poniedziałek, 8 października 2018

"O gospodarce bez węzy - praktycznie" (cz. 1), czyli kolejna publikacja


W październikowym numerze "Pszczelarstwa" ukazała się pierwsza część mojej publikacji o gospodarce bez węzy, nosząca tytuł nomen omen "O gospodarce bez węzy - praktycznie". Opisuję w niej moje doświadczenia z pięcioletniej pracy bez węzy. Kto śledził moje wpisy zapewne już te obserwacje poznał wcześniej. 

Zapraszam do lektury!


O gospodarce bez węzy - praktycznie


Dlaczego bez węzy?

Stosowanie węzy jest dla większości pszczelarzy tak oczywiste, że niektórzy chyba nawet nie zdają sobie sprawy, że można prowadzić pasiekę bez niej. Na każdym kroku spotykam się z opinią, że węza jest po prostu niezbędna. Powiększanie gniazda czy rotacja plastrów zawsze przecież odbywa się poprzez „dodanie węzy”, a nie dodanie pustej ramki, korpusu w ulach bezramkowych, czy też zwiększenie dostępnej pszczołom przestrzeni w jakikolwiek inny sposób, możliwy w danym typie ula. Nawet testy egzaminów zawodowych dla pszczelarzy nie pozostawiają wątpliwości, że pszczelarstwo bez węzy jest niemożliwe. I do tego stopnia, że w wielu pytaniach (i odpowiedziach) zawarty jest po prostu błąd logiczny, gdyż nie uznaje się żadnej alternatywy dla woskowego arkusza. A przecież pszczoły aż do XIX wieku w ogóle tego wynalazku nie potrzebowały. I wbrew powszechnej opinii środowiska pszczelarskiego, dziś też go nie potrzebują. Gospodarkę bez węzy prowadzić możemy nie tylko w konstrukcjach przystosowanych do tzw. „dzikiej zabudowy” (ul typu japońskiego, ul warre, kłody, paki itp.). Taka praktyka jest bowiem możliwa także w nowoczesnym ulu ramkowym, przy każdym rozmiarze i kształcie ramki. Dowodem na powyższą tezę jest choćby pasieka moja i wielu moich znajomych.
Używałem węzy tylko jeden sezon, a już od lat w ogóle jej nie stosuję. Prowadzę pasiekę, wykorzystując ule ramkowe - wielkopolski (na ramkach standardowych oraz tzw. „osiemnastkach”) oraz warszawski poszerzany. Obecnie obsługuję około 50 rodzin (odkładów), a w moich ulach nie ma plastrów odbudowanych na węzie. Ramki „węzowe”, które kiedyś trafiły do mojej pasieki, wycofuję najszybciej, jak tylko się da. Wosk z nich najczęściej trafia do świeczek, bo porównując go do tego, który wytapiam z moich plastrów, uznaję, że tylko do tego się nadaje. Czasem i przy tym mam wątpliwości, bo zastanawiam się jak opary spalanych pozostałości „leków” z takiego wosku wpływają na mnie i na moje otoczenie. Jakość wosku z ramek bez węzy mógł ocenić każdy pszczelarz, który osobno przetapiał plastry z dzikiej zabudowy, tzw. „ramki pracy” czy odsklepin. W mojej pasiece „funkcjonuje” tylko taki wosk. Cenię go sobie nie tylko ze względu na najwyższą jakość i czystość, ale przede wszystkim ze względu na środowisko życia moich pszczół.
Naturalne (niedokończone) plastry w ramkach warszawskich poszerzanych –
 odbudowane przy wzmocnieniu bambusowymi patyczkami (z lewej) 
oraz w ramce odrutowanej (z prawej).
Nie wdając się w szczegółowe dywagacje na temat tego, dlaczego warto prowadzić gospodarkę bez węzy (omówienie w artykułach „Zapomnieliśmy co dla Niej dobre..., czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci – Węza” mojego autorstwa oraz „O tym jak chciano powiększyć pszczołę” Łukasza Łapki, „Pszczelarstwo”, marzec 2016), pokrótce przypomnę tylko najważniejsze powody:
  1. Naturalny plaster (niedokończony) 
    w ramce warszawskiej poszerzanej,
    bez wzmocnienia
    ekonomiczny (nie musimy kupować węzy i możemy sprzedać cały wyprodukowany wosk);
  2. czas pracy (nie musimy drutować ramek i wprawiać węzy);
  3. czysty wosk (nie wprowadzamy do uli wosku z niewiadomego źródła, nierzadko nasyconego toksynami z „leczenia” pszczół oraz produktami ich rozpadu);
  4. naturalna komórka plastra (pszczoły budują komórkę takiej wielkości, jaka im odpowiada, a to niewątpliwie sprzyja lepszej równowadze biologicznej osobników i zdrowiu całej rodziny pszczelej).

Zmiana sposobu myślenia

W mojej ocenie, w całorocznym bilansie gospodarka pasieczna bez węzy jest mniej pracochłonna. Możemy zaoszczędzić wiele godzin poświęcanych na drutowanie ramek i wprawianie węzy, a także na przerabianie wosku czy poszukiwania odpowiedniego dostawcy węzy. Niestety, w szczycie sezonu, a więc wtedy, kiedy czas jest szczególnie cenny dla pszczelarzy, zdarza się, że czeka nas trochę dodatkowej pracy przy niektórych rodzinach. Przegląd rodziny może się sporadycznie wydłużyć z parudziesięciu sekund czy paru minut do kilkunastu. Trzeba więc przyznać, że stosowanie węzy pozwala na większy „automatyzm” i pewnie dlatego dziesięciolecia temu węza podbiła środowisko pszczelarskie na całym świecie, zwłaszcza duże pasieki zawodowe, z których potem trafiła do pasiek amatorskich. Plaster bezwęzowy jest delikatniejszy i łatwiej może się uszkodzić. O ile plastry odbudowane na węzie są „grube” i „gumowate”, o tyle, nawet wizualnie, te naturalne wydają się kruche. I faktycznie, mogą takie być w czasie chłodów, a w czasie upałów, obciążone miodem lub czerwiem, mogą się oberwać. Jednak już po kilkukrotnym przeczerwieniu plaster staje się wystarczająco mocny, aby można go było traktować tak samo, jak ten odbudowany na węzie. Jednak nawet te świeżo odbudowane, białe plastry są wystarczająco mocne, aby móc bezpiecznie przeprowadzić ostrożny przegląd gniazda, czy nawet odwirować z nich miód. Choć nie prowadzę pasieki wędrownej, zdarza mi się też przewozić rodziny między pasieczyskami i nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w transporcie uszkodził taki naturalny plaster. Tak naprawdę sporadyczne uszkodzenia plastrów zdarzają się najczęściej w czasie przeglądów uli w upalne dni, czego staram się unikać, ale z uwagi na różne terminy prac w pasiece nie zawsze mam taką możliwość. Drugim z powodów jest brak ostrożności pszczelarza - a przede wszystkim przeglądanie obciążonych miodem lub czerwiem ramek pod dużym kątem. Plaster, który nie jest przytwierdzony co najmniej do trzech części ramki - np. górna i boczne beleczki - może się przy tym wykrzywić, co osłabia całą jego strukturę, a w efekcie może się oderwać. Ogólnie - praca przebiega bez większych utrudnień. W przypadku wielopolskich „osiemnastek” w zasadzie nie zauważam żadnych problemów z ich obsługą, niezależnie od stopnia świeżości wosku. Większe plastry, o wysokości 26 centymetrów, trzeba traktować ostrożniej, jeżeli ramka nie jest odrutowana. W przypadku ramek jeszcze większych, takich jak warszawskie poszerzane, Dadanta, czy Langstrotha, sugerowałbym ich odrutowanie lub inne wzmocnienie. Używam wielu odbudowanych bez żadnego wzmocnienia plastrów warszawskich, co pozwala mi na względnie normalną pracę. Plastry te są jednak już co najmniej kilka razy przeczerwione. Obecnie większość moich ramek warszawskich jest albo odrutowana, albo mają one wprawione cienkie bambusowe patyczki. Dzięki takiej praktyce mogę w zasadzie traktować plaster jak każdy inny i nie muszę się obawiać, że oberwie się pod swoim ciężarem. Trzeba też pamiętać, że w przypadku niestosowania węzy konieczne jest wypoziomowanie uli, gdyż pszczoły będą budować plastry pionowo, a nie zgodnie z ustawieniem arkusza, którego przecież nie ma.
Kilka z opisywanych w tekście, możliwych do zastosowania rozwiązań 
(wielkopolska „osiemnastka”). Od lewej: pozostawiony rząd komórek; 
wprawiony pasek z węzą; doklejony na wosku patyczek; 
górna beleczka ramki węższa i sheblowana „do szpica”
Z uwagi na powyższe utrudnienia, zapewne taka metoda nie jest adresowana do większości pasiek zawodowych, a zwłaszcza tych bardzo „zautomatyzowanych”, czy prowadzących gospodarkę wędrowną. Nie twierdzę jednak, że gospodarka wędrowna byłaby niemożliwa bez węzy. Wymagałaby jedynie modyfikacji wypracowanych do tej pory praktyk. Wielu pszczelarzy - głównie amatorów - uzna tę praktykę za ciekawą i wartą wprowadzenia do własnej pasieki, a przynajmniej przetestowania pewnych jej rozwiązań. Pozbycie się węzy z pasieki wymaga niewątpliwie zmiany sposobu myślenia, co jest najtrudniejsze – zwłaszcza u pszczelarzy prowadzących pasieki od dziesięcioleci. Chodzi przede wszystkim o zaakceptowanie niektórych pszczelich zwyczajów czy potrzeb, a także korektę nawyków w obchodzeniu się z plastrami, które, gdy świeże, wymagają większej ostrożności. Pszczelarz musi myśleć nie tylko o tym, czy rodzina jest w nastroju roboczym i chętnie „odbuduje węzę”, ale też się zastanowić, gdzie zostawia pszczołom puste miejsce i jak pszczoły mogą je wykorzystać.
Jedna z najprostszych metod na równy plaster – dołożenie zwykłej
 ramki na skraj gniazda. Za nią powinna znaleźć się ścianka ula, 
zatwór lub kolejny odbudowany plaster
Pszczele zwyczaje

Zanim omówię praktyczne wskazówki, jak prowadzić rodzinę pszczelą bez węzy, muszę nadmienić o paru pszczelich zwyczajach, które determinują sposób budowy plastrów. Większość pszczelarzy dysponuje stosowną wiedzą, jednak dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że gdy przeprowadzają swoje „bezwęzowe” doświadczenia, zaskakuje ich to, co pszczoły są w stanie zrobić. Trzeba więc nie tylko mieć wiedzę teoretyczną, ale i pewną zdolność przewidywania, aby po zdjęciu ulowego daszka nie dać się zaskoczyć dziwnymi i wymyślnymi konstrukcjami pszczelego gniazda. Tak naprawdę, znając kilka podstawowych zasad, możemy w dość prosty sposób pokierować budową plastrów. Jeżeli natomiast pszczoły nie zastosują się do naszych wskazówek, będzie trzeba ich pracę nieco skorygować.
Gdy pozostawimy kilka rzędów komórek, 
pszczoły będą trzymały się pozostawionej wytycznej
W bardzo łatwy sposób możemy odciąć fragment plastra przytwierdzonego gdzieś niezgodnie z naszą wolą i ustawić go wzdłuż ramki. Pszczoły niezwłocznie dokleją go do ramki. Trzeba mieć jednak świadomość, że niezależnie od naszych prób, czasem pszczoły i tak potrafią nas zaskoczyć, a powstała budowla będzie trudna do naprawy. Taką konstrukcję, czasem obejmującą kilka ramek – możemy przełożyć na skraj gniazda (do wygryzienia czerwiu i następnie przetopienia), - możemy pozyskać tzw. „miód sekcyjny”, czy - po prostu z dwóch stron ograniczyć poprawnie odbudowanymi ramkami i pozostawić w ulu. Pszczołom to nie przeszkadza, więc dlaczego nam miałoby przeszkadzać?
Kilka przykładów budowanych bez węzy ramek – w różnym stadium budowy
Pszczoły są niezłe z ekonomii i potrafią liczyć. Jak każda żywa istota wiedzą, kiedy podjęcie wysiłku im się opłaci. Wiedzą też, jak go spożytkować o określonej porze roku, w danej sytuacji pożytkowej i na konkretnym etapie biologicznego rozwoju ich superorganizmu. Automatyzm pszczelarza może go więc zawieść i nie jest wykluczone, że przy przeglądzie zastanie… szereg plastrów odbudowanych w poprzek ramek. Pszczoły zagospodarują każdą przestrzeń zgodnie z bieżącymi potrzebami. Z jednej strony będą „wolały” zbudować plaster wzdłuż górnej beleczki ramki, bo przecież „wiedzą”, że mocowany na całej długości będzie mocniejszy. Z drugiej strony nie zawahają się, aby wydłużyć komórki w miejscu składowania miodu, jeżeli nie dysponują wystarczającą „objętością magazynową” w odbudowanych już plastrach, a znajdą obok choć trochę wolnego miejsca, jeśli akurat trafi się intensywny pożytek. Można to obserwować również w przypadku plastrów odbudowanych na węzie. Zbudowanie całego nowego plastra kosztuje przecież znacznie więcej wysiłku oraz budulca (woskowych łuseczek), niż wydłużenie istniejących komórek. Pszczołom zupełnie nie przeszkadza powstająca przy tym krzywizna plastrów. Ta jednak utrudnia życie pszczelarzowi i uniemożliwia wyjęcie mu pojedynczej ramki bez uszkodzenia (rozerwania) plastra. Prowadząc gospodarkę bez węzy pszczelarz musi więc cały czas mieć świadomość, gdzie rodzina pszczela składa miód, a gdzie pozostawia miejsce do czerwienia dla matki. Dla pszczelarzy jest oczywiste, że pszczoły gromadzą na plastrze miód nad czerwiem oraz dookoła niego, a w gnieździe na jego skrajnych ramkach, to jednak nie każdy ma świadomość, że to właśnie tam występują newralgiczne miejsca, które mogą doprowadzić do wybudowania kolejnych nierównych plastrów. Trzeba wiedzieć, że każdy kolejny plaster będzie miał jeszcze bardziej pogłębione krzywizny.
Jedną z głównych zasad tworzenia nowych plastrów jest budowanie ich wzdłuż (równolegle) do już istniejących, przy zachowaniu stałej odległości, wynoszącej około 8 – 10 milimetrów (z angielskiego tzw. bee space - w tłumaczeniu: „przestrzeń dla pszczół”). Odkrycie tej zasady pozwoliło na gwałtowny rozwój nowoczesnego pszczelarstwa w XIX wieku, gdyż stało się przyczynkiem do opracowania nowoczesnego ula ramkowego przez Lorenzo Langstrotha. Wielu badaczy podawało ten wymiar nawet do setnej części milimetra. I choć twierdzili, że wymiar ten jest stały i niezmienny, to jednak dziś wiemy, że może być on właściwy dla danego rozmiaru (wielkości) owadów. Jest to mniej więcej odstęp określany przez pszczelarzy odległością „na dwie pszczoły”. Kolejny plaster odbudowany będzie w takim odstępie od poprzedniego, aby osie plastrów znajdowały się w odległości wynoszącej sumę dwóch głębokości komórek plus bee space. Dystans między osiami plastrów będzie więc wynosić średnio około 32 mm w przypadku tzw. „małej pszczoły”, czy też około 35 – 36 mm, w przypadku pszczoły pochodzącej z plastra z komórką 5.4 mm. Liczby te determinują wymiary naszych uli. To przecież 35 – 36 milimetrów na plaster wraz z bee space po bokach daje przy 10 ramkach właśnie wymiar wielkopolskiego kwadratu (37,5x37,5 cm). Przy tzw. „małej pszczole” w standardowym korpusie mieści się natomiast 11 ramek – tak jak w moich ulach.
Pszczoły rozpoczynają budowę plastra od kilku 
„języków”, które następnie łączą w cały plaster
Omówiona zasada dotycząca odległości między osiami plastrów będzie miała jednak zastosowanie jedynie w przypadku plastrów z czerwiem, a więc w części gniazdowej. W miodni ten wymiar nie będzie miał zastosowania, gdyż zupełnie inna (i zmienna) będzie głębokość komórek. W tej części ula, jeżeli pozwolimy pszczołom na swobodę, osie plastrów mogą być w różnych i zmiennych odległościach od siebie. Każdy pszczelarz niewątpliwie też zauważył, że zasklepy dwóch plastrów z miodem są zdecydowanie bliżej siebie (mniej więcej „na jedną pszczołę”) niż te z czerwiem (tu „na dwie pszczoły”). Pamiętajmy, że w dzikim gnieździe pszczoły mogą po spożyciu zapasów, zgryźć bez problemu nawet bardzo wydłużone komórki, a w powstałe wolne miejsce zbudować kolejny plaster. Jeżeli ten plaster miałby być zaczerwiony, to wówczas na pewno pszczoły zachowałyby właściwą dla czerwiu głębokość komórki plus bee space. Takie nieregularne konstrukcje mogą razić poczucie estetyki niektórych pszczelarzy, ale pszczołom na pewno nie wadzą.
W ramach dygresji dodam, że w swojej praktyce pszczelarskiej zauważyłem, że zachowanie wspomnianych w artykule odległości między plastrami, jest bardzo istotne dla pszczelego (i nie tylko pszczelego) „samopoczucia”. Jeżeli bowiem plastry w części gniazdowej oddali się od siebie na odległości większe niż bee space, znacząco wzrasta rozdrażnienie pszczół, objawiające się wzmożoną obronnością.



Za miesiąc kolejna część.