środa, 30 listopada 2016

"Gnojenie pszczół dla idiotycznej idei"

Dziś zacząłem czytać książkę niemieckiego leśnika Petera Wohllebena "Sekretne życie drzew". Przekaz książki pewnie jest kontrowersyjny i choć jeszcze daleko mi do końca lektury, to mam świadomość, że wielu nie zgodzi się z przekazem jakoby drzewa potrafiły w sposób wyjątkowo skomplikowany tworzyć nici inteligentnych powiązań - prawie na kształt tych tworzonych przez zwierzęta. Nie mam też pojęcia na ile tezy przedstawione przez autora są prawdziwe, a na ile są wytworami jego bujnej wyobraźni. Ale też i nie zamierzam o tym pisać, bo wpis ma być o kilku faktach z internetowego środowiska pszczelarskiego jakie miały miejsce w ostatnim czasie. Nawiązałem do lektury, bo gdy tylko ją otwarłem i przeczytałem pierwsze zdania "Przedmowy" uderzyło mnie dokładnie to co obserwuję wśród pszczelarzy. Książka (a w zasadzie już sam wstęp do niej) zaczyna się bowiem od następujących słów:
"Gdy rozpoczynałem zawodową karierę leśnika, tyle wiedziałem o sekretnym życiu drzew, ile rzeźnik o uczuciach zwierząt. Nowoczesna gospodarka leśna zajmuje się produkcją drewna, czytaj - wycinaniem drzew, a potem sadzeniem nowych. Podczas lektury czasopism fachowych można odnieść wrażenie, że dobro lasu jest o tyle godne uwagi, o ile jest konieczne z punktu widzenia jego optymalnej eksploatacji".
Czyż analogia do pszczół nie pojawia się sama? Przyznam, że jak przeczytałem te słowa wyobraziłem sobie stojącego nad otwartym ulem pszczelarza w zakrwawionym rzeźnickim fartuchu i z tasakiem w ręku...

Zacząłem od tego przemyślenia i cytatu, bo na tym chyba polega całe sedno sporu pomiędzy pszczelarstwem, które w uproszczeniu mogę nazwać "naturalnym" (przez takie rozumiem pszczelarstwo akcentujące dobro pszczół jako gatunku, a nie tylko producenta miodu, które przynajmniej na pewnym etapie musi uwzględnić porzucenie leczenia, zdanie się na naturalne instynkty i powrót do wielu dzikich cech, bo tylko takie umożliwią pszczole przetrwanie w naturze), a wysokowydajnym pszczelarstwem komercyjnym, w którym "dobro pszczół jest o tyle godne uwagi, o ile jest konieczne z punktu widzenia ich optymalnej eksploatacji". Doskonale rozumiem, że tak w pszczelarstwie, jak i w praktycznie każdej innej dziedzinie życia, ekonomia jest istotna i będzie ona podstawą sporej części naszych wyborów. Nie mam nikomu za złe (a nawet pewnie nie powinienem mieć do tego prawa), że z jakiegoś powodu uznaje, że "optymalna eksploatacja" jest istotniejsza niż "dobro", bo obie te wartości umie zrozumieć tylko na jeden jedyny z tysiąca możliwych sposobów. Mam natomiast daleko za złe wielu pszczelarzom, że nie potrafią się otworzyć na inne spojrzenie, na pszczelarską ekonomię uwzględniające wszelkie pszczele słabości, a także na tych, którzy obie te wymienione wartości rozumieją inaczej (a uznaję też, że do takich się zaliczam, wraz z jakąś grupką moich kolegów). Okazuje się więc, że w swoim (nie boję się użyć tego słowa) ograniczeniu intelektualnym co najmniej kilku pszczelarzy jest pełnych pychy, pogardy, chamstwa, czy prostactwa. Za takich mam tych, którzy w dyskusji (jaka by ona nie była) potrafią napisać takie słowa: "Nawet mi się nie chce czytać do końca Twoich bzdetów. Ucz się, ucz i jeszcze raz ucz, gówno wiesz i robisz zadymę jak był był pojebany." (cytat dosłowny - z przeproszeniem czytelników...)
Kilku innych natomiast po prostu nie potrafi lub nie chce intelektualnie dodać dwa do dwóch, bądź to będąc zaślepionymi przez zwykłą ludzką ignorancję, bądź przez "optymalną eksploatację", którą wyznają niczym pszczelarskiego bożka i która każe im właśnie spoglądać na dobro pszczół przez pryzmat swoich zbiorów miodu (tych najczęściej zwę: tytanami intelektu lub logiki). Pozwolę sobie podać parę przykładów takich właśnie pełnych tolerancji i zrozumienia postów oraz kilka "merytorycznych" wywodów logicznych:
- "To czysta głupota ubrana w pseudonaukowy bełkot.";
- "Czytaj sobie do woli , mnie to nie interesuje bo to szarlataneria." (to ostatnie jest na temat artykułu o epigenetyce w czasopiśmie może bardziej popularnym niż naukowym, autorstwa doktora nauk biologicznych, zresztą omawiającym podobny temat jak wcześniejsza publikacja dwójki innych doktorów, jednego z Uniwersytetu Stanforda, a drugiego z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego);
- "Głodzenie i mordowanie pszczół warrozą to nie metoda.";
- "To jest nieco czerstwa teoria bo już były próby hodowli nadludzi i nic dobrego dla ludzkości z tego nie wynikło." (rozumiem, że chodzi o "hodowlę" nadludzi do zapylania drzew niczym w Chinach?);
- "Gdyby to było takie proste to są ośrodki hodowlane dysponujące naukową kadrą i kasą przyprawiającą o zawrót głowy i nic nie wymyśliły , ani nie "zaprogramowały genetycznie" pszczół po swoje oczekiwania. Choć wiara w baśnie zawsze napędzała wyobraźnię maluczkich. W końcu na tej zasadzie działa totolotek.";
- "Niektóre działania człowieka są nieodwracalne i przykładów aż nadto. Warroza radzi sobie u nas lepiej niż w swojej ojczyźnie i nie jest temu winna pszczoła bo tak została stworzona i tak ukształtowały się jej geny przez miliony lat. Nie da się tego zmienić takimi infantylnymi metodami i hipotezami rodem z magla . Każdy chów "naturalny" prowadzi w końcu do tego co jest mi doskonale znane : pszczoły rojliwe, ostre , późno rozwijające się i mocno ograniczające czerwienie po lipie." (ot, dramat. takie pszczoły to przecież nie pszczoły i nie da się z nimi pracować. za to założę się, że każdy obruszy się gdy mu się powie, że zmienia pszczołę w niezdolny do życia twór dla własnego krótkowzrocznego interesu);
- "Założenie o głodzeniu rodzin jest na ten moment skrajnie niebezpieczne. Co z tego, że na 10 rodzin 2-3 wyjdą z tego obronną ręką jak 3 padną w pozostałych wybuchnie zgnilec... Wówczas i tak o kant doopy rozbić takie akcje. jak się chce trzymać pszczoły naturalnie to nie należy do takiego głodu doprowadzać, ale to już wymaga większej wyobraźni.";
-"Może właśnie oto chodzi , aby dobrze przegłodzić , a wtedy wszystkie choroby szybciej i lepiej działają.";
- "Mnie metoda "wolnych " nie interesuje i uważam to za skrajną głupotę wynikającą z pychy i braku elementarnej wiedzy , co aż bije po oczkach z każdego niemal postu.";
- "Porównywanie milionów lat ewolucji do bezmyślnych działań paru "hodofcóf" to nieporozumienie." (z tymi dwoma ostatnimi muszę się nawet zgodzić, choć zapewne diametralnie inaczej kieruję te słowa niż autor tych mądrości dziejowych);
- "Napisali, że uszkadza pancerz młodej pszczoły - dlatego leczy się końcem listopada - grudzień, gdzie młoda pszczoła już zdążyła się trochę zestarzeć." (uff... przecież starej nie może zaszkodzić!)
- "Pszczoły zakarmiły się na zimę same i zakładam, że to w dużej mierze wpłynęło na śmierć tych 9ciu rodzin, bo były bardzo spracowane. Po prostu nie przywykły do takiego działania i nie potrafiły odpowiednio rozłożyć pokarmu. Miały go dużo, ale strasznie porozrzucany."

UZUPEŁNIENIE
Choć i tak nie jestem w stanie przytoczyć wszystkich cytatów jakie znajdują się w internecie, to postanowiłem jednak zamieścić parę dodatkowych kwiatów, które wyrosły przez noc (dziwne, bo na polu mróz, a kwiaty rosną...).
- "1) jeśli fakty nie przystają do głoszonej teorii tym gorzej dla faktów
2) każdy organizm żywy zawleczony ze swej naturalnej szerokości i długości geograficznej w inną zachowuje się identycznie co do swych nawykówpod warunkiem, że może tam funkcjonować (taka np. palma kokosowa raczej nie przyjmie się na kole podbiegunowym)
3) pszczoły do Ameryki (siedliska naturalistów i promotorów tej nie do zrealizowania ideii) zostały zawleczone z Europy to oznacza
4) iż naturalnie wyselekcjonowane i odporne na warozę pszczoły amerykańskie (twierdzą, że je mają) dobrze by się zaaklimatyzowały w Europie, zamiast tego mamy wybieg taktyczny i zalecenie hodowli pszczół lokalnie - na mój tępy osąd sytuacji weryfikacja byłaby brutalną, taki pan Bush, którym lubi się podpierać jeden z Waszych speców handluje za to końmi fryzyjskimi i udziela płatnych wykładów, oczywiście prowadzi pasiekę, twierdzi, że nie leczy od warozy tu mu zwyczajnie nie wierzę
5) wielka szkoda, że książki najwyraźniej nie da się przetłumaczyć, ludzie w Polsce mimo wszystko nieco zacofani a mogliby czegoś się nauczyć i samemu dojść o zgrozo, że pan Bush proponuje właściwie uproszczenie pszczelarstwa, co mi się akurat podoba, zaś tzw samo nabywanie wrodzonej odporności rodzin zbywa komunałami
(...)próbowałem poczytać Wasze forum, ale nie da się, teksty np. o ile dobrze pamiętam genach braku naturalnej cukrożerności (co to za termin?!) przy planowym jak zrozumiałem głodzeniu i skażaniu warozą pszczół, wysadzają każdego zdrowo myślącego człowieka.
(...)brak pomocy pszczołom (w tym metodami mechanicznymi, substancjami organicznymi tzw lekką chemią) w utrzymaniu liczebności warroa na akceptowalnym poziomie to zagłada naszych wszystkich pszczół - takie są brutalne fakty i logikaprawdy można udawać, że się nie widzi ale z prawdą nikt nie jest w stanie wygrać " (o tak. to ostatnie jest zdanie jest ciekawe. ciekawe jest też że "pomoc" oferowana przez pszczelarzy przynosi skutki odwrotne. cóż, nam "wolnym" pozostaje tylko planowe głodzenie rodzin i celowe skażanie warrozą kolejnych uli...);
- "Nie bardzo rozumiem co Kol ma na myśli pisząc o nadmiernej eksploatacji pszczół . Nikt z nas raczej nie traktuje naszych pszczół sterydami aby były w stanie ciężej pracować . Same wiedzą co mają robić , nie człowiek je programował a sama natura . I poza wyjątkiem( pszczoła zimowa jesienią) możliwość pracy i zbiorów chociaż wyczerpuje pojedyncze osobniki ,to dla kolonii pszczelej jest przecież zbawienne . Nic tak nie eksplatuje pszczół jak bylejakość w leczeniu . Myślę że zwłaszcza pszczelarze doceniają i zauważają naturę , przynajmniej ogromna większość . Tylko to , że osobiście zdajemy sobie sprawę z potęgi natury oraz np z faktu nieuchronności śmierci nie oznacza że mamy przez tą bylejakość czy olewatorstwo kończyć mając dwadzieścia lat . Ale natura fakt jest potężna i kiedyś słońce przestanie świecić i dla nas oraz dla naszych i dzikich pszczół również . Tymczasem dopóki świeci nie szukajmy wroga w koledze czy sąsiedzie a lepiej w warrozie." (fakt, nie ma żadnej eksploatacji pszczół i to nie człowiek programuje coraz to wydajniejsze linie - sama natura to robi, a zwłaszcza w czasie sztucznego unasiennienia matek i powielanych tysiącami reproduktorek chowanych poprzez inbred. Przyroda robi dla nas kawał dobrej roboty... Na koniec dość pojednawcze zdanie - Ciekawe czemu tenże pszczelarz nie stosuje się do własnych rad?);

Cóż, okazuje się też (tym razem cytować nie zamierzam, a przytoczę tylko sens wypowiedzi), że kwasy nie szkodzą matkom pszczelim, bo przecież zanim zdąży się pokazać osłabienie, to mądry pszczelarz zabije je i zastąpi młodymi. Tak przecież postępuje się w dobrze pojętym interesie pszczół - dla ich dobra. Ta myśl doskonale oddana została przez Petera Wohllebena, autora "Sekretnego życia drzew" w analogii do lasu: "A ponieważ drzewa z takich lasów [produkcyjnych] nie mają możliwości się zestarzeć, gdyż wędrują do tartaku już w wieku stu lat, niemal się nie zauważa negatywnych skutków, jakie ponoszą na zdrowiu."

Dodatkowo, co ciekawe, próby powrotu do zasad selekcji naturalnej pszczół traktowane są jak eugenika (w przeciwieństwie rzecz jasna do inbredowania w toku hodowli w celu wyszukania i utrwalenia cech) - a nawet jeden z tytanów stwierdził w dyskusji, że przecież "lepszy wróbel w garści jak gołąb na dachu". 
Na to któryś z kolegów słusznie podpytał autora złotej myśli, który jest który w tym stwierdzeniu. I okazuje się, że wróblem w garści, jest ta nieustannie doskonalona pszczoła w hodowli, pszczoła, która ma być odpowiedzią na wciąż za mało wydajną, wciąż za bardzo rojliwą, wciąż zbyt agresywną pszczołę, która ... niczym gołąb znajduje się na dachu... Ale skoro tamta jest na dachu, to czemu nie zostawiają jej w spokoju, tylko nieustannie od dziesiątków lat starają się ją wyrugować wróblem, który jak twierdzą siedzi sobie już w garści... ?

... i pewnie można by jeszcze długo znajdować "racjonalne" argumenty dlaczego sens ma selekcja pszczół na wysoką wydajność, trucie ich chemią czy traktowanie substancjami żrącymi, zalewanie cukrem na zimę, a metoda "wolnych" to nie metoda tylko głupota.

Widać z tego jak bardzo daleko jest do zrozumienia paru, wydawałoby się prostych przekazywanych myśli. W pszczelarskim umyśle to działa w taki sposób, że pszczelarz jest w stanie wybaczyć drugiemu pszczelarzowi każde działanie (pewnie nawet i zwyczajne świństwo), jeżeli to będzie podyktowane poszukiwaniem wydajnej gospodarki, wydajnej pszczoły, większego zysku, czy zwykłej ludzkiej wygody. Ale trudno wybaczyć komuś, że "gnoi pszczoły dla idiotycznej idei" zdrowego pszczelarstwa opartego na pszczole samodzielnej i zdolnej do życia w naturze. To jest poza zdolnościami wybaczenia i chyba po prostu nawet poza chęciami zrozumienia. Bo nie opiera się na zasadzie"optymalnej eksploatacji".

Mam świadomość, że sam nie jestem zupełnie bez winy w tym dyskursie, bo zwykłem nazywać ignorancję ignorancją, głupotę głupotą, idiotyzmy idiotyzmami, a kretynizmy kretynizmami. O przytoczonych powyżej cytatach powyżej mogę to wszystko śmiało i bez wahania powiedzieć. Wiem, nie powinienem tego robić. Nie umiem jednak przejść do porządku dziennego nad skalą bzdur i absurdów, które wylewają się z głów tytanów intelektu niczym ejakulat mądrości dziejowej. Niektórzy potrafią znosić te intelektualne obelgi dla części sapiens z naszego homo i śpią dzięki temu spokojniej, nie wdają się w konflikty, są nawet uznawani (bardzo często słusznie zresztą) za ludzi inteligentnych, z którymi warto podyskutować. Tacy jak ja są natomiast obwiniani za wszelkie konflikty jakie wybuchną. No cóż, niektórzy ludzie - i przyznaję się do bycia (za przeproszeniem) członkiem tej grupy - uznają, że głupotę należy piętnować. Ot nieważne. Pewnie prawda jest w środku.
Zmierzam do tego, że nie dyskutuję z wyborami ludzi - dyskutuję z kretynizmami jakie wypisują. Dyskutuję z tym, że w działach o pszczelarstwie naturalnym prym wiodą ci, którzy przekonują, że pestycydy nie są szkodliwe i można je stosować do woli - dla dobra pszczół i ku zadowoleniu nieświadomych niczego klientów kupujących miód.

Może to błąd, że przenoszę tu część tego, co można wyczytać w internecie w wypowiedziach pszczelarzy leczących na temat nieleczących i ich argumentów (niektórzy twierdzą, że przez to w jakiś sposób nobilituje się tych, którzy to piszą), ale uznałem, że "warto" pokazać co "druga strona" ma "mądrego" do powiedzenia.

niedziela, 27 listopada 2016

Jesienno-zimowe prace w oczekiwaniu na sezon 2017

Zima zbliża się wielkimi krokami... choć dziś widziałem na wierzbach pojawiające się bazie. Ale nie ma co się dać zwieść, bo do wiosny jeszcze daleko. I choć zgodnie z moją wiedzą pszczoły na razie żyją i najgorzej się nie mają, to do wiosny może wydarzyć się jeszcze bardzo dużo.

Jesień i zima to czas, żeby przygotować się na nadchodzący sezon. Jeżeli chodzi o moją pasiekę, to wcale nie mam tak dużo do zrobienia, jak chociażby planowałem na poprzednią zimę (i udało się to zrobić dopiero wiosną, co ostatecznie nawarstwiło się z robotą na maj i czerwiec). Poza zajętymi przez zimujące pszczoły, na nowe rodziny czeka około 20 pustych uli (tyle mam daszków i dennic), a do tego jeszcze około 25 - 30 ulików odkładowych. Więc raczej pszczoły będę miał gdzie trzymać - przynajmniej w pierwszym okresie wiosny. Na pewno jednak muszę zrobić trochę korpusów - tych pewnie trzeba będzie robić co rok po 10 - 20. Tej zimy wiele ich nie planuję - mam wysezonowanych raptem 5 czy 6 desek, co wystarczy na bodajże 12 czy 13 korpusów. Niewiele. Ale też myślę, że mało rodzin osiągnie wielkość 4 korpusów, a dominować będą u mnie rodziny na może 2 piętra, bo znów standardowo zamierzam dzielić większe rodziny na odkłady.

Plany na przyszły rok mam dokładnie takie jak i rok temu (pisałem o nich tutaj: http://pantruten.blogspot.com/2016/02/wie-mamusia-co-ja-sie-chyba-cakiem-na.html). Mam jednak nadzieję, że tym razem uda mi się je zrealizować. Oczywiście, przy tak ciężkim roku jaki mam za sobą (a raczej mają pszczoły...), wiosną może być bardzo różnie. Tak naprawdę może okazać się, że nawet i nie pojawią się obloty, ale równie dobrze może przeżyć te dwadzieścia, a nawet i trzydzieści czy trzydzieści-parę rodzin. Niezależnie od tego co będzie z pszczołami, to jakiś plan trzeba zrobić i przygotowywać się sprzętowo tak, jakby miało być dobrze, lub chociaż średnio. A jak będzie źle, to sprzęt nie zginie i przyda się na przyszłość.
 
A więc plany są takie, żeby za rok do zimy poszło 50 - 60 rodzin, aby nie trzeba było podawać im cukru, aby zapszczelić kilka sztucznych barci i wziąć ten kilogram miodu z ula. Teraz nie chodzi jednak o to, żeby gdybać co będzie, a żeby mniej więcej być przygotowanym sprzętowo.

Uliki odkładowe, które są niejako w bonusie do tej liczby, pozwolą mi na pewien luz w namnażaniu, na zapas matek, na ewentualne uzupełnianie rodzin, które niewątpliwie będą padać, a kiedyś, za rok, dwa czy pięć, w razie bardzo dobrego sezonu i wysokiej przeżywalności ewentualnie rodziny przeznaczyć na sprzedaż.

ścianka boczna ula
W przyszłym roku postanowiłem rozwinąć trochę więcej rodzin na ramce warszawskiej. W tym roku chciałem puścić do zimy rodziny we wszystkich ośmiu posiadanych warszawiakach, ale mimo różnych prób i zabiegów się to nie udało. Dziś zgodnie z moją wiedzą żyje 5 rodzin na takiej ramce (w szóstym pszczoły żyły we wrześniu, ale prawdopodobnie od miesiąca rodzina nie istnieje - niemniej jednak nie zaglądam do niej). Ponieważ jednak na dzień dzisiejszy pracuję na odkładach, to uznałem, że chcę zrobić trochę mniejszych uli warszawskich niż standardowe, ale przy tym takich, żeby kubatura ula pozwalała na nieskrępowany rozwój odkładu aż do samej zimy. Przy tym miały to być ule bardziej poręczne, możliwe do względnie łatwego przewiezienia, pozwalające na pracę na mniejszych rodzinach, bez "marnowania" dużej i nieporęcznej kubatury. Oczywiście miały być przystosowane do górnego wylotka. Stwierdziłem więc, że dobrym pomysłem będzie budowanie uli 10cio ramkowych (11 przy węższym rozstawie).
ul w trakcie skręcania
w tle kompostownik do ewentualnej "rozbiórki" na drewno

Z racji mojej ręki, która przypomina mi o tym, że ze mnie jest d..., a nie stolarz, nie mam ochoty zagłębiać się w większą i bardziej precyzyjną robotę. Stwierdziłem więc, że pójdę w prostą konstukcję opartą na zwykłych dechach poskręcanych do kupy, takich, które jednak mogę obrobić sam, nie licząc na pomoc fachową. W ten sposób nie muszę wchodzić w problemy wręgów, frezowania, precyzji wykonania itp itd. Rozmiar takiego ula pozwoli na dobrą zimowlę (maksymalnie do 11 ramek WP), a w razie przeżycia do kolejnych lat i potrzeby zwiększenia kubatury, konstrukcja będzie mniej więcej pasować do moich korpusów wielkopolskich, które będą służyć za nadstawkę. Na te ule będą też pasować moje daszki i powałki wielkopolskie (wchodzi więc w grę np. podkarmianie słoikami czy podkarmiaczką powałkową, w gotowym już i istniejącym standardzie). Więc ten ul niejako tylko częściowo będzie poza standardem, bo będzie go można bardzo łatwo przystosować do pracy z pozostałymi. Będzie mógł być potraktowany też na swój sposób jako ul "przejściowy" pomiędzy jednym, a drugim i będzie umożliwiał w razie potrzeby przejście z jednej ramki na inną.
Zdecydowałem się na pójście w ten system, gdyż mam głębokie przekonanie, że moje pszczoły będą czuć się na ramce warszawskiej poszerzanej daleko lepiej niż w ulu wielkopolskim na niskiej ramce.

deski z rozmontowanych
"kuwet"
Pozostawał problem drewna. Konstrukcja, na którą się zdecydowałem jest dość "odporna" na wypaczenie i brak precyzji. Stąd mogłem wziąć drewno świeże, mokre czy "jakie bądź". Mam wciąż jednak z tyłu głowy potrzebę zaszczepiania mikrożycia w ulach i niekoniecznie pozytywną wizję pszczół żyjących w sterylizowanych styropianach czy nawet na szlifowanych, przesuszonych dechach (http://pantruten.blogspot.com/2015/11/dlaczego-pene-dennice-z-prochnem-nie.html). Takiego ula nie chciałem. Do głowy wpadł mi pomysł, żeby wykorzystać deski z ogrodu, którymi otoczyłem niektóre moje rośliny (borówki, maliny, truskawki), na kształt niejako "kuwety" (tak określiła to kiedyś moja żona). Dechy te zamontowałem blisko 2 lata temu i od tego czasu leżały sobie na ziemi i niewątpliwie przy tym się trochę psuły. Tydzień temu wymieniłem więc dechy na nowe, a te dwuletnie złożyłem żeby trochę przeschły (praktycznie się to nie udało i drewno wciąż było mokre - może przy następnej partii robót będzie już suchsze).
gotowa skrzynka WP na 11 ramek

Zastanawiałem się też czy w konstrukcji ula zrobić dennice głębsze z próchnem, czy zwykłe płaskie pełne dennice. A jeżeli już jedno czy drugie rozwiązanie, to czy dennica powinna być na stałe (skrzynia z dnem), czy też jako osobny moduł. Ostatecznie zdecydowałem się na podbicie "korpusu" deską na stałe i nie wykorzystywanie w tym ulu próchna. Dlaczego? Otóż głównie ze względów pragmatycznych. W pracy z rodzinami, które padają, wymagają dzielenia, wyszukiwania matki do zrobienia pakietu, gdy rodziny rozwijają się wolniej i w sposób nieprzewidywalny, często trzeba jednak taki ul "wyczyścić", czy zrzucić pszczoły do innego (różne były sytuacje). Więc w przypadku próchna w takim ulu byłoby to niezmiernie ciężkie, gdyby pszczoły zdecydowały się siedzieć na ściance ula, a matka nie byłaby znaleziona (próchno w dennicy wg mnie w takiej gospodarce sprawdza się tylko w dennicy, jako osobnej części ula). Wówczas jedyne rozwiązanie to złapanie takiej skrzynki i "wytrzepanie" pszczół. Każdy może sobie wyobrazić co by się wtedy działo z próchnem... Gdyby jednak zrobić dennicę jako osobny moduł, to znów musiałbym specjalnie dostosowywać dół ula do standardu wielkopolskiego (aby nie robić dodatkowych kolejnych elementów poza standardem). O ile na górze nie stanowi to problemu, o tyle deska dobita na dole to gromadzenie się wilgoci i szybsze psucie - już podpsutego - drewna. Uznałem, że dechy z których buduję są wystarczająco "żywe" i próchno nie jest potrzebne do zaszczepienia mikrożycia. Podstawowa pożywka dla grzybów i bakterii już jest. Nie wykluczam, że kiedyś odejmę dechy z dennicy i zastosuję te "skrzynki" jako "korpus". Na razie to rozwiązanie uznałem za optymalne do obecnych potrzeb.
gotowa skrzynka ulowa WP wraz z "nadstawką"
z korpusu wielkopolskiego. w tle "kuwetki".
Tak więc w ostatnią sobotę zrobiłem 3 takie uliki WP, a materiału mam jeszcze na 4 lub 5 kolejnych (mając już mniej więcej opracowane co i jak to jakieś nie więcej niż godzina roboty na 1 ul). Zdaję sobie sprawę, że nie są to wielkie liczby, ale też jak pisałem wyżej w zasadzie mam już sprzętu na tyle rodzin, ile jestem w stanie ogarnąć czasowo (Jak będzie przed oblotami czas, to mam możliwość w podobny sposób "rozmontować" kompostownik i "kuwetę" przy truskawkach, a to da kolejnych około 5 uli). Rozwój na poziomie 5 do 10 nowych uli rocznie, to więcej niż w bieżących warunkach mi potrzebne, bo też nie chcę spędzić kolejnego roku na bieganinie za nowymi ulami, tak jak to było w ostatnich sezonach.

Oczywiście i parę daszków trzeba będzie zrobić (rzecz jasna przystosowanych do górnego wylotu, takich jakie zacząłem wykonywać w zeszłym roku, bo mniej więcej się sprawdziły). Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do sezonu 2016 uda mi się całą planowaną robotę (której naprawdę nie jest tak dużo) zrobić najdalej do marca. Skręcaniu korpusów i zbijaniu ramek w maju mówimy stanowcze nie!

Przy okazji sobotniej roboty, musiałem zająć się deskami pod szalunki, jakie zalewałem względnie niedawno. Deseczki były przycięte do rozmiaru trzydziestuparu centymetrów. Wymyśliłem, że zrobię z nich budki dla trzmieli, które ponoć lubią szukać na gniazda przestrzeni blisko powierzchni ziemi. Zrobiłem więc 5 takich budek i 3 ustawiłem pod iglakami w ogrodzie, a 2 wywiozłem na główne pasieczysko i też wrzuciłem pod sosny. Ktoś z koleżeństwa pisał na forum, że trzmiele lubią wykorzystywać do zasiedlenia przestrzenie po myszach czy innych gryzoniach. Może też jakiś zadomowi się tam na zimę, a wiosną wykorzystają je trzmiele? Zobaczymy, byłoby miło mieć też inne pszczołowate.
Wykonane budki dla trzmieli. Ciekawe czy się spodobają.

A jak jestem już przy innych owadach, to wypada dwa słowa napisać na temat innego "roju" jaki udało mi się w tym roku złapać do rojołapki. Otóż zapomniałem o 2 skrzynkach, które były rozstawione u znajomych. Ostatnio je odebrałem i okazało się, że w jednej zagościła rodzina szerszeni. Muszę przyznać, że gniazdo było imponujące. Ciekawe też, że znajomi nie zauważyli takich gości na działce (ale i dobrze, że tak się stało). W gnieździe znalazł się jeden praktycznie wykształcony szerszeń (w fazie jeszcze białego owada) - nie mam pojęcia jak to działa u szerszeni i czy ten owad po prostu się nie wykształcił i zamarł (nie wyglądał jednak jakby się rozkładał) czy też było to stadium, które w tej formie miało dotrwać do wiosny... Tak czy siak się nie udało. Postanowiłem zażądać zwrotu ulika.
gniazdo z białym stadium owada

poniedziałek, 7 listopada 2016

Na razie pszczoły żyją i byle tak dalej

W weekend było ciepło - w sobotę nawet bardzo. Pszczoły pod domem uaktywniły się i powiedziałbym nawet, że zrobiły coś więcej niż oblot na opróżnienie jelita. Przez parę godzin latały sobie dość intensywnie, a jedna nawet zadziornie podleciała chcąc mnie użądlić. Ot bestie.

W niedzielę było wciąż ciepło, choć pogoda była znacznie słabsza niż dnia poprzedniego - trochę padało, ale niezbyt intensywnie. Taka tam mżawka. W związku z tym pojechałem na główne pasieczysko zobaczyć czy pszczoły latają. Miałem też zamiar zajrzeć do paru uli przez górne wylotki świecąc latarką, gdyby okazało się, że pszczoły w ogóle nie latają. W praktycznie wszystkich ulach pokazały się jakieś pszczoły. W jednym (o ile dobrze pamiętam to macierzak po VR'ce), tych pszczół przed wylotkiem było całkiem sporo. Nie było ruchu tylko przy kilku rodzinach (jedną z nich opukałem i usłyszałem w odpowiedzi wdzięczne brzęczenie, a do jednej zajrzałem przez wylotek z latarką i tam też ucieszył mnie widok sporej ilości pszczółek). Głucho było też innymi przy warszawiaku, którego prawdopodobieństwo przeżycia określiłem w jesieni na minimalne. Myślę, że pszczół już tam nie ma, ale nie zdecydowałem się na zdejmowanie daszka, żeby ewentualnie im nie przeszkadzać o ile jednak walczą.

Dość duży ruch w połączeniu z intensywnymi bzykami był w rejonie ula, który wydzieliłem z rodziny z projektu Fort Knox (w jesieni była to całkiem ładna rodzinka, która, jeżeli dobrze pamiętam, jest zimowana na 16 lub nawet 18 ramkach w układzie 8x8 lub 9x9). Zastanawiam się czy nie były to aby rabunki właśnie z macierzaka po VR'ce (przy nim wyglądało to trochę jakby pszczoły leciały "na pożytek"), bo przy ulu był jakiś niezdrowy ruch. Ale może mi się tylko wydawało.

Co mnie trochę zaniepokoiło to kilka os, które próbowały wchodzić do części uli. Niektórym co gorsza się jakoś udawało, ale też w dwóch widziałem, że za wylatującą po chwili osą pojawiła się zawadiacka pszczoła strażniczka. Może po prostu świadczy to o tym, że w niektórych ulach pszczoły są skłębione, to i nie pilnują już tak dobrze wylotków, a pojawienie się intruza wzbudza w nich czujność. Cóż, przekonamy się wiosną, czy te osy zwiastowały śmierć rodzin, czy były tylko objawem obniżenia aktywności strażniczek po rozpoczęciu zimowli. Pocieszam się, że nawet jeżeli te osy miałyby zwiastować koniec rodzin, to widziałem je zaledwie przy kilku ulach (i to pojedyncze osobniki - w jednym tylko przypadku widziałem dwie osy).

Na 3 pozostałe pasieki na razie się nie wybieram. Może kiedyś tam pojadę, ale na razie pszczoły mają na nich spokój ode mnie. Mam nadzieję, że jest tam podobnie jak na tych opisanych.

W każdym razie cieszy mnie niezmiernie, że do tej pory wygląda to dobrze jak na tak zły rok w mojej pasiece. Wydaje mi się, że jeżeli coś bardzo mocno gnębiłoby moje pszczoły, to one już do tej pory by się osypały, tak jak było to w roku 2014. Pszczoły chore nie są długowieczne, a krótko żyjące osobniki wymierają bardzo szybko i rodziny błyskawicznie kurczą się gdy ustaje zastępowalność pokoleń po zakończeniu letniego czerwienia. Tak naprawdę nie wiem co dzieje się pod daszkami moich uli (bo ich nie unosiłem i nie mam takiego zamiaru), ale w niektórych rodzinach pod domem w ładny dzień loty są dość intensywne. W jednej rodzinie widziałem też przez górny wylotek całkiem sporo pszczół na względnie dużej powierzchni. A więc kłąb nie będzie zbyt mały.

Jedyne co mnie martwi, to szybkie zakończenie pożytku jesiennego (w połączeniu z szybkim odcięciem warunków lotnych pszczół), bo jeżeli pszczoły czerwiły dłużej, to może być krucho z pokarmem wiosną. Z drugiej strony szybkie ochłodzenie mogło spowodować gwałtowne zaprzestanie czerwienia przez matki i tym samym pokarmu raczej nie powinno szybko ubywać.

Oby selekcja zimowa zostawiła mi coś na wiosenne obloty.