poniedziałek, 16 marca 2020

Sezon 2020 powoli czas zacząć

Powoli. Bo jeszcze daleko do prawdziwego pospolitego ruszenia w rozwoju pszczół. Ale słońce coraz częściej ładnie przygrzewa, krokusy wyszły spod ziemi, na wierzbach w sporej części zagościł już pyłek i prognozy zapowiadają już prawdziwe przedwiośnie. Coraz więcej dni zapowiada temperatury powyżej 10, a nawet czasami powyżej 15 stopni. Więc pszczoły powinny się trochę poruszać, może zebrać w ciągu dnia trochę pyłku. Niestety ten czas dla pszczół też wciąż jest groźny. Słoneczny dzień przynosi "rozruch", a noc wciąż potrafi uderzyć z temperaturą kilku stopni poniżej zera. Dla słabszych rodzin może to być problem.

Ten sezon miał być dla mnie wyjątkowy i pewnie pod wieloma względami taki będzie. Ale wygląda na to, że COVID-19 pokrzyżował mi właściwe plany na ten rok. To tak naprawdę okaże się to za miesiąc czy dwa, ale rozwój dynamiki tego wirusowego wariactwa pokazuje, że "chwilowo" ogólnoświatowa tendencja do zamykania się w domach raczej się utrzyma. Osobiście nie jestem w stanie stwierdzić gdzie kończy się rozsądek i racjonalizm, a gdzie zaczyna paranoja i panika. Niezależnie od tego jak faktycznie jest od strony medycznej, to psychologia funkcjonowania świata w czasie pandemii utwierdza mnie w przekonaniach, że plany na rok 2020 należy zrewidować i robić swoje w domu, zanim cała sytuacja się nie uspokoi. Zobaczymy jednak co będzie dalej. Tak czy owak sezon na na pewno będzie odmienny od poprzednich (z drugiej strony każdego roku jest przecież inaczej). Różne moje decyzje życiowe spowodowały, że ten rok zacznie dla mnie trochę inne życie. Zdecydowaliśmy z żoną zaszyć się trochę na uboczu. Sprzedaliśmy więc nasz piękny drewniany dom, wymieniając go na stare gospodarstwo ze sporym kawałkiem ziemi i murowanym domem do gruntownej przebudowy i remontu. Na pewno będzie mi brakować (bo już tak jest) naszego domu, jego klimatu i wszech-otaczającego drewna, ale mam nadzieję, że wynagrodzi mi to piękna okolica w Beskidzie Wyspowym, gdzie zamieszkaliśmy. Takie przynajmniej było założenie i na tą chwilę się to sprawdza.

Obecnie więc pasieka "domowa" to pasieka KM i pewnie tu będzie docelowo moje "centrum". Mam tu na pewno lepsze zaplecze niż miałem w starym miejscu, choć wymaga to przystosowań, przebudowy, remontu... To pewnie potrwa chwilę. Obecnie zamierzam utrzymywać większość istniejących pasiek w rejonie powiatu krakowskiego (a więc pasieki R2, K, Las1, Las2 i B), natomiast wszelki dalszy rozwój pasieki prowadzony będzie raczej w rejonie obecnego miejsca zamieszkania. Dzięki tej zmianie liczę też na inną charakterystykę pożytków i wystąpienie pożytków spadziowych. Może to - w nowych miejscach i przynajmniej w lepszych sezonach - przyczyni się do zażegnania corocznej wizji głodu w końcu lata. Z drugiej strony pszczoły na "starych" pasiekach, jako (zapewne) doglądane rzadziej, będą mniej dzielone, a tym samym powinny sobie radzić lepiej same.

Zimowla 2019-2020, z tego co słyszę zewsząd, była (wciąż jest) raczej słaba. Wielu pszczelarzy - w tym również leczący - potracili wiele rodzin. Jeden z kolegów powiedział, że chcąc nabyć odkłady obdzwaniał okolicznych pszczelarzy i praktycznie wszyscy twierdzą, że w tym roku u nich odkładów nie będzie z uwagi na straty, jakie ponieśli. Mojemu koledze po (dawnym) sąsiedzku pozostało bodaj 18 z około (ponad) 30 rodzin. Wyniki, które podawali niektórzy inni to 6/20, 2/32, 18/49. Kilkoro znajomych zostało z wynikiem 0 (w niewielkich pasiekach po parę pni). Z blogów, które śledzę można wyczytać tyle: Łukasz i Krzysiek. Jeden ze znajomych spod Krakowa twierdzi, że w jego związku na północy Krakowa wielu pszczelarzy potraciło całe pasieki, ale na południu Krakowa jest już ponoć lepiej. To oczywiście wybrane przypadki. W moim kole pszczelarskim sytuacja w tym roku nie jest chyba najgorsza, a przynajmniej słyszę więcej pozytywnych wieści. Z różnych miejsc słyszałem też głosy o blisko stuprocentowej zimowli. Głosy są więc mocno podzielone. Mam wrażenie, że bardziej niż w każdym innym roku. Bo w poprzednich sezonach słyszałem raczej ogólne opinie, że lokalnie/regionalnie jest bardzo dobrze, albo bardzo źle, a tym razem tu tak, a w innych miejscach inaczej. Cóż, z jednej strony pszczelarstwo jest lokalne, a z drugiej niektórzy mają swoje sposoby na utrzymanie pszczół przy życiu. Niektóre są pewnie skuteczne, ale dla mnie nie liczy się, nigdy nie liczyła i pewnie liczyć nie będzie, krótkoterminowa skuteczność "oszukania natury" (w dużym, dużym cudzysłowie), ale długofalowy efekt. Słowem, czy twoje działania - jakie by one nie były - przełożą się na to, że za dekadę twoje pszczoły będą lepiej lokalnie przystosowane i będą sobie radziły lepiej i w zmieniającym się środowisku, i z dręczem pszczelim. Moim zdaniem - jest to tylko i wyłącznie moja prywatna opinia - jeżeli nie interweniujemy na każdym kroku, to w bardzo dużej mierze jesteśmy po prostu zdani na łaskę przyrody i szczęście. Jednego roku będzie lepiej, innego gorzej. Oczywiście możemy próbować interweniować na inne sposoby, niż lejąc chemią do ula (siejąc rośliny, wybierając dogodne miejsca dla pszczół itp). Doświadczenia różnych osób - a i moich różnych rodzin na mojej pasiece - pokazują, że nierzadko piękne i syte rodziny umierają, a średniaki trwają. Przykład: jedna z najładniej rozwijających się rodzin: macierzak po 16 ze zlikwidowanej pasieki domowej (R1) osypała się "z hukiem". Była to jedna z nielicznych rodzin, która zakarmiła się sama (ale nie wiem czy z nawłoci czy z sąsiednich uli...) i była już względnie ze "sprawdzonej genetyki". Podobnie było zresztą z jej tylko ciut gorszą siostrą. Być może obie padły ofiarą roztoczowej bomby. Kto wie. Obydwie siostry Victorie - jako genetyka zupełnie "niesprawdzona" - trwają... Choć kto wie, czy nie podzielą losu rodziny J z "Fortu", której to córki przez dwa sezony rozwijały się ładnie, a potem umarły będąc chwilę wcześniej jednymi z najsilniejszych w pasiece. Przyroda chodzi własnymi ścieżkami.

Obecnie na mojej pasiece - według mojej wiedzy - żyje 20 rodzin z 41, które poszły do zimowli (48%). W ostatnim czasie osypały się 2, które jeszcze ostatnio były w 1 uliczce (Łukaszowy dadant i prawdopodobnie rodzina z linii R2-3). Stwierdziłem też osypanie się dwóch rodzin z pasieki T (Mac od Łukasza i T1-córka). Tam liczyłem na przezimowanie dwóch, a ostała się jedna. Rodzina T1 (stara matka) radzi sobie bardzo ładnie siedząc w bodaj 5 uliczkach. To oczywiście nie jest siła pszczół pasiek produkcyjnych, ale dla mnie taka siła to zadowalający efekt zimowli w ramach prowadzonego modelu ekspansji. Wiele z tych 20 rodzin, zresztą, ma się również całkiem nieźle.
Pobieżne przeglądy rodzin z ostatniego czasu pozwoliły na dołożenie pokarmu do kilku z nich (przeglądy w 99% polegały na uniesieniu daszków i sprawdzeniu obecności zasklepionego pokarmu na ramkach otaczających kłąb). W weekend (przy niestety dość chłodnej pogodzie) podniosłem daszki z rodzin K1 na pasiece K - wszystkie te rodziny przeżyły i mają się dobrze (wszystkie zajmują około 5 uliczek). W jednej z nich było bardzo krucho z pokarmem, ale inne mają zapas na najbliższy czas i oby wierzba uzupełniła im na potrzebny rozwój. Z tego co kojarzę, dzięki interwencjom na przełomie lutego i marca, polegającym na dołożeniu pokarmu, mogłem zapewnić lepszy start kilku rodzinom - a być może nawet ich przetrwanie. Wydaje mi się, że z końcem zimowli warto do uli zajrzeć tylko po to, żeby sprawdzić stan zakarmienia. I o ile rodziny, które umierają w listopadzie czy grudniu, mając puste ule, raczej nie spędzają mi snu z powiek, o tyle strata rodziny z głodu z początkiem marca byłaby już stratą poważniejszą

Statystyki pasiek (na moją wiedzę - przy czym część danych jest aktualna na poprzedni blogowy wpis) przedstawiają się następująco:
KM - 2/8 (dane aktualne)
T - 1/3 (dane aktualne)
R2 - 3/5
Las1 - 5/7 (w tym 4/5 w "Forcie")
Las2 - 3/5 (dane aktualne)
K - 4/6 (dane aktualne)
B - 2/7

Na każdej pasiece przeżyły więc jakieś pszczoły. Moim zdaniem takie rozdrobnienie pasiek jest tyleż upierdliwe i utrudniające życie pszczelarzowi, jak i korzystne dla pszczół. Na moich pasieczyskach - ile by ich w przyszłości nie było - chciałbym stale utrzymywać i zimować nie więcej niż 6 - 8 rodzin. Rozwój pasieki będę więc chciał prowadzić w stronę zajmowania nowych pasieczysk, a nie nadmiernego zapszczelania obecnych. Na pewno okresowo (w czasie wykonywania odkładów) tych rodzin na niektórych pasieczyskach może być więcej, ale młode rodziny następnie będą przewożone w miejsca docelowe. Na sezon bieżący obecne pasieczyska raczej powinny mi wystarczyć - zapewne będę celował w liczbę zbliżoną do 45 - 50 rodzin. To jest, o ile ta obecna przeżywalność względnie się utrzyma i sezon pozwoli na racjonalną odbudowę.

W roku 2020 zamierzam oczywiście kontynuować przyjętą metodę, czyli model ekspansji. O zaletach i wadach tego pomysłu pisałem tutaj: http://pantruten.blogspot.com/2015/08/moj-plan-czyli-pszczelarski-model.html, a tu odnosiłem się do ewentualnego przepływu roztoczy w czasie podziałów: http://pantruten.blogspot.com/2017/10/podziay-ilosc-roztoczy-w-ulu.html. Chętnych zapraszam do przeglądnięcia postów. Oczywiście wraz z biegiem czasu - czyli już obecnie - chcę "spłaszczać" model, tworząc mniej odkładów, za to większych - to też już tłumaczyłem. O ile ma sens (w mojej ocenie) tworzenie maksymalnej liczby odkładów w pierwszej fazie selekcji, o tyle wraz z jej postępem, dla celów sukcesu całego projektu, nad ilością rodzin przewagę - chyba (?) - uzyskuje utrzymywanie rodzin w racjonalnej biologicznie sile i względnej samowystarczalności (po raz kolejny napiszę: nie odnoszę się do siły produkcyjnej i prowadzenia właściwej gospodarki pasiecznej). Oczywiście plany planami, a potem rzeczywistość bieżących decyzji i tak bierze górę. Z jednej rodziny tworzę czasem więcej małych rodzin, a z innych mniej większych. Zależy to od wielu czynników, czasem związanych ze stanem rodziny, a nierzadko takich jak odcień koloru trawy na pasieczysku, czy rozmiar buta.

Z niecierpliwością czekam więc kwietnia i maja, głęboko licząc na to, że obecny stan liczbowy mniej więcej utrzyma się do czasu podziałów i szczytu sezonu.
A na koniec napiszę tylko...: jeszcze nigdy nie było tak, jak zaplanowałem...

środa, 4 marca 2020

Pory deszczowej (?) ciąg dalszy

W zimie mniej więcej co miesiąc - w miarę moich możliwości czasowych - staram się wybrać na wszystkie pasieki, aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Zaglądam wtedy przez wylotki, a czasem w sporadycznych przypadkach opukuję ule. Do uli staram się nie zaglądać od końca września  do co najmniej końca lutego lub początku marca. W zeszłym roku uniosłem pierwszy raz daszki w marcu, w tym roku dla większości rodzin był to luty.

Tym razem objechałem też pasieczyska z drugiego powodu: trzeba było wreszcie posprzątać puste ule po osypanych rodzinach, zabezpieczyć ewentualnie pokarm, a przede wszystkim pozbyć się resztek kłębów zamarłych między ramkami. Chciałem to zrobić w styczniu, ale nie było na to czasu. Nie posprzątane "kłęby", stają się zaczątkiem pleśnienia. Tej czynności bardzo nie lubię. Z wielu powodów. Muszę jednak przyznać, że chyba już się przyzwyczaiłem do tej późnozimowej rutyny. Kiedyś każda osypana rodzina była dla mnie ciosem, który wzbudzał we mnie wielki smutek i przygnębienie. Od jakiegoś czasu jednak traktuję to jako zwykłą czynność pasieczną, a moje odczucia wiążą się raczej z rodzinami, które żyją, a nie tymi, które umarły. Słowem gdy zaglądam do pasieki i żyje w niej 2 z 7 rodzin, to oczywiście martwi mnie 5 osypanych, ale bardziej cieszy  mnie to, że żyją dwie. Może oszukuję sam siebie i wszystkich dookoła i zaklinam rzeczywistość (jak to wielokrotnie mi się zarzuca), ale zawsze uznaję, że te, które przeżyły mają jakiś mechanizm cenny dla tych właśnie rodzin czy dla mojej przyszłej populacji i całego projektu selekcyjnego. Nie mówię tu stricte o cechach związanych bezpośrednio z walką z dręczem pszczelim. Zwłaszcza tych genetycznych, które da się w sposób "łatwy" powielić w kolejnym pokoleniu. To tak nie działa i wielokrotnie już wyrażałem swoją opinię na ten temat. W genetyce 2 + 2 nie zawsze równe jest 4. Gdyby tak było, to problem dręcza byłby zapewne dawno rozwiązany na poziomie laboratorium czy hodowli. Tak się jednak nie dzieje. Mechanizmy przetrwania w przyrodzie są daleko bardziej skomplikowane. Nie twierdzę i nigdy nie twierdziłem, że je poznałem i zrozumiałem głębiej niż na poziomie ogólników. Już dawno zrozumiałem natomiast tyle, że należy po prostu powielać te pszczoły, które przetrwały, licząc przy tym na to, że przyroda zrobi resztę. W międzyczasie trzeba się kształcić i zbierać doświadczenia, wprowadzając do swojej praktyki takie zasady gospodarki pasiecznej, które najmniej uprzykrzają pszczołom życie (tu jeszcze wiele przede mną) oraz zmieniają ich warunki siedliskowe i środowiskowe, na takie, które wydają się im służyć (tu pewnie przede mną jeszcze więcej). Jak to jest w rzeczywistości? Tego nie wiem. Wiem, że przyroda zrobi swoje, niezależnie od tego co nam się będzie wydawało.

Ostatnio przetłumaczyłem na stronę Bractwa tekst autorstwa Kirka Webstera dotyczący swoistej krytyki nowoczesnych metod w rolnictwie i zawierzeniu wszystkiego nauce. Po zamieszczeniu tego tekstu jeden z kolegów napisał mi: "jako naukowiec generalnie się z tym tekstem nie zgadzam". I cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że jako nie naukowiec też nie zgadzam się z wieloma tezami tego tekstu. Choć zgadzam się z pewną myślą przewodnią, która pewnie została trochę uproszczona. Bo przecież sam Kirk pisze, że uznaje naukę za swoiste narzędzie, które w swojej dziedzinie jest narzędziem skutecznym i bardzo dobrym. Problem widzę w tym, że nauka jest chyba opacznie rozumiana przez wielu pszczelarzy (i nie tylko). Ja sam wierzę w pełni w naukę jako taką - jako narzędzie. Problem jest na poziomie czysto ludzkim, czyli: czy naukowcy wykonują swoją pracę rzetelnie, czy właściwie dobierają metodykę badań, czy nie robią swoich badań pod tezę (opłacani w tym zakresie lub nie), czy wyciągają właściwe wnioski z wyników, czy grupy kontrolne są właściwych rozmiarów i dobrane rzetelnie itd. itd. Z drugiej strony mamy - również czysto ludzki - problem: jak te przedstawiane wyniki rozumieją zarządzający, wykonujący, czy zwykła tzw. "opinia publiczna". I pewnie tu jest zdecydowanie większy problem niż na poziomie uprawiania nauki. Weźmy przykład z naszego środowiska pszczelarzy "naturalnych" (bez wdawania się w dyskusję o tym jak to definiować). Wielokrotnie powoływałem się (jako i inni) na szereg badań naukowych w najróżniejszych dyskusjach i w 99% przypadków czytałem w odpowiedzi, że ja barbarzyńca nie mam prawa powoływać się na naukę, bo to co "uprawiam" to zwykła szarlataneria. Tak to jest rozumiane, że nauka o złożonych zależnościach przyrodniczych to dla większości nie jest nauka. Nauka to właśnie to o czym pisał Kirk - czyli wyłuskanie z całej złożoności małej cząstki i na konkretny cząstkowy problem znalezienie konkretnego cząstkowego rozwiązania, które powoduje tylko nawarstwienie problemu. Nauką (dla pewnie 95% ludzi) można więc nazwać badania nad znalezieniem nowej substancji, która zabije dręcza, ale nie szukanie złożonych odpowiedzi na złożony problem przetrwania pszczół. Ma być wynaleziona substancja, która zabije pasożyta. Kropka. Ha, i to jest nauka! I w tym kontekście - przynajmniej w mojej opinii - nie sposób nie zgodzić się z całym wywodem Kirka. Nawet jeżeli uznamy, że sam trochę spłaszczył i uprościł temat, być może trochę w zbyt szarym świetle przedstawiając to narzędzie jakim jest nauka.

W tym roku, muszę to uczciwie przyznać, pomimo w sumie bardzo trudnego roku, liczyłem na lepszą przeżywalność. [a który nie był określany przeze mnie jako trudny???... ech, najwidoczniej czas zaakceptować "nieidealne" warunki środowiskowe jako moją normalną rzeczywistość. Najwidoczniej coroczne susze i głód to nie "trudne", tylko rzeczywiste lata w zmieniającym się środowisku]. W skrytości ducha liczyłem na przeżywalność zbliżoną do 70% tych rodzin, które do zimy poszły. Na chwilę obecną żyje 24 z 41 rodzin, co, o ile czegoś nie pomyliłem, stanowi 58% pasieki ("na chwilę obecną" to już trochę nieaktualne stwierdzenie, bo objazd robiłem z końcem lutego i nie zawitałem na pasiece T, gdzie byłem bodaj z miesiąc temu). Ale mamy dopiero początek marca, a kilka rodzin wygląda zdecydowanie gorzej niż bym sobie tego życzył. Dwie rodziny są w 1 uliczce i wątpię, czy sobie poradzą. Trzy lub cztery dalsze są w 2 uliczkach i choć wyglądają względnie stabilnie (jak na swój rozmiar), to jednak dla takich maluchów okres przedwiośnia jest zdecydowanie trudnym testem przetrwania i wiele po prostu zależy od aury. Pokazały to dwa poprzednie lata. Wiosna 2018 roku była stabilna i ciepła, a maluchy - zwane przeze mnie "słabiakami" - rozwijały się pięknie i przeżyły praktycznie wszystkie (o ile pomnę, a kto ciekaw niech przerzuci historię bloga). Zimny i deszczowy maj 2019 roku przyczynił się natomiast do tego, że wszystkie "słabiaki" osypały się, a wiele innych "zacniejszych" rodzin, pomimo mojej pomocy, zaczęło cierpieć głód w okresie, w którym pszczoły powinny gromadzić nadstan pokarmu.
58% (na tą chwilę - a więc ten procent niczego nie przesądza na dalszą część sezonu) to może jednak nie być aż tak zły wynik zważywszy na głosy jakie dochodzą z różnych stron. Bo głosy są takie, że wielu pszczelarzy potraciło całe pasieki - z drugiej strony są i tacy, co (jak zawsze!) chlubią się blisko 100% przeżywalnością. Ot, mają swój sposób, żeby załatwić wszystko za pszczoły, pozostawiając im tylko grzanie się w zimie.

W czasie wizyt w pasiekach z końcem lutego, z różnych powodów w wielu przypadkach uchyliłem daszki i zajrzałem do większości pszczół (poza pasieką Las2 i kilkoma rodzinami na pasiece K). Oczywiście nie wykonywałem żadnych przeglądów polegających na wyjmowaniu ramek (poza jedną rodziną w wyjątkowo ciepłą i lotną pogodę). Przeglądy ograniczają(ły) się w zasadzie do uniesienia daszka i dołożenia 1 lub 2 ramek z pokarmem z osypanych rodzin (tak wiem... przenoszę patogeny...). Okazało się, że w kilku przypadkach wydawało się to potrzebne. Czy niezbędne? Tego się nie dowiem, ale w 3 czy 4 rodzin sytuacja pokarmowa nie wyglądała dobrze... W kilku rodzinach natomiast można byłoby zimować rodziny jeszcze pewnie z 3 miesiące.

Przejdźmy po kolejnych pasiekach (stan większości na koniec lutego):

1. K - żyje 5/6 rodzin, w tym jedna (w Łukaszowym dadancie) w 1 uliczce. Do 3 rodzin z genetyki K1 nie zaglądałem w ogóle (widać je przez wylotek lub szumią po opukaniu ula) i nie wiem w jakim są stanie. W jednym przypadku w warszawiaku uchyliłem trochę powałkę i widziałem, że rodzinka jest w całkiem rozsądnej sile (stara matka z linii "przedwojennej" z pasieki Las1). Nie żyje odkład z rodziny 16, który przyszedł z pasieki R1.

2. Las1 - żyje 5/7 rodzin. W ostatnim czasie padła rodzina L1a z projektu "Fort Knox" - i tak przetrwała długo jak na swój letni i jesienny stan. Tu rodziny (być może) wymagały trochę pomocy pokarmowej. Dobrze radzą sobie B5(fort), GMz(fort) i Przedwojenna (poza fortem - matka opisanej poprzednio na pasiece K). Średnio mają się L1(fort) i L1Mz(fort) - ale raczej wyglądają stabilnie i powinny dać radę.

3. R2 - żyje 3/5 rodzin. Wszystkie zacne i zgrabne (jak na moją pasiekę). Ostatnio osypała się rodzina ze starą matką R2-3. Żyje więc victoria, R2-2 (na bazie victorii) i R2-3 (macierzak - to bodaj najsilniejsza moja rodzina w jesieni).

4. Las2 - 4/5 - żyją wszystkie, które żyły ostatnio, ale jedna rodzina jest w 1 uliczce (bodaj jest to odkład po R2-3, ale pewny nie jestem). Żyje też victoria i 2, których pochodzenia nie pomnę, ale bodaj mogą to być odkład po R2-2 i córka po 16tce. Obie te ostatnie rodzinki, to były "składańce", które mocno uzupełniałem w lecie i jesieni gdy inne rodziny miały problemy z matkami. Obydwie (wspomagane) bardzo ładnie się rozwijały z maluszków w ciągu całego sezonu.

5. B - tu - zadziwiająco! - żyją 2 z 7. Rodzina B2 (odkład) oraz B3(stm) - W zimie myślałem, że pasieka ta w całości pójdzie "na straty" w związku z sąsiednią budową, ale okazało się, że te dwie rodziny przetrwały - gdy uniosłem daszek okazało się, że radzą sobie całkiem nieźle i wróżę im dobrze na przedwiośniu. Może więc - w związku ze względnie dobrym stanem tych dwóch - osypanie się innych niesłusznie wiązałem z pracami ziemnymi przy budowie? Może to "zwykły" (dla mojej pasieki) czynnik chorobowy? Cóż, na pewno prace budowlane pszczołom nie pomogły. Niezmiernie mnie jednak cieszy, że choć te dwie rodziny żyją i mają się (na razie) nieźle.

6. KM - Tu poza pasieką B, straty były największe. Żyją 2 z 8 rodzin. Obydwie "nie grzeszą potęgą", ale rodzinka L1(poza fortem) wygląda stabilnie i w porządku. Rodzina R2-1 (mocno propolisująca) ma się słabiej. To dwie "zacne" uliczki pszczół. Nie jest to garstka pszczół w 2 uliczkach, ale "solidne 2 uliczki", jeżeli tak mogę określić takąż rodzinę... Więc życzę jej dobrze i wciąż liczę na utrzymanie tej genetyki.

7. T - tam nie byłem dawno, ale przy ostatniej wizycie żyły wszystkie 3 zimowane. 1 "buczała" raczej słabo, ale 2 wydawały się w porządku. Liczę tu więc co najmniej na 2 rodziny.

Sytuacja nie jest więc najgorsza, choć ponownie powiem, że liczyłem na więcej. Zwłaszcza na pasiece KM gdzie liczyłem na około 5 i podobną liczbę na pasiece B. Jeżeli - zgodnie z tym jakie głosy płynęły - byłby to ten "zły rok" i miałbym opisaną przeżywalność, to trzeba by to uznać za wynik pozytywny. Tak czy owak, wcale się na ten wynik nie obrażam i liczę tylko, że do kwietnia przetrwa około 80% tych żyjących obecnie rodzin. Byłby to wówczas trzeci rok z rzędu z przeżywalnością zbliżoną do 50% na mojej pasiece. Mój zaprzyjaźniony pszczelarz po sąsiedzku miał na jednym miejscu straty na poziomie nawet ponad 50% (żyło bodaj 8 z około 20), co mogłoby świadczyć o tym, że rok faktycznie nie jest "rewelacyjny". Jako ciekawostkę dodam, że na pasiece R2, gdzie zimował 6 rodzin ma prawdopodobnie przeżywalność 100% (a u mnie w tym miejscu przeżyło 3/5) - może oznacza to, że nie taka straszna "bomba roztoczowa" od nieleczącego, jak ją malują...?

Wiem też, że przeżyło przynajmniej część rodzin, które w zeszłym roku rozdałem - choć kilka też padło. Marcin pisał o tym, że przeżyła min. rodzina K1, a mój kolega, który dostał 4 rodziny w "najlepszym ulu na świecie", czyli LN 3/4, donosił w lutym o przeżywalności 100%. Pisał jednak, że jeden ul wywrócił mu się w czasie wichur i obawia się, że rodzina może tego w efekcie nie przetrwać. Zobaczymy. Do prawdziwej wiosny jeszcze daleko, choć jadąc wczoraj do Krakowa widziałem pojawiający się pyłek na wierzbach... A więc wiosna już tuż tuż...
Wiosna tuż tuż? Czy aby na pewno? Widok z 28 lutego...