sobota, 15 kwietnia 2017

Kłody - unboxing

Kłody
Dziś dokonałem "unboxingu" (... w sensie, że rozpakowałem) moich kłód. W jednej pszczele życie zamarło jeszcze latem zeszłego roku (była tam córka po pszczole VR), natomiast druga (Elgon) funkcjonowała dość długo - w zasadzie dopiero jesienią widziałem jak gasną loty pszczół, które jeszcze w sierpniu były chyba najmocniejsze w całej pasiece.
Plasterki z kłody, w której pszczoły osypały się jeszcze w lecie. Zasklep czerwiu został
uszkodzony, jednak pod nim znajdują się "normalne" poczwarki bez oznak chorób bakteryjnych.
W jednej z komórek z poczwarką znalazłem też roztocze (pewnie można było znaleźć ich więcej)
W kłodzie po osypaniu się pszczół zamieszkały pająki...
W kłodach zastałem mniej więcej to, czego się spodziewałem - to znaczy było trochę odbudowanych plastrów i ogólnie widok taki jaki można zastać w "martwym ulu". W pierwszej kłodzie pszczoły funkcjonowały nie więcej niż 2 miesiące - miały odbudowanych bodaj koło 6 plasterków (jeden dodałem im z czerwiem osadzając pszczoły) wielkości mniejszej niż moich plasterków 18tek. O dziwo było sporo czerwiu. Gdy rodzina zamarła miała czerw na co najmniej 4 ramkach. Dziś plastry te zastałem mocno zapleśniałe i miały sporą ilość zasklepionych komórek - ten zasklep w większości był uszkodzony, zapewne działalnością jakichś owadów - być może mrówek, które założyły gniazdo w środku ściółkowej dennicy tej kłody. Po odsklepieniu sporej ilości komórek widać było "normalne" (niedo)rozwinięte owady. W żadnej z komórek nie zastałem jakiejś zasklepionej (i wysuszonej) papki, która mogłaby wskazywać, że śmierć rodziny nastąpiła z powodu choroby bakteryjnej czerwiu (czy to zgnilca amerykańskiego czy europejskiego). Zapewne więc rodzina padła na jakąś chorobę wirusową, czy nosemozę - a może przez roztocza? Tak czy siak większość z tych plastrów była zapleśniała i te plasterki odciąłem do przetopienia (do dalszego użytku nadawały się tylko miejsca w których plastry przyczepione były do deseczek oraz 2 skrajne niewielkie plasterki).

...i powróciły mrówki.

Unboxing kłody nr 2
Wyjęte plasterki.
W drugiej kłodzie widok był zgoła inny - jak pisałem rodzina w niej przetrwała praktycznie do późnej jesieni czy do wczesnej zimy. W ulu nie stwierdziłem czerwiu, za to gdzieniegdzie było trochę martwych robotnic. Gniazdo było całkiem spore - co najmniej 2 plastry były sporo większe niż plaster wielkopolski (który też dostała 1 na początek) i powiedziałbym, że mniej więcej wielkości pełnego dadanta (nie mówię o ramce WP, bo i układ plastra był "szeroko-niski". W kłodzie znalazłem sporo plastrów zasklepionego pokarmu. Miodu nie byłoby wystarczająco, żeby rodzina przetrwała zimę (pomijając przy tym fakt, że do zimy nie dotrwała...), ale na pewno było go na tyle dużo, żeby nie można było powiedzieć, że rodzina nie miała szans przetrwania w ciągu sezonu, czy też głodowała. Piszę "miodu", bo to była jedyna rodzina, która nie dostała ode mnie żadnego pokarmu - jeżeli w kłodzie były jakieś domieszki cukru czy inwertu, to mogły pochodzić one co najwyżej z rabunków. Co ciekawe kłoda (i górne deski) były bardzo ładnie wypropolisowane. Naprawdę widać było sporą ilość roboty jaką pszczoły włożyły w pokrycie drewna i próchna kitem. Takich widoków praktycznie w ulach nie widuję. Może to próchno kłody tak bardzo skłaniało pszczoły do propolisowania?
Ramka, "na której osadzona była rodzina" i trochę miodu nawłociowego..


Pszczoły mocno propolisowały gdzie tylko miały dostęp.
W niektórych miejscach propolis był dosłownie "wylany"...
...i widać to było również na "stropowych" deskach.


Na dziś jedna z kłód wymaga delikatnej naprawy przed osadzeniem w niej pszczół (kłoda pękła i rozeszła się, co spowodowało też rozejście się podpórek do desek, które umożliwiają też dołożenie ramki z czerwiem do osadzenia rodziny (aby zapobiec ucieczki pakietu lub rójki). Mam nadzieję, że najdalej do 10 czerwca w obu kłodach zacznie tętnić pszczele życie - w każdym razie będę się starał osadzić tam rodzinki. A może jakaś rójka sama naleci się na którąś kłodę?



niedziela, 9 kwietnia 2017

Nieprzewidziany przegląd

Dziś pojechałem wraz z żoną na spacer nad Wisłę w okolicach mojej głównej pasieki. W drodze pomyślałem, że może zajrzelibyśmy do rodzinki, która dała radę przeżyć rok 2016. Ponieważ jechaliśmy moim pszczołowozem-dostawczakiem, to strój, podkurzacz, dłuto i inne narzędzia znalazły się przygotowane na pace - bo przeważnie tam po prostu są. Do rodziny nie zaglądałem odkąd przywiozłem pozostałe pszczoły i dołożyłem tej rodzince korpus z miodem (w zasadzie niepotrzebnie, bo ma plastrów z miodem co najmniej 4 czy 5 i w zasadzie też wówczas do niej tak naprawdę nie zaglądałem i w ogóle w tym roku przeglądu nie robiłem - ot, raz z końcem zimy zdjąłem daszek). W każdym razie jadąc pomyślałem, że jeżeli rodzinka będzie stabilna, ale wciąż tych niewielkich rozmiarów, to z bólem serca dołożę jej ramkę czerwiu zasklepionego z jednej z przedwojennych. A "z bólem serca", bo uważam, że pszczoły powinny rozwijać się zgodnie ze swoimi możliwościami i naturalnym cyklem. Pomyślałem jednak o takim rozwiązaniu, bo ten rok jest kluczowy z punktu widzenia odbudowy pasieki i potrzebuję mieć rodzinkę, od której będzie się dało w miarę łatwo pozyskać plaster z jajami. Zależy mi więc na tym, żeby rodzinka rosła i w miarę możliwości najdalej na przełomie maja i czerwca nadawała się na podziały. Niestety więc z moich przemyśleń wynikło, że będę musiał robić coś czego co do zasady chcę unikać - a więc zasilać dwie najistotniejsze dla mnie rodziny, ale i podbierać z nich materiał.
Rodzinka wielkością na pewno nie grzeszy, ale widzę, że w miarę daje sobie radę na ile jest w stanie w takich warunkach. W każdym razie czerw był na 3 plasterkach i rodzinka delikatnie wzrosła od czasu kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Na pewno jednak daleko jej do rodzinki zdatnej do podziałów, a i nie można powiedzieć, że rośnie w oczach. Za to zapewne udało jej się wymienić już sporą część pszczoły zimowej. Jak zaplanowałem tak i zrobiłem - z wyrzutami sumienia zabrałem ramkę z czerwiem zasklepionym z jednej z rodzin i dołożyłem do "Mohikanina". Mam tylko nadzieję, że da radę go wygrzać.

Pasieka na dzień dzisiejszy liczy 8 rodzin. Siedem o których pisałem uprzednio i ósma rodzinka, którą otrzymałem po zjeździe Stowarzyszenia od Łukasza w ramach wspomagania rozrodu i rozpowszechniania pszczół nieleczonych - za którą oczywiście serdecznie Łukaszowi dziękuję! Na bazie tych 2 rodzin, które przeszły już pewną selekcję (a więc "Mohikanina" i sprezentowanej Łukaszowej) oraz "mięsa armatniego" w postaci pszczół przedwojennych będę musiał pasiekę mocno rozmnożyć w tym roku. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będę chciał co najmniej pomnożyć posiadane rodziny przez 5, a więc dojść do stanu ilościowego rodzin jakie przygotowywałem do zimy zeszłego roku - czyli około 40. Co najmniej połowę z nich będę się starał zrobić na bazie genetyki tych dwóch wspominanych, a resztę z mateczników przedwojennych. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to moją pasiekę w lecie powinno zasilić również 4 rodziny z projektu "Fort Knox". W "normalnych" warunkach moje plany nie powinny być żadnym problemem, ale kto śledzi mój blog, bądź sam próbuje swych sił w nieleczeniu pszczół, ten wie, że "normalnie" nie jest na pewno. Z drugiej strony w tym roku dysponuję olbrzymią "armią" odbudowanych plastrów, w tym w sporej części z pokarmem i to ułatwienie na pewno trzeba również wrzucić w bilans.


W tym roku planuję trochę zmodyfikować sposób dzielenia rodzin. Moją motywacją był fakt przyciśnięcia do muru olbrzymią śmiertelnością w pasiece, sięgającą 98%. Wąskie gardło stało się bardzo wąskie... Za bardzo. I o ile wciąż uważam metodę namnażania, którą obrałem w poprzednich latach za najbardziej optymalną na okres przejściowy, a i zamierzam do niej na pewno w przyszłych latach wrócić jako do metody podstawowej, o tyle ten rok musi wiązać się po prostu z maksymalnym usprawnianiem hodowli pszczół. Dalej mają to być matki wychowane na naturalnym plastrze (będę więc bazował na metodzie ratunkowej), ale uznałem, że muszę lekko skrócić okres przerwy w czerwieniu, aby wykorzystać maksymalnie armię młodych pszczół, jaka w tym okresie może się pojawić. Teoretycznie tydzień czerwienia matki w optymalnych warunkach, czyli przy około 2000 jajeczek dziennie, to 14000 pszczół - a to już dodatkowa rodzina i to wcale nie malutka. Nawet jeżeli czerwienie będzie mniejsze, to i tak daje mi "dodatkowy odkład" (i rzecz jasna pół pokolenia warrozy więcej...).


Tak więc jeszcze w końcówce kwietnia (zatem za około 2 tygodnie) zamierzam zacząć wychów matek z "Mohikanina" oraz rodzinki od Łukasza. Ponieważ te dwie rodziny na pewno nie dojdą wówczas do odpowiedniej siły na podziały, planuję pozyskać z nich plaster z jajami (zamieniając na plaster z czerwiem zasklepionym dla "wzmocnienia" rodzinki), który zasilę drugą ramką czerwiu zasklepionego z rodziny przedwojennej, strzepnę na nią dużą ilość pszczoły, a następnie taki odkładzik, jako "startero-rodzinę-wychowującą" postawię na miejscu ula przedwojennego, który powędruje w inne miejsce. Mam nadzieję, że mała ilość najmłodszego czerwiu i duża ilość pszczoły dorosłej powinny zapewnić, że niewielki "odkładzik" wychowa co najmniej kilka w miarę dobrych mateczników. Z tymi matecznikami będę wykonywał odkłady pozyskiwane wprost z uli pszczół przedwojennych. W tym czasie rodzina "dawcy" materiału genetycznego, jak i ul przedwojenny będzie przez cały czas się rozwijał. Przerwa w czerwieniu skróci się więc mniej więcej do takiej jak w czasie naturalnej rójki (matka najczęściej przerywa czerwienie mniej więcej wtedy kiedy pojawiają się mateczniki zasklepione). Liczę, że na koniec maja lub początek czerwca "Mohikanin" jak i rodzinka od Łukasza, pozwoli na "tradycyjny" podział przez wykonanie zsypańca ze starą matką, wychowanie matek ratunkowych i wykonanie odkładów z macierzaka. Zobaczymy czy plan się uda - przede wszystkim już po pierwszej próbie przekonamy się czy niewielki odkładzik, za to kipiący od pszczoły dorosłej, będzie w stanie odbudować ładne mateczniki - a przy okazji zobaczę też w jakiej ilości. Z reguły im silniejsza rodzina tym mateczników jest więcej. Dzieląc silną rodzinę otrzymywałem przeważnie po paręnaście mateczników zdatnych do wykorzystania - zobaczę co się uda pozyskać w takim przypadku. Mam też nadzieję, że w tym roku matki będą się ładnie wygryzać, a potem unasienniać. Byłaby to wreszcie miła odmiana po 2016 roku. Tak czy siak z optymizmem patrzę na ten sezon. Jestem niezmiernie zadowolony z faktu, że choć jedna rodzina przetrwała w mojej pasiece. Wydaje się to niewiele, ale to jednak wąskie gardła ewolucyjne pozwalają na krok w przód. Oby był to krok w dobrym kierunku.