W 2013 roku kupiłem dwa odkłady, pierwszy z końcem czerwca (matka kraiński kundelek, ale całkiem w porządku), a drugi z końcem lipca (matka krainka, niemka, linia ulman - tą pszczołę polecam). Pszczoły trzymałem w ulach wielkopolskich, drewnianych z dociepleniem styropianowym, na pełnych dennicach. Rodziny w miarę się rozwinęły, nawet ukradłem im po ok. 6 litrów nawłoci, co w przypadku rodziny na 1 korpusie (jaką była ulmanka) uważam za wynik całkiem w porządku i ... gospodarkę prawie rabunkową.
Przez cały sezon dokształcałem się ile mogłem. Jak każdy młody pszczelarz myślałem przede wszystkim o dwóch rzeczach: 1. jak zazimować rodziny; 2. czym, kiedy i jak leczyć (a nie o tym czy tego wymagają, czy są chore i słabe). Od jednego z pszczelarzy usłyszałem cytat, którym pozwoliłem sobie nazwać tego posta. Dało mi to do myślenia. Przecież w naturze nikt nie dociepla pszczołom gniazd, nikt też im gniazd ani wylotków nie zmniejsza (chyba, że zrobią to same). Dzikie pszczoły żyją w najróżniejszych warunkach - jednym się udaje, innym nie, ale gatunek trwa. Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia ze zwierzęciem dzikim, zdolnym do życia w naturze na równi z warunkami ulowymi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pszczelarze wybierają sposób zimowania, nie po to, żeby przeżyło parę najlepszych rodzin, a po to, aby przeżyły wszystkie i były silne, zdrowe, a w efekcie przyniosły maksymalnie dużo miodu. Kombinujemy więc jak możemy, żeby minimalizować to, co natura uważa za swój atut: selekcję naturalną, eliminację najsłabszych osobników (a raczej najsłabiej przystosowanych do bieżących warunków).
Moje rodziny przeleczyłem apiwarolem - do dziś nie wiem czy było to wówczas konieczne, choć pewnie, z racji posiadania "dużej pszczoły", trochę im to pomogło. Po kolejnym roku doświadczeń, trochę denerwuje mnie podejście "prewencyjne" do leczenia pszczół. A ciągle słyszy się przecież o tym, że za dużo jest antybiotyków, nie tylko w chlewach, oborach, kurnikach czy stawach rybnych, ale także w naszych domach. Leczymy zdrowe pszczoły, bo jak nie, to może zachorują i może się osypią. Może. Z drugiej strony znając doświadczenia pszczelarzy stosujących komórkę "małą" lub "naturalną" oraz ogólny stan "dużych" pszczół, wydaje się, że pewnie bez leczenia sobie nie poradzą. Myślę, że gdybym zdecydował się pozostać przy pszczole na węzie z komórką 5.4 mm to też pozostałbym przy leczeniu prewencyjnym.
W toku mojej zeszłorocznej pszczelej edukacji, oprócz znanej ogólnie literatury, czerpałem wiedzę głównie z filmów Tomka Miodka (i paru innych pszczelarzy). U niego też podpatrzyłem dennice osiatkowane i postanowiłem tak moje pszczoły zazimować. Miały więc ocieplone ściany i daszki, za to siatkę w podłodze. Podkarmiłem je po pół wiadra gotowego syropu z pszenicy. Postanowiłem też w razie konieczności podkarmić ciastem na powałce (również podpatrzone to u pana Tomka). Zimowałem na 8 ramkach wielkopolskich z pustą półnadstawką na dennicy (aby im wiatr mniej w ulu hulał), choć niemki w zasadzie obsiadały chyba 6 lub 7 ramek.
Do wiosny pszczółki wyszły dość dynamicznie - potem sam je sobie trochę zepsułem, ale o tym innym razem. W każdym razie nie była to wina sposobu zazimowania, a moja własna - po trochę braku doświadczenia, niecierpliwości, chęci eksperymentowania i uczenia się. Biorę też poprawkę na to, że zima była dość krótka i łagodna, a prawdziwych mrozów było może 2 tygodnie. Niemniej jednak eksperyment z siatkami się powiódł.
Rok 2013 przyniósł mi chęć rozwoju mojej pasieki. Zdecydowanie zakochałem się w moich małych dziewczynkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz