poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Michael Bush i lazy beekeeping - odkrycie Ameryki?

W zimie 2013/2014 oglądnąłem na youtube parę filmów pszczelarzy amerykańskich. Na początku zachowywałem daleko posuniętą rezerwę - pszczelarstwo amerykańskie zdecydowanie kojarzyło mi się z "uprawą pszczoły", dla której szukałem alternatywy. Poza tym amerykanie znani są z tłumaczenia rzeczy oczywistych, a koncepcja nauczania w szkołach kreacjonizmu wydaje mi się co najmniej idiotyzmem i powrotem do mentalności średniowiecznej. Niedawno, na przykład, trafiłem na film pszczelarza amerykańskiego (swoją drogą mającego sporo do powiedzenia o pszczelarstwie), który, z zachwytem odkrywcy  demonstrował przez 8 minut zastosowanie lejka do wlewania miodu do słoiczków...

Ostatecznie okazało się, że wielu obywateli USA ma dużo do powiedzenia, na interesujące mnie tematy. Do tamtej pory, nigdzie w Polsce nie znalazłem opisu spójnego systemu hodowli bez leczenia warrozy, wypracowanego i stosowanego przez wiele lat. Z publikacji i filmów pana Leszka Stępnia (znanemu jako Polbart) dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak "duża" i "mała" pszczoła (polecam wykład z konferencji pszczelarskiej w Suchej Beskidzkiej). Pogłębiając temat trafiłem też na publikacje innych osób - pszczelarzy, którzy próbują lub próbowali jest naprawdę wielu. Wszędzie jednak, była mowa o pewnego rodzaju eksperymentach czy obserwacjach prowadzonych na wybranej, niewielkiej grupie rodzin, czy o bardzo małych, amatorskich pasiekach liczących po zaledwie kilka pni - być może za małych aby wytrzymać proces selekcji naturalnej. Od nikogo nie usłyszałem "da się", a co najwyżej "wyniki są obiecujące". Prawie zawsze podsumowanie jest następujące: "próbowałem i nie wyszło"... Pszczelarze, którzy próbowali swych sił bez leczenia dziś często sugerują wspomaganie metodami organicznymi. Swoją drogą nie dziwię się pszczelarzom zawodowym, że nie ryzykują wypracowanego dorobku i bieżącego dochodu. Jako amator mam jednak tą przewagę, że mogę sobie pozwolić na utratę nawet całej pasieki w razie niepowodzenia eksperymentu.

Wreszcie trafiłem na parę wykładów Michael'a Bush'a, potem na jego stronę internetową (www.bushfarms.com), a następnie zamówiłem jego książkę (on sam twierdzi, że praktycznie cała wiedza znajduje się na stronie www za darmo, ja jednak lubię mieć do czynienia z papierem). Publikacje te zawierają dużo cennych wskazówek, przemyśleń, logicznych wywodów i po prostu praktycznej wiedzy pszczelarskiej. Jako system praktycznie w całości dla mnie do przyjęcia, a do tego wreszcie usłyszałem kategoryczne: "da się"!.

Michael Bush prezentuje 4 podstawowe kroki w kierunku zdrowej, nieleczonej pszczoły (poniżej wraz z komentarzami).

1.  Aby mieć pszczoły odporne na choroby i pasożyty trzeba przestać leczyć.

Nie da się wyhodować pszczoły mogącej przeżyć wśród patogenów i pasożytów jeżeli nie poddamy jej odpowiedniemu procesowi selekcji naturalnej. Tak, będę żałował każdej rodziny, która nie przeżyje... Zapewne czasem, w skrajnym przypadku rodziny pędzącej po równi pochyłej ku nieuchronnej zagładzie, pozwolę sobie na interwencję. Jednak w tym wypadku na pewno rodzina dostanie nową matkę. Uprzedzę tym samym eliminację osobników nieprzystosowanych, a dam pszczołom szansę na przeżycie - ku obopólnej korzyści.
Jak słusznie zauważa Bush leczenie to nie tylko pozbawienie presji selekcyjnej patogenów (pasożytów) na pszczołę, ale wywarcie presji selekcyjnej na patogeny - niestety w kierunku większej zjadliwości, opornosci na substancje lecznicze czy przyspieszonego rozwoju (większa szansa na przeżycie tych genów, które szybciej się namnażają). Zamiast więc hodować pszczoły, które potrafią same trzymać w ryzach np. warrozę, "na własnej piersi" hodujemy warrozę, która błyskawicznie się namnaża, niewspółmiernie osłabiając rodzinę i w efekcie zabijając ją.
Dodatkowo lecząc zmieniamy ekologię ula. Zabijamy owady, bakterie i grzyby przyjazne (lub neutralne) dla naszej pszczoły, a w zamian pozostawiamy niezasiedlone nisze, na które tylko czekają pasożyty i patogeny.

2. Konieczne jest zachowanie czystego środowiska ulowego.

Nigdy nie wiemy jakiego rodzaju chemia ląduje w naszych ulach. Sami aplikujemy środki chemiczne do ula, umieszczamy je tam wraz z węzą pochodzącą z niepewnych źródeł, pszczoły przynoszą środki owado- i chwastobójcze wraz z pożytkiem czy wreszcie chemia trafia tam wraz z zanieczyszczeniami powietrza i wody. Ta chemia wyzwala presję selekcyjną na najodporniejsze patogeny, a podobnież wpływa też na płodność matek pszczelich (stąd wg. Michaela Bush'a konieczność wymiany matek po 1 sezonie). Niezbędne jest więc zachowanie czystości ula - nie mylić ze sterylnością! Najprościej zapewnić to poprzez pozbycie się węzy i pozwolenie pszczołom na budowanie plastrów z czystego wosku (osobiście uważam, że należy je usuwać i wymieniać jak tylko staną się zbędne). Na jednym ze szkoleń, jakie odwiedziłem, sugerowano wymianę całości gniazda co roku, co spotkało się z wielkim zdziwieniem ze strony starszych pszczelarzy. Wiosną br. kupiłem pszczoły na plastrach przez które nie było widać nawet przebijających promieni słonecznych. Weźmy pod uwagę, że w naturze, wychodząca rójka odbudowuje gniazdo, na którym jest zdolna przezimować. Wśród pszczelarzy pokutuje jednak opinia, że "ciemny plaster" ma mniejszą przewodność cieplną i dzięki temu lepiej nadaje się do zimowli. Może i tak, ale moje pszczoły będę zimował zawsze na wosku z bieżącego roku - czas mnie zweryfikuje.

Ostatnio trafiłem na blog pana Grzegorza Przeździeckiego, który próbuje swych sił w ulach bezramkowych typu kenijskiego (Kenya Tob Bar Hive). Sam też chcę sprawić sobie taki ul w przyszłym sezonie. Niezmiernie kibicuję panu Grzegorzowi i serdecznie go pozdrawiam i trzymam kciuki! Na blogu pana Grzegorza widziałem, że obecnie testuje koncepcję, że, gdy przyjdzie jej czas, pszczoły zetną starą woszczyznę i wymienią ją na nowy plaster. Muszę przyznać, że ja bałbym się, że zbyt wiele chemii ze środowiska trafiło do takiego plastra. Zbyt wiele pestycydów, herbicydów, leków i innych substancji trafia na pola i do wody. Stąd ja przyjąłem, że nigdy plaster nie będzie przeze mnie używany dłużej niż w kolejnym sezonie po jego budowaniu. Inny argument za wymianą plastrów przytoczę w kolejnym punkcie.

3. Zdrowe pszczoły pochodzą z komórki naturalnej wielkości.

Nie chcę rozpisywać się nad zaletami "małej pszczoły" - jak znaczna większość wiedzy o której piszę, nie są to ani moje badania, ani spostrzeżenia. Podsumowując - mała pszczoła jest odporniejsza, bardziej higieniczna, żyje dłużej, lata dalej i rozwija się o 24 godziny krócej. Za "małą" uznaje się pszczołę, która powstała na komórce nie większej niż. 4.9 mm i taka też pszczoła, w świetle obserwacji i doświadczeń, ma radzić sobie sama z warrozą (skrócenie okresu rozwoju czerwiu zasklepionego powoduje zaburzenie cyklu rozwojowego warrozy, do tego w małej komórce mieści się fizycznie mniej warrozy, a całości dopełnia zwiększona higieniczność). Małą pszczołę możemy uzyskać podając węzę 4.9 lub pozwalając budować pszczole "to co chce". Ja zdecydowałem się na to drugie rozwiązanie. Ktoś kiedyś wymyślił, że duża pszczoła to duże wole miodowe i dużo miodu w ulu i ... wsadził do ula węzę z komórką 5.4 mm. Zgodnie z dostępną wiedzą taka komórka nigdy przez pszczoły nie jest budowana w naturze. Komórki jakie budują pszczoły (dla larw robotnic) są nie większe niż 5.1, a dominują komórki od 4.7 do 4.9 (a budują nawet 4.4). Pszczoła 5.4 radziła sobie dobrze do czasu przywleczenia warrozy i rozwoju intensywnego rolnictwa z użyciem środków chemicznych. Potem już nie dała rady bez wspomagania. Trzeba pamiętać o tym, że duża pszczoła buduje dużą komórkę, a mała małą. Zanim więc uzyskamy małą pszczołę musi upłynąć kilka pokoleń i musimy wymienić kilka plastrów, aby nasze podopieczne budowały systematycznie coraz mniejszą komórkę (podobno zajmuje to co najmniej 7 - 8 pokoleń, połączonych z budową coraz mniejszych plastrów, zanim pszczoła zmniejszy się do swojego naturalnego biologicznie rozmiaru). Pozostawienie plastra w ulu spowoduje, że wciąż będą rozwijały się duże pszczoły. Trzeba też się liczyć z tym, że w niektórych liniach pszczół skłonność do dużej komórki mogła zostać utrwalona i tym liniom potrzeba będzie znacznie więcej pokoleń na zmiany - miejmy nadzieję, że wystarczy czasu zanim warroza zrobi swoje.
Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronach pszczelarzy - choćby wspomnianego Polbarta.

4. Konieczne jest stosowanie naturalnego pożywienia.

Pszczoły jedzą pyłek i miód. Każdy pszczelarz to wie. Natomiast wie też, że przy obecnych cenach cukru, za 1 słoik miodu z naddatkiem zakarmi całą rodzinę na zimę, a pszczelarze z Krakowa (to ja!) i Poznania zakarmią po 2 rodziny.
Badania z jakimi zetknąłem się na szkoleniach mówią, że pszczoły lepiej zimują na cukrze niż na miodzie. Częściej przeżywają, mają mniejszy osyp i dynamiczniej idą do wiosny. Może i tak, ale zapewne przy założeniu, że pszczoły leczymy. Otóż obserwacje z jakimi się zetknąłem wskazują, że w środowisku miodu znacznie gorzej mają się pszczele patogeny takie jak np. nosemoza czy zgnilec, ale także inne wirusy czy grzyby. To nie warroza zabija pszczoły, a te patogeny, które na i w sobie przenosi. Warroza osłabia pszczołę, jednak, jak w przypadku każdego pasożyta, w jej interesie nie leży zabicie swojego gospodarza. Osłabione pszczoły "łapią katar" i giną. Miód jest środowiskiem kwaśnym daleko bardziej niż syrop cukrowy i to właśnie środowisko trzyma w ryzach pszczelich wrogów. Zmiana PH w ulu powoduje, że zaburzamy naturalne środowisko roju. Dla mnie wniosek jest jeden: trzeba mocno rozważyć zostawienie pszczołom miodu na zimę. W razie konieczności podkarmienia cukrem, trzeba rozważyć zakwaszenie syropu. Niewątpliwie syrop jest mniejszym złem niż głód.

Powyżej przytoczyłem główne założenia wyhodowania zdrowej pszczoły, proponowane przez pana Busha. Mnie osobiście spodobała się koncepcja "lazy beekeeping" - po co robić coś co nie jest niezbędne, lub co pszczoły mogą zrobić (i robią!) same? Kilka przykładów poniżej:
- wymiana matki - pszczoły wiedzą lepiej!
- podawanie węzy - zbijanie ramki to max 2 minuty, drutowanie i wprawianie węzy rozciąga to przynajmniej pięciokrotnie. A przecież pszczoły budują same (u mnie cały sezon dostawały tylko puste ramki i świetnie sobie radziły).
- karmienie na zimę - przy zliczeniu kosztów cukru, czasu pracy i korzyści płynących ze zdrowego pokarmu może okazać się, że lepiej zostawić miód (w Polsce różnica pomiędzy ceną cukru i miodu może tego jednak nie bilansować, mnie natomiast przekonał argument zdrowej pszczoły).
Koncepcja "lazy beekeeping" pozwala zaoszczędzić czas pracy. Dzięki temu mamy choćby możliwość obsłużenia większej pasieki i nawet jak będzie mniej niż 100 kg z ula i zostawimy miód na zimę wyjdziemy na swoje. Za to mamy większą pulę pszczół, które już każdy pszczelarz wie jak wykorzystać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz