niedziela, 6 października 2019

"Pszczelarstwo darwinistyczne" czyli perspektywa ewolucyjna w pszczelarstwie - część 4

W październikowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się czwarta, ostatnia już część, tekstu o koncepcji profesora Thomasa Seeley'a z Cornell University (Nowy York, USA). Zapraszam do lektury.

Chętnych zapraszam do zapoznania się z wcześniejszymi częściami:
cześć 1
część 2
część 3


„Pszczelarstwo darwinistyczne”, czyli perspektywa ewolucyjna w pszczelarstwie – część 4 (ostatnia)

Kolejne badania, na które powołuje się Seeley - tym razem przeprowadzone przez zespół profesor Marli Spivak z University of Minnesota - dotyczyły pozytywnego wpływu propolisu na zdrowie pszczół. Wpływ ten jest znany, a samo zagadnienie nie budzi kontrowersji. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że w naturalnej dziupli w zasadzie całe ściany (a czasem także „podłoga”) są wypropolisowane, zupełnie inaczej niż w większości uli, które mają gładkie powierzchnie ścian. W ulach pszczoły kitują najczęściej jedynie szpary między korpusami czy ramkami, czasem „pajączki” w powałkach czy inne narożniki, niejako je „wygładzając” czy „zaokrąglając”. Podczas badań na ścianach uli zamontowano specjalne kraty do połowu propolisu i w ten sposób skłoniono pszczoły do pokrycia ścian kitem. Następnie przeprowadzono badania genetyczne pszczół, porównując żyjące w standardowym ulu oraz te, które były otoczone propolisem. Stwierdzono, że ekspresja genów istotnych z punktu widzenia odpowiedzi immunologicznej pszczół w wypropolisowanym ulu była znacząco mniejsza niż w drugiej grupie. Powyższe oznacza, że pszczoły żyjące w standardowym ulu muszą znacząco więcej „inwestować” w zachowanie zdrowia, gdyż ich układy odpornościowe nieustannie walczą z patogenami. Powłoka propolisu okazała się działać jak osłona przeciw drobnoustrojom chorobotwórczym.
Eksperyment prof. Marli Spivak: Pszczoły zostały skłonionedo propolisowania ścian ula przy użyciu krat odgrodowych

Seeley badał również wpływ rozmiaru komórki węzy na przeżywalność pszczół. Do eksperymentu wykorzystał dwie grupy rodzin – jedna otrzymała węzę z komórką 4.9 mm, natomiast druga 5.4 mm. Profesor zadbał przy tym, aby jedyną zmienną była właśnie wielkość komórki. Nie stwierdził istotnych różnic w śmiertelności pszczół z obu grup, a więc jego eksperyment nie wykazał, by rozmiar komórki miał znaczenie dla przeżywalności rodzin.

Pszczelarstwo darwinistyczne

Na podstawie swoich obserwacji, badań i eksperymentów profesor uznaje, że pszczoła miodna jest w stanie przetrwać w naturze bez pomocy człowieka. Cała populacja musi jednak przejść przez wąskie gardło ewolucyjne, które w wystarczającym stopniu „odsieje” pszczoły nieograniczające populacji dręcza pszczelego. Załamania populacji może nie przetrwać ogromna większość pszczół, jednak pozostałe wypracują mechanizmy wystarczające, aby przetrwać i przekażą swoje geny kolejnym pokoleniom. W toku badań dziko żyjących pszczół z lasu Arnot stwierdzono zauważalnie wyższe wartości mierzalnych zachowań odpowiedzialnych za radzenie sobie z roztoczami (tzw. higieniczność, VSH, „grooming”) niż w populacji standardowo użytkowanej w pasiekach. Selekcja na te cechy wydarzyła się więc niejako mimochodem i w sposób zupełnie naturalny. Z badań profesora wyłania się też obraz pszczół, które nie mają absolutnie żadnej odporności na roztocza, a jednak potrafią przetrwać – przynajmniej przez pewien czas - jeżeli zapewnimy im odpowiednie warunki.
Dwie pierwsze części artykułu można potraktować jako wstęp, czas na poznanie sformułowanej przez profesora Seeleya koncepcji „pszczelarstwa darwinistycznego”, która wskazuje nam określony kierunek pszczelarskiej praktyki służącej zachowaniu i poprawie zdrowia pszczół oraz zwiększenia prawdopodobieństwa ich przetrwania w starciu z dręczem pszczelim. „Pszczelarstwo darwinistyczne” ma polegać na stworzeniu pszczołom, w możliwie największym zakresie, takich warunków środowiskowych, w jakim ewoluowały. Seeley sformułował konkretne rady i wskazówki - proste w założeniach, choć w niektórych przypadkach wcale niełatwe do spełnienia. Oto one:

1. Trzymaj w pasiece pszczoły przystosowane do lokalnych warunków.
Każdy może to zrobić – niezależnie od tego, czy jest pszczelarzem zawodowym, czy amatorem. Profesor radzi, aby nie sprowadzać pszczół z odległych terenów. Kluczowe jest wykorzystanie pszczół, które są przystosowane do lokalnego klimatu, pożytków i całej miejscowej sytuacji ekologicznej. Najlepszym rozwiązaniem jest zakup pszczół od lokalnych pszczelarzy, łapanie „wędrujących” rojów lub rozwijanie „genetyki” ze swojej pasieki. Również polscy naukowcy podkreślają znaczenie „ulokalnienia” pszczół dla zachowania ich zdrowia. Wydaje się, że ten czynnik jest jednym z kluczowych dla zachowania zdrowia populacji, niezmiernie łatwy do spełnienia, ale nie może się przebić do świadomości tych pszczelarzy, którzy w pogoni za lepszymi wynikami prześcigają się wciąż we wprowadzaniu obcej „genetyki” do pasiek. Dodam od siebie, że wcale nie trzeba znać wyszukanych metod hodowlanych, aby wychowywać matki pszczele na własne potrzeby. Wystarczy wziąć kilka ramek z jajkami i najmłodszymi larwami do nowego ula, a pszczoły zrobią wszystko za nas.

2. Ustaw ule tak daleko od siebie, jak jest to możliwe.
Idealnym rozwiązaniem byłoby skopiowanie natury. Ale trzymanie uli w odległościach kilkuset metrów od siebie byłoby trudne i niepraktyczne. Profesor stwierdza jednak, że wraz ze zwiększaniem odległości między ulami o każdy kolejny metr, maleją kłopoty z błądzeniem pszczół, a ustawienie uli już około 30 metrów od siebie likwiduje ten problem. Doświadczalnie wykazano bardzo pozytywny wpływ takiej odległości na przeżywalność rodzin. Wraz z odległością maleje też ryzyko rabunków i przy kilkuset metrach zagrożenie praktycznie znika. Nie oznacza to, że przy takiej odległości sporadyczne rabunki nie pojawią się. Prawdopodobieństwo rabunków jest jednak znikome.

3. Trzymaj pszczoły w małych ulach.
Seeley radzi, aby wykorzystywać ule nie większe niż korpus Langstrotha jako gniazdo (42 litry) i nadstawkę rozmiaru „medium” - „2/3” (około 28 litrów) jako miodnię. Dla porównania, to mniej więcej tyle, co dwa korpusy na ramkę „Ostrowskiej”. Ma przy tym świadomość, że zbiory miodu będą mniejsze, a pszczoły najprawdopodobniej się wyroją. Profesor podkreśla jednak zalety tego rozwiązania, przede wszystkim zdrowie pszczół i utrzymanie porażenia dręczem na niskim poziomie. Dodaje też, że od czasu ogłoszenia jego odkryć w USA wśród amatorów zaczął się rozwijać tzw. „ruch pszczelarstwa małoulowego” („small hive beekeeping”). Działalność tą propagują ci, dla których zdrowie owadów jest istotniejsze niż zbiory miodu.

4. Przygotuj chropowate wewnętrzne ściany ula.
Chropowate powierzchnie będą stymulować pokrycie ich propolisem, co zapewni mieszkankom ula osłonę przeciwko drobnoustrojom chorobotwórczym. Profesor radzi więc, aby do budowy uli wykorzystywać nieheblowane deski, „matowić” powierzchnię szczotką drucianą lub pilnikiem, bądź też przytwierdzać na ściany kraty do zbierania propolisu. Nieustannym skrobaniem, czyszczeniem, opalaniem czy wygładzaniem w inny sposób ścian ula robimy pszczołom tzw. niedźwiedzią przysługę.
Warstwa propolisu na ścianie dzikiego gniazda

5. Wykorzystuj ule zapewniające odpowiednią izolację termiczną.

6. Ustawiaj ule możliwie jak najwyżej nad ziemią.

7. Pozwalaj pszczołom zagospodarować 10 – 20% plastrów na plastry trutowe.
Najwięcej trutni wychowują najzdrowsze i najsilniejsze rodziny. Wychowanie trutni jest dla pszczół obciążające, a więc tylko najlepsze rodziny mogą sobie pozwolić na ich dużą liczbę. Zdaniem profesora takie postępowanie, nie tylko wpływa na zwiększenie różnorodności genetycznej w okolicy, ale także na poprawę „genetyki” pszczół. Seeley zaznacza jednak, że intensywny wychów czerwiu trutowego może przyczynić się do szybszego wzrostu populacji dręcza pszczelego, a zatem może powstać konieczność dokładniejszego monitorowania stopnia porażenia rodzin.

8. Nie zmieniaj organizacji gniazda.
Podczas przeglądów każda ramka powinna powrócić na swoje miejsce. Profesor radzi również, aby nie rozdzielać czerwiu pustymi ramkami w ramach zabiegów przeciwrójkowych.

9. Minimalizuj przenoszenie uli.
Seeley zaleca, aby w razie konieczności przeniesienia rodziny pszczelej w inne miejsce zaczekać na okres bezpożytkowy – wówczas najmniej zakłócimy pszczołom ich pracę.

10. Powstrzymaj się od leczenia pszczół przeciwko warrozie.
Tą ostatnią radę profesor Seeley przekazuje wraz z ostrzeżeniem. Twierdzi, że brak zachowania ostrożności może doprowadzić do sytuacji, w której selekcja może sprzyjać zjadliwym roztoczom, zamiast odpornym pszczołom. Chodzi tu o sytuację, w której zjadliwe roztocza i patogeny są w stanie zabić rodzinę pszczelą, ale nie umierają wraz z nią, jak to się najczęściej dzieje w naturze. Z uwagi na duże zagęszczenie uli w pasiece słabnące rodziny są rabowane, a zjadliwe patogeny i pasożyty trafiają do kolejnych. Profesor sugeruje więc, aby wnikliwie monitorować stan porażenia dręczem i reagować, gdy ten osiągnie określony pułap. Seeley przyjmuje ten próg w ciągu lata na poziomie kilku procent. Radzi, aby po osiągnięciu tego progu rodzinę leczyć lub... zabić (nazywa to „preemptive killing”, czyli „zabiciem uprzedzającym”). W ten sposób nasze działania są zgodne z kierunkiem ewolucyjnym. Po pierwsze, eliminujemy rodzinę, która nie posiada wystarczającej odporności na pasożyta i z dużym prawdopodobieństwem i tak osypałaby się. Po drugie zmniejszamy praktycznie do zera ryzyko „roztoczowej bomby” w pasiece. Profesor twierdzi, że bez wykonania tych zabiegów, inne rodziny, które wykazują już pewną odporność zostaną przytłoczone przez taką liczbę pasożytów, z jaką nie będą sobie w stanie poradzić. W przypadku leczenia należy niezwłocznie wymienić matkę na pochodzącą z rodziny, która wykazuje zdolność trzymania populacji dręcza w ryzach. Dzięki temu systematycznie zwiększamy odporność pszczół w pasiece.
Seeley jednocześnie podkreśla, że każdy rodzaj leczenia wpływa na zwiększenie zjadliwości patogenów i pasożytów, a także wzrost ich oporności na leczenie. Z tego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem mogłoby więc być zabicie rodziny pszczelej wraz z całą populacją dręcza pszczelego. Jednak dla wielu jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, ale niesie też za sobą ekonomiczną nieopłacalność. Seeley mówi, że leczy rodziny wtedy, kiedy ma możliwość niezwłocznego podania matki z „lepszej” genetyki. W innym przypadku dokonuje uprzedzającego zabicia rodziny. Aby być zgodnym z perspektywą ewolucyjną należałoby pozostawić rodziny własnemu losowi, ale tylko wtedy, kiedy żyją w dużym oddaleniu od siebie (optymalnie), jak pszczoły w naturze, a więc o kilkaset metrów. Doświadczenia pokazały, że już przy odległości kilkudziesięciu metrów wiele rodzin okazuje się odpornych na „roztoczową bombę”. W ten sposób zwracamy selekcję do kierunku wypracowania równowagi: najbardziej zjadliwe szczepy patogenów i pasożytów umierają wraz z nieodpornym żywicielem. My zaś swoimi działaniami nie zwiększamy ich zjadliwości oraz nie ingerujemy w swoisty „wyścig zbrojeń” pomiędzy pszczołą miodną a dręczem pszczelim.

Podsumowanie 

Profesor Seeley uważa, że wszystko, co robią rodziny pszczele żyjące w dzikich i niedoglądanych siedliskach służy ich przetrwaniu i rozmnażaniu, a tym samym przynosi największe korzyści dla zdrowia kolejnych pokoleń. Uznaje, że to pszczoły są najlepszymi „pszczelarzami” i powinniśmy się od nich uczyć. Postuluje, abyśmy spojrzeli na problem zdrowia pszczół z perspektywy ewolucyjnej, bo tylko wtedy możemy stwierdzić, jak pszczoły chcą żyć i jak faktycznie żyją, gdy nie są nieustannie niepokojone przez pszczelarzy. Musimy też pamiętać, że gdy prowadzimy obserwacje czy eksperymenty, uzyskujemy odpowiedzi dotyczące obiektu badanego w określonych warunkach. Nie sposób więc uznać, że wnioski z naszych obserwacji pszczół w pasiekach są uprawnione dla całego gatunku Apis mellifera.
Profesor Thomas D. Seeley, autor koncepcji "pszczelarstwa darwinistycznego",
w czasie wykładu na konferencji "Learning From the Bees" w Doorn w Holandii

Osobiście traktuję „pszczelarstwo darwinistyczne” jako wskazówkę do sposobu rozpoczęcia selekcji pszczół, aby osiągnąć jak najlepsze wyniki w pierwszej fazie odsiewu pszczół nieprzystosowanych do współistnienia z dręczem pszczelim. Długofalowo byłaby to też słuszna metoda prowadzenia pasieki. Pozwoliłaby pszczołom używać tych narzędzi, które wykształciły przez miliony lat ewolucji. Ponad sto lat temu pszczoły zagościły jednak w pasiekach na dobre i nic nie wskazuje na to, by ten stan miał się zmienić. Będą więc żyły stłoczone, czy tego chcą, czy nie. Jak kończy się trzymanie pochodzących z chowu pszczół „tradycyjnie”, za to bez kuracji przeciwko warrozie, pokazały eksperymenty profesora – owady w znaczącej większości umierają z końcem drugiego sezonu. „Te same” pszczoły przeżywały jednak w rozsądnym procencie, gdy tylko pozwolono im żyć w sposób zbliżony do tego, w jakim funkcjonują w naturze. W pierwszej fazie selekcji, kiedy mamy dostęp tylko do pszczół, które nie są zaadaptowane do obecności dręcza, „pszczelarstwo darwinistyczne” jest więc niewątpliwie swoistym wyrównaniem szans w tym starciu. Jest też kompromisem pomiędzy produkcją pasieczną a zdrowiem pszczół. Istnieje jednak szereg przykładów nieleczonych przeciwko warrozie pasiek, w których pszczoły żyją gęsto, ale wciąż zachowują zdrowie i są produktywne. Przykłady takich pasiek możemy wskazać nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Europie. Miałem przyjemność poznać wiele koleżanek i kolegów z Wielkiej Brytanii, którzy od lat nie stosują żadnych metod zwalczania dręcza pszczelego. I to też jest w naszym zasięgu. Dopóki jednak będziemy negować prawdziwą naturę pszczół i uparcie je formować i dostosowywać do naszych oczekiwań, zapewne się to nie ziści. Pierwszym krokiem jest zrozumienie prawdziwych potrzeb pszczół oraz uwzględnienie ich w naszej pasiecznej praktyce.

Profesora Seeleya poznałem w czasie Konferencji „Learning From the Bees” w Doorn w Holandii. Naukowiec ten jest otwarty na nowe kontakty i dyskusje z pszczelarzami. O niektórych elementach koncepcji „pszczelarstwa darwinistycznego” udało mi się z nim porozmawiać w czasie wywiadu, który można obejrzeć na Youtube (https://www.youtube.com/watch?v=NP93oHmmByw&t=207s). Mnie osobiście najbardziej intrygowała kontrowersyjna rada dotycząca uprzedzającego zabicia rodziny pszczelej. O ile zgadzam się z założeniami koncepcji „pszczelarstwa darwinistycznego”, muszę przyznać, że akurat w tej kwestii profesor nie rozwiał w pełni moich wątpliwości i dylematów. Chętnych zapraszam do obejrzenia filmu z wywiadu z profesorem.

niedziela, 22 września 2019

"Mój ul jest najlepszy II" czyli... oj, bardzo wiele mu brakuje...

Ponad 5 lat temu napisałem post pt. "Mój ul jest najlepszy". Z wciąż niezrozumiałych mi powodów, post ten jest najbardziej poczytny na moim blogu. Nie wiem czy to dużo czy mało, ale ma około 5000 klików. To chyba nie jest wiele, jak na post najczęściej czytany. Ale z drugiej strony temat mojego bloga jest dość niszowy, a mamy jednak kulturę oglądaczy, a nie czytaczy, a ja wiem, że czytelników "zalewam tekstem", co nierzadko zniechęca do śledzenia mniej zainteresowanych. To, że ludzie wolą oglądać niż czytać udowodniło mi też założenie kanału Youtube (czy raczej jego zaktywizowanie), na którym byle "durny" film ma więcej klików przez dobę niż pisany post przez parę lat. Zdarza się też, że ktoś zadzwoni i zapyta, co tam u moich pszczół, twierdząc że dawno nie wrzuciłem filmu, podczas gdy przykładowo parę dni wcześniej wrzuciłem na blogu podsumowanie jakiegoś tam ostatniego okresu. Tak to działa. I mówimy tu choćby o moich filmach w porównaniu z moimi wpisami - czyli autor ten sam: nie można więc przyjąć, że mówi głupiej czy mądrzej. Mówi to samo. Tylko przez inne medium. Choć moim osobistym zdaniem, gdyby zebrać całą wielką mądrość (sic!) każdego z filmów i przyłożyć go do mądrości (sic!) wpisów na blogu, to zdecydowanie więcej tejże (sic!) jest w słowie pisanym. To moje zdanie. Ale ludzie wolą patrzeć jak zdejmuje się daszek i pokazuje pszczoły, niż czytać cudze przemyślenia. Jeszcze raz: nie porównuję przy tym dzieł (sic!) różnych autorów - ale swoje do swojego. I nie rozumiem. Ale tak już jest. XXI wiek.

A wspomniany już post sprzed 5 lat miał mówić mniej więcej tyle, że uważam temat uli za drugo-, trzecio-, czy może i dziesięcio-rzędny. Pisałem tam, że wcale nie uważam mojego ula za najlepszy wybór, ale uważam go za równie dobry (czy równie zły, zależy jak na to patrzeć) jak każdy inny. Że ma szereg zalet ale i szereg wad i po prostu dobrałem je wszystkie pod siebie. Dziś dalej mam dokładnie, no może nie całkiem dokładnie, ale prawie, to samo podejście do do kształtu ramki czy jej układu. Ale mam też szereg innych przemyśleń na temat samego ula. Ula rozumianego jako siedlisko dla pszczół, a nie jako jednostki produkcyjnej, jak rozumieją go chyba w większości pszczelarze. A że mam inne podejście to chyba widać. Ja: "patrzcie, wciąż żyje ta >miernota<, choć nie dawałem jej szans - super!"; niektórzy inni: "patrzcie, jakim jestem wirtuozem: mam kolejne miodobranie!". Dziś, choć wcale też nie twierdzę, że mój ul odbiega na plus czy na minus od przeciętnego ula zajmowanego przez przeciętną rodzinę na przeciętnym pasieczysku prowadzonym przez przeciętnego pszczelarza, to jednak mam do niego sporo zarzutów (o nich potem).

Post ten chyba będzie bardziej teoretycznym rozważaniem, bo sprzęt w jaki do tej pory zainwestowałem raczej na co najmniej parę lat do przodu zdeterminował moją praktykę (co też wielokrotnie - jak to mam w zwyczaju - powtórzę). Mając to, co mam, raczej po prostu będę z tego korzystał. Ale któż mi zabroni snuć rozważania? Może ktoś z nich skorzysta i dokona właściwszego dla siebie wyboru, nawet jeśli uzna, że lepsze będzie to, na co ja patrzę krytycznie.
Jeden z moich uli. Skrzynka WP z drewnianym daszkiem - wylotek górny.
Skrzynka na 2 ścianach została docieplona (ok, 0,8 cm słomy i 1,1 cm deski boazeryjnej)

Zacznę od pytań: Czy ul jest na tyle istotny, żeby rwać włosy z głowy? Czy może zabić pszczoły, albo przyczynić się do ich przetrwania? Czy to, jak zbijemy deski ma jakieś - jakiekolwiek - znaczenie dla pszczół?
Odpowiedzi: Wciąż nie wiem czy ul ma na tyle istotne znaczenie, żeby rwać włosy z głowy, czy może zabić pszczoły albo przyczynić się do ich przetrwania i nie wiem czy to, jak zbijemy deski ma jakiekolwiek znaczenie dla pszczół.
Pszczoły bowiem wybierają do życia bardzo dziwne miejsca. Ostatnio na przykład ktoś wrzucił na FB filmik o pszczołach, które zadomowiły się w słupku drogowym (takim plastikowym, pomarańczowym, jakie wykorzystuje się choćby na placach manewrowych) i jak twierdzi: "they thrive".
Ale im dłużej rozmyślam o pszczelarstwie naturalnym, o tym jak pszczoły żyć "powinny" i jak ... hm... "chcą" (wiem, puryści przyczepiają się już do tego, że nie mamy pojęcia czego chcą pszczoły i co powinny), to coraz bardziej i bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ul powinien spełniać jak najwięcej potrzeb pszczół, kosztem potrzeb pszczelarzy. A przecież 90 jeżeli nie 99% decyzji pszczelarzy podejmowanych jest zgodnie z ich potrzebami, a nie potrzebami pszczelimi. Często moje również. Znów, puryści przyczepią się, że jeżeli ktoś pszczoły trzyma w barci, to nie dlatego, że na 100% pszczoły będą tak woleć (bo przecież mogłyby woleć słupek drogowy), ale dlatego, że pszczelarz/bartnik ma potrzebę realizowania swojej bartniczej pasji. I pewnie tak na swój sposób jest. Ale za głęboko nie chcę wchodzić w filozofię. Prawdą jest, że prawie każdy pszczelarz ocenia ul z perspektywy tempa rozwoju pszczół i wysokości zbiorów. A ja ani jednego, ani drugiego nie łączę jednoznacznie i bezpośrednio ze zdrowiem pszczół - a przynajmniej "zdrowiem" w moim rozumieniu. Ale w określonych warunkach przecież te wspomniane elementy mogą jednak też o tym świadczyć. Owszem, przy konstruowaniu ula bierze się pod uwagę biologię pszczół, ale w jednym kontekście: żeby można było jak najwięcej wyprodukować. Ja też moje decyzje podejmowałem kierując się własną wygodą - o czym zresztą pisałem w poście pt. "Mój ul jest najlepszy" (I). Uznawałem wówczas, że a) i tak nie wiem co pszczoły "wolą", b) w zasadzie jest im wszystko jedno, bo są na tyle plastyczne, że na pewno i tak sobie poradzą. I w tym kontekście podtrzymuję zarówno moje decyzje jak i motywacje. I kiedy już miałem prawie wszystko ułożone w głowie to... znów coś mi miesza. Od czasu do czasu "coś gdzieś" mi zburzy wewnętrzny ulowy spokój... Kto śledzi mój blog, a chyba nie ma takich bardzo wielu sądząc po "klikach", wie, że cały czas mi coś nie pasuje i szukam, mając okresowe zrywy w tą czy tą stronę... A to eksperymentuję z ulami WP (i nie chodzi o sam system ula WP, ale przede wszystkim o wielkość plastra i jego wysokość), a to tworzę dziwne konstrukcje na wysokość 2 korpusów, co mi potem dotkliwie życie utrudnia, a to daję dennice z materiałem biologicznym, czy też ostatnio takie powałki i słomiane zatwory. Choć kierunek ułożenia ramki  nie ma dla mnie aż takiego znaczenia, to widać jednak, że temat ula nadal po tych kilku latach nie daje mi spokoju. A ostatnio w mojej głowie mieszają mi się wciąż pomysły Torbena Schiffera i wyniki jego badań.

UZUPEŁNIENIE: 
Na stronie Bractwa Pszczelego możesz przeczytać tekst Torbena Schiffera w moim tłumaczeniu, pt. "Pszczelarska (r)ewolucja - program ochrony gatunku":
- część 1
- część 2

Torben twierdzi, że ul zabija pszczoły. Nie bezpośrednio rzecz jasna (tak jak przez zgniecenie korpusem). Chodzi o tworzenie mikroklimatu przyjaznego pszczołom i im symbiontom. A raczej na odwrót. Nowoczesny ul nie spełnia w jego mniemaniu tego warunku. Jego zdaniem w nowoczesnym ulu bardzo chętnie rozwijają się organizmy patogenne dla pszczół (głównie pleśni), które potem przyczyniają się do osłabiania silnych i zabijania słabych. I rodzina umiera. Bezpośrednio przez patogeny, a pośrednio przez ul, który dla organizmów patogennych okazuje się lepszym siedliskiem, niż dla pszczół. Potem zrzuca się wszystko na "złą warrozę", albo na własne błędy - nie rozumiane jednak jako złe przystosowanie siedliska pszczole, ale sposoby wykonania pasiecznych zadań i kuracji. To jego zdanie. Ale zdanie, które coraz mocniej i mocniej rezonuje mi w głowie. Bo ja co do zasady się z tym zgadzam i od dawna zgadzałem, ale nie rozumiałem tego aż tak jednoznacznie jak on. A problemem w ocenie Torbena (czy raczej w mojej interpretacji jego słów) nie jest to, czy ma być to dadant, ostrowska, wielkopolski czy warszawiak, ale czy tworzą się mostki termiczne, czy klimat jest stabilny, czy wilgoć ma gdzie uchodzić, czy też raczej tworzy zabójcze punkty w pszczelim siedlisku. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że mój ul (oprócz wielu  dla mnie zalet, a kto wie, może i zalet dla pszczół), ma te wszystkie wady, o których mówi Torben. Czy więc wyrzucę moje ule lub je sprzedam? Na pewno nie, bo zbyt wiele pieniędzy i pracy w nie zainwestowałem. Ale wciąż zastanawiam się co i jak zrobić, żeby zaczęły wypełniać to, o czym mówi i pisze Torben, a przy tym nadawały się do względnie nowoczesnej gospodarki pasiecznej. Czyli jak je zmienić, czy lepiej przystosować dla pszczół, żeby zniwelować ich potencjalne wady. I wcale nie twierdzę dziś jednoznacznie, jak Torben, że ul zabija pszczoły. Bo nie wiem i mam spore wątpliwości. Nie mówię, że w "dobrym" ulu pszczoły przeżyją, a w złym umrą. Bo problem jest złożony i skomplikowany. Chodzi tylko o to, że cały sukces pasieki składa się z małych cegiełek - dziesiątek, czy może setek. "Dobry" ul, nie w rozumieniu pozwalający na lepsze zbiory, ale w rozumieniu tego, o czym pisze Torben, może być po prostu kolejną cegiełką w całej układance. I ktoś może powie, że bredzę, ale sam uznaje np. że woli drewniane niż styropian, albo na odwrót, bo te pierwsze są zdrowsze, a te drugie lepiej izolują. Ja idę więc ciut dalej i dalej i zobaczę gdzie mnie to doprowadzi (kto wie, może donikąd...).
Skrzynki WP. Rodzina po prawej (16tka) zakarmiła się sama - tu z nadstawką wlkp 18tką.

Lećmy po kolei.

Materiał
Na materiał ula wybrałem dechy ze składu. Chyba dominuje tam sosna, ale ponoć zdarza się i świerk. Przyznam, że akurat nie umiem zawsze odróżnić dech sosnowych od świerkowych - decha to decha, czyż nie? Jakiekolwiek styropiany czy styrodury wykluczam na starcie, tak samo jak i jakiekolwiek inne tworzywa sztuczne. Wolę już mój ul ze wszystkimi jego wadami, o których jest poniżej. Gdzieś z tyłu głowy pojawia mi się słoma... Materiał byłby - tak uważam - wyśmienity, ale... jakiekolwiek zabezpieczenie go przed myszami czy innymi stworami pozbawia go w mojej ocenie wielu walorów praktycznych. Zostaje więc drewno, a słoma może (i ostatnio coraz częściej tak się dzieje) mi służyć do dociepleń. Decha 20'tka calówka idealnie nadawała się na korpusy do ramek 18tek. Owszem, ciut droższa niż decha szalunkowa, ale za to praktycznie nie ma odpadów. Co i ułatwia robotę i niweluje pewnie różnicę w cenie. Zawsze ze zdziwieniem słuchałem/czytałem "poszukiwaczy wejmutek", bo decha to decha. Ale dziś już mniej mnie to dziwi. Dalej uważam, że decha to decha, a różnicę wagi w gramach na ścianę ula wciąż uznaję za śmieszną. Co się jednak okazało - bo mam kilka korpusów z wejmutki. Otóż prawie się nie wypaczają, nie skręcają, nie podwijają, nie uchylają... A moje dechy tak. Oczywiście nie wszystkie, ale co parę uli trafiam na korpus, który gdzieś pokazuje sporą szparę. Przy dużej rodzince często macham ręką i idę dalej. Przy maluchu czasem obserwuję osy, albo widzę cichy rabunek (czy raczej jego skutek: czyli pszczoły są, walk nie ma, ale miodu nie przybywa, nawet jak się podaje syrop to w ramkach pusto, a pszczoły nerwowe....). To rzadkość, ale zdarza się (tej jesieni miałem 2 przypadki takiego cichego rabunku - myślę w pewnym zakresie spowodowanego nieszczelnościami - bo oczywiście zawsze głównym powodem jest to, że rodzina sobie na to pozwala). Zawsze z końcem sezonu z 3 - 4 ule muszę uszczelniać na pasieczysku, czy podmieniać im korpus, żeby wziąć stary do naprawy. Czy to oznacza, że od dziś będę szukał wejmutki? Nie, nie będę. Bo to sporadyczne przypadki i z reguły nie noszą ze sobą wiele złego. Po prostu po latach trochę bardziej rozumiem, gdy ktoś inaczej stawia akcenty.

Szpary
Kolejna sprawa (trochę powiązana, bo czasem wynikająca z pracy drewna, a nie niedoskonałości wykonania), to fakt, że pojawiają się szpary między korpusami. I nawet jak nie robi się wystarczająco duża na pszczołę czy osę, to czasem ma 1 czy 0,5 mm. A gdy rodzina nie jest wielka (a moje wielkie nie są), to nie zakituje i robi się przewiew. Do czasów poznania Torbena ten przewiew lekceważyłem całkowicie. Pszczoły mają się grzać w kłębie na plastrach i tyle. Skoro ludzie zimują pszczoły na siatkach, a ja z wylotkiem górnym, to co tym pszczołom przeszkadza szpara na 0,5 mm? Więcej ciepła przez to nie stracą niż przez dennicę osiatkowaną, czyż nie? Przecież rabunku nie będzie... No i właśnie. Im dłużej to wszystko zgłębiam, poznaję, studiuję i "przemyśliwowuję", tym bardziej myślę, że pszczoły mają mieć ciepło. A ja mam i wylotek z góry i jedną ścianę ula i jeszcze szpary... i tak to ma działać. Znów sprowadzę to do pytania czy w związku z tym zamierzam wszystko przerobić, obecny sprzęt oddać, sprzedać czy spalić? Znów odpowiem: nie. Zbyt wiele pracy, wysiłku i kosztów w to poszło. Ale z drugiej strony nęka mnie myśl, że moim pszczołom nie dam optymalnych warunków jakie mógłbym im zapewnić (zgodnie z moją ułomną wiedzą, bo przecież nie mogę być pewny, że tego chcą).

Przekrój poprzeczny
Następna rzecz to przekrój poprzeczny ula. Według Torbena (jak i na tzw. "chłopski rozum") mniejszy to lepszy - oczywiście w granicach rozsądku. Mówimy o takim, co po prostu będzie zajęty przez kłąb w zimie - niekoniecznie od ściany do ściany, raczej chodzi o to, żeby po prostu minimalizować luz. Znów (chyba, bo nie wiem) pod warunkiem, że ściany będą ciepłe (izolowane) i suche. Bo jak ma być zimno i mokro, to jakie miałoby to znaczenie? No, chyba że negatywne - zwłaszcza przy wilgoci. Ale ja jakoś nie mam zarzutów ani do przekroju ula wielkopolskiego, ani warszawskiego (w moich 11to ramkowych skrzynkach). Bardziej chodzi o kąty proste, stanowiące mostki termiczne - to tam wg Torbena kumuluje się całe zło, bo tam skrapla się wilgoć, tam rozwijają się pleśnie, które negatywnie wpływają na zimujące pszczoły (bo też rozważania wszystkie dotyczą raczej zimy niż lata - w lecie pszczoły poradzą sobie i podwieszone pod gałęzią). Nie mam na to zagadnienie żadnego pomysłu. Owszem, mogę zrobić ul okrągły czy prawie okrągły, ale ramek do niego nie wsadzę, a obsługa będzie trudna, jeżeli nie niemożliwa. Chyba nad tym akurat trzeba przejść do porządku dziennego i przestać się zastanawiać. Bo cóż można z tym zrobić (oczywiście poza przejściem na konstrukcje bezramkowe)?
rodzina w lesie. Od góry: daszek, eko-powałka (na siatce), 2 korpusy i
dennica osiatkowana z materiałem "eko". Wylotek górny niewielkich rozmiarów.

Wysokość
Wysokość korpusa/ramki. Moje podejście do tego tematu tłumaczyłem już kilka razy. Plaster powinien być duży (bo taki nie hamuje rozwoju małej rodziny, nie wymagając przy tym interwencji typu przekładanie ramek, dokładanie korpusów, a potem zmiany układu gniazda przed zimą), a że lepszy (tak uważam) mały przekrój poprzeczny, to sprowadza nas do ramki szeroko-niskiej. Znów wyjaśnienie odnośnie tego przekroju poprzecznego: mówimy o zimie i małej ingerencji w gniazdo (czyli nie układamy gniazd przed zimą, tylko pszczoły robią to same jak chcą przez całe lato). Chodzi o to aby pszczoły nie miały innego wyjścia jak tylko iść w górę za miodem, robiły to zgodnie ze swoją naturą i biologią, a jednocześnie wykorzystywały optymalnie konstrukcję ula, a nie łaskawość pszczelarza, który dobrze to ułoży lub nie. Znów się wytłumaczę: dla dużej rodziny żadna konstrukcja nie jest straszna, bo sobie to ułożą jak powinny (a jak nie to trudno), maluchom wszystkie beleczki i niedogodności przeszkadzają. Wiem to, bo obserwuję te maluchy cały czas.
A więc jako wysokość "plastra" dobrze mi się sprawdza zarówno ramka warszawska poszerzana, jak i podwójny korpus z tylko górną ramką mojego ula wielkopolskiego (18tki).

Wilgotność
W swoich ulach konstruuję górny wylotek i on załatwia temat nadmiaru wilgotności. Poza pasieką leśną nie mam nigdzie problemów z nadmierną wilgocią. A kto wie? Może jest za sucho? Ponoć podwyższona wilgoć w ulach szkodzi dręczowi zwalniając jego tempo namnażania. Ale ma to być podwyższona wilgotność powietrza ulowego, a nie krople wody w mostkach termicznych. Jeżeli jest ciepło, to powietrze może zawierać więcej wody, wraz z ochładzaniem woda (para) skrapla się w najzimniejszych miejscach. A więc - o ile dobrze to rozumiem, a wcale się nie upieram, że tak jest - powinno być wilgotno w powietrzu, ale nie mokro na ściankach. To mógłby zapewnić ul w typie dziupli - otwór wysoki, wąski w przekroju poprzecznym, z dużą/dobrą izolacją i wylotkiem położonym nisko (niekoniecznie na samym dnie, chodzi o to, żeby nad wylotkiem tworzyła się "czapa" powietrza ogrzewanego przez pszczoły).
Temu problemowi mógłbym zaradzić wyrzucając moje ule i konstruując wszystko od nowa... (Niestety) chyba tak nie będzie.
Jeden z moich obecnych kierunków to docieplanie, tam gdzie to łatwe i możliwe.
Tu ul WP mojej konstrukcji - docieplona ściana (ok 2 cm słomy i deska boazeryjna).
Docieplenie daszku w toku. Oczywiście będę używał tylko materiałów naturalnych (w 90% słomy).

Wylotek
Jeżeli chodzi o preferencje pszczół w zakresie ułożenia wylotków, to badał je prof. Seeley. Zgodnie z tym co zrozumiałem pszczoły wybierały chętniej wylotek dolny względem górnego w proporcji 8:2, a więc 4 razy częściej. No to mam - mój wylotek jest niezgodny z preferencjami pszczół. Ma on jednak parę zalet, jedną z nich jest właśnie temat odprowadzania nadmiaru wilgoci, a kolejną (już dla mnie, a nie dla owadów) prostota konstrukcji.

Ekodennice/ekopowałki
(więcej o tym tutaj: http://pantruten.blogspot.com/2015/11/dlaczego-pene-dennice-z-prochnem-nie.html)
Pomimo kilku wad tego rozwiązania, całkowicie z niego na pewno nie zrezygnuję. Wciąż uważam to za dobry pomysł, natomiast z perspektywy chyba chciałbym popracować nad jego wykonaniem. Uważam, że to rozwiązanie nie jest złe z powodu, w przypadku powałki, regulowaniu odpowiedniej wilgotności, a w przypadku obu rozwiązań zaszczepienia życia w ulu i tworzeniu siedlisk dla różnego rodzaju "robactwa". Co ja oczywiście rozumiem pozytywnie, ale chyba większość moich kolegów i koleżanek z branży negatywnie. Uważam, że im więcej życia w ulu tym lepiej, ale z drugiej strony warunkiem jest zdrowa, prężna i mniej więcej zajmująca dostępną kubaturę rodzina. Wtedy pszczoły mogą kontrolować całe siedlisko tak jak chcą (o ile chcą) lub potrzebują (o ile dadzą radę).
W tym roku w lesie miałem inwazję barciaka. Zawsze w duchu śmiałem się jak ktoś pisał/mówił, że barciak wykończył mu rodziny. Barciak jest "padlinożercą" (że się tak wyrażę) - czyści tylko tam gdzie pozwolą mu pszczoły, chyba że pszczoły po prostu nie dają rady w ogóle już same sobą się zajmować. Wtedy barciak robi co chce, ale to nie on jest odpowiedzialny za problem - jest skutkiem, a nie przyczyną. No a w tym roku barciak mniejszy wchodził w rodziny jak w masło. To, że był w ulu, to nie problem. Problem, że był w czerwiu. Masowo. Był w rodzinach lepszych i gorszych, silniejszych i słabszych. Atakował czerw i w mojej ocenie aktywnie przyczynił się do złego stanu pszczół. Ale nie mogę wykluczyć, że przyczynkiem do inwazji był pierwotnie zły (gorszy) stan rodzin, który pozwolił mu zdobyć pierwsze przyczółki. Rodziny (przynajmniej niektóre) były ładne (lub ładnie się rozwijały) i nagle pojawił się on. Potem już poszło i zakładam, że nastąpiło coś na kształt sprzężenia zwrotnego. Barciak osłabiał rodziny, a to przyczyniło się do większej inwazji, co znów skutkowało dalszym osłabieniem. A czemu o tym piszę tutaj? Bo nie mogę wykluczyć, że inwazja wystąpiła z powodu ekodennic/powałek (a zwłaszcza powałek). Owszem, mam ekodennice już przez lata, ale może sprzęgło się to akurat z "dobrym" barciakowym rokiem. W tej konstrukcji, którą zastosowałem, barciak mógł wejść do części "eko" w powałce nie niepokojony (tam są szerokie wywietrzniki otwarte na oścież), a potem chyłkiem przedostać się przez siatkę do ula w niepilnowanych miejscach (barciak mniejszy jest na tyle drobny, nie mówiąc o larwach). Ta siatka powałkowa - jako że dopiero wprowadzana - nie była / nie jest jeszcze w pełni wypropolisowana, co zagrodziłoby motylom czy ich larwom przejście (pszczoły nad tym pracują, ale na tą chwilę w rodzinach propolis pokrywa powiedzmy 30 - 70% siatki). A więc mogło się tak zdarzyć. Nie jestem o tym przekonany - chyba motylki poradziłyby sobie i bez tego, ale kto wie.
"Upolowany" (aparatem) zaleszczotek - w kłodzie (niezamieszkałej przez pszczoły).
Trafiłem tam na całą kolonię tych pożytecznych pajęczaków - widziałem ich bodaj 5 czy 6.

Malowanie korpusów.
Od kilku lat nie wymalowałem żadnego elementu ula. Maluję jedynie stojaki pod ule. Ale przez pierwsze lata zbudowałem trochę korpusów, które zostały wymalowane. Jak się sprawdzają? Mniej chłoną wilgoć, a przez to mniej pracują - mniej się więc wypaczają. Ale też w mojej ocenie mniej odprowadzają wilgoć ze środka. Widać to na niektórych malowanych korpusach - tam tworzą się (w rejonie mostków termicznych czyli w rogach) zacieki - o tym zresztą pisał Torben. Tego zjawiska nie obserwuję w korpusach niemalowanych. Na razie mam też wrażenie, że korpusy malowane wyglądają na "nowsze" czyli być może mniej im szkodzi długoletnie przebywanie pod chmurką. Ale z drugiej strony te bez farby mokną i schną i mają się na razie dobrze. Do tej pory żaden z korpusów (czy to malowanych czy nie) nie zbutwiał i nie zepsuł się. Ale one mają raptem po kilka lat. Za 5 - 6 lat zapewne będę mógł lepiej ocenić czy z uwagi na ich trwałość warto korpusy malować czy też nie. Na pewno warto pozostawić je niemalowane z uwagi na "oddychanie" drewna i lepsze odprowadzanie wilgoci ze środka (a przynajmniej tak to wygląda i tak to oceniam).

I gdzie mnie to wszystko prowadzi...?

Prowadzi mnie to do wniosku, że moim ulom daleko do tego, żeby być "najlepszymi" czy nawet "dobrymi". Drobne nieszczelności i wypaczenia nie skłonią mnie do sięgnięcia ani po pasujące do siebie styrodury, ani do wyszukiwania ofert sprzedaży wejmutki (przynajmniej na razie). Bo to i tak nie załatwi problemu mostków termicznych czy wychłodzenia górnym wylotkiem. Wręcz powiedziałbym, że te nieszczelności przyczyniają się do lepszego wietrzenia tam, gdzie ewentualnie te negatywne zjawiska mogą wystąpić - czyli nie tyle zniesienie mostków termicznych co cyrkulacja powietrza załatwi problem nadmiernej wilgoci. Pozostawi to wciąż problem pszczół, które muszą "nadmiernie" grzać ul. Zawsze byłem zwolennikiem tezy, że pszczoły grzeją siebie, a nie kubaturę ula. W utrzymaniu właściwej temperatury pomaga uwięzione w sąsiednich plastrach powietrze (stojące powietrze, jest dobrym izolatorem), a ciała stłoczonych pszczół stanowią bardzo dobrą barierę dla uciekającego ciepła. Skoro wylotek w ulu i tak jest otwarty całą zimę, a zewnętrzna część kłębu potrafi ponoć być nawet oszroniona w określonych warunkach, to znaczyło dla mnie zawsze, że nie ma większego znaczenia czy ul jest izolowany czy też nie, czy ma siatkę na spodzie, górny wylotek i szpary między korpusami. Bo zimno pszczołom nie szkodzi - potrafią się grzać. Ale z badań Torbena wyłania się obraz nie tyle tego co złego dzieje się z pszczołami bezpośrednio, ale pośrednio - za sprawą rozwijających się w takich warunkach patogenów. Drąży mi to w głowie dziurę i cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że jakoś mnie przekonuje.

Torben opracował koncepcję ula naturalnego, który nazwał "Schiffer tree" - "drzewo Schiffera". No cóż, to jest pewnie jakiś jego komercyjny projekt - ale też swoisty wzór. Bo to jest ul, który odpowiada na większość tych problemów, o których tu piszę, czy raczej tych, które wynikają z jego badań. Tyle, że to chyba ul raczej do ogródka i okresowego wycięcia jakiegoś pojedynczego plastra, niż do gospodarki pasiecznej.
Skrzynka WP i jej szpary - wady będą poprawiane,
a ścianka (na zdjęciu z prawej) docieplona słomą.

Problem załatwiłyby być może ule ocieplane słomą z powałkami lub daszkami również docieplonymi tym naturalnym materiałem. Aby były ciepłe i oddychające, a jednocześnie zupełnie naturalne i stanowiące dobrą pożywkę dla mikrożycia. Bo eliminację kątów prostych raczej sobie odpuszczę... Kto wie, może powoli-powoli nowe już konstrukcje będę tworzył właśnie w taki sposób i systematycznie wymieniał niszczejący starszy sprzęt na nowe ule ocieplane. Być może. Nie zarzekam się. Bo i one nie są doskonałe z wielu powodów. A są bardziej pracochłonne w wykonaniu i droższe. Pytanie więc o bilans. W małym "ogródkowym" projekcie to nie problem, przy skali już takiej w jakiej znajduje się moja pasieka, to kwestia kosztów i logistyki. Pytanie więc czy lepsza jest szybsza ekspansja, czy lepiej jest skupić się na pojedynczej rodzinie... Ech, kolejny kompromis. Czy wrócę do koncepcji dolnych wylotków? Być może w części konstrukcji, ale na pewno nie we wszystkich. I tylko i absolutnie pod jednym warunkiem: że uda mi się zapewnić odpowiednią wentylację powałki/daszku i - taką, która odprowadzi wilgoć, ale nie ciepło. Jeżeli nie opracuję dobrego rozwiązania, to poprzestanę przy tym, które już znam i na swój sposób mi się sprawdza. Poza tym, ewentualny nowy ul, to na pewno nie będzie konstrukcja typu szczelny sam w sobie ul styrodurowy, za to na zimę z otwartymi na przestrzał pajączkami, robiącymi przeciąg. Tego nie chcę na pewno. Od takiej konstrukcji po stokroć wolę to co mam. Nie pójdę też w nowoczesny ul, jaki choćby mogłem obsługiwać w tym roku na mojej pasiece (jednościenny ul z wejmutki ze szczelną, plastikową czy foliową powałką i dennicą osiatkowaną). Niektóre elementy konstrukcyjne tego ula rozwiązują problemy, które stwarzane są przez inne elementy. Ogólnie bilans konstrukcji jest taki, że zwraca się ku niemu cały pszczelarski świat (szybciej czy wolniej, ale tendencja postępuje). Już wolę od tego mój ul. I nie, nie twierdzę, że mój ul jest lepszy - ale bardziej mi pasuje, a ma te same problemy (albo podobne w ciut innych miejscach). Nie ma więc sensu zmiana, która sprowadzi mnie z deszczu pod rynnę. Wcale nie mówię, że taki ul jest zły. Mam po prostu wątpliwości czy jest dobry. Ale dla wielu się sprawdza. Nawet w tej gospodarce, którą prowadzę i ja, czy w takiej jaką chciałbym prowadzić. Wielu pszczelarzy nieleczących stosuje najróżniejsze jednościenne konstrukcje. Michael Bush ma taki ul z górnym wylotkiem i się sprawdza. Nie marudzi jak ja. Przyjął tą konstrukcję, dopracował pod siebie. Pszczołom wystarcza i jest ok. Żeby nie szukać za oceanem, Łukasz też ma ul jednościenny z wejmutki, używa dennic osiatkowanych i folii lub plastikowej podkarmiaczki jako powałki (jeden taki ul obsługuję u mnie na pasiece - jest taki sam dobry, czy taki sam zły, jak i inne moje). I sprawdza mu się to, a przynajmniej nie zgłasza jakichś uwag do tej konstrukcji. Do tego przez ostatnie lata ma całkiem zadowalające wyniki (przynajmniej mnie na tym etapie bardzo by zadowoliły) - choć wiadomo, że nie wiemy co będzie dalej. Więc czemu szukam dziury w całym? No cóż, problem jest w tych wspomnianych już cegiełkach, które budują cały obraz i ostatecznie składają się na jakiś tam "sukces" (jakkolwiek by go definiować). Niezależnie od szeregu innych czynników takich jak wiedza, doświadczenie czy po prostu trochę szczęścia Łukasza i wynikające z tego podejmowanie przez niego dobrych wyborów, to myślę że chyba i on nie zaprzeczy, że ma bardzo dobry teren, zapewne o wiele lepszy niż ja. W ostatnich latach, w okresach, gdy u mnie pszczoły są głodne i latam z cukrem jak głupi, u niego bywa, że matki nie mają gdzie czerwić, bo rodzinki się zalewają - nawet mikruski. A więc w takim terenie obraz składa się z innych cegiełek. Może niepotrzebne te rozważania i wątpliwości, bo może Torben się myli i ul nie ma zupełnie znaczenia dla rozwoju flory patogennej i przeżywalności pszczół.  A może jednak po prostu pszczołom trzeba zapewnić lepsze siedliska tam, gdzie przyroda nie zawsze dobrze je odżywia, żeby nadrobić jedne braki w innym miejscu? Nie wiem. Czy ma to znaczenie czy nie, to i tak niewątpliwie "walczymy" tylko o jedną z cegiełek w całym chińskim murze.

Wciąż też kombinuję jak z pasieki pozbyć się osb (wykorzystywane w moich powałkach) i siatek aluminiowych (posiadam je w części dennic i testowanych eko-powałkach, a ostatnio także w zatworach). O dziwo, przy całym moim zastrzeżeniu do materiału, jakim jest osb, chyba wciąż najbardziej odpowiada mi praca z wykorzystaniem tych właśnie powałek. Są one chyba najbardziej uniwersalnym dla mnie elementem, pozwalającym i na podkarmianie i na zajrzenie przez otwór, bez otwierania całości ula i na dobre dobranie rozmiaru wylotka. A obecnie jestem zwolennikiem coraz mniejszych i mniejszych wylotków. Niektóre moje rodziny mają wylotek nie większy niż 1,5 - 2 cm kwadratowe. Pszczołom to chyba nie przeszkadza.
Jeden z moich uli w "standardowym" układzie, czyli (od góry): daszek; powałka osb, 2 korpusy, ekodennica.
W tym miejscu widać kilka punktów, o których pisałem w tekście: bardzo mały wylotek (ok 1,2 x 0,8 cm); pracujący i lekko "odchylony" korpus; szczelina między dennicą, a korpusem (za mała na rabunek, bo nie większa niż ok 1,5mm). 

Czy powoli zacznę sięgać po konstrukcje ocieplone - tego nie wiem, to pokaże przyszłość. I to chyba wcale nie najbliższa. Jeśli to zrobię, to nie bezpośrednio z powodu pszczół, bo one przetrwają i przy -50 stopniach, co pokazują doświadczenia światowe, ale z powodu problemu flory patogennej i chęci tworzenia siedlisk dla organizmów symbiotycznych, takich jak zaleszczotki (choć nie twierdzę, że one pomogą mi z warrozą - po prostu uważam, że są częścią zrównoważonego środowiska ula i świadczą o tym, że siedlisko jest "dobre"). Ale na dziś mam mój sprzęt, który nadal będę użytkował przez najbliższe wiele lat - czy jestem z niego zadowolony czy też nie. W jaką stronę więc pójdę w najbliższym czasie? Co chodzi mi po głowie?

1. wykorzystywanie w większej ilości elementów słomianych, takich jak zatwory.
Coraz częściej chodzi mi po głowie, żeby zainwestować trochę czasu w budowę większej liczby słomianych zatworów - po 1 lub nawet po 2 do każdego korpusu. Wówczas gniazdo składałoby się z 9 lub 10 ramek z woszczyną, a po 1 lub po 2 stronach byłyby słomiane zatwory.

2. budowa swoistych "korpusopodobnych struktur", które byłyby bez wręgów pod ramki (4 dechy skręcone jak korpus, tylko bez możliwości wykorzystania ramek), a które zastąpiłyby mi korpus dolny w gnieździe (a także służyły zamiast korpusu na ewentualnej powałce do podkarmiania słoikowego). To jak mniemam pozwoliłoby na zmniejszenie szpar i nieszczelności na linii styku korpusów, bo obie struktury łączyłyby się większą powierzchnią. To też zresztą pozwoliłoby mi "uwolnić" trochę właściwych korpusów i dzięki temu uruchomić więcej rodzin. Wówczas też mógłbym zrobić wylotki w górnej części takiego "korpusu", czyli mniej więcej w środku gniazda (to rozwiązanie załatwiłoby trochę - ale w sumie mało istotnych - wad wylotka dolnego). Dziś w moich ramkach stosuję boczne beleczki na całej długości szerokie na 32 cm i przylegające do siebie, to pozbawia sensu koncepcji robienia wylotka w ścianie korpusu - ten musi być więc pod ramkami (np. właśnie w dennicy) lub nad nimi (w powałce czy daszku).

3. w przyjętym obecnie rozwiązaniu lub z potencjalnym wykorzystaniem tych wspomnianych "korpusopodobnych struktur" opisanych powyżej, złączyć 2 korpusy w gniazdo na stałe przy pomocy docieplonej słomą konstrukcji (ścianki wewnętrznej) - czyli zrobić podobnie jak przy wykorzystaniu zatworów co opisałem w punkcie 1 powyżej, tylko że na stałe, likwidując i docieplając potencjalną szparę przynajmniej na 2 bocznych ściankach ula.

4. docieplenie skrzynek Warszawskich poszerzanych na 2 ściankach (co już zacząłem wykonywać zresztą - zdjęcie). W tym rozwiązaniu potencjalnie mógłbym przestawić gniazda pszczół na ramkę WP, a jednościenne korpusy 18tki używać tylko przez lato jako nadstawki.

5. opracowanie jeszcze innej konstrukcji gniazda jako przykładowo ula bezramkowego, czy w typie Warre i podobnie jak przy powyższym pomyśle wykorzystanie obecnie posiadanych korpusów jako nadstawek na lato. Po ich zaczerwieniu można by z nich wykonywać odkłady (choć to ponownie wprowadziłoby nam bieżącą konstrukcję do części pasieki).

6. pozostanie przy ulu jednościennym i podobnej pracy jak dziś, ale rozpoczęcie wykonywania nowych korpusów z deski 3,2 lub nawet 4 cm, zamiast calówki (tyle że to sporo dodatkowego dźwigania w i tak już ciężkiej pracy).
Docieplanie ula w toku - tu dennica w ulu mojej konstrukcji (WP).

7. wykonanie "eko-dennico-powałki", a więc elementu, który mógłby być jednocześnie albo dennicą albo powałką, w zależności od sposobu użycia - czyli elementem dwustronnym i bardziej uniwersalnym. Pomysł na to przyszedł z obserwacji "obręczy" pod podkarmiaczki powałkowe i moich ekopowałek w lesie. To "obręcz" wysoka na ok. 9 cm. Można by było ją z jednej i drugiej strony wydeskować, a środek wypełnić słomą zmieszaną z leśną ściółką. Jedna część tej "dennico-powałki" miałaby otwór wlotowy - w zależności od ułożenia można by wykorzystać bądź to wlotek dolny bądź górny. Wydeskowanie i wypełnienie słomą pozwoliłoby na odprowadzenie wilgoci i stanowiłoby przy okazji siedlisko dla poszukiwanego przeze mnie "robactwa" takiego jak zaleszczotki. To rozwiązanie to także pozbycie się siatek aluminiowych, za którymi, przyznam, nie przepadam. Przy takiej eko-powałce, jaką obecnie testuję w lesie, czyli na siatce, niemożliwe jest też strzepnięcie z niej pszczół (bo wyrzuciłbym ze środka cały eko-wkład). W takiej zaś, jak planowana, konstrukcji, cały "eko-wkład" zawierałby się w środku i mógłby pozwolić na "rzucanie nim po pasiece".

8. z powodów wskazanych powyżej w obecnie użytkowanych eko-dennicach zamierzam wydeskować górę, aby cały "eko-wkład" znalazł się w środku. Te obecnie użytkowane dennice są jednak takiej konstrukcji, że bez przeróbek, nie da się wykorzystać ich na powałki (są zbyt wysokie i ciężkie, żeby za każdym razem ściągać je z ula). Pozostaną więc tylko dennicami.

Po raz kolejny zaznaczę, że sporo z tych rozważań, to raczej teoretyczne "psioczenie" na wykorzystywaną konstrukcję, którą i tak zamierzam przez dłuższy czas zostawić w użyciu. Bo nie mam aż takiej motywacji, żeby wszystko zmieniać tylko po to, żeby stwierdzić, że jest ciut lepiej, ale mam i tak inne, nowe problemy. Faktycznie jednak zacząłem wykonywać pewne modyfikacje, żeby poprawić (w moim rozumieniu), to co użytkuję: wykorzystuję zatwory słomiane, dodaję izolację w skrzynkach WP i jak tylko wydobrzeje mi ręka na pewno biorę się za "eko-dennico-powałki". Trochę inną konstrukcję zresztą dla całej pasieki miałem zrobić sobie powoli, powoli w czasie tego sezonu. Oczywiście po kwietniu nie miałem na to chwili czasu i projekt upadł. Teraz czeka na czas zimy i być może się uda tym razem. A co z pozostałymi pomysłami? Zobaczymy z czasem!