środa, 24 kwietnia 2019

Upadek słabiaków, osłabienie średniaków czyli klasyfikacja egzaminu dojrzałości 2019

Przedwiośnie chyba za nami. Gdy patrzę na prognozy wydaje mi się, że pogoda się stabilizuje. Teraz pszczoły powinny dostać wiatru w żagle - a raczej w skrzydła. Przy stabilnej pogodzie, dostawie świeżego pyłku i nektaru powinno być już wszystko dobrze, a rozwój rodzin powinien ruszyć z kopyta. Wszystko to być powinno, ale czy będzie?

Obecnie, po zakończonym przedwiośniu, jest równocześnie mniej i bardziej optymistycznie niż wtedy, gdy się ono zaczynało. Kilka rodzin osypało się lub ma jakieś problemy (o tym poniżej), a z drugiej strony inne z rodzin ruszyło ostro do przodu i widzę, że są całkiem silne jeszcze przed pierwszymi pożytkami towarowymi, a nie, jak w zeszłym roku, dopiero na akacji czy lipie. W bilansie sytuacja obecna nastraja mnie ciut większym optymizmem niż ta z 2018 roku. Zrobię trochę porównań, żeby pokazać dlaczego.

1. Stan liczbowy i procent upadków jest podobny do zeszłorocznego. Zarówno wtedy jak i tym razem osypało się około 50% pasieki. W liczbach bezwzględnych w tym roku jest ciut lepiej, ale są to wartości pomijalne. Co jednak istotne, to - powtarzane przeze mnie jak mantra, bo już chyba dziesiąty raz - fakt, że minęła właśnie druga zima od dokupienia pszczół. A zatem okres, po którym pszczoły powinny mieć skumulowane roztocza w takiej liczbie, która, patrząc z perspektyw schematów, modeli czy wyliczeń, teoretycznie doprowadza do śmierci rodzin. To się jednak nie stało, a zatem optymistyczny wniosek jest taki, że pszczoły mogły wypracować j_a_k_i_e_ś, znane tylko sobie, mechanizmy obronne. A nawet jeżeli nie wypracowały, to jakiś czynnik pozwolił im przetrwać. Jeżeli więc co rok zaistniałoby to samo zjawisko, to systematycznie przewidywalna, statystyczna długość życia rodziny powinna się wydłużać. Owszem, podziały mogły mieć tu jakiś wpływ na zwiększoną przeżywalność (http://pantruten.blogspot.com/2017/10/podziay-ilosc-roztoczy-w-ulu.html), ale nie zmienia to faktu, że w tym czasie roztocza nie były zwalczane, a więc każda z rodzin na pewno miała swoją ich dawkę na starcie. Podziały pszczołom nie pomogły ani w 2014, ani w 2016 roku, a więc trudno je traktować jako cudowne remedium na dręcza i inne problemy, jak to niektórzy twierdzą. Są nawet i tacy, którzy głoszą, że podziały mogą w zasadzie zapobiec stratom pszczół - to oczywiście można między bajki włożyć.

2. Choć zeszłemu sezonowi nie można było nic zarzucić (kto miał silne pszczoły w zeszłym roku się obłowił, a niektórzy cieszyli się wybitnie dobrymi zbiorami), to patrząc na problem z punktu widzenia rozwoju pszczół, ten sezon zapowiada się lepiej. Mówię tu raczej o pogodzie i następstwie pożytków, bo przecież nie mogę przewidzieć, czy w tym roku nie będzie np. dotkliwej suszy (już się to zaczyna w wielu miejscach kraju), czy zimna, które wpłynie na słabe nektarowanie roślin. To kwestia przyszłości, a ja nie podejmuję się jej przewidywać. Piszę tu o czymś innym. W zeszłym roku nastąpiło ocieplenie w zimie, po którym wróciły ostre mrozy. Gdy jednak puściły, to w zasadzie zaczęło się lato. Pamiętam moje, związane z pogodą, obawy przed wyjazdem rowerem na konferencję w Neusiedl (http://pantruten.blogspot.com/2018/06/musimy-byc-bardziej-jak-pszczoy-relacja.htmlhttp://pantruten.blogspot.com/2018/07/musimy-byc-bardziej-jak-pszczoy-relacja.html). Było jednak słonecznie i ciepło - i tak już pozostało. Skutkiem tego uderzenia zimy pożytki wczesne były później, a w wyniku lata w kwietniu, późniejsze wystąpiły wcześniej - wszystko było na raz, równocześnie. Kto miał silne pszczoły ten zebrał rekordowe plony wiosną. Ale bodaj w połowie czerwca przekwitła lipa i zaczął się standardowy u mnie letni głód. Z racji przedłużenia ataku mroźnej zimy, moje pszczoły doszły do siły dopiero praktycznie na lipę. W tym roku rozwój pożytków zapowiada się (na razie) raczej w większym stopniu zgodny ze średnią wieloletnią, czyli raczej powinny one następować po sobie, a nie na raz. Czy realnie wystąpią i czy będą "bogate", to już kwestia przyszła.

3. Siła pszczół jest chyba lepsza niż zeszłoroczna, choć jest bardziej "rozstrzelona". Być może obecną siłę można by porównać do tamtej, pod tym warunkiem, że zabralibyśmy z mojej pasieki najsilniejsze obecnie rodziny. Ale i chyba więcej jest takich rodzin, które są wyraźnie słabsze. W zeszłym roku, z racji opóźnienia startu, ale przyspieszenia wystąpienia pożytków (patrz punkt 2 powyżej) moje pszczoły w ogóle nie miały rozwoju skorelowanego z wystąpieniem pożytków. Dominowały u mnie rodziny średnie i słabe. Były raptem nieliczne, które do rozsądnej siły doszły na lipę (w normalnym roku byłoby to mniej więcej na akację). W tym roku mniej więcej podobna liczba rodzin zapowiada dojście do względnej siły na rzepak (no, może na koniec rzepaku). Poza tym, nawet jeżeli niektóre z rodzin dziś są słabsze, mają szansę wzmocnić się do lipy, jeżeli ta wystąpi tym razem w normalnym terminie. Jeżeli pożytki wystąpią później, to i okres letniego głodu zapowiada się krótszy. Pod tym względem wygląda to więc lepiej.

Martwi natomiast to, że niektóre marcowe średniaki dość mocno osłabły, a kilka słabiaków niestety odpadło z wyścigu o szanse przetrwania. Te ostatnie zostały zastąpione w tym boju, przez rodziny, które w marcu zapowiadały może niewielką siłę na starcie, ale ładny rozwój. W marcu miały "bite" 3 uliczki, a czasem 4, a dziś są w uliczce czy dwóch. W planach miałem zapszczelenie kilku ze sztucznych barci, które zamierzamy w tym roku znów powiesić (http://pantruten.blogspot.com/search/label/sztuczna%20bar%C4%87). Niestety, na chwilę obecną wygląda to tak, że chyba może się to odbyć kosztem najsilniejszych rodzin, które dawały szansę na to, żebym mógł w tym roku zgarnąć trochę miodu i wreszcie przestać go kupować. Przez najbliższe dwa tygodnie będę się bił z myślami, czy wybrać "barcie", czy choć skromne zbiory miodu wiosennego (bo wczesnoletniego to pewnie nie przekreśla). Pewnie pójdę na kompromis i zapszczelę nie więcej niż dwie skrzynki (choć planowałem co najmniej 3 lub 4, a w skrytości ducha liczyłem na całą piątkę).

W liczbach całościowych chyba nie jest najgorzej - a przynajmniej (znów moja mantra) patrząc na to, w którym punkcie selekcji jestem i jaki mam teren. A jest on taki, który całkowicie nie współgra z "modelem ekspansji". Tu, żeby cieszyć się zacnymi zbiorami, trzeba iść z duchem pszczelarstwa komercyjnie słusznego - czyli zimować silne rodziny (lub wiosną łączyć) i mieć co najmniej 2 korpusy pszczół na czarno na 1 maja. Wtedy przez maj i czerwiec można się względnie "obłowić", a pszczoły rozwijają się na naturalnym pokarmie. Silna rodzina jakoś okres głodu przetrwa, a i potem może coś zbierze z nawłoci. U mnie zaś, w miesiącach wiosennych trwa rozwój średniaków, które po prostu takie są, bo takimi je tworzę sezon wcześniej w ramach "ekspansji". Słowem, dopóki nie ustabilizuję śmiertelności na niskim poziomie i będę mógł tworzyć silniejsze rodziny, nie mam najmniejszych szans na konkurowanie w zbiorach z pszczelarzami w otoczeniu.

Wydaje mi się, że nawet te pszczoły, które są dziś w solidnej uliczce, czy miernych dwóch, mają już pewne szanse przetrwania. Mój marcowy optymizm podyktowany był zeszłorocznym doświadczeniem ze słabiakami, które pięknie rozwijały się, nawet jeżeli w ulu była tylko garstka pszczół. Pozwalała im na to pogoda, która - odpowiednio - "miesiąc temu" (czyt. 13 miesięcy) była stabilna. Chyba już dziś mogę mniej więcej porównać słabiaki z przełomu marca i kwietnia 2018 roku z tymi, z końca kwietnia 2019. Czas pokaże.

Ponieważ strajk nauczycieli trwa, to ja zrobię tu małą klasyfikację przed egzaminem dojrzałości z kolejnego sezonu.

Pasieka R1 - dom.
Tu żyją 4 rodziny. W marcu 2 (w warszawiakach) były bardzo ładne i to się utrzymało. Rodziny dobrze się rozwijają, ale liczyłem na ciut więcej. Można je zobaczyć na filmie. Daję im solidną 4kę. Dwie pozostałe były średniakami w marcu. Jedna została słabym średniakiem, ale raczej idzie ku dobremu (dostateczny+), druga raczej osłabła (dostateczny-). Ale i ona powinna się z tego wygrzebać.



Pasieka R2 - działka w sadzie we wsi.
Stan marcowy zmniejszył się. Było 3, które oceniałem na silne, 1 średniak i dwa słabiaki. Dziś te 6 rodzin oceniłbym jako odpowiadające szkolnym ocenom.
Słabiak R2-SŁ1 - nie żyje, a więc otrzymuje ocenę niedostateczną;
Słabiak R2-SŁ2 - żyje, ale po pierwsze osłabł, po drugie stracił matkę (tak to wygląda), po trzecie być może wychował matkę z mikro-matecznika ratunkowego, po czwarte trudno powiedzieć czy ta matka ma szansę się unasiennić - i wcale nie dlatego, że nie ma trutni, bo są, tylko może być to prawdziwie złej jakości matka ratunkowa - o ile jest. Podałem rodzince ramkę z garstką czerwiu na wygryzieniu i garstką jajek - nie po to, żeby ratować bezmatka, ale raczej sprawdzić czy bezmatkiem jest, a jeżeli matka jednak się wychowała i unasienni, to ciut zwiększyć jej szansę przetrwania. Ocena mierna (na wyrost, ale jednak wciąż żyje).
Średniak marcowy - dalej siłą nie grzeszy, ale czerwiu ma na 4 ramkach. Ocena dostateczna.
Dalej idzie jedna z rodzin z oceną dobrą, kolejna z moją już przeselekcjonowaną genetyką z oceną bardzo dobrą. Ocenę celującą w zakresie rozwoju (przynajmniej porównując rodziny z mojej pasieki) otrzymuje "victoria" (córka oryginalnej Łysoniowej, z rodziny podarowanej mi w zeszłym roku przez kolegę). Pszczoła ta rozwija się pięknie, wspaniale buduje. Problem w tym, że to jej dopiero drugi sezon, a więc kryzysy w niej jeszcze się nie pojawiły i tak naprawdę nie sposób gdybać, czy ma jakiekolwiek zdolności do poradzenia sobie z nimi. Z różnych statystyk i doświadczeń domniemywać raczej trzeba, że nie ma, a więc tylko czekać aż tam zacznie się coś niedobrego dziać. Wtedy nie omieszkam oceny obniżyć.

Pasieka K - "główna"
Nie byłem tam bodaj 2 tygodnie. 1 rodzina w rozwoju na dobry+, 1 słaba, ale stabilna (dadant Łukaszowy) - coś pomiędzy dostateczny, a dostateczny-, i jedna bardzo słaba na mierny+(przynajmniej wtedy)

Pasieka B - działka kolegi
Tam też straciła się jedna rodzina od marca - słabiak B2-SŁ3 (niedostateczny). Rodzina B2-StM (stara matka - matka słabiaka SŁ3) za to pięknie się rozwija i należy do czołówki pasiecznej. "Linia" B2 wywodziła się z zeszłorocznego dwuliczkowego słabiaka. Dziś, jak wspomniałem, należy do ścisłej pasiecznej czołówki. "Linia" B1 natomiast z tamtej pasieki, która w zeszłym roku do takiej pasiecznej czołówki należała, kończy się. Z 5 rodzin z czerwca zeszłego roku (odkład ze starą matką + 4 nowe odkłady) została uliczka pszczół  w jednym ulu. Sytuacja więc odwróciła się. Czy znów odwróci się w przyszłym roku?
Oprócz tych 2 rodzin żyje tam stara matka "victoria" - słabiak i jedna przywieziona rodzina - "słabiak".
Na tej pasiece mam więc jedną rodzinę z rozwojem bardzo dobrym i 3 z ocenami od miernego do dostatecznego-.

Pasieka L - las
Na tej pasiece jedna rodzina - fortowa L1 ma rozwój na bardzo dobry, rodzina fortowa B5 na dobry. Rodzina fortowa BL ma duże kłopoty. Zmniejszyła się i chyba straciła matkę. Ma 2 uliczki pszczół, pszczoły zaniepokojone, trochę "dziwnego" czerwiu. Do rodziny podałem ramkę z jajkami i czerwiem z B5 (mierny).
Rodziny poza fortem to córka przedwojennej - rozwój na dobry i rodzina z córką pszczoły L1 - podobny. Rodziny w lesie - zakładam, że z powodu swoistego mikroklimatu - mają chyba lekko opóźniony rozwój, choć 4 z 5 raczej nic nie dolega.

Pasieka T - nowosądeckie
Sprawdziłem je bodaj z początkiem kwietnia - od tego czasu nic nie wiem o ewentualnych zmianach sytuacji. 1 rodzina w dobrym rozwoju (dobry+/bardzo dobry-), jedna średnia (dobry-) i jedna słabsza (dostateczny-).

Żyje więc 24 na 48 zimowanych rodzin (50%), ale ich stan jest bardzo różny: od 1 uliczki i prawdopodobnego braku matki do bardzo fajnego i dynamicznego rozwoju.

Oczywiście oceny, które wystawiłem pszczołom, są po pierwsze subiektywne, a po drugie tyczą się tego specyficznego momentu, w którym je odwiedziłem. Jeżeli przyrównamy to do ocen z marca, to jednak zauważyć można, że oceny rodzin pogorszyły się. Wówczas oceniałem około 12 na bardzo ładne, 10 na średnie i 4 na słabiaki na granicy przetrwania. Dziś widać, że celująco rozwija się tylko genetyka komercyjna (1 rodzina victoria). Rodzin w rozwoju, który oceniam na bardzo dobry i dobry jest 11, ale jednak widzę rozwój połowy z nich gorzej niż oceniałem perspektywy w marcu. Rodziny z oceną "dobry" raczej nie nadają się do wczesnych podziałów, czy wykonania pakietów do sztucznych barci. Jak wszystko pójdzie w miarę w porządku, te rodziny rozwiną się w maju mniej więcej na koniec akacji. A to zawęża pole wczesnych działań wiosennych. Straciłem też 2 słabiaki, w przypadku 2 kolejnych rodzin wystąpiły problemy z matkami więc wątpliwym jest czy uda się je wyprowadzić. Szeregi "jedno i dwu-uliczników" "zasiliły" natomiast kolejne rodziny.

W zeszłym roku rodziny były w "równiejszej" sile, ale raczej ta stabilizacja biegła w dół. Za to każda - nawet taka z 2 uliczek - rozwijała się pięknie. Życzyłbym sobie takiego samego rozwoju i w tym roku. Zależy on jednak od wielu czynników. Na większości terenu Polski trwa bezprecedensowa o tej porze roku susza. Choć ja pamiętam, że i w zeszłym roku w kwietniu praktycznie nie padało. Jestem jednak dobrej myśli - jak co roku.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Ecocide, czyli "Sory, taki mamy klimat"

Dziś na stronie "Bractwa Pszczelego" ukazał się mój artykuł, inspirowany smutnym wydarzeniem - śmiercią prawniczki i eko-aktywistki, Polly Higgins. Jest ona autorką koncepcji "ecocide" czyli zbrodni ekologicznej. Polly poświęciła wiele lat życia, żeby "ecocide" stało się przestępstwem w systemach prawa karnego krajów na całym świecie. Dziś kto inny musi przejąć jej rolę.

Zapraszam do lektury.


Jeżeli dobrze zrozumiałem Facebookowe doniesienia z 21 kwietnia br., to właśnie wtedy zmarła Polly Higgins. Zmarła na raka, którego stwierdzono u niej zaledwie miesiąc wcześniej.

Nie poznałem jej osobiście, ale, podobnie jak inni uczestnicy Konferencji "Learning From The Bees" w Doorn, miałem okazję wysłuchać jej przemówienia za pośrednictwem łącza internetowego. Było to w czasie sobotniego wieczoru 1 września 2018 roku, poświęconego ochronie nie tyle pszczół, co całej naszej planety. Wcześniej o tej osobie nie słyszałem. Polly jest, a może raczej powinienem napisać "była", znana w "światku" eko-aktywistów. Rzecz jasna, jak większość z takich działaczy, dla jednych będzie oświeconym wzorem, a dla innych wariatką, która głośno krzyczy "wilk" i niepotrzebnie mąci, choć tak naprawdę nic strasznego się nie dzieje. Dziś, nawet wśród pszczelarzy, którzy uważają się za ludzi ściśle związanych z naturą, panuje w większości przekonanie, że wszystko jest w porządku. A nawet jeśli nie do końca, to przecież z przemysłem i intensywnym rolnictwem nie wygramy, więc trzeba się dostosować. Gdy rolnik wyjeżdża na oprysk w ciągu dnia (a takich jest coraz więcej), to raczej trzeba uznać to za normę, którą się to zresztą staje, może czasem coś głośniej powiedzieć, ale generalnie przyjąć trzeba, że "sory, taki mamy klimat" i przyjąć jego działania z dobrodziejstwem inwentarza. Z przemysłem nie wygramy. W tym przemysłem rolniczym (o ile można tak powiedzieć) i chemicznym. To jedna z tych działalności biznesowych, która kręci tym światem. Dzięki temu, że rolnik opryskuje zboża 9 - 10 razy w ciągu sezonu, mamy przecież co jeść, a nie znając jego ciężkiej pracy i trudnej sytuacji, nie powinniśmy nawet próbować go krytykować.

Na Konferencji w Doorn wybuchła mała aferka. Jeden z prelegentów miał na prezentacji "doklejony" wiele mówiący znaczek "Bayer'a", świadczący o tym, że badania, które przedstawiał, finansowane były przez tą korporację. Rzecz jasna podniosły się głosy krytyki z sali, że nie powinno się finansować badań ekologicznych z pieniędzy "trucicieli". A ci przecież robią na prawo i lewo marketingowe akcje rozdając ochłapy i kupując sobie za nie dobry PR. Kto się nie wgłębi w temat, ten uznaje kierujących działalnością koncernów, za ludzi myślących pro-ekologicznie, generalnie tylko zaspokajających przecież popyt i potrzeby zwykłych ludzi, którzy borykają się z trudną codzienną rzeczywistością. A przecież i nasionka rozdają i czasem jakiś milion przeznaczą na badania o pszczółkach. Tyle że przemysł wart jest miliardy, miliardy dolarów. Podnoszone są też głosy, że "chemia" i tak będzie, więc jeżeli dają nasionka czy inne grosze, to trzeba je brać, bo przecież mogliby nie dać, a skoro nikt nie weźmie, to nie dadzą w przyszłości i nie będzie nawet tego. No cóż, każdy robi co uważa. Nikt z nas święty nie jest i każdy zużywa zasoby. Można próbować zużywać ich mniej, albo nie myśleć o tym wcale, uznając jednostkowy efekt zmian za pomijalny w skali planety. Każdy wybór jaki podejmiemy obciąża planetę. Jeśli chcemy mieć coś z "ekologicznego drewna", zamiast wspierać produkcję plastiku, doprowadzamy do wycinki lasów. Jeśli chcemy się napić kawy, kakao czy zjeść niewinną nutellę, bo przecież mamy do tego prawo, to też doprowadzamy do ogromnych wycinek lasów tropikalnych i zaniku miejscowych gatunków - z tymi wyjątkowo pięknymi, które podziwiamy, lub tymi inteligentnymi, które dzielą z nami grubo ponad 90% genów włącznie. I tak dalej. Więc skoro to wszystko i tak się to dzieje, a ludzi przybywa, pytanie czy da się coś w ogóle z tym zrobić, a kolejne pytanie czy warto przy tym zgrywać "wariata" i krzyczeć "wilk", gdzie go nie ma, a nawet jeśli jest, to trudno z nim wygrać. Sami nie wygramy z przemysłem wartym miliardy. Przecież, powtórzę się: "Sory, taki mamy klimat".

Wideokonferencja z udziałem Polly Higgins - Doorn, 1 września 2018

Na Konferencji w Doorn obecni byli ludzie z kilkudziesięciu krajów. W niektórych z nich tzw. "leczenie" pszczół jest nakazane prawem i zapewne jest to też obwarowane jakąś sankcją. Oczywiście też brak leczenia przez wielu postrzegane jest jako eko-barbarzyństwo, znęcanie się nad zwierzętami, a do tego głupie, nieopłacalne, szkodliwe dla innych, a według niektórych wręcz szkodliwe środowiskowo: bo umierają zapylacze, a dodatkowo umierając roznoszą patogeny na inne, dziko żyjące gatunki (patrz choćby tu: „O Narodowej Strategii Ochrony Owadów Zapylających Greenpeace krytycznych słów kilka”).
Ludzie z tych krajów pytali, co mają robić, w sytuacji w której ich państwo nakazuje im używania substancji toksycznych czy biobójczych, a gdy oni są bardziej niż przekonani, że jest to po prostu szkodliwe. Natural Beekeeping Trust przyjął postawę mówiącą: "My jako organizacja nie możemy nikogo namawiać do łamania prawa. Pszczelarzu, musisz więc radzić sobie w ramach tego prawa, które obowiązuje w twoim kraju. My po prostu pokażemy ci co uważamy za dobre dla pszczół, a sam musisz znaleźć prywatne rozwiązanie dla siebie. Ale ogólnie ci współczujemy i uważamy, że twoje państwo powinno zmienić to prawo - możesz się na nas powoływać i czerpać z naszego dorobku, jeżeli chcesz coś zmienić". Ta postawa jest pewnie, na swój sposób dobra. Jeżeli prawo jest złe, należy go zmienić, a nie łamać. Ale problem powstaje, gdy większość stanowiąca prawo, albo myśli inaczej (nie znaczy że ma rację), albo myśli w perspektywie krótkoterminowej - bo taka się bardziej opłaca, albo (co też wysoce prawdopodobne) nie myśli w ogóle. Czasem dopiero pewne skrajne (łamiące prawo?) działania otwierają niektórym oczy lub zachęcają innych do podjęcia działań i szukania alternatywnych rozwiązań. A oczywiście innych - tych bardziej "umiarkowanych" - takie działania mogą zniechęcać, czy odstręczać. My, w naszym środowisku, znamy to przecież z autopsji, gdy mówimy, że pszczół nie należy „leczyć”. Już tylko to potrafi wywołać skrajne emocje, a czasem ogromną agresję.

 Polly Higgins była prawniczką - adwokatem. W pewnym okresie swojej kariery uznała, że poświęci się ochronie środowiska, starając się zrobić wszystko, aby planeta dostała "prawa", na kształt praw przysługujących ludziom. Opracowała koncepcję "ecocide", na kształt "genocide" (ludobójstwa). "Ecocide" jest więc masowym "zabijaniem" ekosystemów. To niewątpliwie się dzieje. Dyskusyjne jest to czy:
- mamy nieograniczone prawo korzystania z zasobów planety – obrońcy tej tezy twierdzą, że w końcu inne zwierzęta nie znają ograniczeń odgórnych - mają co najwyżej "słabsze" narzędzia niż my, gdyby miały większe możliwości robiłyby to samo;
- mamy prawo krzywo patrzeć na biedne społeczeństwa, gdy szukają dochodów i lepszego życia, podczas gdy my już swoje dzikie i naturalne ekosystemy doprowadziliśmy do degradacji;
- powinniśmy uznać, że "sory, taki mamy klimat" i po prostu pogodzić się z tym, że to wszystko się dzieje i po prostu jakoś to będzie;
- …. i tym podobne.
Ale dyskusyjne nie jest (przynajmniej w moim mniemaniu), że środowisko się zmienia za naszym udziałem, że na planecie jest coraz mniej dzikich i naturalnych ekosystemów, że te ekosystemy ubożeją, a wszystko pokrywa warstwa plastiku i smogu.

Polly Higgins stwierdziła, że poświęci sporą część życia na przekonywanie do tworzenia prawa chroniącego planetę. Mówiła, że prawo musi zacząć być tworzone w oparciu o inne priorytety. Dziś, jak podaje, prawo korporacyjne stanowi, że każde przedsiębiorstwo musi być zarządzane w taki sposób, aby najistotniejszy był zysk - zarządzający przedsiębiorstwem są to "winni" akcjonariuszom. A to oczywiście wspiera też prawnie naszą ludzką naturę. Polly twierdziła, że powinniśmy siebie zacząć postrzegać jako powierników tego, co otrzymaliśmy i winniśmy kolejnym pokoleniom "duty of care" - "obowiązek troski". Po to, aby oni otrzymali od nas planetę w stanie niepogorszonym. Pomijam tu filozoficzne dysputy, co znaczy "niepogorszone", co znaczy "lepsze", a co "gorsze" i co znaczy "troska" i tak dalej, i tak dalej. Przecież żyje nam się lepiej, dłużej, a jeżeli nawet nie "zdrowiej", to na choroby mamy swoje sposoby, a tym samym jesteśmy w stanie je "zaleczyć" do stopnia, w którym nie są dla nas uciążliwe (tak samo u pszczół). A poza tym, po co tyle krzyku, skoro choćby badania pokazują, że ci, którzy odżywiają się żywnością ekologiczną i ci którzy spożywają to co przemysłowo przetworzone, mają takie same wyniki morfologiczne i cierpią na te same schorzenia. Zostawię to filozofom (a i fizjologom, lekarzom i innym badaczom), a sam za naszą spuściznę przyjmę wyspę śmieci na Pacyfiku.

 Polly stwierdziła, że narody powinny przyjąć wspólną odpowiedzialność za kataklizmy ekologiczne - również te wywoływane przez siły natury, a wzmacniane (lub powodowane) przez choćby zmiany klimatyczne, których jesteśmy udziałem (wiem, to też dyskusyjne). Na ile zrozumiałem jej myśl, państwa, zamiast chmurnie patrzeć i grozić palcem tym, którzy wycinają lasy tropikalne (choćby), żeby się "dorobić", powinny wspierać je materialnie i technologicznie, żeby one tej wycinki nie musiały robić. Wydaje mi się więc, że mogła mieć myśl na miarę "planetarnego Fortu Knox" (http://bees-fortknox.pl/). Podpisując się pod tą ideą, pesymistycznie dodam, że, aby stracić nadzieję na lepsze jutro w idealistycznej wizji Polly, chyba wystarczy popatrzeć na nasz kraj, który został już ponoć zaliczony do wysoko rozwiniętych, a wciąż nie uporał się ze smogiem i spalaniem mułu węglowego (o śmieciach nie wspomnę). Jeżeli więc nie radzimy sobie z rozwiązywaniem własnych problemów środowiskowych, to ciężko żebyśmy na swój grzbiet wzięli te, które uznajemy za "cudze". Różnica jest (chyba) taka, że Polly nie uznawała tych problemów za "cudze", ale za jej własne. I chyba tak powinniśmy to postrzegać.

Na Konferencji w Doorn, odpowiedź Natural Beekeeping Trust nie do końca zadowalała tych, którym państwo nakazuje stosowanie toksyn czy substancji biobójczych w ulach. Tak to już jest w naszej naturze, że będziemy drążyć i pytać różnych osób o nasze problemy tak długo, jak nie usłyszymy satysfakcjonującej odpowiedzi. Chyba każdy z nas jest „winny” tego „grzechu”. Gdy w czasie sobotniego wieczoru odbywała się wideokonferencja z udziałem Polly, pytanie o ten problem po prostu musiało znowu paść. Adwokat Polly Higgins bez chwili wahania powiedziała: "łamcie prawo". Oczywiście została nagrodzona gromkimi brawami, na sali podniósł się harmider i chwilę trwało zanim opadły emocje. Żeby jednak nie było tak różowo, stwierdziła też "wówczas musicie się liczyć z konsekwencjami - jeżeli w coś wierzycie i jesteście gotowi je ponieść, róbcie tak jak podpowiada wam rozum i serce". To mniej więcej wynika z koncepcji tzw. "nieposłuszeństwa obywatelskiego". A więc nie mówimy tu o demolowaniu przystanków i ukrywaniu twarzy. Mówimy o stanięciu twarzą w twarz z konsekwencjami naszych czynów i wyborów w sytuacjach, gdy uznajemy prawo za "złe" czy "niewłaściwe". Temat jest kontrowersyjny, a dylemat trudny i każdy musi go rozważyć sam, zanim podejmie swoje decyzje. Być może czasem tylko tak można zwrócić uwagę na jakiś problem. Przykładów ludzi, którzy świadomie i z podniesionym czołem łamali prawo, walcząc o - w ich mniemaniu - wyższe racje, było w historii i znanej nam teraźniejszości wielu. Niektórzy pewnie za swoje przekonania oddali głowy na szafot. Czy to coś zmieniło w historii? Wydaje mi się, że w wielu przypadkach tak.

Chętnych (znających angielski) zapraszam do obejrzenia wystąpienia Polly na spotkaniu TEDx i odwiedzenia profilu na Facebooku "Stop Ecocide: Change the Law".


Na stronie Konferencji "Learning From the Bees" możesz też zobaczyć wystąpienie Polly - https://www.learningfromthebees.org/reflections