czwartek, 28 kwietnia 2016

Projekt "Sztuczna Barć"

W zeszłym roku kupiłem szerokie dechy - były różnej szerokości, od trzydziestu paru do czterdziestu paru centymetrów. A i częściowo były podbutwiałe. Pewnie właściciel składu budowlanego ucieszył się, że ktoś to kupił...

Dechy te potrzebne mi były do planowanego wówczas Projektu "Sztuczna Barć", czyli pomysłu na wspomożenie wytworzenia dzikiej populacji pszczół w moim rejonie. Wiosną zabrałem się za robotę i zbudowałem pięć dużych skrzyni - właśnie "sztucznych barci". Skrzynie te zbudowałem "wyjątkowo precyzyjnie", bo po docięciu desek piłą łańcuchową (na szczęście tym razem wyjątkowo nic sobie nie obciąłem) poskręcałem byle jak paroma wkrętami. Wielkość tych skrzyni objętościowo, to orientacyjnie rozmiar standardowego ula wielkopolskiego (2 korpusy + półnadstawka). Trzy skrzynie mają wysokość ponad 90 cm, a dwie są trochę niższe i mają około 85 cm.

Sztuczne barcie mają wylotek na wysokości około 1/4 - 1/3 od góry. Rzecz jasna "dennice" pełne z nasypaną "biościółką" z gałązek, ziemi kompostowej i trocin. Do ścianki w górnej części skrzyni na gorąco przyczepiłem niewielkie plasterki odbudowanej woszczyny (zapewne w transporcie i przy wieszaniu skrzynek się urwały), aby pachniały pszczołom i kusiły je zapachem nowego domu.

Wiosną skontaktowałem się z leśniczym z okolicznego Leśnictwa (nadleśnictwo Krzeszowice) - panem Krzysztofem. Dzięki jego uprzejmości udostępniono mi kilka drzew na powieszenie wykonanych sztucznych barci. Dziś w godzinach porannych razem z Panem Krzysztofem objechaliśmy kilka lokalizacji i wybrałem drzewa do zawieszenia skrzynek. Leśniczy okazał się być bardzo sympatycznym panem. I oczywiście bardzo pozytywnie podszedł do pomysłu. Generalnie z tego doświadczenia widzę, że Lasy Państwowe są otwarte na taką współpracę z pszczelarzami. Kto nie ma własnej działki, a chciałby rozpocząć przygodę z pszczołami powinien niezwłocznie złapać za telefon i zadzwonić do najbliższego leśnictwa, aby dogadać się co do wystawienia uli w lesie. Będzie to z korzyścią dla wszystkich, a umożliwi to nawet mieszkańcowi bloku posiadanie kilku uli i własnego miodu.


Ale wróćmy do Projektu i dzisiejszego dnia. Przed godziną dziesiątą przyjechali do mnie koledzy ze Stowarzyszenia Wolnych Pszczół - Łukasz oraz Marcin - i wspólnie pojechaliśmy w las, żeby porozwieszać skrzynki. Przy pierwszej było najwięcej kłopotu. Nie dość, że teren był chyba najtrudniejszy (trzeba było wnieść skrzynkę, drabinę i trochę sprzętu kawałek pod górę), to jeszcze brakowało nam doświadczenia i organizacji pracy. Z każdą kolejną skrzynką szło lepiej. Łukasz mający sprzęt i trochę doświadczenia wspinaczkowego wchodził na drzewo, montował bloczek do wciągnięcia skrzyni, a potem mocował ją do drzewa. W zasadzie więc wykonał największą i najtrudniejszą część roboty. My z Marcinem przycinaliśmy linki stalowe do montażu skrzynki, wciągaliśmy ją i przygotowywaliśmy wszystko na dole, żeby praca Łukasza szła sprawnie i szybko.
Łącznie powieszenie skrzynek zajęło nam około 5 godzin (a więc średnio godzinę na jedną skrzynkę).
Skrzynki zostały powieszone na orientacyjnej wysokości od 5 do 7 metrów. O ile na początku wydawało mi się, że uda nam się to jakoś zrobić z drabiny, o tyle na miejscu okazało się, że bez sprzętu asekuracyjnego ani rusz. Bardzo dobrze, że Łukasz taki sprzęt ze sobą zabrał, bo zapewne trzeba by było powiesić sztuczne barcie na wysokości maksymalnie 3 - 4 metrów, choćby z uwagi na bezpieczeństwo.


Cieszę się, że udało się rozpocząć ten projekt. Był to kawał wykonanej roboty, ale uważam, że ten czas wart był poświęcenia, a wysiłek nie będzie zmarnowany.
Uważam, że dzika populacja pszczół ma bardzo duże znaczenie z bardzo wielu powodów.
Dzięki istnieniu takich miejsc pszczoły mają siedliska, umożliwiające selekcję całkowicie w zgodzie z naturą. Każda rójka, która zagości w tej skrzynce ma szansę nie niepokojona funkcjonować w swoim naturalnym cyklu. Nikt jej nie odbierze miodu, nie będzie tam zaglądał, przestawiał plastrów czy przeszkadzał w jakikolwiek inny sposób.
Dzięki takim dziko żyjącym rodzinom mogę liczyć na to, że całkowicie bez mojego wysiłku w moim rejonie zagości więcej selekcjonowanych trutni nie tylko dla moich młodych matek pszczelich, ale i matek moich sąsiadów, a tym samym populacja odporniejsza na choroby może się łatwiej rozprzestrzeniać.
Z takich rodzin mogą wychodzić rójki (nikt nie będzie rozładowywał nastroju rojowego w tych rodzinach), które mogą wspomóc całą okolicę w świeżą dostawę pszczół.
Wspomagamy przy okazji roślinne ekosystemy leśne zależne od zapylaczy. Niestety lasy w naszym rejonie nie są zbyt bogate w poszycie. Gdzieniegdzie pojawia się jakiś kwiat, ale tak naprawdę jest trochę traw lub zwykła ściółka z liści. Obecność pszczół w samym środku tych ekosystemów może pozwolić (zapewne za wiele, wiele lat - prawdę powiedziawszy być może mówimy o dziesięcioleciach) na rozwój poszycia i flory zależnej od zapylaczy, dając im przewagę nad roślinami wiatropylnymi, czy po prostu zwiększając prawdopodobieństwo zapylenia. To długofalowo może spowodować, że lasy staną się bogatsze, a nawet i na tym skorzystać mogą moje pszczoły "produkcyjne" z pasieki.
Dzięki rozłożeniu skrzynek na większej powierzchni owady zapylające są w stanie dokładniej obsłużyć rozleglejszy teren.
Do wylotków wprowadzaliśmy trochę ziołomiodu z 2014 roku, aby zapach wabił rabusiów
I pewnie jeszcze parę powodów by się znalazło, dlaczego takie skrzynki warto rozwieszać. W każdym razie dla mnie jest to coś, co mogę zrobić dla tych owadów. Nawet jeżeli miałbym na tym w ogóle nie skorzystać (a tak naprawdę uważam, że jest to w moim osobistym długofalowym interesie), to i tak tyle mogę dla nich zrobić. Na tym musi polegać pszczelarstwo naturalne - na zrównoważonym rozwoju i wzajemnych korzyściach. Skoro chcę korzystać z pracy pszczół, to dostaną ode mnie nowe domki.

Ktoś powie, że 5 skrzynek niczego nie zmieni... i będzie miał rację. Ale mam nadzieję, że to dopiero początek Projektu "Sztuczna Barć". Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować tą praktykę każdego roku i każdej wiosny zbudować i powiesić od 3 do 5 skrzynek. Dzięki temu za dziesięć lat liczę na obecność w moim rejonie co najmniej od trzydziestu do czterdziestu żyjących na dziko rodzin pszczelich. Rodzin selekcjonujących się samych, puszczających rójki, rozwijających miejscowy ekosystem. Liczę, że może te działania zainspirują innych do podobnych praktyk - do wieszania barci czy właśnie takich "sztucznych barci", albo chociaż do wynoszenia starych uli do lasu (w uzgodnieniu z Leśnictwem), zamiast je palić. A może Stowarzyszenie rozszerzy podobną działalność na rozleglejszy teren. Przyroda potrzebuje szans.

Ponownie dziękuję Kolegom z "Wolnych Pszczół" za pomoc w przedsięwzięciu. Dziękuję również panu Leśniczemu Krzysztofowi (do którego zapewne w przyszłym roku znów się odezwę).



O kontynuacji projektu w 2017 roku - poczytaj tutaj

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Drugi przegląd w 2016 roku

W ostatni weekend zrobiłem drugi przegląd wszystkich uli (za wyjątkiem dwóch pod domem, dla których był to pierwszy przegląd). Jest bardzo różnie. Ale na pewno ogólnie rodzin nie można nawet przyrównać do zeszłorocznych przedwojennych - w porównaniu z tym samym okresem w zeszłym roku pszczół praktycznie w ulach nie ma. Tylko jedna rodzina daje się jakkolwiek przyrównać do tamtego stanu (jest to potomkini tej przedwojennej, która w zeszłym roku najwolniej dochodziła do siły, a ostatecznie zrobiłem z niej chyba 6 czy 7 małych rodzinek, które dostały w części własne matki, a w części elgony i VR'ki). Rodzina ma pełne 2 korpusy (WLKP 18) pszczół. Gdybym jej nie dodał korpusu to pewnie za tydzień pojawiłyby się mateczniki rojowe... Reszta jest bardzo różna - od dwóch uliczek do stabilnie ruszającej rodziny z blisko korpusem (18tką) czerwiu.

W czasie przeglądu zniosłem z pasieczyska jeszcze jeden ul. Była to rodzina z oryginalną matką przedwojenną. W czasie marcowego przeglądu była niewielka, ale ul był chyba najcięższy na pasieczysku. Po przeglądzie, w czasie którego zastałem pusty ul, zacząłem się zastanawiać czy poprzednio nie zastałem tam rabusiów...

Obecnie 3 moje rodziny mają mateczniki (ratunkowe lub z cichej wymiany).
Jedna to rodzinka na pasieczysku gdzie padły moje Buckfasty. Była tam garść pszczół, resztki niewygryzionego czerwiu i dwa mateczniki. Zostawiłem i niech sobie radzą.
Mateczniki są oprócz tego w ulach gdzie były dwie najbardziej dorodne rodziny przedwojenne z oryginalnymi matkami. Były to rodzinki utworzone w pierwszej kolejności wiosną 2015 roku jako średnie pakiety (oczywiście osadzone bez woszczyny lub na jedną ramkę).

Okazuje się więc, że 3 oryginalne matki przedwojenne nie doprowadziły rodzin do wiosny (choć w 2 pszczoły jeszcze walczą o przetrwanie).

Za to parę rodzinek utworzonych później w sezonie, które dochodziły do siły powoli ma się bardzo dobrze - a na pewno lepiej niż te wspomniane. Czy można wyciągnąć z tego wniosek, że mała młoda rodzina ma większy potencjał odporności na choroby, a im starsza rodzina tym jest on mniejszy? Doświadczenia ze świata mówią, że kluczowa jest przerwa w czerwieniu, a rodziny młode ogólnie mają się lepiej. Pytanie czy to z powodu młodych matek, czy z powodu stadium rozwojowego pszczelej rodziny, niezależnie od wieku matki. Cóż zobaczymy po kilku latach jak ta sprawa będzie wyglądać. Dla mnie ważne jest na dzień dzisiejszy tylko to, żeby pasieka była względnie samowystarczalna. A więc, żebym każdego roku był w stanie samodzielnie odbudować straty, a nawet zrobić mały progres.

Kilka rodzin rozpoczęło już budowę nowych plastrów, ale na razie w większości rodzin raczej wygląda to tak, że dopiero wymieniła (lub wymienia) się stara pszczoła, a więc jeszcze nie nastąpiła ekspansja pszczół w ulach.
Te prężniejsze rodziny (a wiele ich nie ma) rozpoczęły budowę komórek trutowych - ale wygryzionego trutnia jeszcze nie widziałem. W kilku rodzinach spóźniłem się z podaniem ramek i od powałki wisiały pojedyncze zaczerwione dzikie plastry (w większości z jajeczkami). Z bólem serca usunąłem je i podałem w to miejsce ramki. Ale taka sytuacja była może łącznie w 2 czy 3 rodzinach, a tych plasterków było na szczęście niewiele. Nie można na pewno porównać tego do usunięcia blisko 2,5 kg wosku z dzikiej zabudowy w poprzednim roku.

W jednej z rodzin 2 razy zobaczyłem warrozę... Cóż... powiedziałbym, że to na pewno ten sam roztocz na tej samej pszczole - przecież pszczoła miała paski, nóżki i skrzydełka, więc to musiała być ta sama!... Jeden z kolegów doradził opalitkować roztocza. Może to jest rozwiązanie, ale chyba nie byłoby łatwe do zrealizowania.

Niestety pszczoły mają niewielkie rodziny. To niestety źle wróży na możliwości podziału, a już na pewno na termin i siłę wykonywanych rodzinek. Mam kolejną nauczkę na przyszłe sezony. Pocieszam się, że dziś każda rodzina może liczyć na małe gniazdko na start, podczas gdy w zeszłym roku tworzone rodziny otrzymywały najwyżej 2 lub 3 ramki. Dziś całe macierzaki będzie można dzielić, a pszczoły od razu będą mogły wykorzystać podaną woszczynę.

Liczę na to, że w początku maja zacznę od podziału pierwszej rodziny, koło połowy miesiąca podzielę 3 lub 4 kolejne. A spora część pewnie będzie musiała poczekać do końca czerwca. Sezon się rozpoczyna i oby pogoda wreszcie się ustabilizowała. Mam nadzieję, że od początku maja realnie się poprawi.

Jako podsumowanie dopiszę znów tylko tyle, że jestem niezmiernie zadowolony ze stanu rodziny z warszawiaka. W tym roku zamierzam tych uli mieć sporo więcej i już widzę, że praca z nimi będzie mi się podobać. Ta rodzina praktycznie nie wymaga przeglądu czy poprawiania. Ciekawe czy wynika to z zalet tego ula, czy też po prostu "dobrze trafiłem" z genetyką.