czwartek, 29 września 2016

Sezon 2016 zakończony

Wczoraj prawdopodobnie ostatni raz w tym roku zaglądałem do kilku uli. Miałem wytypowane cztery rodziny, które miały się źle i zakładałem, że długo nie pożyją. Trzy z nich były na jednym pasieczysku, jedna na innym. Faktycznie wszystkie padły i zostało po nich tylko kilka plastrów z niedogrzanym czerwiem. Przy okazji zajrzałem do 2 rodzin, z którymi wykonywałem ostatnie - można powiedzieć "nerwowe" - zabiegi przy okazji straty matki w jednym z uli warszawskich. Warszawiak, do którego podałem matkę mocno się rozczerwił i przez to pszczoły niestety zjadły sporo zapasów. Podałem im około 2 - 2,5 litra inwertu i biję się z myślami czy to im wystarczy, czy też trzeba będzie im coś jeszcze dodać. Gdyby nie te zawirowania spowodowane utratą matki na pewno nic by nie dostały, ale w tej sytuacji może jednak trzeba. Nie chciałbym jednak już zaglądać. Druga rodzina jest na skraju - nie ma szans na przetrwanie - pszczół 2 uliczki, pokarmu praktycznie zero. Nie ma co ratować, a boję się łączyć te pszczoły, aby potencjalnie nie sprowokować dalszych rabunków czy roznoszenia "czegoś" - o ile one są nosicielami tego "czegoś"... W ogóle plan był taki, że nie zaglądam od 10 - 15 września. W znaczącej większości rodzin faktycznie ten plan zrealizowałem - a z jakim to będzie skutkiem zobaczymy wiosną. Oby nie okazało się, że pszczoły jeszcze mocno czerwią i wiosną będzie krucho, z racji tego, że nawłoć w tym roku bardzo szybko skończyła nektarowanie... Przyznam, że w zeszłym roku byłem spokojniejszy, bo choć wiele uli jest dość ciężkich, to jednak rok temu nawłoć kwitła jeszcze w najlepsze i w razie potrzeby pszczoły mogły sobie dozbierać. No cóż, przekonamy się. Nie czuję w każdym razie, żebym zaniedbał karmienie. Być może ten lekki niepokój, który objawia się u mnie spowodowany jest tym, że obecnie sprawdzałem tylko te rodziny, które typowałem na słabe, chore, rabowane... Po zajrzeniu do kilku takich uli - i tylko takich - tworzy się w głowie jakiś pesymistyczny obraz całości. Myślę... i liczę na to, że jest on spaczony.

Stan pasieki na dziś to 44 rodziny (wliczając jako "żywą" tą wspomnianą z warszawiaka, za to odliczając tą małą dwuuliczkową, która nie przetrwa pewnie dłużej niż do połowy października).

Pod domem miałem jedną małą rodzinę obok kilku znacząco prężniejszych. Z tej małej nie ma lotów podczas gdy inne w cieplejsze chwile wychodzą sobie polatać. Może ta rodzina też już padła? Miała się nie najgorzej, ale może dopadły ją rabunki... Na razie postanowiłem do niej nie zaglądać, ale zobaczymy co będzie dalej. Być może takich jest więcej na innych pasieczyskach?

Ten rok można zdecydowanie podsumować jako rok wyjątkowych presji i kryzysów. A presje były nie tylko wewnątrz rodzin, spowodowane przez roztocza, ale także zewnętrzne, wywołane przez warunki środowiskowe - rok był bardzo niestabilny i dość niebogaty jeżeli chodzi o pożytki (choć kto trafił z rozwojem rodzin coś tam miodu zebrał). Długa chłodna wiosna, lato przeplatające okresy suszy z chłodami i deszczami i bardzo krótka jesień, w której nawłoć znikła tak szybko jak się pojawiła. Do tego bardzo dużo tworzenia rodzinek, zasilania, łączenia bezmatków, rozganiania pszczół... To wszystko spowodowało tyle, że nie wykonałem swojego planu w żadnym punkcie. Do zimy dojdzie przynajmniej 10 rodzinek mniej niż zakładałem, żadna z rodzin nie zakarmiła się sama (nie wiem co z rodziną w kłodzie, ale mam nadzieję, że uzbierała nawłoci...), rzecz jasna nie tylko nie osiągnąłem oczekiwanej wartości 1 kilograma miodu z ula, ale nie udało mi się wziąć miodu w ogóle, a do tego pszczoły zbudowały w tym roku niezwykle mało plastrów (a ile to sam nie wiem) i o wymianie gniazd w celu systematycznego zmniejszania komórek mogłem tylko pomarzyć. Przy okazji trzeba nadmienić, że nie wykonałem również planów związanych z zapszczeleniem ani jednej sztucznej barci (choć też z całkowitego braku czasu nie sprawdzałem ich od początku czerwca - może coś przyszło?). Przy tym wszystkim mam tylko nadzieję, że to co przetrwa tak słaby sezon, w którym skupiły się głód i choroby, będzie na swój sposób wartościowe i bardzo cenne do dalszego namnażania. A wydaje mi się, że jakaś część rodzin ma dobry potencjał na skuteczną zimowlę, nawet gdyby nadchodząca pora roku okazała się trudna.

Poznałem też co znaczą barciaki w ramkach z padłych rodzin. Wiedziałem, że mogą zrobić spore spustoszenie, ale nie sądziłem, że aż takie... W każdym razie poza ulem do wiosny będę przechowywał tylko świeżo zaczęte plastry, gdzie raczej barciak nie ma czego szukać. Reszta zimuje w ulach. Wiosną zobaczę i ocenię czy cokolwiek z tego nadaje się do dalszego użycia.


Obecnie nastaje czas zimowego odpoczynku zarówno pszczół jak i pszczelarza. Będzie czas na jakieś dalsze przemyślenia swoich decyzji. Przyznam, że na tą chwilę uznaję, że znacząca większość moich wyborów była na daną chwilę racjonalna i oparta na takich właśnie założeniach i takiej ocenie. Czy z perspektywy można uznać, że niektóre wybory były błędne? Mam świadomość, że wiele osób uznałoby je za takie, ale ja dziś wcale tak nie uważam. Wcale w tym roku nie tworzyłem mikroskopijnych rodzinek jak w poprzednim, a słabość niektórych z nich wynikała raczej z całkowitego braku rozwoju, czy wręcz systematycznego zmniejszania się w pewnych okresach kiedy pszczoły nie produkowały wystarczająco młodych, aby zastąpić stare pokolenie. Niektóre silne rodziny bywały głodne, a słabsze zbierały trochę miodu, a więc siła rodziny nie była kluczem do głodu. Jedna rodzina przez chwilę była na 4 korpusach 18tkach, a to co ostatecznie po niej zostało widać na jednym ze zdjęć powyżej. Za to niektóre czteroramkowe odkłady, które przez cały okres głodu stały zupełnie w rozwoju zimowane są na 12 ramkach w układzie 6x6 i wyglądają bardzo dobrze. Rzecz jasna większość moich wyborów podejmowanych przez cały sezon, to błędy z punktu widzenia wydajnej gospodarki pasiecznej, ale ja nie tak patrzę na moje pszczoły i na moją gospodarkę. Patrzę na moje pszczoły jako na twory biologiczne, dziś mające być właśnie tylko biologicznie wartościowe, a nie gospodarczo. A w mojej ocenie rodzinie na 6 czy 7 ramkach pełnych wielkopolskich nic pod względem biologicznym zarzucić nie można (a czasem nawet i słabszym). 

Z niecierpliwością czekam na wiosnę. Mamy przed sobą pięć, sześć miesięcy odpoczynku. 

sobota, 17 września 2016

Sto (100, C)

O tak, to właśnie setny post na blogu. A około miesiąc temu minęły już dwa lata odkąd pojawił się pierwszy wpis. Czas leci. No i przy setce akurat wypadło jedno z ostatnich podsumowań sezonu (bo przecież podsumowuję ten sezon już od lipca, a pewnie nie będzie to ostatnie podsumowanie).

Dziś - przy deszczu - praktycznie zakończyłem karmienie pszczół. Zostało mi do sprawdzenia 3 rodziny na jednym z pasieczysk i 1 na innym. Zostało mi też 1/3 wiaderka inwertu i jakiś litr syropu cukrowego - zastanawiam się czy powinno to powędrować do jeszcze jakiejś rodziny (żeby się nie zmarnowało - ot tak... po krakowsku) czy dać im już święty spokój. I chyba dam im święty spokój - ale zobaczy się.

Od ostatniego wpisu straciłem kolejne 2 rodzinki. Jedna z nich została wyrabowana (stało się tak jak podejrzewałem). W drugiej był mały wypadek... otóż urwał się plaster w warszawiaku, pociągnął za sobą drugi plaster i gdzieś w tym małym zamieszaniu straciła się matka. No i pewnie ktoś sobie pomyśli - nie drutował to ma! Ha! Prawda! Ale... nie skłania mnie to do drutowania pozostałych ramek. Bardziej zrzucam to na karb tych wszystkich nieustannych manipulacji jakim poddawałem te kilka warszawiaków na głównym pasieczysku. Cały rok "walczyłem" z osadzeniem tam pszczół. Najpierw zrobiłem w maju małe jedno czy dwuramkowe odkłady, potem zostały garście pszczół bez czerwiu, mateczników i matek, próbowałem je ratować, dokładałem im plastry z innych uli, strzepywałem tam pszczoły czy pakiety... Ech, pewnie o wiele skuteczniej byłoby po prostu rozgonić to co było i zrobić tam nowe porządne pakiety (no właśnie! ... tylko z czego miałem je robić w tym sezonie..???). Nieważne. W każdym razie w wyniku tych wszystkich "starań" udało się wybudować różne plastry warszawskie w różnych konfiguracjach - a to długie wąskie, a to szerokie krótkie, a to wąskie na górze i rozszerzające się ku dołowi. No, "misz-masz" był jak się patrzy, bo każda rodzinka budowała inaczej, a te plastry potem wędrowały do różnych uli dzielone lub łączone wraz z mikroskopijnymi rodzinkami. No i właśnie taki jeden plaster nie do końca łączony z bocznymi beleczkami urwał się gdy został obciążony pokarmem w czasie ostatnich upałów, pociągając za sobą śmierć matki (choć ona mogła zginąć tak naprawdę w czasie moich prób naprawy sytuacji, czyli przy wyciąganiu tego wszystkiego z dennicy ula). No i cóż - nie ma tego złego coby na ... dobre (?) nie wyszło. A dlaczego z pytajnikiem? Bo to się jeszcze okaże. W każdym razie na głównym pasieczysku miałem też 2 małe rodzinki. Różne miały perypetie, podobnie jak to i inne moje słabiako-zdechlaki, ale ostatecznie na końcówkę sezonu sytuacja jakby się wyprostowała, a pszczoły zaczęły wyglądać na zdrowe, a małe rodzinki na zwarte. Tyle, że rodzinki były tak przynajmniej o połowę za małe na racjonalne szanse przezimowania - oj, gdyby był to choć lipiec, to pewnie doszłyby spokojnie na zimę do siły. A warszawiak też siłą nie grzeszył. Więc z jednej z tych małych rodzinek matka poszła do warszawiaka (w klateczce "na ciasto" - a raczej na skrystalizowany miód) w którym zerwałem wszystkie (mam nadzieję) mateczniki. Na miejsce bezmatka została przeniesiona rodzinka z matką, pszczoły z bezmatka strzepane tak aby się naleciały na ul, a ramki z czerwiem powędrowały do tegoż ula. Jest już dość późno, a rodzinki siłą nie grzeszą, ale liczę na to, że jeżeli dobrze się połączą i pogoda (a także osy i inni rabusie) pozwoli, to jeszcze zdążą odpowiednio poukładać gniazdo. Warszawiak poszedł na miejsce drugiego ula, więc jeżeli pszczoły nalecą się na tamto miejsce to go zasilą. Na miejscu warszawiaka została natomiast pustka - dziś pada więc raczej będą siedzieć w ulu (tak, tak - to wszystko działo się w deszczu i zapewne pszczołom to też nie pomogło....), a poza tym o wylotek oparłem kijek, który mam nadzieję spowoduje oblot i zapamiętanie nowego miejsca. A jak będą błądzić, to będą - trudno. I tak najwyżej nalecą się na jeden z moich uli. Prawdopodobnie te perypetie nie pomogły wszystkim tym rodzinkom, których dotyczyły, ale też prawdopodobnie bez tych dzisiejszych ruchów i tak żadna z nich nie miałaby szans przezimować.

Pogoda się psuje. Dziś pada cały dzień z przerwami, jutro też ma padać i ma się zacząć ochłodzenie. Potem już ma być coraz zimniej i zimniej, ja będę siedział w tygodniu w pracy, a w przyszły weekend wybieram się na zjazd Stowarzyszenia - uznałem więc, że muszę działać dziś, cokolwiek chcę zrobić (zwłaszcza, że przy tym deszczu jest na szczęście dość ciepło). W oknie deszczu zebrałem się na główną pasiekę, żeby podać ostatnie dawki syropu. Niestety to okno pozwoliło mi tylko na zaopatrzenie kilku rodzin, a resztę musiałem robić w czasie opadów. Ale też, poza opisanym powyżej przypadkiem, nie robiłem w zasadzie żadnych przeglądów. Część rodzin dostało słoiki na powałki, bez ich zdejmowania, a tylko niektórym musiałem zdjąć daszek, żeby nalać syrop do podkarmiaczek ramkowych. Rozdałem dziś łącznie 20 kg cukru na 15 rodzin (a więc po 1 i 1/3 kg "na głowę"). Przy ostatnim pobieżnym przeglądzie miałem wrażenie, że te właśnie pszczoły na głównym pasieczysku mają najmniejsze zapasy, a pamiętam też, że tam wiosną najwięcej rodzin "jechało na oparach". Przy tym pasieczysku po prostu nie ma nigdzie blisko masowo nawłoci i nie mają jak uzupełniać zapasów w czasie jesiennego czerwienia. Dlatego właśnie postanowiłem zasilić pszczoły dodatkową i ostatnią dawką, której nie dostaną już inne pasieczyska.

W poprzednim tygodniu uzupełniłem też dawki niektórym rodzinom w różnych miejscach, na co poszło praktycznie całe 3 wiaderka inwetu, które mi zostały z głównego podkarmiania wszystkich rodzin. A więc z tym inwertem i dzisiejszą dawką 20 kg cukru rozdałem pszczołom łącznie w przeliczeniu około 390 kg suchego cukru. Ponieważ na chwilę obecną mam 49 rodzin (zakładam jednak, że te 4 które mam jeszcze do sprawdzenia zmniejszą mój stan pasieki właśnie o tą liczbę...) wychodzi mniej więcej po 8 kg na rodzinę, a więc średnio ta sama ilość jak w zeszłym roku. Mam jednak wrażenie, że w tym roku pszczoły mają odłożone więcej pokarmu. Może więc dałem za dużo niektórym rodzinom? Myślę, że 20 - 30 rodzin mogło spokojnie dostać mniej. Wydaje mi się, że w tym momencie nie ma już rodziny, która ma niedosyt (poza tymi 4, które są rabowane i dogorywają). Przekonamy się wiosną. Ale podobnie jak i w zeszłym roku nie obrażę się na selekcję części rodzin, które nie potrafią gospodarować pokarmem.

W ostatnich około 10 dniach znów zrobiło się sucho i pszczoły przestały nosić - ale też liczę, że są nakarmione i udało im się odmłodzić pokolenie przez blisko miesiąc poprawy pogody na koniec sezonu. Powinno być dobrze i liczę, że wiosną nie zostanę z niczym i mam nadzieję, że będzie z czego namnażać. A tylko o to mi na razie chodzi.