środa, 15 sierpnia 2018

Sierpień w pasiece, czyli pełnia przygotowań do zimowli

Nawłoć kwitnie w najlepsze, ale z nektarowaniem na razie było średnio lub słabo. Dookoła niektórych z moich pasieczysk (dokładniej 3 z 6 miejsc) roztaczają się piękne żółte pola. Ale na kwiatach do tej pory widywałem więcej much niż pszczół. Choć fakt, że dziś pierwszy raz widziałem bzyczącą nawłoć i zaczęło to wyglądać obiecująco. Obecnie zapowiadane są lekkie ochłodzenia (do dwudziestu-paru stopni - wreszcie!), więc mam nadzieję, że przełoży się to też na lepszy dopływ naturalnego nektaru i pyłku do uli. Zwłaszcza, że noce są coraz chłodniejsze i wilgotniejsze. Rano jest dość rześko i gdy wyjeżdżam rowerem do pracy około 6.30, w ostatnie dni musiałem już ubierać dodatkową bluzę, choć w ciągu dnia temperatura sięgała nawet trzydziestu stopni. Idzie jesień. A za nią czas przygotowań pszczół do zimowli. Jak już wspominałem wielokrotnie tu na blogu - czas jest względny. Bo przecież ledwie przekroczyliśmy połowę kalendarzowego lata, a dla pszczelarzy to już schyłek sezonu i zaczynają myśleć o zimie. Odkąd jestem pszczelarzem sierpień to dla mnie miesiąc jesienny. Tak to działa - w końcu sezon pszczelarski w zasadzie rozpoczyna się jeszcze w ostatnich dniach zimy (a dla nas to już wiosna), a przed końcem kalendarzowego lata teoretycznie pszczoły powinny być przygotowane do zimowli i pozostawione w spokoju. Bo my pszczelarze, mamy po prostu bardzo dobre połączenie. Tak w każdym razie działa to u mnie i chyba większości pszczelarzy - przynajmniej tych, którzy odpuszczają jesienne pożytki lub po prostu ich nie mają. W tym roku przygotowania do zimowli zacząłem więc już z początkiem lipca, a więc na blisko pół roku przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy. Wtedy w zasadzie każdej z rodzin ustawiłem gniazdo, zapewniając względnie odpowiednią liczbę plastrów, podkładając pusty korpus pod spód i licząc, że w razie czego do końca lata dobudują sobie plastry w dół. Faktycznie większość rodzin tak robi. A mnie to cieszy, bo widok ten świadczy o dobrej kondycji pszczół. Mają bowiem siłę na rozwój i rozbudowę gniazda. To bardzo dobry objaw. Ale to tylko jeden z objawów i przecież jeszcze ta jaskółka wiosny nie czyni. Zdecydowałem się przez jakiś czas zimować pszczoły na 1 dłuższym plastrze sięgającym w dół ponad 1 korpus. A jego długość (wysokość?) zależy tak naprawdę od samych pszczół, a więc tego jak dużo sobie dobudują. Dlaczego tak - opisałem już w innym poście.

W ramach przygotowań do zimowli - bo tak to traktuję - w okresie letniej dziury pożytkowej rozdałem pszczołom do tej pory średnio 3 dawki po 2,5 litra syropu ok. 1:1 - każda w odstępie około 2 tygodni. Kilka rodzin w oddali dostało mniej syropu, ale za to ciasto. Tam bywam rzadko więc ciasto jest lepszym rozwiązaniem na letni głód. Łącznie do tej pory rozeszło się więc około 200 kilogramów cukru. To niestety o 200 kilogramów za dużo. Cały czas trzymam więc rękę na pulsie i liczę na to, że jeżeli tylko nawłoć ruszy, będę mógł zaniechać dalszego podkarmiania i tylko sprawdzać na bieżąco, czy przybytki są wystarczające, aby móc zrezygnować z dalszego karmienia pszczół. Chciałbym wierzyć, że będzie to możliwe, ale ostatnie lata pokazywały, że nie jest to takie proste. Do tej pory średnio "na głowę" poszło 4 kilogramy cukru, a więc około połowę tego, co rozeszło się w latach poprzednich. Czy i w tym roku uda się poprzestać na 7 - 8 kilogramach - zobaczymy do połowy września. Jedno mnie cieszy i pozostawia taką nadzieję - rodziny w większości już obecnie są w większej lub porównywalnej sile do stanu z połowy września 2017 roku. A przecież ule są jeszcze pełne czerwiu. Rodziny mają większe gniazda (większą powierzchnię dostępnych plastrów), więcej pszczoły i wygląda też na to, że "lepszy wigor". O tak. Pomimo moich obaw z zeszłego roku i z wiosny, ten rok do tej pory pokazuje zdecydowanie dobry rozwój i brak ujawniających się objawów chorób. Do tej pory w zasadzie jest przeciwieństwem roku 2016, choć obawiałem się powtórki. Na pewno ma na to wpływ wiele czynników, ale w skrytości ducha liczę, że dwoma z nich są zwiększające się "tolerancja" i "odporność" pszczół na warrozę (zgodnie z definicjami John'a Kefuss'a).
Cukier też na pewno nie jest optymalny dla pszczół - ale pewnie jest lepszy niż głód. Z bólem serca (z dziesiątków przyczyn - również tak prozaicznych jak to, że mi się nie chce i nie mam na to czasu) mieszam więc syrop i jeżdżę do pasiek. Do tej pory traktuję cały czas karmienie cukrem jako zło konieczne i raczej zastanawiam się jak zrobić, aby to ograniczyć, niż ułatwić sobie życie przy przygotowaniu syropu. Zaklinam więc rzeczywistość i choć liczba pni uzasadnia choćby nabycie "frani" do mieszania syropu, nie robię tego. Mieszam cukier ręcznie w dużych pojemnikach (10 i 20 litrów), dźwigając i wstrząsając po 30 i więcej kilo, licząc, że nie nabawię się przepukliny dyskowej, zamiast patrzeć jak maszyny robią wszystko za mnie. I cały czas powtarzam sobie, że to byłaby inwestycja bez sensu (jak zakup odstojników do miodu i stołu do odsklepiania?), bo przecież to ostatni sezon, kiedy muszę to robić - a rzeczywistość śmieje mi się w twarz. Historia pokazuje raczej, że w moim regionie nie ma modelu ekspansji bez głodu w lipcu... Ba, i pełnowartościowe leczone rodziny - jak się okazało - nie radzą sobie najlepiej. W tym roku po sąsiedzku, u znajomego leczącego pszczelarza, posiadającego pełnowartościowe rodziny, jedna z nich osypała się z głodu w ciągu sezonu w czasie kilkudniowego załamania pogody. Zapewne więc w przyszłym roku dojrzeję do "frani"...
Uważam też, że z braku naturalnego pokarmu lepiej jest pokarm cukrowy rozłożyć na dłuższy czas (w tym roku zapewne będzie to około 2 miesiące), tak, aby pszczoły miały możliwość "rozcieńczyć" go sobie nektarem (lub na odwrót). Wydaje mi się też, że lepiej jest zapewnić pszczołom pokarm w okresie, kiedy teoretycznie mogą coś zbierać i mieszać, niż zalać je we wrześniu dużymi dawkami.
W tym roku zmodyfikowałem więc lekko podkarmianie przed zimą. O ile w poprzednich latach aż do sierpnia podawanie cukru ograniczałem do rodzin, w których stwierdzałem głód, o tyle w tym roku, widząc, że lipcowa dziura pożytkowa "w pełni", podałem w zasadzie wszystkim większe dawki. Szczerze, wolałbym reagować na letni głód - który niestety w moim rejonie jak widzę jest nieodzowny - mniejszymi dawkami i pozwalać pszczołom wykazać się zaradnością. Niestety, przy rozwijającej się liczbowo pasiece, po prostu nie mam na to czasu. A wolałbym, bo to też jest swoisty czynnik selekcyjny.

A pszczoły - jak już pisałem w tym roku mają się dobrze. Obecnie w mojej pasiece jest około 50 rodzin i mam nadzieję mniej więcej tyleż zostanie przygotowane do zimowli. Nie wykluczam jednak, że dwie - trzy mogą się jeszcze wykruszyć, choćby z powodu straty matki. Zachwiany rozwój obserwuję może w 5 rodzinach. Niechętnie budują, nie pobierają podawanego pokarmu, rozwijają się wolniej, topią się w podkarmiaczkach. Zobaczymy co z nimi będzie, ale wydaje mi się, że mogą ujawnić większe kryzysy już za 2 - 3 tygodnie. Na razie, oprócz wspomnianych objawów "zewnętrznych", nie widzę w nich pszczół bez skrzydeł czy zwiększonej liczby roztoczy. W ogóle w tym roku zauważam tylko pojedyncze roztocza, a przez cały sezon widziałem może trzy lub cztery pszczoły bez skrzydeł. Mniej niż w zeszłym roku. I znów zastrzegam: nie twierdzę, że ich tam nie ma. Być może z chwilą jesiennego ograniczenia czerwienia pojawi się ich więcej.

Sezon do tej pory należy do moich najlepszych, choć jak już wspominałem produkcyjnie było słabo. Ale też produkcja miodu absolutnie nie należy do tej pory do priorytetów. Jak wielokrotnie zastrzegałem, chcę te lata traktować jako inwestycję w długofalowo zdrowe pszczelarstwo. W tym sezonie w pewien sposób udało mi się zacząć stabilizować pasiekę i wygląda na to, że do zimy pójdą rodziny znacząco silniejsze niż zeszłoroczne. Wzbudza to moją nadzieję, na lepszy start w kolejnym roku i dalsze kroki w stabilizacji mojego projektu. Oczywiście - jak zawsze - jesień, zima i przedwiośnie zrewidują wszystkie plany. Liczę jednak, że przyszły sezon pozwoli mi wreszcie zimować względnie pełnowartościowe rodziny i rozpocząć naukę pszczelarstwa, w którym udałoby się pozyskać więcej produktów przy dalszej minimalizacji ingerencji i karmienia cukrem.
Ot, gdybanie.

środa, 18 lipca 2018

"Musimy być bardziej jak pszczoły" - relacja z pobytu w Neusiedl - część 2


Nadszedł czas na publikację drugiej części mojej relacji z pobytu na kwietniowej konferencji pszczelarskiej w Neusiedl am See w Austrii. Tekst poniższy ukazał się w lipcowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo".


Zapraszam do lektury!

część 1

"Musimy być bardziej jak pszczoły" - czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy - część 2.

Na konferencji wykład wygłosił także fiński hodowca Juhani Lunden (www.buckfast.fi). Pszczelarz ten od 2001 roku prowadzi hodowlę pszczół w kierunku odporności na pasożyta. W pierwszych latach (2001 – 2008) leczył warrozę kwasem szczawiowym, każdego roku zmniejszając dawki aż do zaledwie kilku mililitrów na rodzinę pszczelą. Od wykonania ostatniej kuracji w 2008 roku jego pasieka pozostaje nieleczona do dziś, choć trzeba przyznać, że w tym okresie hodowca również miewał okresowo duże straty (nawet do 70%). Obecnie dysponuje wprawdzie niewielką liczbą pni, ale w przeciągu kilku najbliższych lat planuje wrócić do stanu wyjścia – 150 rodzin pszczelich. Jest to prawdopodobnie jeden z niewielu projektów selekcyjnych na taką skalę wykorzystujący w okresie przejściowym systematyczne zmniejszanie dawek substancji biobójczych. Lunden stwierdził, że do takiego sposobu postępowania przekonała go swoista obawa, że gdy porzuci od razu leczenie pszczół bez wstępnej selekcji, mogą przeżyć “niewłaściwe”, czy też raczej: “przypadkowe” pnie. Dzięki stałemu zmniejszaniu dawek kwasu i zwiększaniu presji roztoczy na pszczoły, mógł natomiast obserwować rodziny pod kątem wykazywania przez nie genetycznych mechanizmów odpornościowych i dobierać odpowiednie reproduktorki do dalszej selekcji. W tym miejscu należy nadmienić, że Junani Lunden posiłkuje się sztucznym unasiennieniem pszczół, więc jest w stanie mniej lub bardziej kontrolować genetykę populacji na swojej pasiece. Hodowca uważa też, że tego typu selekcja może być stosowana przez około 10 lat, po czym prawdopodobnie zaistnieje konieczność wprowadzenia do populacji “świeżej krwi”, z uwagi na inbred, grożący genetycznym osłabieniem populacji. Jako ciekawostkę można dodać, że zdaniem Lundena wraz z zaprzestaniem z leczenia, może nieco wzrastać obronność pszczół. Nieleczone pszczoły mają według niego lepsze powonienie i tym samym intensywniej reagują na bodźce feromonowe.
Juhani Lunden
Kolejną prelekcję wygłosił szwedzki hodowca Erik Österlund, twórca pszczoły Elgon. W pierwszym okresie hodował ją według metody Buckfast, ale, jak sam zaznacza, dziś już tej metody nie stosuje. W wywiadzie udzielonym dla “Wolnych pszczół” stwierdził, że metoda Buckfast opiera się dziś na gdybaniach “co by zrobił Brat Adam”, podczas gdy działania hodowców prawdopodobnie rzadko odpowiadają jego rzeczywistym poglądom i intencjom. Österlund bynajmniej nie stwierdził, że zna intencje wielkiego hodowcy pszczoły Buckfast – i właśnie dlatego tak już swojej metody nie nazywa. Zaznaczył podczas wykładu, że się cieszy, iż nie każdy ma takie same poglądy, bo gdyby tak było, wszyscy tkwilibyśmy w miejscu, zamiast się rozwijać. Przytoczył też zdanie przypisywane Albertowi Einsteinowi, mówiące o tym, że aby osiągnąć postęp, trzeba podważać autorytety. Tak też próbuje pracować sam i namawia do tego innych. Jako dygresję dodam, że podobne zdanie wygłosił w udzielonym nam wywiadzie prof. Jerzy Woyke, podkreślając, że różnorodność poglądów i działań jest podstawą najzdrowszych społeczności. Erik Österlund, w przeciwieństwie do Johna Kefussa, uważa zjawisko “bomby roztoczowej” za zagrożenie dla selekcji, a nie jej narzędzie (trzeba przy tym zaznaczyć, że praktyka i założenia selekcyjne obu panów są całkowicie różne), gdyż pasieki funkcjonują w warunkach zgoła innych niż pszczoły w naturze. On sam podejmuje leczenie (tymolem), kiedy zaobserwuje wystąpienie objawów chorobowych u pszczół. W swojej pasiece opiera się głównie na badaniu objawów wirusa zdeformowanych skrzydeł (DWV) oraz stopnia porażenia. Przez pewien okres oceniał również tzw. cechę VSH odpowiedzialną za usuwanie (lub odsklepianie) poczwarek porażonych roztoczami. W swoim programie uznał jednak to ostatnie badanie za mało przydatne. Dodał przy tym, że selekcja na niskie porażenie roztoczami jest przy okazji selekcją na zmniejszenie rabowania, gdyż w czasie rabunków porażenie pszczół roztoczami gwałtownie rośnie. Jeżeli więc rodziny pszczele utrzymują niską liczbę roztoczy, oznacza to, że zarówno same nie rabują, jak i skutecznie stawiają mu opór. Po leczeniu rodziny pszczelej Österlund wymienia w niej matkę na wyhodowaną z linii najdłużej nieleczonych i równocześnie takich, które spełniają inne kryteria hodowli skutecznej ekonomicznie. Obecnie, w jego pasiece znajdują się rodziny pszczele nieleczone od 4 lat, a w ubiegłym roku bez jakiegokolwiek leczenia pozostawała ponad połowa pasieki. Hodowca podkreślił znaczenie równowagi mikrobiologicznej w ulu dla zdrowia pszczół. A ta jest zaburzana nieustannym leczeniem i stale narastającymi dawkami substancji chemicznych podawanych przez pszczelarzy. Zaznaczył też, że istotnymi bodźcami przystosowania organizmów żywych są tzw. czynniki epigenetyczne, a więc czynniki, które warunkują ekspresję genów odpowiedzialnych za przystosowanie do bieżących warunków środowiskowych. Organizmy podobne genetycznie mogą więc posiadać różne cechy zewnętrzne i przejawiać różne zachowania (tzw. fenotyp) w zależności od środowiska, w jakim występują. Wspomniane cechy mogą się pojawiać nawet wówczas, gdy nie dały się zauważyć w poprzednich pokoleniach, a następnie zanikać. Zdaniem Österlunda, stałe i nieustanne kuracje chemiczne niewątpliwie blokują taki rodzaj przystosowania.
Erik Österlund w czasie wywiadu dla "Wolnych Pszczół". Od lewej:
Sibylle Kempf, Erik Österlund i ja.
Kolejnym i ostatnim już wykładowcą pierwszego dnia był Wolfgang Wimmer – pszczelarz z Austrii, który odstawił środki chemiczne do walki z warrozą i zastąpi je specjalnymi podgrzewaczami. Jak wiadomo, pszczoły czy czerw lepiej tolerują wyższe temperatury niż roztocza. Pomysł Wimmera polega na podgrzewaniu zainfekowanych ramek z czerwiem do temperatury, która powoduje śmierć znajdujących się w nich roztoczy. Aby jednak nie przegrzewać wielu plastrów z czerwiem, Wimmer zdecydował się na zastosowanie w ulach dwuramkowych izolatorów w okresie przygotowania do kuracji. Gdy pozostały czerw w ulu się wygryza, do ramek w izolatorze trafia aż do 80% wszystkich roztoczy z całej rodziny pszczelej. Po odpowiednim ogrzaniu plastry mogą wrócić do gniazda i resztą już zajmują się same pszczoły. Według Wimmera metoda podgrzewania zaburza funkcjonowanie całej rodziny pszczelej w najmniej inwazyjny sposób, a już na pewno nie niszczy tworzącej się równowagi ekosystemów. Metoda ta może być używana jako metoda wspomagająca podczas prowadzenia innego rodzaju selekcji.
Drugi dzień konferencji zaczął się od ciekawego wykładu prowadzonego przez ucznia i współpracownika prof. Jürgena Tautza z Uniwersytetu w Würzburgu – Torbena Schiffera (http://beenature-project.com/). Schiffer opowiedział przede wszystkim o tym, jak stworzyć optymalne warunki dla mikrożycia współistniejącego z pszczołą miodną. Wykład uwzględniał w szczególności wyniki jego badań dotyczących zaleszczotka książkowego (Chelifer cancroides), pajęczaka lubującego się w polowaniach na dręcza pszczelego. Większość uli używanych w nowoczesnej gospodarce pasiecznej nie jest przystosowana do podtrzymywania biologicznych zależności, jakie wykształciły się w naturalnych schronieniach dla pszczół, czyli w dziuplach drzew. W związku z powyższym, Schiffer rozpoczął badania dotyczące życia w ulu od poznania całej fizyki naturalnej dziupli, a w szczególności istniejących tam zależności temperaturowych oraz wilgotności i związanej z tym kondensacji. Ule jednościenne okazują się podatne na zwiększoną wilgoć, co z kolei sprzyja rozwojowi wielu organizmów patogennych. Dodanie dennicy osiatkowanej, zwanej też “higieniczną”, wprawdzie rozwiązuje w większości problem nadmiaru wilgoci, ale powoduje bardzo duże dobowe i roczne wahania temperatur w ulu. Samym pszczołom zdaje się to nie szkodzić (w niektórych aspektach może nawet pomaga), ale niewątpliwie ma wpływ na warunki bytowe szeregu innych organizmów, które potrzebują stabilniejszego środowiska do wykształcenia odpowiednich populacji i zrównoważonych relacji –przykładem takich organizmów są zaleszczotki. Okazuje się więc, że chcąc stworzyć optymalne warunki dla symbiontów pszczół oraz innych organizmów budujących zdrowe zależności ekologiczne, należy modyfikować ule i zapewniać im odpowiednią izolację (zarówno ścian, daszków czy dennic) oraz stosować daszki odpowiednio regulujące wilgoć. Tu za wzór mogą posłużyć choćby rozwiązania stosowane czasem w ulach typu Warre, mające daszki będące niejako korpusami z podłożoną od spodu (acz nad gniazdem) siatką, w których znajduje się różnego rodzaju biologiczny materiał taki jak próchno, trociny, liście czy ściółka leśna. Materiał ten pochłania i oddaje wilgoć w zależności od bieżącej sytuacji, regulując i stabilizując w ten sposób środowisko ulowe.
Schiffer poruszył też zagadnienie propolisu – nie tylko jako środka bakteriostatycznego, ale także regulatora wilgotności w ulu. Stwierdził, że w naturalnej dziupli zajmowanej przez pszczoły, cały “strop” jest dokładnie wypropolisowany, co sprzyja przenikaniu pary wodnej do drzewa, ale nie pozwala skroplonej wodzie wrócić do pszczelego gniazda. Aby stymulować wytworzenie się odpowiedniej populacji zaleszczotków w ulu, Schiffer stosuje specjalne dennice z wkładkami, w których pajęczaki mogą tworzyć siedliska, a na łowy wyruszać do pszczelego gniazda, systematycznie ograniczając populację roztoczy. Być może same zaleszczotki nie rozwiążą problemu warrozy, ale stworzone metodą Schiffera dobre warunki w całym ulu sprawią, że dobrze poczują się w nim i inne przyjazne pszczołom organizmy, a to poprawi kondycję samych pszczół. Na pewno ani ule styropianowe, ani nawet gładkie i szlifowane drewniane nie spełniają warunków, o jakich mówił Schiffer. W jego ocenie najlepsze, bo najbardziej zbliżone do naturalnych warunki pszczelego siedliska są ule stojaki. Leżaki o niskiej ramce, jak np. popularny w środowisku pszczelarzy naturalnych kenijski ul snozowy (tzw. TBH) pozostawiają wiele do życzenia.
Kolejnym prelegentem był Andre Wermelinger ze szwajcarskiego stowarzyszenia “Free the bees”, co można tłumaczyć jako “Uwolnić pszczoły” (www.freethebees.ch), a więc, jak się zdaje, siostrzanego zrzeszenia do naszych „Wolnych Pszczół”, choć nieco starszego. Wermelinger opowiedział o oddolnych inicjatywach, jakie podejmowane są w Szwajcarii w celu przekonania pszczelarzy do podejmowania metod pszczelarstwa przyjaznego pszczołom, a także o propagowaniu przez jego zrzeszenie potrzeby powrotu pszczół do natury. Działania stowarzyszenia obejmują promocję długofalowego celu, jakim jest prowadzenie pasiek niewymagających wspomagania przy użyciu substancji chemicznych. Stowarzyszenie “Free the bees” organizuje także warsztaty z budowania kłód bartnych i szkolenia dotyczące bioróżnorodności oraz szeroko rozumianego pszczelarstwa naturalnego. Wermelinger podkreślił wagę bogatych i różnorodnych pastwisk pszczelich i konieczność dostosowania liczby bytujących na nich rodzin pszczelich do ich obfitości.
Po wykładzie Wermelingera na podium ponownie pojawiła się Heidi Herrmann. Przypomniała słuchaczom o tym, jak dawniej patrzono na rodzinę pszczelą – jako na jednolitą, acz złożoną istotę. Opowiedziała również o realizowanych przez swoją organizację zadaniach polegających przede wszystkim na edukacji o roli pszczół w ekosystemie i metodach prowadzenia pszczelarstwa przyjaznego pszczołom. Jako jedno z głównych zadań swojej organizacji podała naukowe dokumentowanie zasadności podejmowania naturalnych metod w pszczelarstwie. Zaznaczyła, że pszczoła wcale nie potrzebuje pszczelarza, aby dobrze funkcjonować w naturze. To raczej my, ludzie, potrzebujemy pszczół. Powinniśmy więc zwracać uwagę na to, jak dbać o środowisko, aby pszczoły dobrze się w nim czuły – przede wszystkim tworzyć jak najwięcej niedoglądanych siedlisk oraz bazy pożytkowe poprzez uprawy i nasadzenia roślin miododajnych. Herrmann podkreśliła, że w naszych działaniach powinniśmy być bardziej jak pszczoły niż jak ludzie. Powinniśmy się nauczyć współpracować tak jak one i podobnie jak one rozwiązywać nasze konflikty w drodze zgodnej dyskusji – jak to opisywał choćby prof. Thomas Seeley w książce “Honey bee democracy” (tłum. “Demokracja pszczoły miodnej”). W dalszej części wykładu Herrmann przedstawiła szereg bohaterów historii pszczelarstwa – w tym również tej nieodległej – którzy przyczynili się do kształtowania odpowiedniej wizji pszczoły jako nieodzownego elementu ekosystemu, a nie tylko producenta miodu.
Po wystąpieniu Heidi Hermann nastąpiła odmienna w treści, lecz podobna w wymowie prezentacja Ralfa Rössnera. Rössner również zaprezentował podobne spojrzenie na złożoność pszczelej rodziny, mówiąc o niszczeniu zdrowego superorganizmu poprzez stosowane metod pszczelarstwa intensywnego. Podkreślił, że pszczoły są zdecydowanie zdrowsze, gdy pozwala się im na funkcjonowanie zgodne z ich naturalnym cyklem życiowym – na przykład w niewielkich ulach wspierających gospodarkę rojową. Jako przykład podał gospodarkę w oblepianych gliną kószkach, z którymi zetknął się zresztą w Karpatach na terenie Polski.
Następnym prelegentem był nasz polski kolega Piotr Piłasiewicz z „Bractwa Bartnego” (www.bartnictwo.com). Opowiedział o programie ochrony rodzimych linii pszczół (Apis mellifera mellifera oraz Apis mellifera carnica linia Dobra), ze szczególnym uwzględnieniem pszczoły linii Augustowskiej, jako bliskiej jego sercu. Piłasiewicz mieszka bowiem w rejonie Puszczy Augustowskiej i w zasadzie na co dzień “współpracuje” z tamtejszą pszczołą. W swoim wykładzie opisał słuchaczom na czym polega gospodarka w poszczególnych strefach ochronnych (tj. centralnej, ochronnej/izolacyjnej i buforowej) w Puszczy Augustowskiej i jaki jest potencjał zachowania genów miejscowej pszczoły dla przyszłych pokoleń – pszczoły najlepiej przystosowanej do leśnego środowiska północno-wschodniej Polski. Opowiedział również o swojej bartniczej pasji, podkreślając jej istotną rolę we wspomaganiu programów ochronnych pszczół, takich jak w rejonie Augustowa.
Konferencję zakończyła moja prezentacja działalności Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (www.wolnepszczoly.org). Wystąpienie dotyczyło w szczególności projektu selekcyjnego, pomysłu naszego stowarzyszeniowego kolegi Marcina Zarka, opracowanego z myślą o małych pasiekach hobbystycznych. Muszę, być może trochę nieskromnie, przyznać, że projekt ten spotkał się z bardzo wielkim zainteresowaniem zarówno ze strony organizatorów konferencji i innych prelegentów, jak i słuchaczy. Chwalono przede wszystkim pomysłowość i prostotę naszego rozwiązania, a już nazajutrz po konferencji zaczęły do nas spływać informacje o rozpoczęciu prac nad wdrożeniem podobnych projektów w Austrii i Niemczech, być może również w Szwajcarii. Kilku prelegentów zaproponowało propagowanie naszego projektu podczas innych pszczelarskich wydarzeń, w których wezmą udział w najbliższym czasie. Dla nas to oczywiście powód do dumy. Cieszy nas, że przykład z Polski – do tego wywodzący się z naszego niewielkiego zrzeszenia – spotkał się z tak dobrym przyjęciem i tak dużym zainteresowaniem. Heidi Herrmann, nawiązując do swojego wcześniejszego wystąpienia oświadczyła, że to właśnie nam, choć dysponujemy skromnymi środkami i niewielkim potencjałem organizacyjnym, udało się rozpocząć współpracę podobną do tej, jaką prezentują pszczoły. Na koniec otrzymałem też zaproszenie do udziału w kolejnym podobnym wydarzeniu, tj. konferencji “Learning from the bees” (tłum: “Ucząc się od pszczół”) współorganizowanej przez Natural Beekeeping Trust i kilka innych organizacji w Europie w dniach 31 sierpnia do 2 września 2018 roku w Doorn w Holandii (https://www.naturalbeekeepingtrust.org/conference).
Wróćmy jednak do naszego projektu selekcyjnego. Kiedy w 2015 roku założyliśmy nasze stowarzyszenie, chcieliśmy przede wszystkim zaprezentować pszczelarzom inny punkt widzenia na pszczoły i pszczelarstwo oraz wspomagać się wzajemnie w selekcji coraz zdrowszych i odporniejszych pszczół. Wiedzieliśmy, że prowadzenie pasiek bez zwalczania warrozy nie jest łatwym zadaniem dla amatorów i mieliśmy świadomość, że są niewielkie szanse na to, by każda z naszych pasiek z osobna miała wystarczająco duży potencjał selekcyjny do pokonania roztoczy. Potrzebowaliśmy więc projektu, który pozwoliłby nam na ciągłość selekcji, dał gwarancję, że nikt z nas nie zostanie bez pszczół, a także wykorzystał każdy dostępny potencjał selekcyjny, a więc również niewielkie pasieki amatorskie składające się z kilku pni. W czasie burzy mózgów, gdy pojawiały się różne pomysły, jak choćby ten, by gromadzić środki na zakup pszczół do selekcji, wspomniany już Marcin Zarek zaproponował, byśmy zagwarantowali sobie wzajemnie, że ten, kto straci pszczoły, otrzyma odkłady od innych ze „wspólnej” nieleczonej puli. Pomysł od razu spodobał się większości, więc dopracowaliśmy szczegóły i rozpoczęliśmy współpracę. Tak powstał projekt, któremu nadaliśmy nazwę amerykańskiej bazy wojskowej, będącej równocześnie federalną rezerwą złota Stanów Zjednoczonych – “Fort Knox”. Uznaliśmy, że nazwa ta idealnie pasuje do rezerwy naszego wspólnego “złota”, jakim są pszczoły selekcjonowane, niepoddawane leczeniu przeciwko warrozie. Nie chcę się wdawać w szczegóły, jednak muszę dodać, że pomimo wielu przeciwności losu, w ostatnich latach projekt dowiódł swojej wartości i dziś możemy się pochwalić ciągłością wspólnej selekcji, mimo iż niektórzy z nas mają niewielkie indywidualne zasoby. “Fort Knox” odpowiedział też na wiele praktycznych problemów, z jakimi borykają się pszczelarze chcący zaprzestać stosowania toksyn w pasiekach. Wymienieni wyżej prelegenci, naukowcy i słynni hodowcy pszczół przekazywali wspaniałą i ciekawą wiedzę o aspektach selekcji pszczół w dużych, zawodowych pasiekach oraz ogrom wiedzy teoretycznej o biologii rodziny pszczelej oraz pszczelarstwie przyjaznym pszczołom. My jednak odpowiedzieliśmy na konkretne i praktyczne pytanie słuchaczy – jak pszczelarz amator może przełożyć tę wiedzę do własnej małej pasieki? Okazuje się, że wystarczy współpraca oparta na zaufaniu. Zainteresowanych szczegółami projektu, zasadami na jakich on funkcjonuje oraz historią współpracy odsyłam na stronę internetową Stowarzyszenia Pszczelarstwa Naturalnego “Wolne Pszczoły” (http://wolnepszczoly.org/tag/fortknox/). Na naszym kanale Youtube znajdą się również nagrania części wykładów z konferencji oraz wywiady z wybranymi prelegentami.
Podsumowując, pragnę wyrazić nadzieję, że dzięki takim wydarzeniom jak opisana powyżej konferencja, pszczelarstwo, jakie zdecydowaliśmy się uprawiać zaistnieje wreszcie w świadomości pszczelarzy jako równoprawna praktyka i stanie się przedmiotem zgodnej i merytorycznej dyskusji. Pszczelarstwo niezwalczające warrozy jest możliwe i praktykuje się je na świecie z dużymi sukcesami, choć trzeba przyznać, że w Europie kontynentalnej jest wciąż trudne i wiąże się z dużymi stratami. Skoro jednak nawet w pasiekach, gdzie stosuje się zabiegi przeciwko roztoczom rokrocznie i tak odnotowuje się coraz większe średnie straty, czy nie nadszedł już aby czas na refleksję? Alternatywa jest na wyciągnięcie ręki, a konferencja pokazała bardzo dużą rozpiętość pomysłów i podejść – od bardzo “inżynieryjnej” selekcji Juhani Lundena, poprzez “test Bonda”, czyli pozostawienie pszczół selekcji naturalnej, aż do filozoficznej wizji pszczoły miodnej jako samoświadomego organizmu będącego częścią całego ekosystemu.
Erik Österlund twierdzi, że każdy może podjąć własną selekcję odpornych pszczół – trzeba tylko chcieć. Powtarza przy tym, że cała selekcja wcale nie musi być “perfekcyjna”, wystarczy, aby była “poprawna”, by zaistniał pozytywny długofalowy skutek. Wielu naukowców, w tym również z Polski, twierdzi, że wystarczyłoby już kilkuletnie ograniczenie przewożenia pszczół na wielkie odległości, aby stan ich zdrowia zauważalnie się poprawił. Pomimo tego zamiast rozwijać lokalną i przystosowaną „genetykę”, sprowadzamy matki pszczele z odległych rejonów i nie tylko krzyżujemy naszą „genetykę” z pszczołami gorzej przystosowanymi do miejscowych ekosystemów, ale także sprowadzamy obce patogeny i organizmy inwazyjne. Czyż nie tak Varroa rozpoczęła swoją wędrówkę po Europie? John Kefuss jest zdania, że większość środowiska pszczelarskiego wyznaje tzw. “efekt mañana”, który sprowadza się do zasady: “nie rób dziś tego, co kto inny zrobi za ciebie jutro”. Niech przesłaniem tej konferencji będzie to, że my wszyscy razem i każdy z osobna decydujemy o tym, jak będzie wyglądać pszczelarstwo w przyszłości.