W tym poście chciałbym trochę szerzej zająć się moim podejściem do próby zachowania naturalnego ekosystemu ula. Według danych, na jakie trafiłem na stronach pszczelarskich, w ulu współistnieje z naszymi podopiecznymi kilka tysięcy gatunków żywych organizmów. Michael Bush podaje, że jest to około 8 tysięcy gatunków bakterii, grzybów i owadów. Zaledwie garstka z nich jest dla pszczoły miodnej groźna, powodując choroby. Obecność pozostałych jest dla pszczoły korzystna, bądź to z racji symbiotycznej współpracy gatunków, bądź też dzięki zajmowaniu nisz ekologicznych i tym samym wypierania gatunków chorobotwórczych lub pasożytniczych.
Pszczoła miodna posiada bardzo wiele przystosowań ewolucyjnych zapobiegających rozwojowi chorób - już same właściwości miodu czy propolisu powstrzymują wiele organizmów chorobotwórczych. Pszczoły są bardzo higienicznymi stworzeniami, nieustannie czyszczą komórki, siebie nawzajem i całe środowisko ulowe. Posiadają też wbudowany mechanizm opuszczenia ula w razie choroby lub starości, co sprzyja zachowaniu czystego środowiska życia tego superorganizmu - pszczoła odlatuje jak najdalej, aby nie zarazić innych i gdzieś w oddali pada i umiera. To nie jest ofiara oddania własnego życia za rój, a zwykłe przystosowanie ewolucyjne. Przecież robotnica i tak nie przekazuje genów dalej - robią to tylko matki i trutnie. Przetrwały tylko te roje, w których tak się działo. Gdy mechanizmy wewnętrzne danego osobnika zawiodą, pozostają działania strażniczek, które chorych osobników nie wpuszczają do ula. Silna i właściwie działająca rodzina, złożona ze zdrowych osobników powinna obronić się sama przed większością zagrożeń. Zadaniem pszczelarza jest więc przede wszystkim utrzymanie takiego stanu roju, który umożliwi samym pszczołom zachowanie zdrowia.
Cały świat mówi o tym, że pszczoły mają się źle. Wiedzą o tym nawet ci, którzy nie rozróżniają pszczoły od osy. Dlaczego tak się dzieje nie wie nikt na pewno - a raczej wymienia się wiele przyczyn, z których żadna osobno nie powinna aż tak wpływać na zdrowie rodziny pszczelej. Zachodnie podejście do nauki nakazuje znaleźć jakąś konkretną przyczynę. Taką, którą można nazwać. Taką, którą można wyleczyć. Tradycyjna chińska medycyna mówi, że choroba powstaje wówczas, kiedy zaburzona zostaje naturalna równowaga i harmonia organizmu. W takim podejściu możliwe jest, że boli nas głowa bo "coś nas uciska w stopie" - zaburzony zostaje przepływ energii w organizmie i skutek powstaje w całkiem odległym miejscu. Dla "człowieka zachodu" może to wydać się dziwne, obce, czy wręcz śmieszne, jednak nauka do dziś nie znalazła wytłumaczenia szalejącego CCD (Colony Colapse Disorder). Było kilka typów konkretnego patogenu, odpowiedzialnego za załamanie kolonii pszczelich, jednak żaden z nich ostatecznie się nie potwierdził. W tym aspekcie wydaje się słuszne sięgnięcie po wytłumaczenie rodem z medycyny chińskiej. Pszczoły mają się źle, bo zaburzona została harmonia roju. A zaburzona została na wiele sposobów:
1. środowisko zewnętrzne zostało zanieczyszczone pestycydami, herbicydami, pochodnymi ropy, metalami ciężkimi, lekami, które trafiają do rzek, nawozami itp.;
2. środowisko ulowe zostało zanieczyszczone lekami dla pszczół, które może bezpośrednio nie oddziałują na organizm pszczoły, jednak nie pozostają bez wpływu na jej otoczenie, na organizmy symbiotyczne czy neutralne zasiedlające ule, ale też i samą pszczołę;
3. pszczołom podawane są nienaturalne pokarmy, które zaburzają środowisko ula (choćby zmieniając stopień jego zakwaszenia);
4. pszczoła została nienaturalnie powiększona przy zastosowaniu węzy z jednakowym rozmiarem komórki pszczelej (w naturze pszczoły są różnej wielkości);
5. rodzina pszczela zostaje poddana licznym stresom, które w naturze nie występują (jak np. częste przeglądy, zmiany ustawienia ramek w ulu, wycinanie komórki trutowej itp).
6. Przywleczone zostały nowe gatunki obce, szkodliwe dla apis mellifera - jako przykład największy wróg pszczoły: roztocze varroa destructor, które dopiero od niedawna pasożytuje na pszczole miodnej.
Pewnie żadna z tych przyczyn, a nawet suma kilku z nich nie dałyby rady pszczole, której siła przetrwania i zdolności higieniczne są wyjątkowo duże. Skumulowanie ich spowodowało jednak gwałtowne osłabienie odporności gatunku i zamieranie całych rodzin. O ile nie mamy zbyt wielkiego wpływu na kilka z powyżej przytoczonych punktów, to inne możemy wyeliminować, lub choćby ograniczyć na swoich pasiekach. W związku z powyższym zdecydowałem się zastosować 4 kroki do zdrowej pszczoły, proponowane przez Michaela Bush'a. Doświadczenia innych pszczelarzy - w tym amerykańskich i polskich - pozwalają mi być optymistą co do samych założeń. Pytanie tylko czy próba 20 - 30 uli (bo taką pasiekę zamierzam na razie prowadzić) pozwoli mi wytrzymać okres przejściowy (co najmniej kilka pokoleń od pszczoły "dużej" do "małej" - oceniam, że co najmniej 2 sezony, a może 3) i proces selekcji pszczoły, która daje radę sama.
Jednostka chorobowa CCD o ile wiem nie została stwierdzona w Europie. A przynajmniej nie w wymiarze, w jakiej występuje choćby w USA. W CCD nie chodzi tylko o to, że padnie 20, 30 czy nawet 80 % rodzin pszczelich (to się zdarza już wszędzie na świecie, również w Polsce), a o to, że całe pasieki nagle pustoszeją. Pszczoły masowo opuszczają ule i nie wiadomo co się z nimi dzieje. Być może naturalna harmonia rodziny pszczelej jest tak zaburzona intensyfikowaniem hodowli i całego rolnictwa, że byle błahostka powoduje uruchomienie naturalnego mechanizmu opuszczania ula przez chore osobniki. Z tym, że ule opuszczają wszystkie pszczoły...
Rapicid.
W tytule postu użyłem nazwy środka do dezynfekcji, który w ostatnim czasie zyskuje sobie sporą rzeszę zwolenników, stosujących go do leczenia pszczoły - jak twierdzą z sukcesami. Rapicid, wg. jego wyznawców, ma sobie radzić nie tylko z warrozą, ale praktycznie z każdą dolegliwością rodziny pszczelej - wirusową, bakteryjną i grzybiczą. Poza tym ma być nieszkodliwy dla rodziny pszczelej i produktów pozyskiwanych z ula. Jest przy tym tani i łatwy w aplikacji. Środek ten nie jest dopuszczony do obrotu jako lek i, o ile mi wiadomo, producenci wcale nie roszczą sobie takiego prawa. Trafiłem na informację o nim zanim "odkryłem" Michaela Bush'a i nie ukrywam, że z dużym zainteresowaniem o tym czytałem. Nie wyzbyłem się pewnych obaw, jednak planowałem potestować go u siebie na pasiece, a nawet kupiłem sobie butelkę. Bardzo wczesną wiosną próbowałem nim leczyć rodzinę z grzybicy wapiennej - bez sukcesów. Zacząłem już wtedy czytać o naturalnym pszczelarstwie, jednak wciąż byłem na etapie wiary w konieczność wspomagania pszczół, aby w ogóle dać im szansę na przeżycie. Gdy "odkryłem" pszczelarstwo naturalne w rozwiniętej postaci, a przede wszystkim ułożyłem sobie w głowie pewne własne założenia, uznałem, że tego środka nie zamierzam nigdy stosować w systematycznym leczeniu rodziny pszczelej. Dalej waham się czy ten środek stosować w razie potężnego kryzysu rodziny pszczelej, w okresie przejściowym. Michael Bush sugeruje, aby nie być zbyt radykalnym w podejściu, zanim pszczoła się nie zmniejszy i nie uzyska naturalnej odporności - bo możemy po prostu zostać bez pasieki. Niemniej jednak, w razie konieczności leczenia, wybiorę chyba inny środek. Rapicid jest środkiem do dezynfekcji, który wymiecie z ula nie tylko wszystkie patogeny i warrozę, ale też bakterie i grzyby przyjazne pszczołom. Taki środek - nawet jeżeli faktycznie jest skuteczny - całkowicie zaburzy równowagę ulowego ekosystemu. Ponoć likwidacja niektórych gatunków grzybów w ulu może doprowadzić nawet do głodu czerwiu, gdyż uniemożliwi pszczołom przeprowadzenia fermentacji pyłku do pierzgi. Bez stosowania probiotyków pszczoły momentalnie też "złapią coś nowego" i konieczność użycia rapicidu pojawi się na nowo.
Wiem do czego chcę dojść, jednak dziś jestem w okresie przejściowym i mam przed sobą trudne dylematy. Być może geny moich pszczół pozwolą im na zwycięską walkę z warrozą, ale dopiero w środowisku naturalnej komórki. Dziś może będę musiał je wspomóc, żeby dotrwały do tej chwili. W czasie przeglądów moich uli, w zdecydowanej większości nie widzę żadnych oznak chorób. W całym sezonie ledwie w paru ulach spostrzegłem warrozę, a i to tylko w tych, w których akurat działo się gorzej. Nie mówię, że jej tam nie ma, jednak skoro jej nie widzę masowo, to wierzę, że jest pod pszczelą kontrolą. Przynajmniej na razie.
Życzę każdemu zdrowych pszczół. Pozdrawiam.
"Michael Bush podaje, że jest to około 8 tysięcy gatunków bakterii, grzybów i owadów. "
OdpowiedzUsuńMyślę, ze licząc poszczególne szczepy bakterii i florę wewnątrz ciała pszczół do niedoszacował znacznie tę liczbę. ;)
"Pytanie tylko czy próba 20 - 30 uli (bo taką pasiekę zamierzam na razie prowadzić) pozwoli mi wytrzymać okres przejściowy (co najmniej kilka pokoleń od pszczoły "dużej" do "małej" - oceniam, że co najmniej 2 sezony, a może 3) i proces selekcji pszczoły, która daje radę sama."
OdpowiedzUsuńOto jest pytanie. Bo rozumiem, ze w trakcie trwania selekcji nie należy już podawać obcych genów do pasieki i ją rozbudowywać o obce rodziny, matki aby być konsekwentnym?
Według mnie warto wprowadzać nowe geny do takiej pasieki - i to każdego roku - w której prowadzi się selekcję, ale z zastrzeżeniami:
Usuń- względnie niewielki procent "nowych" genów względem genów "starych" - np. do pasieki około 30 uli nie więcej niż 3 - max 5 nowych pszczół, żeby nie "rozwodnić" genów pszczół selekcjonowanych, ale zasilić bioróżnorodność pasieki.
- "nowe" geny tylko z pasiek gdzie podobna selekcja jest prowadzona (celowo czy też nie) - tak aby wprowadzać nowe szanse na przystosowanie, a nie nowe zagrożenia nieprzystosowania.
Przy dużej śmiertelności (a pewnie taka będzie - w 2014 była...), bez wprowadzania nowych genów jest zagrożenie, że obce geny będą przedostawać się do pasieki wraz z okolicznymi "hodowlanymi" trutniami. Żeby mieć szansę na sukces trzeba starać się maksymalnie zapszczelić okolicę swoimi, naturalnie selekcjonowanymi trutniami.
Obawiam się że pula genetyczna 30 pszczół nie musi "zawierać" genów dające duże szanse na przystosowanie. Choć muszę przyznać, że na dzień dzisiejszy (lipiec 2015) uważam moją pasiekę za "genetycznie bardzo obiecującą".
tak to widzę, ale jak wiesz każdy widzi ten problem inaczej i ma swoje założenia.
tylko nie rapicyd popsikałem tym paskudztwem psczoły po karmieniu i nie zdazyly nawet zasklepic pokarmu juz ich nie mam
OdpowiedzUsuńNo cóż. w roku 2014 kształtowała się moja wizja pszczelarska. Wówczas wiedziałem już, że to - jak nazwałeś - "paskudztwo", ale wciąż zastanawiałem się czy to zło konieczne... Dziś wiem, że to zło niekonieczne. A śmiertelność pszczół z 2014 (pszczoły zaczęły umierać praktycznie bezpośrednio po dokonaniu przeze mnie tego wpisu) udowodniła mi jak źle jest z naszą pszczółką. Dlatego też dziś już nie gdybałbym, że może użyję Rapicidu jeżeli będzie kryzys. Dziś gdybam, że może użyję go do dłuta pasiecznego, gdybym go wsadził w "zazgnilcowany" czerw...
Usuńpowodzenia!
Stosuje rapicyt już 5 lat . Podaje go we wrześniu . Pszczoły wiosną są zdrowe i w stu procentach pszezimowują . No cóż konkurencja nie lubi rapicyt z tąd nie przychylne komentarze o nim.
OdpowiedzUsuń