wtorek, 30 września 2014

Przesyłamy serdeczne wyrazy współczucia dla pszczelarzy w Brazylii...

Ostatnio dość intensywnie i z dużym zainteresowaniem przeglądam portal www.beesource.com. Tam, w zakładce "point of view" (punkt widzenia), w dziale należącym do Dee Lusby, znalazłem artykuł dotyczący stopnia porażenia pszczół w Brazylii roztoczem Varroa (zainteresowanych odsyłam do oryginału: http://www.beesource.com/point-of-view/ed-dee-lusby/chemical-varroa-affects-on-honeybees/the-truth-about-varroa-in-brazil/). Jest to już dość stara publikacja, ale zakładam, że stan pszczół pozostaje względnie niezmieniony. Artykuł odebrałem jako pisany niezwykle zatroskanym językiem, co chyba dla pszczelarzy z całej reszty świata musi wydawać się co najmniej dziwaczne.

Jak się okazuje, w latach 70tych ubiegłego wieku, warroza dotarła do Brazylii z Paragwaju, gdzie z kolei trafiła z pszczołami z Japonii. Roztocze rozprzestrzeniało i rozprzestrzenia się tam szybko, jednak pozostaje praktycznie niezauważone w tamtejszym świecie pszczelarskim, gdyż rodziny pszczele nie zamierają! Okazuje się, że na pewnym etapie tamtejsze pszczoły nabyły tolerancję na warrozę, której życzyłby sobie cały świat pszczelarski. W artykule wyliczono, że około 2 % czerwiu pszczelego jest porażone roztoczem i za sprawą tego około połowa z niego (1%) zamiera lub jest usunięte z ula przez pszczoły. W artykule wyliczono więc, że z tej racji brazylijskie pszczoły przynoszą... 1% (!!!) mniej miodu, niż mogłyby przynosić gdyby warrozy  nie było. Oczywiście przy wyliczeniu miodności pszczół z całego kraju wartość "utraconego" miodu robi wrażenie, niemniej jednak nie bądźmy drobiazgowi!

Co jeszcze ciekawsze i zabawniejsze, autor artykułu sugeruje, że możliwym rozwiązaniem byłoby leczenie pszczół, aby zapobiec tym jakże wielkim stratom, jednak już w kolejnych zdaniach wskazuje, że koszty tego zabiegu (zarówno materialne jak i środowiskowe), byłyby większe niż straty powodowane przez roztocze...

Musimy pogodzić się z tym, że odkąd varroa trafiła z apis cerana na apis mellifera już z nami zostanie - nie wyeliminuje jej, ani żadna chemia, ani żadna super pszczoła. Trzeba czasu i właściwej selekcji aby nasze pszczoły wykształciły tolerancję na roztocze (podobną do tej, wykształconej przez "apis brasiliana", "apis bushea", "apis lusbea" czy "apis comfortea"), która pozwoli na współistnienie tych dwóch gatunków.

No cóż. A ja niniejszym składam serdeczne wyrazy współczucia dla pszczelarzy z Brazylii. Pan Truteń.

poniedziałek, 29 września 2014

Selekcji dalszy ciąg.

Wczoraj, tj. w niedzielę 28 września, stwierdziłem, że padła moja pierwsza rodzina pszczela. Przetrwała od czerwca zeszłego roku. Jak pisałem w innych postach znacząco jej "pomogłem" w tym roku, przyczyniając się do jej osłabienia. Liczyłem, że jakoś przetrwa do wiosny, jednak niestety nie udało się. W rodzinie tej praktycznie nie było warrozy, na pewno nie występowała masowo. Ewidentnie wykończyły ją jakieś infekcje, lub padła z uwagi na słabość matki.

Na drugim pasieczysku zajrzałem do wszystkich uli, nie rozbierając pszczołom gniazd. Na razie wszystkie dają sobie jakoś radę, choć wydaje mi się, że jednej rodzinie niedaleko już do osypania się. Jest to ta rodzina, o której pisałem w innym poście, że jeszcze w sierpniu była wyjątkowo mocna. Wówczas odebrałem z niej 3 ramki czerwiu aby zasilić inne, słabsze rodziny. Dziś tego żałuję. Nie przewidziałem wówczas takiego załamania siły.

Na dzień dzisiejszy posiadam 15 rodzin, z czego 11 oceniam na "średnio mocne" i "mocne" (jak na tegoroczne odkłady - doświadczeni pszczelarze zapewne oceniliby wszystkie moje rodziny jako "słabeuszy"). Reszta (oprócz jednej wyżej wspomnianej) to względnie stabilne słabsze rodziny - mam nadzieję, że wystarczająco silne aby dać sobie radę.

niedziela, 21 września 2014

Rodziny się sypią...

W ostatnim czasie moja pasieka bardzo się zmniejszyła. Za każdym razem, gdy jadę podkarmiać pszczoły, zastaję coraz mniej rodzin w dobrym zdrowiu. Do chwili obecnej straciłem ich 7 i na dzień dzisiejszy stan mojej pasieki to 16 pni, z czego 5 na działce pod domem (tu liczba się nie zmienia) i 11 na drugim pasieczysku. Optymizm sprzed miesiąca trochę przygasł...

O taki stan rzeczy obwiniałem rabunki, jednak dziś już nie jestem taki pewny. W dniu wczorajszym byłem na spotkaniu koła i tam dowiedziałem się, że nie tylko moja pasieka ma się tak źle. Doświadczeni koledzy również tracą rodziny pszczele w podobnej ilości. Okazuje się również, że praktycznie każdy z pszczelarzy twierdził, że tegoroczne rodziny są zdecydowanie w gorszej kondycji niż odpowiednio w tym samym czasie w zeszłym roku. Wielu twierdzi, że łączyło nawet po 3 rodziny razem, gdyż pszczoły obsiadały po 1 czy 2 uliczki międzyramkowe. Wszyscy zgodnie stwierdzają, że dawno nie było tak złego sezonu dla pszczół... i pszczelarzy. Okazuje się, że średnia po kilka litrów miodu (3-5) z ula to tegoroczna norma.

Jaka jest więc przyczyna takiego stanu? Na pewno były u mnie na pasiece pszczoły rabujące, ale nie sądzę, żeby w takim stopniu mogłyby się przyczynić do osypania rodzin. Im dłużej o tym myślę - szczególnie biorąc pod uwagę to, czego dowiedziałem się wczoraj - dochodzę do wniosku, że rabunki były raczej efektem osłabienia rodzin, niż ich przyczyną. W paru ulach widziałem warrozę, w niektórych nawet było jej sporo, ale raczej nie na tyle, aby spowodować aż takie spustoszenie, jakiego doświadczyłem. W tych też ulach widziałem pszczoły porażone wirusem zdeformowanych skrzydeł. W kilku ulach mam czarne łyse pszczoły - jest to ponoć efekt wirusa chronicznego paraliżu pszczół. W części rodzin miałem też wrażenie, że nie dały rady matki - bądź to zginęły, bądź z jakichś przyczyn zaprzestały czerwienia.
Może każda z tych przyczyn sięgnęła po swoją część osypanych rodzin? Cóż, jaki by nie był powód stwierdzam, że skoro nie dzieje się to tylko u mnie, a też u pszczelarzy, którzy pszczoły leczą, to znaczy, że wybrałem właściwą drogę. Skoro i u mnie i u nich jest tak samo, to po co dodatkowo wprowadzać chemię do uli?

Zobaczymy w jakim ostatecznie stanie pasieka wejdzie do zimy i w jakim z niej wyjdzie. Mam tylko nadzieję, że ponury pszczeli żniwiarz kończy już swoją robotę wśród moich pszczółek...

Parę wniosków na przyszły sezon.
1. Muszę wymienić matki wychowane na starej woszczyźnie, która miała kontakt z substancjami leczniczymi. Michael Bush i inni "pszczelarze naturalni" twierdzą, że 3 sezony dla ich matek to norma. U mnie niektóre zeszłoroczne matki ewidentnie nie dały rady - obserwowałem to szczególnie w rodzinach, które zakupiłem wczesną wiosną. Jak już pisałem w innym poście, pszczoły siedziały na czarnych plastrach i na nich też wychowane były matki. Z 5 rodzin praktycznie tylko 1 dotrwała do dziś, a muszę przyznać, że należy do moich najsłabszych, mimo że jeszcze dwa miesiące temu pszczoły były na 4 korpusach (odpowiednio 3 korpusach wielkopolskich). Chciałbym, żeby pszczoły same wymieniały matki wtedy kiedy potrzebują, niemniej jednak chyba najpierw muszą dostać takie, dla których 2 lub 3 lata to nie problem. Na czystym wosku muszą się wychowywać nie tylko nowe pokolenia pszczół, ale też matek.

2. Konieczna jest 100% wymiana gniazda w sezonie. Żadnej starej woszczyzny w ulach, a nic poza ulem nie zimuje. Na dzień dzisiejszy zdecydowałem się zostawić do wiosny tylko 5 (z blisko 100) wycofanych ramek - są to ramki w całości z pierzgą (w tym 3 na tegorocznym wosku). Te ramki zostawiam tylko dlatego, że zauważyłem, że część rodzin ma bardzo mało pierzgi w gnieździe (nie dlatego, że im wyjąłem - te ramki pochodzą z innych rodzin), a to nie wróży dobrze na wiosenny rozwój. Być może też pszczoły są słabsze i dlatego się osypują, że nie mają wystarczająco pokarmu białkowego dla rozwijających się larw? Wolałbym tych ramek z pierzgą już nie używać, ale jeżeli będzie taka potrzeba to niektóre rodziny dostaną je wiosną.
Jestem przekonany, że wymiana gniazda co roku, długofalowo przyniesie dobre rezultaty i zdrowie rodzin. Mam nadzieję, że stosując selekcję pszczół i wymianę wosku, za parę lat z moich uli zniknie maksymalnie dużo wirusów i przetrwalników bakterii.

3. W sierpniu trzeba będzie bardziej zadbać o zmniejszenie wylotków i zapobieganie rabunkom.

4. Trzeba będzie "odważniej" podejmować decyzje o podkarmianiu rodzin w sezonie, a w razie konieczności zakarmiania na zimę zaczynać robić to wcześniej. W tym roku, pomimo bardzo słabych pożytków nie chciałem pszczołom dawać cukru - nawet odkładom. Wydaje mi się, że pszczoły mogły przeżywać okresy głodu, mimo że dostawały co parę dni trochę ciasta. W przyszłym roku sporą część rodzin będę dzielił w całości na odkłady. Myślę, że trzeba będzie rozważyć systematyczne karmienie tych rodzin do samego końca sezonu dawkami umożliwiającymi odłożenie sporych zapasów. Dzięki temu rodziny będą mocno stymulowane do rozwoju przez cały rok, a zebrany miód, zmieszany z podawanym pokarmem, będzie można wykorzystać na zapasy zimowe dla kilku rodzin produkcyjnych, które zostawię bez dzielenia. Wiem, że nie będzie to naturalny pokarm, niemniej jednak ten sezon pokazał, że nie zawsze można liczyć na taki...



warroza i zdeformowane skrzydła w pozostałościach jednego z uli 

praca przy pszczołach jedną ręką...

walka z rabującymi osami 


umierająca matka i jej świta

czwartek, 11 września 2014

Pszczoła na trudne czasy.

Prawdopodobieństwo, że pasieka przetrwa bez leczenia warrozy, można zwiększyć dwojako. Pierwszy sposób to zwiększenie ilości pni, przy zróżnicowaniu puli genetycznej posiadanych pszczół, a drugi to zdobycie odpowiedniego materiału hodowlanego na starcie. Oczywiście można połączyć obydwie strategie. Przy bliższym zapoznaniu się z tematem, okazuje się, że w Europie są pasieki, gdzie prowadzi się selekcję w kierunku odporności na roztocze. Mało kto jednak zaprzestał całkowicie wspomagania pszczół. W większości są to dość zaawansowane projekty, które jednak nie dały na razie materiału gwarantującego 100% odporność. W tym względzie Europa wciąż pozostaje w tyle za USA (a nawet za niektórymi krajami Ameryki Południowej). Poza tym trzeba mieć świadomość, że pszczoły z Niemiec, Norwegii, Finlandii czy Szwecji nie muszą ujawnić odporności w naszych warunkach. Przecież w naszych ulach mogą funkcjonować patogeny, z którymi tamte pszczoły się nie zetknęły, a które na tyle osłabią rodzinę, że warroza zwycięży.

W tym poście chciałbym wspomnieć o pszczole Elgon ze szwedzkiej hodowli Erika Osterlund'a (www.elgon.se). Oczywiście o Elgonie słyszałem już dość dawno, czytałem opinie o nim na forach i stronach hodowców i wiedziałem, że jest to krzyżówka "pszczoły doskonałej", czyli Buckfasta. Nie znałem jednak historii tej pszczoły, a także celów, metod i efektów hodowlanych. A są one ciekawe.

Erik Osterlund pisze na swoim blogu, że pszczoła Elgon była właśnie wynikiem poszukiwania materiału hodowlanego odpornego na warrozę. W 1989 roku zorganizowano do Kenii ekspedycję w poszukiwaniu pszczoły, która byłaby w stanie poradzić sobie z warrozą. Uznano, że afrykańskie linie znacznie lepiej radzą sobie z roztoczem niż linie europejskie. Przywieziono pszczoły (a raczej nasienie i jajka) min. z rejonu góry Elgon i stąd właśnie nazwa nowej linii. Afrykańską pszczołę skrzyżowano z Buckfastem. W hodowli szwedzkiej, pszczoła była trzymana na komórce 4.9 i nie wspomagano jej żadnymi środkami chemicznymi. Przez długie lata hodowla prowadzona była jednak w miejscu, gdzie Varroa destructor jeszcze nie dotarł... A więc selekcja pszczoły w kierunku radzenia sobie z warrozą miała być prowadzona bez czynnika wywołującego presję selekcyjną! Warroza do pasiek pana Osterlund'a dotarła dopiero bodajże w 2008 roku. Część pszczół zaczęło się mieć wyjątkowo kiepsko, pomimo stosowania praktycznie wszystkich zaleceń pszczelarstwa "organicznego" (mała komórka, naturalny pokarm, pasieka bez chemii). Do tego pszczoła posiadała w sobie geny afrykańskie, które miały sprzyjać radzeniu sobie z warrozą. Erik Osterlund, na swoim blogu, ocenia, że gdyby nie zainterweniował, straciłby wówczas 80% pasieki. Zdecydował się na leczenie tymolem. Nie chciał stosować kwasów, gdyż źle oddziałują na pszczoły (osłabiają pancerzyki chitynowe, co sprzyja łatwiejszym zakażeniom wirusowym). Tymol takiego oddziaływania ma nie mieć, choć zabija niektóre pożyteczne mikroorganizmy organizmy, zmieniając naturalny ekosystem ula. Osterlund decyduje się leczyć tylko te rodziny, w których ujawnił się wirus zdeformowanych skrzydeł (DWV), nie prowadzi żadnego zliczania roztoczy w ulu. Jako matki zarodowe wybierane są pochodzące z rodzin nie leczonych od co najmniej 2 sezonów. Pszczołom, które zostaną poddane kuracji tymolem zabierana jest matka i poddawane są dojrzałe mateczniki na wygryzieniu z rodzin zarodowych. Dzięki takiej praktyce z roku na rok używane jest coraz mniej tymolu, na coraz mniejszej liczbie rodzin. Pan Osterlund podaje, że wyjątkowo dużo rodzin przeżywa zimę, a zbiory miodu również nie pozostawiają wiele do życzenia (w końcu podstawą krzyżówki tej pszczoły jest Buckfast).

Erik Osterlund przyznaje, że afrykańskie geny okazały się nie być niezbędne do wyhodowania odpornej na warrozę pszczoły, co pokazała inwazja roztocza w 2008 roku. Jak twierdzi absolutnie jednak nie żałuje wyprawy do Afryki, a Elgona nie zamieniłby na żadną inną pszczołę.

Ekspedycja do Kenii zorganizowana była przez kilka osób. Przyznaję, że nie zapoznałem się z założeniami selekcyjnymi innych hodowców Elgona. Wiem, że w Polsce dostępne są matki Elgona, ale z hodowli niemieckiej - nie wiem czy tam stosowane są te same założenia selekcyjne, które stosuje Erik Osterlund - zakładam, że pewnie tak. Do tej pory nie spotkałem się z polskim hodowcą posiadającym matki zarodowe szwedzkiego Elgona, choć nie wykluczone, że ktoś gdzieś się ogłasza (owszem, znalazłem takich, ale były to stare informacje hodowców posiadających matki sprzed ataku roztocza). Taka pszczoła byłaby niewątpliwie cennym nabytkiem do mojej pasieki.

Na portalu beesource.com, Osterlund dzieli się jeszcze innym spostrzeżeniem - zgodnym zresztą z przytaczanym już przeze mnie stwierdzeniem Michaela Bush'a. To nie liczba roztoczy w ulu zabija rodziny pszczele, ale towarzyszące im infekcje wtórne (najczęstszą jest wirus zdeformowanych skrzydeł). Ponadto, jak wynika z obserwacji hodowców Elgona, leczenie pszczół z roztocza powoduje większą podatność na infekcje. Jako przykład podaje hodowlę Poula Erika Karlsen'a z Bornholmu, który potraktował kwasem mrówkowym 90 ze swoich 200 rodzin pszczelich (nie leczonych w żaden sposób przez poprzednie 4 sezony). Eksperyment miał na celu pokazanie czy w rodzinach występowała warroza, a jeżeli tak, to w jakiej ilości. W wyniku eksperymentu 60 rodzin padło w zimie w wyniku biegunki, a dalsze 25 wiosną nie rozwinęło się prawidłowo, zostało zaatakowane przez patogeny i warrozę i osypało się w sezonie. Ze 110 rodzin nie leczonych jedynie jedna nie przetrwała zimy z uwagi na "inwazję" myszy (http://www.beesource.com/point-of-view/erik-osterlund/buckfast-breeding-principles/ - u dołu strony). Oczywiście to dość skrajny przypadek, niemniej jednak ciekawy.

niedziela, 7 września 2014

Resistant bees, czyli system na okres przejściowy.

Problemem w selekcji pszczół, kiedy musimy ich poświęcić 90 - 95%, staje się po prostu liczba posiadanych rodzin. Jak na utratę 95% rodzin może pozwolić sobie hobbysta i "eko-oszołom" prowadzący pasiekę składającą się z kilku uli? W moim przypadku statystyka zabije mi 19 z 20 rodzin. Czy 1 rodzina da wystarczającą pulę genetyczną na odbudowę pasieki z właściwymi genami? Odpowiedź jest jednoznaczna: nie. Trzeba więc opracować system, który pozwoli pszczołom uczyć się walki z warrozą i rozłożyć proces selekcyjny na wiele lat - podpowiedź jak to zrobić znalazłem na stronie wskazanej w mailu przez Michaela Bush'a: www.resistantbees.com.

Strona jest o tyle przyjazna dla użytkownika, że, podobnie jak strona Bush'a, nie jest blogiem. Sam - choć tego bloga prowadzę - przerażam się, gdy trafiam na stronę prowadzoną od 2007, gdzie znajduje się 1450 wpisów (o długości podobnej do moich), z czego 1399 mówi o tym jak to pszczoły latały owego pamiętnego dnia. Na takich blogach ciężko znaleźć cenne informacje - trochę jak na wielkich forach, z dziesięcioma tysiącami tematów, z których dziewięć tysięcy to pyskówki między stałymi użytkownikami. Wróćmy jednak do treści.

"Resistant bees" to strona opowiadająca o doświadczeniach w prowadzeniu pasieki, na kanaryjskiej wyspie La Palma, metodą Dee i Eda Lusbych. Nie będę wdawał się w szczegóły - używając dużego skrótu myślowego od metody Bush'a różni się tym, że stosuje się węzę z komórką 4.9. O ile też (znów skrót myślowy) Bush twierdzi, że pszczoły powinno się w pewnym momencie puścić "na żywioł", aby umożliwić selekcję (pomoc dla pszczół powinna się ograniczyć mniej więcej do momentu zmniejszenia komórki), o tyle pszczelarze z La Palmy oferują pewien koncept prowadzenia pszczół do momentu kiedy znacznie przeważająca ich większość (około 80%) zacznie sobie radzić z warrozą - w zasadzie to niezależnie od wielkości komórki, bo przecież tam wszystkie pszczoły dostają węzę 4.9. Poniżej postaram się pokrótce przedstawić pewne założenia i pomysły, które tam znalazłem. Myślę, że część będę chciał lub musiał przyjąć, jeżeli nie chcę pozwolić sobie na zaczynanie od początku. Autorzy twierdzą, że niezależnie od metody przejścia do prowadzenia pasieki bez leczenia zawsze na pewnym etapie nastąpi kryzys, który jest nieunikniony, jednak następnie sytuacja będzie się poprawiać (czasem nastąpi kilka cyklów kryzysu  poprawy) - http://www.resistantbees.com/krise_e.html

Kilka z podstawowych założeń to (nie wybieram tu wszystkich):
1. zmniejszenie komórki do rozmiarów 4.9 mm i odległości między plastrami do 32 mm (od osi plastrów);
2. konieczność ułożenia plastrów zgodnie z koncepcją Michaela Housel'a (Y'ki we właściwą stronę);
3. pozwolenie pszczołom na budowę około 10 % komórki trutowej;
4. stosowanie jedynie naturalnego pokarmu (miodu i pyłku);

Ad 1.
Na stronie można znaleźć pouczającą mapkę z naturalnymi rozmiarami komórek pszczelich, w odniesieniu do położenia geograficznego. Bardzo upraszczając: im bliżej równika (stref zwrotnikowych) tym komórka mniejsza. W Polsce jesteśmy w strefie naturalnej komórki zawierającej się w granicach 4.9 - 5.1. Z tej samej strefy pochodzi pszczoła krainka, choć spokrewniona pszczoła włoska jest już w strefie 4.8 - 5.0. Być może stąd właśnie wynika, że nasze pszczoły tak niechętnie się zmniejszają do oczekiwanych przez nas rozmiarów: pomiędzy 5.4, a 5.1 różnica nie jest przecież aż tak wielka, żeby pszczoły wyjątkowo walczyły o mniejszy rozmiar. A jeżeli to rozmiar komórki ma być istotnym elementem przeszkadzającym w rozwoju roztocza, trzeba zacząć szukać linii pszczół, których naturalny rozmiar będzie bliżej 4.9 niż 5.1.

Ad 2.
Jeżeli pozbędziemy się węzy i pozwolimy budować pszczołom tak jak chcą, nie musimy myśleć o ustawieniu Y'ków we właściwą stronę - oczywiście, jeżeli pilnujemy właściwego ustawienia ramek po ich odbudowaniu. Przy użyciu węzy staje się to ponoć wyjątkowo ważne. Na informacje o odkryciu Housel'a trafiłem jeszcze w zeszłym roku i ułożyłem tak plastry do zimowli. Właściwe ustawienie ramek ma wprowadzać harmonię do ula (swoiste pszczele Feng Shui), co też ma sprzyjać mniejszej agresji i mniejszej rojliwości (jedna z moich rodzin w zeszłym roku zrobiła się znacznie spokojniejsza po takim ustawieniu). Zalet ma być jednak więcej. Matki ponoć nie czerwią (lub czerwią niechętnie) w odbudowanej woszczyźnie wsadzonej niewłaściwie do gniazda, a tak ustawiona węza jest niechętnie odbudowywana. Pszczoły mają niechętnie przechodzić na nowy korpus z niewłaściwie ustawioną węzą.
Opis metody tutaj: http://www.resistantbees.com/anordnung_e.html. O ustawieniu ramek wielokrotnie też mówił i pisał Polbart. Ja muszę przyznać, że zarzuciłem myślenie o tej metodzie odkąd zrezygnowałem z węzy. Wielokrotnie jednak przekładałem odbudowane ramki w ulach i nie zwracałem uwagi na to ustawienie. Będę musiał ponownie o tym pomyśleć w przyszłym sezonie.

Ad 3.
Oprócz innych zalet posiadania trutni w rodzinie autorzy strony wskazują choćby to, że komórki trutowe mają być swoistą pułapką na warrozę. Przy zastosowaniu małej komórki prawie wszystkie roztocza idą do komórki trutowej w pełni sezonu. Ustawienie trutni na obrzeżach gniazda i ramek ma sprzyjać "wyłapywaniu" każdego kryzysu przez czerw trutowy. Środek gniazda z czerwiem robotnic pozostaje do łatwiejszej opieki nawet jeżeli rodzina będzie przechodzić kryzys.

Ad 4.
Tylko naturalny pokarm może zapewnić zbilansowaną dietę dla pszczół. Autorzy strony karmią pszczoły miodem, a nie syropem cukrowym.

Www.resistantbees.com sugeruje, że pszczoły same nie zmniejszą się na tyle szybko, żeby wykształcić odpowiednie mechanizmy samoobrony, zanim warroza zniszczy rodzinę. Naturalne zmniejszenie pszczoły potrwać ma wiele lat. U siebie po 1 sezonie zauważyłem bardzo mało zmniejszonych komórek - dominowały komórki 5.4. Naturalna komórka i metoda bezwęzowa może być wprowadzona dopiero gdy pszczoły utrwalą przez kilka pokoleń mniejszy rozmiar. Po lekturze tej strony i tegorocznych doświadczeniach będę musiał rozważyć wprowadzenie u siebie węzy na 1 lub 2 sezony. Wolałbym tego nie robić, gdyż gwałtowne zmniejszenie to również stres dla rodziny, niemniej jednak gdybym za 2 sezony, zamiast 8 lub 10, mógł cieszyć się małą pszczołą na naturalnej komórce, niewątpliwie mógłbym zaoszczędzić sporo czasu. Obserwacje wskazują, że w przypadku dobrych pożytków pszczoły niechętnie budują małą komórkę (nawet małe pszczoły) - wynika to z faktu, że chcą zgromadzić jak najwięcej pokarmu przy zużyciu jak najmniejszej ilości wosku (większa komórka to mniej wosku na jednostkę objętości). Poza tym pszczoły chętniej budują małą komórkę w gnieździe niż obok gniazda lub w miodni. Trzeba będzie rozważyć podawanie ramek tylko dzieląc czerw (wczesną wiosną jest to niewskazane, a niektórzy twierdzą nawet, że może doprowadzić do podziału rodziny i wychowywania nowej matki w części gdzie jej nie ma).

Autorzy strony wskazują, że kontrolowanie warrozy ma polegać na wykształceniu tzw. "Varroa Sensitive Hygiene" (higieny wrażliwej na warrozę). Mała komórka ma przyspieszyć (czy uaktywnić) wykształcenie tego rodzaju higieny. Pszczoły zaczynają najczęściej czyścić się z pasożyta gdy już jest za późno. Wykształcenie tego rodzaju zachowań higienicznych ma wpływać na kontrolowanie populacji pasożyta na znacznie wcześniejszym etapie - wtedy kiedy pszczoły jeszcze dadzą radę zwalczyć epidemię warrozy "w zarodku". Zachowanie ma polegać na wyczuwaniu zarażonych komórek z czerwiem, otwieranie zasklepin i czyszczenie larw z pasożyta (a jeżeli pasożyt jest pod larwą to usunięcie całej larwy z komórki), a także na skuteczniejszym czyszczeniu (lub samoczyszczeniu) owadów dorosłych. Puste komórki pomiędzy czerwiem nie muszą oznaczać złej jakości matki, a raczej wysoką higienę u pszczół. Czy więc niektórzy pszczelarze nie prowadzą selekcji w całkiem przeciwną stronę? Zachowania higieniczne pszczół są ponoć uwarunkowane genetycznie, ale muszą zostać niejako uaktywnione i nauczone. Im więcej takich genów występuje w rodzinie tym lepiej funkcjonować będzie to zjawisko. Czyli niezależnie od małej czy dużej komórki musimy mieć odpowiednie pszczoły - selekcja jest więc niezbędna. Według mnie warto podjąć ten trud i poświęcić trochę pszczół w procesie selekcji.

Musimy też pszczołom dać czas na nauczenie się zwalczania warrozy we własnym zakresie. Autorzy sugerują aby w pierwszym okresie prowadzić pszczoły w odkładach, aż 80% z nich nie zacznie sobie radzić z warrozą. Dopiero wówczas można przejść do pełnej siły rodzin. Niewątpliwie w odkładzie ilość czerwiu (i tym samym roztoczy) będzie mniejsza, co pozwoli pszczołom na lepszą kontrolę warrozy. To jest pomysł dla mnie na przyszły, a może i kilka następnych sezonów. Nie dam rady prowadzić więcej niż około 20 rodzin z uwagi na pracę zawodową. Mógłbym natomiast pokusić się o prowadzenie 5 - 10 dużych rodzin produkcyjnych i kolejnych 20, a może nawet 30 odkładów. Z odkładami niewątpliwie jest mniej pracy, choć również trzeba pilnować ich rozwoju. Prowadzenie 30 (lub nawet 40) rodzin dałoby mi większą pulę genetyczną do eksperymentowania i pozwoliłoby mi na większe straty ilościowe związane z selekcją naturalną i doborem pszczół łatwiej przechodzących na małą komórkę i radzących sobie z roztoczem. Niewątpliwie jednak - za radą rsistantbees.com jak i Michaela Bush'a - trzeba je będzie od czasu do czasu wspomóc. Myślę, że będę to robił przy użyciu cukru pudru.

List do Bush'a.

W sierpniu br. ponownie zacząłem grzebać w internecie, żeby odszukać doświadczenia niszowych "eko-oszołomów", podobnie jak ja próbujących swoich sił bez leczenia pszczół. Znów trafiłem na parę stron i blogów - część z nich pobieżnie przeglądałem już wcześniej (zimą i wiosną). I znów nigdzie nie znalazłem informacji o tym, że komuś się udało i prowadzi pasiekę bez leczenia. Część osób twierdziło, że próbowało swych sił przez sezon czy dwa, a obecnie namawia wręcz innych pszczelarzy do tego, żeby porzucili mrzonki o odpornych pszczołach i wybrali sposób najbardziej ekologiczny. Ich pszczoły zaczęły padać i po jakimś czasie się poddali. Część osób pisało, że próbowali sił w metodzie Bush'a, ale ich pszczoły nie chcą budować małych komórek. Część zdecydowało się na powrót do węzy na małej komórce, choć i tu doświadczenia są różne. Większość głosów jest jednoznaczna: może amerykańskie pszczoły dają radę, ale europejskie już nie. Nie zmniejszają się i nie radzą sobie z warrozą.

Czy faktycznie pszczoły europejskie nie dają rady, czy też jest to przyjęcie błędnych założeń naukowego eksperymentu? Myślę - i mam nadzieję - że jest to ta druga opcja. Pszczoły w Ameryce oczywiście są inne genetycznie - długa izolacja na innym kontynencie niewątpliwie to spowodowała. Niemniej jednak amerykańska pszczoła miodna wywodzi się z naszej europejskiej. O ile wiem dominuje tam pszczoła włoska - ta sama, która stała się podstawą selekcji pszczoły Buckfast i ta sama, która według Brata Adama, ma być najbliżej spokrewniona z krainką, tak popularną w polskich pasiekach. Dlaczego tam się udało, a u nas nie? Być może odpowiedzią jest system prowadzenia pasiek tu i tam. Wydaje mi się, że w USA dominują pasieki duże, a jeżeli już ktoś posiada pszczoły to zajmuje swoimi pasieczyskami większe terytorium - to utrudnia krzyżowanie z pszczołami nieodpornymi i przenoszenie chorób. U nas natomiast, na razie przeważają małe pasieki, po kilka lub kilkanaście uli, a zdarza się, że w promieniu lotu pszczoły jest 4 czy 5 pszczelarzy. Gdy pszczoły z pasiek, prowadzonych różnymi metodami krzyżują się swobodnie, niewątpliwie trudniej jest wyselekcjonować pszczołę odporną na roztocze. W każdej z takich pasiek presja selekcyjna ustawiona jest na inny aspekt i rzadko na odporność na pasożyta - przecież chemia jest w zasięgu ręki. I do tego dotowana z Unii.


Postanowiłem więc napisać maila do Michael'a Bush'a z prośbą o ustosunkowanie się do moich (a raczej moich kolegów) wątpliwości. Pozwolę sobie na przytoczenie paru fragmentów odpowiedzi Bush'a, zdań może trochę wyrwanych z kontekstu, ale obrazujących to podejście o którym zdecydowałem się pisać tego blog'a (w oryginale i z moim tłumaczeniem) - mam nadzieję, że nie będzie miał mi za złe.



- I'm not in Europe but there are people there doing it and succeeding. Apparently there are also
those failing. In my experience if you can't get them down to 5.0mm you can't deal with the Varroa.
Nie jestem w Europie, ale tam są ludzie, którzy robią to i odnoszą sukcesy. Najwidoczniej są też tacy, którym się nie udaje. Z mojego doświadczeniaa wynika, że jeżeli nie możez ich zmniejszyć do 5.0mm to nie poradzą sobie z Warrozą.


- Some is normal. It's the core of the broodnest that is the issue. [o budowie komórki 5.4 na ramkach bezwęzowych]
Część to normalne. Liczy się środek gniazda.


- It won't happen until they allow it to happen... meanwhile they are losing 50% every year over a decade or more... wouldn't 95% be less losses total?
To się nie stanie dopóki nie pozwolą, żeby to się stało. W międzyczasie tracą 50% co roku od dekady lub więcej... czy 95% nie byłoby  mniejszą stratą łącznie?

Bush podał mi też parę linków do stron prowadzonych przez europejczyków, próbujących swych sił bez leczenia. Między innymi www.resistantbees.com, oraz www.elgon.se.

Pasieka w początku września. Wspomagamy pszczoły.

Moja pasieka znów się zmniejszyła. Obecnie posiadam zasiedlonych 20 uli. Bardzo słaba rodzina, o której wspominałem wcześniej została ostatecznie dobita rabunkami (pomimo ustawienia wejścia do ula wielkości ok. 1 cm x 1.5 cm). Poza tym rodzina, która dała chyba najwięcej miodu w tym roku, osłabła tak znacznie, że połączyłem ją (bez wyszukiwania matek) z innym tegorocznym słabym odkładem. Myślę, że pomimo złączenia, rodzina ma dalej niewielkie szanse na przetrwanie - obie połączone miały po "garstce" zasklepionego czerwiu i niewiele pszczół dorosłych.
Zdecydowałem też ratować moją matkę Primorską. Rodzina dalej nie miała się najlepiej, choć jakoś trwała w mniej więcej niezmienionym stanie. Wyszukałem matkę w tej i innej rodzinie i zamieniłem je podając w klateczkach zamkniętych ciastem. Widziałem, że pszczoły w obydwu przypadkach zaczęły obsiadać klateczki z matkami, bez jakichkolwiek przejawów agresji - myślę, że obydwie zostaną przyjęte bez problemów.
Ponadto jedna z rodzin osłabła znacznie i obecnie zajmuje 4 ramki wielkopolskie. Daję jej szansę na przetrwanie, ale nie zamierzam wspomagać pszczołą lub czerwiem. Być może rodzina da radę sama, bo posiada jeszcze trochę niewygryzionego czerwiu.

Ostatecznie zdecydowałem się wszystkie pszczoły "podleczyć" metodą podejrzaną na stronie www.resistantbees.com - czyli posypując od góry ramki cukrem pudrem. O tej stronie napiszę więcej w innym poście. Wybrałem tą metodę gdyż ze wszystkich wydaje mi się najbardziej neutralna. Cukier puder powoduje, że warroza odpada od pszczół i ma trudności z ponownym przyczepieniem. Jej niewątpliwą zaletą jest to, że stymuluje pszczoły do samoczyszczenia. Dzięki tej metodzie pszczoły uczą się walczyć z roztoczem. Wadą jest to, że według niektórych obliczeń można pozbyć się 50 - 80 % warrozy siedzącej na pszczołach, a absolutnie nie działa ona na warrozę w komórkach pszczelich. Poza tym, jeżeli cukier puder trafi do komórki z czerwiem otwartym, skłania pszczoły do pozbycia się tego czerwiu. Metoda ta działa lepiej w przypadku dennic osiatkowanych lub gdy pełne dennice oczyścimy po parunastu minutach od zastosowania cukru. Warroza bowiem w większości nie ginie i może wrócić na pszczoły.

Dlaczego nie zdecydowałem się na "flagową metodę" pszczelarzy "organicznych", czyli leczenie kwasami? Kwasy mają tą zaletę, że nie odkładają się w środowisku ula. Obserwacje wskazują jednak, że źle działają na pszczoły, niszcząc pancerzyki chitynowe, oraz wymiatając przyjazne organizmy z ula. Podobno też niszczą nabłonek jelita pszczoły. Po zastosowaniu kwasów znacznie mniejsza liczba roztoczy (nawet o rząd wielkości mniejsza) powoduje ujawnienie się wirusa zdeformowanych skrzydeł u pszczół (właśnie z uwagi na uszkodzenie zewnętrznej i wewnętrznej naturalnej bariery ochronnej owada) - takie obserwacje miał poczynić Erik Osterlund ze Szwecji (twórca pszczoły Elgon).

Niestety, w części moich rodzin osyp warrozy był duży. Zaledwie w kilku było po parę roztoczy na dennicy. Jedna z rodzin wykazała wyjątkową higienę - nie tylko spadło może 2 lub 3 roztocza, ale cała dennica była wyjątkowo czysta - jakby świeżo umieszczona pod ulem. Ta rodzina idzie do wnikliwej obserwacji, a matka pewnie do rozmnażania w przyszłym roku.
Co do cukru pudru - rozważę ponowne użycie z końcem września lub z początkiem października. Na pewno też użyję tej metody wiosną i wyniki z tego okresu będą stanowić podstawę selekcji matek na przyszły rok.

Ramki z osypanych rodzin zostały wycofane do przetopienia. W tych też ramkach pomierzyłem komórki (w żadnym przypadku nie mierzyłem komórek w ramkach z rodzin, które mają się dobrze) i niestety znaczna większość to komórki 5.4. W jednym przypadku nawet były 5.7. W 2 czy 3 przypadkach komórki były pomniejszone do ok 5.2 - 5.3. W jednym przypadku 4 komórki mieściły się w 2 cm (5.0), ale średnia z 10-ciu kolejnych dała wynik 5.2. Pszczoły jednak niechętnie się zmniejszają. Trzeba wytrwałości albo zmiany podejścia i zastosowanie węzy z małą komórką.