poziomie aż około 60 procent (co zważywszy na różne doniesienia nie wydaje się z perspektywy aż tak złą liczbą). W tym roku także tylko kilka rodzin uznaję - z różnych powodów - za problematyczne. Jest to więc liczba taka sama czy mniejsza niż zeszłoroczna. Ale z kolei, jak już wspomniałem, pszczoły są słabsze. W przypadku paru odkładów wydaje mi się, że siła powinna być ciut większa - ale to nie jest takie osłabienie jakie obserwowałem w zeszłym roku (kilka rodzin - które potem umarły - były z początkiem sierpnia przykładowo na 8 - 9 ramkach WP, a we wrześniu zajmowały 30 - 40 % mniej, choć nie miały żadnych innych oznak choroby). Ot, mam wrażenie, że powinno być o pół ramki czy o ramkę więcej pszczół w odkładzie, który obsiada 6 czy 7 ramek. Tylko tyle i aż tyle. Czy takie "wydaje mi się" lub "mam wrażenie" świadczy o tym, że pszczoły słabną z powodów chorobowych, czy też, no właśnie, "wydaje mi się"? Nie wiem. Co do zasady, mniejsza siła w tym roku wynika z mniejszego stanu liczebnego wiosną, a równie licznych podziałów (czy raczej liczniejszych, bo w końcu z mniejszej liczby rodzin utworzyłem podobną do zeszłorocznej liczbę odkładów w ciągu sezonu). Kilka odkładów przez sezon rozwijało się pięknie, ale są i takie, które rozwinęły się do pewnego poziomu, a potem stanęły i stały.

Podobnie jak w wielu latach poprzednich nie użyłem pół grama węzy. Raczej nie mam już żadnych problemów z gospodarką bezwęzową, bo nauczyliśmy się z pszczołami korzystać z tego dobrodziejstwa - poza drobiazgami. W jednym ulu pszczoły skleiły plaster, a w jednym się oberwał przed zimą. Ot, wszystkie problemy. Ramki WP trzeba drutować lub "patyczkować", żeby był z tym spokój, a do mostków czy "przenikania" plastrów po prostu trzeba przywyknąć i okresowo to przeciąć. 

Co do miodu... W tym roku "udało mi się" pszczołom ukraść AŻ około 2,5 litra miodu z 1 rodziny. Cóż, rok był wyjątkowo trudny, co potwierdza wielu pszczelarzy. Ale w mojej pasiece rok był trochę podobny do innych. Ewidentnie było miodu mniej, ale niewiele to zmieniło w mojej rzeczywistości. Ot, w ciągu "miodowego czasu" pszczoły miały z reguły większy zapas niż w tym roku, a te które mogły mieć po 3 - 4 ramki nadmiaru po prostu ich nie miały. Czy można było pozyskać miodu więcej? Według mnie, teoretycznie mówiąc, udałoby się go pozyskać gdybym miał wiosną silne rodziny na pasiece KM (tu było najlepiej wiosną i stąd właśnie pochodziło te 2,5 litra) - była tam jednak tylko jedna i to, z produkcyjnego punktu widzenia, raczej średnia niż silna (z linii K1, przewieziona z pasieki K). Poza tym pewnie gdyby udało się zbudować i/lub utrzymać siłę na kilku pasiekach (T, B, R2) można było pokusić się o trochę miodu nawłociowego. Na koniec sezonu jednak nie było wystarczającej siły, a odkłady były mocno podlewane cukrem całe lato. 



pasieczyska

Spróbuję trochę przeanalizować poszczególne miejsca i na ile pozwala mi pamięć odnieść się do tego co gdzie stoi i w jakiej jest kondycji. 


Pasieka T - 4 rodziny.

Tam wiosną chyba w śmierci pszczół "pomogły" mrówki. Ponieważ to miejsce wydaje się mieć potencjał dałem mu kolejną (i chyba ostatnią) szansę. Na trawę wyłożyłem geowłókninę, mrówki najpierw obsypałem cynamonem (nie pomogło), potem wysmarowałem towotem nóżki stojaków (trochę pomogło), a na koniec bezpośrednio pod dennice podłożyłem listewki wysmarowane starym olejem. Wówczas już mrówek nie było, ale i sezon zmierzał do końca i ogólnie ich aktywność się zmniejszała. Jeżeli pszczoły przeżyją zimę, ale potem znów zobaczę chodzące masowo po ulach mrówki i zastanę puste ule, niestety pasieka pójdzie do likwidacji. 

A pszczoły? 2 mają się wyjątkowo dobrze (linia K1 - młoda matka 2020 [m2020] i victoria - m2020), zalane miodem (zmieszanym z syropem) prawie do ostatniej komórki. To wcale nie uznaję za korzystne. Ot, "tak wyszło". Trzecia rodzina, z linii L1 (m2019), ma się średnio - a raczej na koniec sezonu całkiem ok, ale przez lato coś ją chyba dręczyło i wymagała zasilenia. Czwarta to przedwojenna - matka bodaj też z 2019 (m2019) - ma się względnie dobrze. 


Pasieka R2 - 2 rodziny (zaraz obok stoi 8 rodzin znajomego)

mają się, na moje oko, wyjątkowo dobrze. Są to 2 odkłady z linii R2-3 utworzone jako mikruski z matecznikami rojowymi (czyli m2020). Rodzinki te można zobaczyć na filmach na moim kanale YT.


Pasieka Las1 - 4 rodziny w tym 3 w Projekcie Fort Knox.

Mam tu:

- przepiękną rodzinę GMz(FK) - m2019 [o ile przetrwa, w przyszłym roku będę próbował tą genetykę namnożyć w mojej "prywatnej" pasiece]; 

- całkiem zgrabną L1(FK) - m2020, 

- dosyć średnią i chyba z problemami, w ulu WP: B5(FK) (mój przetrwalnik) - wydaje mi się, że matka z 2018 (m2018). Obawiam się, że po kilku latach to może być koniec tej rodziny...

- spoza fortu całkiem ładny odkład, choć coś nie szło mu zakarmienie się, z linii R2-3 m2020 (matecznik rojowy). 


Pasieka Las2 - 5 rodzin

W lecie rodzina, która - jak mi się wydaje - wywodziła się od matki 16'tki umieszczonej w "sztucznej barci", wyroiła się. Co dziwne była w sile może pełnego korpusu 18'tki, może trochę większej. Dzięki temu zrobiłem z niej 3 odkłady z matecznikami rojowymi. Trzy siostry 16'tki (m2020) mają się nieźle, a siła jest adekwatna do tej w jakiej były utworzone - czyli macierzak jest najsilniejszy, a dwa utworzone odkłady w zgrabnej, choć mniejszej, sile. Nie mają żadnych oznak chorobowych. Stan zdrowotny wszystkich oceniam na bardzo dobry. Wszystkie trzy matki są pomarańczowe i takie też jej córki robotnice (u mnie w pasiece dominują raczej pszczoły ciemne). Oprócz tego mam tu rodzinę z linii victoria (po cichej wymianie matki zeszłorocznej, m2020) i rodzinę-quasi-macierzak z jakiejś-tam genetyki, której nie pomnę, a która przetrwała do tego roku, ale straciła wiosną matkę i długo nie mogła wychować młodej, potem znów młoda matka się straciła i wychowała się na nowo (m2020). Ta rodzina więc cały rok miała jakieś tam "przygody" i długo nie mogła się ustabilizować. Na koniec sezonu jej stan wizualny jest jednak bardzo dobry - nie ma oznak chorób, a - jak na te perypetie i fakt, że pół sezonu nie było tam czerwiu - jest w sile całkiem zgrabnego odkładu.


Pasieka K - 6 rodzin

Mam tu między innymi odkład ze "starą" matką linii przedwojennej (pewny nie jestem, ale chyba matka z 2018 - m2018). Rodzina cały sezon słabo rosła. Może to kwestia starszej już matki ratunkowej, a może, co bardziej prawdopodobne, ma jakieś problemy zdrowotne? Jest tu też jej tegoroczna córka (m2020) - ta ma się lepiej, miała względnie ładny rozwój w sezonie. Obie rodziny przedwojenne są w ulach WP ocieplonych ze standardowym wylotkiem na dole. Poza tym stoi tu rodzina na bazie pszczół K1, która po różnych "przygodach" (takich jak wywrócenie przeze mnie ula, w wyniku czego matka poniosła śmierć na miejscu...) dostała młodą matkę z cichej wymiany z linii victoria (m2020). Jest tu też rodzina utworzona z pakietu z zeszłoroczną matką rojową K1 (m2019) oraz podobny pakiet ze starą matką R2-3 przewieziony z pasieki R2 - nie pamiętam czy ta matka pochodzi z 2018 czy 19 roku... - ta rodzina ma się najlepiej na całym pasieczysku. Po osadzeniu pakietu miała piękny rozwój, żadnych oznak chorób, jest mocno podlana pokarmem. Ostatnią rodziną na tej pasiece jest złapany tegoroczny rój, który być może pochodzi z pasieki mojego znajomego pszczelarza, trzymającego pszczoły obok moich na pasiece R2. Rój był dość niewielki to i rodzina nie grzeszy siłą. Ta ostatnia rodzina to jedyna "obca" wprowadzona przeze mnie do mojej pasieki w tym roku. Wszystkie inne wywodzą się z moich pszczół. 


Pasieka B - 7 rodzin

Na tej pasiece z bodaj także 7 rodzin ostatecznie przetrwała tylko jedna mizerna rodzina (w 2 uliczkach na wielkości dłoni) z linii B2  (m2019). Ta rodzina cały rok rozwijała się z pewnymi kłopotami. Siła nie jest bardzo zła, ale to wciąż najsłabsza tam rodzina. Ciekawe czy przetrwa. 

Są tam też:

- "uratowana" przeze mnie rodzina z matką R2-1 (silnie propolisująca). "Rodzinkę" tą, o ile można tak ją nazwać, bo zimę przetrwało pewnie 100 pszczół i matka (m2019), na przedwiośniu wnosiłem do domu na każdą noc i wynosiłem w ciepłe dni. Pięknie ruszyła i dziś jest gęsto na 7 ramkach. O ile w sezonie lepiej propolisowały rodziny z linii R2-3, o tyle na ostatnim przeglądzie znów ujawnił się jej silnie propolisujący charakter i ramki były zalane kitem. 

- pakiet z matką rojową K1 (m2019) - w pięknej sile i pięknym stanie.

- bodaj 3 odkłady z genetyki R2-3 - wszystkie wizualnie w dobrym zdrowiu i rozsądnej sile (m2020)

- o ile mnie w tej chwili pamięć nie myli (a w razie czego jest opisany ul), to siódmą i ostatnią rodziną a pasiece B jest rodzina z eksperymentalnego kwietniowego wychowu linii K1. Ma się dobrze.

Rodziny na pasiece B jako grupa są chyba w najlepszym stanie i kondycji. Jak wszędzie w tym roku są to oczywiście tylko odkłady. Niemniej jednak sytuacja tam - poza jedyną rodziną B2 - jest w zasadzie bezproblemowa. Rodziny najładniej się tam rozwijały, są w bardzo rozsądnej sile, ładnie zalane miodem i nie pokazują żadnych objawów chorób czy słabnięcia. W zeszłym roku jednak rodziny na pasiece B też chyba były najładniejsze jako grupa, a skończyło się to nieciekawie... "winiłem" za to budowę po sąsiedzku, ale czy była ona winna? Kto to wie. 



I wreszcie domowa pasieka KM - 15 rodzin

Tu rodzin miało być około 12 lub 13, ale... jakoś tak wyszło. 9 z nich jest "na pasiece", a 6 rozstawionych jest na całej działce w odstępach kilkudziesięciu metrów od siebie. Oprócz moich rodzin są tu dwie rodziny utworzone dla Łukasza w jego ulach (dadantach na ramce 18,5 cm), które jednak w tym sezonie do niego nie pojechały. Obydwie mają się bardzo ładnie - siła zacnego odkładu i zero widocznych problemów (linia K1 matka rojowa i R2-3 ratunkowa, m2020). Obydwie te rodziny czeka jeszcze podłożenie "pierścienia" drewnianego między dennicę i korpus, aby utworzyć poduszkę powietrzną pod korpusem. 

A ponadto (na pasiece):

- L1 (m2020) - średni odkład, ale raczej w porządku.

- przedwojenna (m2020) - utworzony niewielki odkład z racjonalnym rozwojem.

- "ktotamwieco" (m2020) - "składak" z genetyki, której nie pomnę - nie mogę wykluczyć, że L1

- B5(przetrwalnik) (m2020) - matka, która w wyniku różnych perypetii, problemów z unasiennianiem w różnych odkładach, trafiła do tegoż odkładu z genetyki mojego przetrwalnika przekazanego do fortu. Rodzina rozwijała się w miarę poprawnie, ale jednak mam poczucie, że coś było nie tak. Czy sobie poradzi?

- K1 m2020 z matecznika rojowego - o ile pamiętam, jest to macierzak po K1 przewieziony z pasieki K. Powiedziałbym, że rodzina osłabła w lecie w czasie dziury pożytkowej (wstrzymała się w rozwoju), ale potem jakby "odbiła". obecnie jest w sile rozsądnego odkładu. Jedna z 2 rodzin zimowanych przeze mnie w układzie na dwóch korpusach, w których w obu są ramki z woszczyną [zimuję większość rodzin na 2 korpusach z ramkami jedynie w górnym korpusie, nierzadko dobudowanymi przez pszczoły w dół pustego piętra].

- (chyba)B5(m2020) - pewny nie jestem, ale chyba to kolejna z tych, które pozostały mi z jakichś mateczników zabranych do moich pszczół w czasie wychowu matek fortowych. W tym przypadku na pewno młoda matka "wymieniła się" następnie po cichu. A więc to kolejne tegoroczne pokolenie. Odkład mizernej siły, ale nie pokazujący problemów chorobowych. 

- (chyba) R2-3 (m2020) - odkład z problemami. Wydaje mi się, że tu może być coś nie tak. Pszczoły słabo brały syrop, topiły się w podkarmiaczce. 

(poza pasieką - rozstawione)

- przedwojenna (m2020) w ulu WP - odkład pięknie ruszył z początku, potem zahamował i chyba miał trochę problemów z barciakiem. 

- K1 (m2020) w ulu WP - tu czerwi jedyna matka, którą udało mi się wychować w wyniku moich prób z przekładaniem larw. Rozwój chyba mógłby być lepszy... Rodzina utworzona na bazie odkładu z matecznikiem przedwojennej, z której matka poszła potem dla innego pszczelarza (i o ile wiem nie przyjęła się...). 

- przedwojenna (m2020) - zgrabny choć niezbyt wielki odkład - cały rok rozwijał się powoli acz konsekwentnie - jestem dobrej myśli. 

- R2-2 (m2020) - jedyna rodzina z linii R2-2 - stara matka straciła się wiosną i pszczoły założyły mateczniki ratunkowe. Rozsądny odkład, który wiosną wyhamował z powodu braku matki, ale późne lato wykorzystał na rozwój.

- R2-3 m2020 (macierzak przywieziony z R2) - tu może być różnie, bo w lecie w ramce z tej rodziny pojawiło się bardzo dużo bezskrzydłych pszczół. Wówczas rodzina trochę osłabła (a ja rozdzieliłem ją też dla innej matki z tej linii - to właśnie ten "odkład z problemami" na pasiece). Czy rodzina z tego wyszła i czy przerwa w czerwieniu jej pomogła? Jak zawsze zima udzieli odpowiedzi na to pytanie. 

- K1 (m2020) - solidny odkład, stojący na miejscu macierzaka - w maju w macierzaku zastałem nastrój rojowy, więc pakiet ze starą matką pojechał na pasiekę B, a rodzina została rozdzielona na odkłady z matecznikami rojowymi. Matka w macierzaku nie dała rady się prawidłowo unasiennić - trochę czerwiła, a pszczoły zakładały na nielicznych jajach mateczniki. Ostatecznie na to miejsce trafił jeden z odkładów gdzie matce udało się dobrze unasiennić - nastąpiła więc zamiana miejsc, ale na pszczoły z tej samej genetyki i z siostrzaną matką. 


Jak zawsze wiele nie pamiętam. Bo to dla mnie nie ma wielkiego znaczenia. Od jakiegoś czasu staram się coś notować na daszkach, ale naprawdę nie uważam tego za istotne i czasem tego pilnuję, a czasem odpuszczam i potem zapominam co jest co. Uważam po prostu, że jeżeli coś przeżywa i jest w dobrym zdrowiu, to warte jest namnożenia, jeżeli natomiast przeżywa, ale ma się słabo warte jest pozostawienia i obserwowania. Jedyne co staram się zawsze pamiętać to miejsca ustawienia "nowej" genetyki dla pasieki. Tak jak w 2018 pilnowałem Victorii, a w tym roku pilnowałem złapanego roju. Te bowiem rodzinki idą na swoistą kwarantannę - nie są mocno namnażane, nawet jak mają się nieźle, dopóki linie nie przetrwają co najmniej 2 pełnych lat bez leczenia [celowo piszę "linie", a nie "rodziny", bo też przy tak dużych podziałach trudno mówić o ciągłości rodzin - dlatego piszę o ciągłości linii]. A spisuję to wszystko tak naprawdę nie dlatego, żebym uważał, że to kogoś interesuje. Tego typu podsumowania raczej należą do najnudniejszych postów. Po prostu chcę utrwalić parę drobiazgów, abym po zimie mógł tu ponownie zajrzeć i odświeżyć sobie zawodną pamięć. Jak widać z zestawienia mocno dominują matki młode, tegoroczne. W tym roku udało mi się też wykorzystać bardzo wiele mateczników rojowych (w nastrój wpadła R2-3, siostry K1 i 16). Choć nie zabijam matek z zasady, to tak naprawdę mam bardzo nieliczne matki starsze niż tegoroczne - wiele z tych matek bowiem w słabych przezimowanych rodzinach straciło się w czasie wiosny lub w ciągu sezonu i/lub wymieniło "po cichu". 

W mojej pasiece przygotowałem więc do zimy 43 rodziny (41 "moich" + 2 w dadantach). 10 z nich to genetyka R2-3, 8 to linia K1 (przy czym obie wg mojej pamięci wywodzą się prawdopodobnie z "16'tki") i 6 pochodzi z linii przedwojennej. Reszta to pojedyncze rodzinki, które też, poza linią L1 i Victorią mają swój rodowód bądź to w 16'tce, bądź w moim przetrwalniku. Jak już wspominałem, nie pilnowałem tego i dalej pilnować będę bez nadmiernej skrupulatności. 

Jako ciekawostkę dodam też, że pszczoły z linii L1 praktycznie w ogóle nie propolisują, K1 i przedwojenne robią to raczej oszczędnie i "w normie", a R2-3 kitują dość mocno. Oczywiście najlepiej idzie to rodzinie R2-1 - ponownie liczę więc na jej przetrwanie, tym razem w dobrym zdrowiu i mocniejsze namnożenie w przyszłym roku. 


Czekam na wiosnę. Oby była łaskawsza niż tegoroczna.