W tym poście chciałbym zawrzeć większość moich obaw i dylematów co do przebiegu mojego eksperymentu. Z poprzednich moich wpisów być może przebijała naiwność młodego pszczelarza, niezdającego sobie sprawy z realiów. Otóż chcę tu napisać, że mam pewność co do słuszności wyborów i jestem pewny osiągnięcia sukcesu przy zastosowaniu metody Bush'a - pytanie natomiast nie brzmi czy wystarczy mi determinacji albo czy założenia są właściwe, ale czy wystarczy mi pszczół żeby osiągnąć sukces...
Wielu kolegów próbowało "pszczelarstwa naturalnego", zna koncepcje Bush'a, a jednak dziś stosuje ten czy inny sposób leczenia owadów. Czy przemawiał przez nich brak determinacji czy racjonalizm? A może faktycznie pula genetyczna pszczół, tworzących środowisko ulowe nieprzyjazne warrozie, jest zbyt mała, aby ją znaleźć w niewielkiej pasiece. Na świecie powstało kilka mniejszych czy większych projektów badawczych, które nie osiągnęły spektakularnych sukcesów. Selekcja zabiła około 90 - 95 % materiału wyjściowego. Pozostałe pszczoły sobie radzą, ale miodu u nich jak na lekarstwo (więc nie przystają do komercyjnego pszczelarstwa). Siła rodzin też nie jest znaczna, więc trudno taką pszczołę rozmnażać. Do tego wszystkiego apis mellifera w tych liniach musi się kisić w niewielkiej puli genetycznej, zmuszającej do chowu wsobnego. Trzeba silić się na specjalne metody unasienniania młodych matek, aby odporność nie zanikała.
Czy wobec tego moje 23 ule dadzą radę? Jestem dość mocno zdeterminowany, żeby próbować i wiem, że sporo ich padnie. Znów trzeba zapytać, czy to gen, czy środowisko jest istotne. Bush i pszczelarze naturalni twierdzą, że najpierw musimy mieć odpowiednie środowisko, a dopiero potem prowadzić selekcję. Być może na etapie dużej komórki te pszczoły muszą paść, a gdyby przeleczyć je ze 3 sezony, to jednak dałyby radę. Czy wobec tego pozwolić im na śmierć? Część z pszczelarzy pisze, że ich pszczoły nawet przez parę lat nie zmniejszyły komórki, pomimo trzymania ich w ulach bez węzy, a nawet w ulach bezramkowych. Sam muszę przyznać, że zmierzyłem niedawno 2 niedokończone plastry, wyciągnięte z ula, które nie będą zimować i po zmierzeniu okazało się, ze mają komórkę 5.4. Moje pszczoły prawie w prawie wszystkich ulach są mniejsze wizualnie (mam porównanie z ulami znajomego) - ale to porównanie "na oko", wiadomo jaka to precyzja pomiaru. Rozmiar komórek, w których się wychowały nie dowodzi, że są mniejsze... Ja ustawiam jednak po 11 ramek w korpusie - osie ramki oddalone są od siebie o 32 mm. Moja pszczoła sprawia wrażenie krótszej. Wygląda jednak na zdrową i w pełni wykształconą. Może część pszczół nie zmniejszy komórki? Może z puli genetycznej trzeba wybierać tylko te matki, których córki zmniejszają komórki, a te, które zostawiają duże trzeba eliminować? A może trzeba pozwolić pszczołom na (częstą?) wymianę matek pochodzących ze środowiska dużej komórki? Na razie wszystkie moje matki (poza jedną, młodą, pochodzącą z rodziny, która sobie nie radzi) zostały wychowane w środowisku dużej komórki - są to bądź matki rojowe, bądź ratunkowe, a także i hodowlane. Może to nie tylko pszczoły muszą się zmienić przez kilka pokoleń, ale i matki?
W tym sezonie zdecydowałem nie leczyć pszczół. W najbliższy weekend, jak pogoda pozwoli, zamierzam zrobić przegląd i ocenić wzrokowo czy warroza występuje masowo. Obecnie jest za późno na jakiekolwiek ruchy hodowlane - pozostaje mi pytanie co zrobię jak zobaczę, że w części uli warroza jest liczna. Czy pozwolić im paść, czy może przeleczyć, żeby wiosną dać im młode matki i nową szansę na przeżycie? Każde leczenie - nawet metodami organicznymi - to wywieranie presji selekcyjnej na warrozę w kierunku odporności i większej zjadliwości...
Pytań jest więcej niż odpowiedzi.
Dałem sobie 5 lat na eksperymentowanie - w tym okresie stać mnie na straty i nie muszę mieć dochodu z miodu i innych produktów pszczelich (choć niewątpliwie byłby on mile widziany). Jeżeli przez 5 lat będę ponosił nieustanne porażki, lub przez 2 lub 3 kolejne stracę 100% pasieki, postanowiłem zweryfikować nastawienie. Sam nie dam rady. Muszę mieć kogoś, kto będzie mnie wspierał materiałem po wstępnej selekcji lub zdrową pszczołą z naturalnej komórki, gdyby pasieka padła. Na razie stać mnie na zakup nowych rodzin. Jeżeli jednak za każdym razem będę musiał kupić dużą, skażoną chemią pszczołę, to eksperyment nie ma szans powodzenia i racji bytu. Lepiej leczyć i pozwolić pszczołom żyć.
Nie uważam się za człowieka naiwnego, choć może przemawia przeze mnie naiwność zapaleńca, który niedawno "odkrył" pszczoły i jeszcze się nie sparzył. Po prostu wierzę w systemową słuszność metody jaką obrałem i podchodzę do tego z dużym optymizmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz