wtorek, 26 kwietnia 2022

Koniec samowystarczalności? Czy brak sukcesu to porażka?

 Niezależnie od bardzo słabych (zerowych? ujemnych?) wyników ekonomicznych mojej pasieki, od lat - a dokładniej od wiosny 2017 roku - uznawałem moją pasiekę za samowystarczalną. Traktowałem to jako swoisty "sukces" (przez bardzo małe "s") - podkreślając przy tym, że nie mówimy w żadnej mierze o sukcesie ekonomicznym/gospodarczym, a raczej o swoistym sukcesie biologicznym: pszczoły trwały w populacji na tyle rozsądnie dużej, że pozwalały się namnożyć i zimować mniej więcej stałą liczbę rodzin.

W tym roku jednak - jak już wspominałem w poprzednim poście - zimowla pozostawiła mi bardzo niewiele rodzin pszczelich. W marcu stwierdziłem, że wszystkie (ponad 20) z rodzin zimowanych w Beskidzie Wyspowym osypały się - w 100%. Zostało jednak 6 ładnych rodzin w rejonie pasiek podkrakowskich (+1 niesprawdzona z pasieki B). Byłem przekonany, że te 6 rodzin przetrwa, gdyż wyglądały na prawdę obiecująco jak na wczesną wiosnę - przy pobieżnej ocenie "na oko". Okazało się jednak, że 2 z nich nie dały rady dotrwać do ocieplenia (hm. tego to i chyba do dziś nie uświadczy...). Przyjemną niespodziankę sprawiła natomiast niesprawdzona wówczas rodzina na pasiece B - przetrwała i to wcale w nienajgorszej kondycji. Ostatecznie po zimie pozostało mi więc 5 własnych rodzin. Niestety jedna z nich przezimowała w 2 uliczkach - tyle przynajmniej miała około 2-3 tygodnie temu. Trudno powiedzieć czy rodzina ta obecnie jeszcze jest żywa i trwa - liczę że tak.

Po zimie została mi następująca genetyka:

- 2 rodziny z linii R2-3 (jedna na pasiece B, druga na pasiece Las3). Obydwie te rodziny przewiozłem pod dom, a więc w tej chwili znajdują się na pasiece KM. Jedna z nich obecnie obsiada bardzo luźno ok. 8-9 ramek (czerw na 5 ramkach), duga ma mniej więcej 2/3 tej wielkości (czerw na 3 ramkach). Co ciekawe - obydwie mam opisane jako "st.m." - a więc "stara matka" co oznacza matkę z sezonu wcześniejszego - w tym konkretnym przypadku z 2020 roku;

- bardzo słaba (2 uliczki) pszczół na pasiece Las1 - linia 16 (matka zeszłoroczna);

- bardzo ładna (obecnie) zeszłoroczna rójka - która przyszła do mnie na pasiece B (przy czym rodzina ostatecznie zimowana była na pasiece K);

- jedna rodzina, racjonalny średniak, w projekcie "Fort Knox" z genetyki GMz - na pasiece Las3.

Jak więc widać potencjał do odbudowy pasieki nie był znaczny (nic tak dobrze nie oddaje rzeczywistości jak małe niedopowiedzenie). Moje doświadczenia pokazują, że dwuuliczkowe rodziny czasem są w stanie przetrwać, ale w sezonie jednak dają radę tylko odbudować się do solidnych rozmiarów odkładu (na koniec sezonu czasem mogłyby dojść do siły mniej więcej korpusa wielkopolskiego - a więc teoretycznie do zimy mogłyby mniej więcej wyrównać się siłą z rodziną dużą, produkcyjną, która wówczas wypszczeliłaby się do podobnego rozmiaru). Ta najmniejsza z moich rodzin - o ile jakiś potencjał genetyczny posiada - w tym sezonie w zasadzie nie pomoże mi w odbudowie pasieki. Ponadto potencjał genetyczny zeszłorocznej rójki należy umieścić pod znakiem zapytania - ta rodzina jednak zapowiada się całkiem zgrabnie i miejmy nadzieję pozwoli na wykonanie co najmniej kilku odkładów. 


Zimowli zdecydowanie nie mogę uznać za udaną - tegoroczna przeżywalność w mojej pasiece wynosi około 12%. Dodatkowo straciłem bardzo duży potencjał genetyczny różnych linii pszczół - przykładowo linie "przedwojennych", L1 czy R2-2 c. Mocno ograniczony został też potencjał linii, które pozostały przy życiu do pojedynczych rodzin z raptem 3 linii z mojej pasieki. 

W związku z tak słabą zimowlą i tak nikłą liczbą zapszczelonych uli zdecydowałem się dokupić dwie rodziny, aby ułatwić sobie odbudowę pasieki. Rodziny kupiłem z ogłoszenia znalezionego w internecie - według pszczelarza prawdopodobnie czerwią w nich matki linii Dobra (i takie założenie przyjmę), choć on sam nie był wcale tego pewny. Twierdził, że 80% jego pasieki, to pszczoły z tej właśnie linii (zimuje co rok ok. 80 rodzin). Posiada jednak także "alpejkę" i ... no właśnie: nie pamiętam. Pszczelarz powiedział mi, że nie wie, jakie linie ma w konkretnym ulu więc nie jest w stanie nic mi zagwarantować. Jest to podejście, które zdecydowanie szanuję i rozumiem. Przyznam też, że dla mnie jest to średnio istotne co faktycznie dostanę. Raczej żadna z rodzin zakupiona w "tradycyjnej pasiece" nie gwarantuje zwiększonych szans na dobrą zimowlę bez leczenia - jest to zwykła loteria. Mieszkając w rejonie Beskidu Wyspowego, z którego wywodzi się "Dobra", chętnie spróbowałbym jednak pszczół tej linii. W normalnym sezonie nie myślę o dokupieniu pszczół czy matek - a więc okazja trafiła się jak znalazł. Rzecz jasna kupione pszczoły (podobnie jak zeszłoroczna rójka) trafiają do mnie na standardową "genetyczną kwarantannę". Pszczoły te będę przede wszystkim wykorzystywał do namnożenia genetyki, która przetrwała u mnie zeszłoroczny pogrom z linii posiadających dłuższą historię bez leczenia (jak widać z wyników zimowli i tak niczego to nie gwarantuje). Matki z kupnych rodzin dostaną swoją szansę: trafią w szczycie sezonu do niewielkiego odkładu, zobaczymy jak sobie poradzą w przyszłości. 

Kupione rodziny są w sile około 8 ramek wielkopolskich. Jedna (ciut większa) ma czerw na 6 ramkach, druga na 5. Podjąłem decyzję, że jak najszybciej trzeba pszczoły uwolnić od węzowych ramek i dać im trochę swobody na plastrach bezwęzowych. Uznałem to też za dobrą okazję do przerzucenia pszczół na ramki warszawskie poszerzane. W poniedziałek, wykorzystując słoneczną przerwę między burzą, a deszczem odnalazłem matki (jedna jest nawet znaczona z opalitkiem! pierwsza taka w mojej pasiece od długich lat!), wrzuciłem je na odbudowane plastry warszawskie poszerzane, a wielkopolskie z czerwiem pozostawiłem nad kratą odgrodową. O tak, to urządzenie przydaje się w tego typu okazjach - i chyba tylko takich. Sądzę, że całkowite rozdzielenie matki od czerwiu nie powinno spowodować żadnych problemów i podejmie ona czerwienie na plastrach pod kratą - przekonamy się o tym w czasie przeglądu w jakiś cieplejszy dzień - o ile taki w ogóle w tym roku wystąpi.

No właśnie. Wiosna - po raz kolejny - jest dość paskudna. Najpierw (zbyt) sucha, potem zimna i mokra. Za parę dni mamy majówkę, a do tej pory było może kilka dni lotnych. Wydaje mi się, że raczej trudno spodziewać się rójek z początkiem maja, bo chyba większość rodzin pszczelich wstrzymała się w rozwoju. Nie wątpię jednak, że są i inne: silne i rozwijające się błyskawicznie. Przecież nie po to selekcjonuje się pszczoły, żeby zwracały uwagę na pogodę, nieprawdaż? A więc kto wie - może jakaś rójka skusi się na jeden z moich uli rozstawionych na opuszczonych pasieczyskach?

Konieczność dokupienia rodzin pszczelich traktuję w pewnym sensie jako porażkę. Kilka dni temu Kuba (www.warroza.pl) opublikował w swoim podkaście "Radio warroza" rozmowę ze mną - tam twierdziłem, że choć trudno mi mówić o większych sukcesach w tzw. "gospodarce", to jednak czymś co traktowałem jako swoisty sukces było właśnie to, że pasieka była samowystarczalna - tj. byłem w stanie się odbudować po stratach ze swoich własnych pszczół. Czy w tym roku dałbym radę? Pewnie tak, ale jednak potencjał do kolejnej zimowli byłby niewielki. Wątpię bowiem czy udałoby mi się zazimować około 20 rodzin, a więc połowę tej liczby, którą zimowałem od lat - a i to wymagałoby utworzenia z każdej rodziny (poza słabiaczkiem) dodatkowych 4. Jeśli pogoda, pożytki i siła rodzin dopisują - nie jest to zupełnie problem. Czasem zdarzało mi się dzielić najsilniejsze rodziny na 6 czy 7 odkładów - i to wręcz takich, które na starcie były silniejsze od wielu tworzonych ze słabszych rodzin. Gdyby wszystkie rodziny, które przezimowały były właśnie takie, to zastanawiałbym się czy dojdę do 30 rodzin, a nie 20... Prawdopodobieństwo, że wszystkie te rodziny rozwijałyby się szybko i do dużych rozmiarów jest jednak bardzo niewielkie. Czy więc należy to traktować jako koniec krótkiej (5 lat - 4 pełne sezony) samowystarczalności? Czy ten brak sukcesu jest porażką? Chyba tak. Ale cóż, pozostaje otrzepać się i działać dalej.

Trudno mi też powiedzieć czy winą za ten stan należy obarczyć podstawowe wybory w mojej pasiece (w tym przede wszystkim brak leczenia, a w dalszej kolejności tworzenie raczej słabszych rodzin). Przykładowo rójka, która przeżyła, była zupełną malizną w chwili kiedy do mnie przyszła. Była to rójka, która - autentycznie - obsiadała może jedną, może maksymalnie półtorej mojej ramki 18'tki.  Nawet żaliłem się, że jedna z moich rodzin ("przedwojenna" z pasieczyska K) wypszczeliła się w dwóch trzecich czy nawet trzech czwartych pozostawiając po sobie może ze 4 ramki pszczół, a w zamian przyszła do mnie rójka niewiele większa niż pięść... Ta rójka wymagała wręcz zasilenia! - i tak, mówię to ja, który nie waha się utworzyć jednoramkowego odkładu. Po zasileniu, do końca sezonu rodzinka jednak wzrastała stabilnie, zazimowana została na chyba 7 ramkach i przezimowała w zgrabnej sile. Kolejny (anegdotyczny) dowód na to, że nie ma żadnych reguł związanych z przetrwaniem - a już zwłaszcza tych, dotyczących siły rodzin na starcie czy przed zimowlą. Jedne - silne i względnie silne - rodziny wypszczelają się i kurczą, inne zimują na 5 czy 6 ramkach, a wiosną siedzą na 4 lub 5 i zanim się nie obejrzysz mają korpus pszczół na czarno. Żadna z rodzin, które przeżyły u mnie w tym roku nie była silnym macierzakiem (najczęściej zostawiam najsilniejsze właśnie macierzaki, po odebraniu sztucznego roju ze starą matką i zrobieniu małych odkładów). Wszystkie te rodziny, które były silne zeszłego lata, już dawno są w krainie wiecznych pożytków. Oczywiście, przy tak dużych stratach trudno jest mówić o prawidłowościach. Kiedy "leci" wszystko, to "leci" wszystko jak leci. Pewnie o prawidłowościach można by mówić kiedy osypuje się 20 - 40% rodzin. Ale nawet gdy śmiertelność w mojej pasiece była mniejsza - trudno było zauważyć jakiekolwiek prawidłowości. 

Kluczem do rozwiązania zagadki corocznej walki o przetrwanie jest moim zdaniem problem z pożytkami. Rzecz jasna, gdy uznamy że bez leczenia warrozy w ogóle się da. A choć chyba nie było sezonu, w którym nie narzekałbym na pożytki - to zeszły sezon pobił wszystkie rekordy. Nie wiem jak ten problem rozwiązać. Trzymam przecież małe liczby rodzin na pasieczyskach, a tych mam każdego roku coraz więcej. Gdyby problemem było przepszczelenie - to tam gdzie zimuję 2 rodziny, a w promieniu kilometra pszczół nie ma lub jest ich niewiele (np. w lesie) powinno być znacząco lepiej. Poza tym jeśli problem byłby lokalny, a nie regionalny (cały czas mi ludzie radzą: przenieś pszczoły w inne miejsce...), to przy 9 miejscach widziałbym, że w kilku pożytki są, a na innych ich nie ma. Jeśli jednak głód występuje praktycznie wszędzie, a na pojedynczych miejscach po prostu bywa mniejszy, to znaczy, że albo teren jest całkowicie nieprzyjazny dla pszczół i pewnie w ogóle nie należałoby ich tam trzymać, albo coś się dziwnego dzieje. A to, że dzieje się coś dziwnego jest stwierdzane nie tylko przeze mnie. Coraz więcej praktyków pszczelarstwa - naukowców czy pszczelarzy zawodowych - mówi przecież, że zanikają pożytki rozwojowe (nawet jeśli rośliny kwitną, to nie nektarują) i pojawiają się przedłużające okresy głodu... Ja tego doświadczam stale. Nie umiem się przed tym bronić zachowując zasady pszczelarstwa amatorskiego. Rozkładam bezsilnie ręce. Może mógłbym "śledzić pożytki:" i przewozić pszczoły poza powiat czy wręcz województwo. Być może by to pomogło. Jeśli miałoby pomóc szukanie w promieniu kilku-kilkunastu kilometrów - to już bym takie miejsca znalazł w ramach poszukiwania moich nowych pasieczysk.

Na koniec wpisu i początek wiosny (oby wreszcie przyszła ciepła - a nie upalna - wiosna) życzę wszystkim (w tym także sobie), żeby wreszcie było normalnie. Ale obawiam się, że normalnie to już chyba było. Teraz chyba czas na pokutowanie za to, że ludzie nigdy nie zwracali uwagę na równowagę w przyrodzie. 

niedziela, 6 marca 2022

Straty jakich nie było od lat...

Wiosna jeszcze nie nadeszła, ale już od jakiegoś czasu wiem, że niestety wyniki bieżącej zimowli będą wyjątkowo słabe. Zapowiadają się straty, jakich nie było od kilku lat, a dokładniej od wiosny 2017 roku. Na tą chwilę nie sprawdziłem kilku rodzin pszczelich, które żyły jeszcze jakiś czas temu (o jednej mam informację ze stycznia, o innych dwóch z lutego), ale wygląda na to, że tą zimę przetrwa prawdopodobnie tylko 6 rodzin pszczelich. 

Od stycznia nie sprawdzałem rodziny pszczelej na pasieczysku B, która jako jedna z trzech przetrwała do tamtego czasu. Uniosłem jednak wtedy daszek, gdyż po opukaniu ula nie usłyszałem charakterystycznego buczenia i widziałem, że rodzina nie grzeszyła siłą. Zakładam więc, że do teraz nie przetrwała. 


Podobna sytuacja była na pasieczysku J (przy czym byłem tam około trzech tygodni temu) - nie usłyszawszy odpowiedzi na opukanie ula uniosłem daszek i stwierdziłem, że żył jedynie mały kłąb wielkości niecałej pięści. Nie sądzę więc, żeby i ta rodzina dotrwała do wiosny. Pozostałe 3 rodziny były martwe.

Na nowym pasieczysku Kr jeszcze w lutym po opukaniu ula słychać było charakterystyczny odgłos w jednym z 5 uli (pozostałe 4 były głuche - martwe). Nie unosiłem więc daszka. Ostatnio jednak (około tygodnia temu) nie usłyszałem odpowiedzi... Akurat wówczas nie byłem przygotowany na sprawdzanie ula, więc zostawiłem jak jest...

Te trzy wspomniane rodziny wciąż pozostają pod znakiem zapytania - zakładam jednak, że żadna z nich nie doczeka prawdziwej wiosny - o ile w ogóle jeszcze trwają.


A jak na pozostałych miejscach? 

Najgorzej było na domowym pasieczysku KM - tu zimowałem najwięcej rodzin, bo 12 lub 13 (wydaje mi się, że 13, ale obecnie sam nie jestem pewny). Już w styczniu stwierdziłem, że w żadnym z uli nie ma żywych pszczół (w grudniu żyło bodaj 5 lub 6). 

Żadna z dwóch rodzin nie przetrwała na pasieczysku R2.

6 żyjących rodzin pozostało na pasieczyskach leśnych oraz pasiece K. Na tym ostatnim miejscu z dwóch rodzin przetrwała jedna - złapana zeszłoroczna rójka (a raczej nie tyle złapana, co sama naleciała się na ul ustawiony w pasiece B). 

Na pasieczysku Las 1 przetrwały 2 rodziny - jedna z nich to macierzak po fortowej GMz, druga to rodzina spoza fortu (o ile mnie pamięć nie myli to rodzina z linii R2-3). 


Na pasieczysku Las 2 pozostała jedna rodzina - prawdopodobnie nie będę w stanie odtworzyć materiału wyjściowego, gdyż była to jedna z rodzin, których nie dopilnowałem w oznaczeniach (być może linia 16, gdyż matek po tej linii miałem w zeszłym roku całkiem sporo) - niestety jedna rodzina osypała się tam z głodu. Wydaje mi się, że nastąpiło to całkiem niedawno. 

Na pasieczysku Las 3 przetrwały 2 rodziny - jedna z nich to fortowa rodzina z linii GMz, drugiej w tej chwili nie pomnę. Osypały się tu 2 rodziny fortowe. 


Zakładam, że sześć ostatnio sprawdzonych rodzin (w przeciwieństwie do trzech poprzednich) raczej przetrwa - rodziny są w dość dobrym stanie (jak na zimowane odkłady) - kłęby siedzą w około 4 uliczkach. W jednym przypadku nawet w 5. Mam więc nadzieję, że rodziny te pozwolą się rozsądnie pomnożyć. Dwie z nich to jednak rodziny w ramach Projektu "Fort Knox", a więc zasoby z nich pójdą zapewne do innych. 


Pomimo chłodu (tydzień temu gdy sprawdzałem rodziny było około 2 - 4 stopni) zdecydowałem się unieść daszki w ulach, gdyż wiedziałem, że wynik zimowli będzie wyjątkowo zły. W dwóch przypadkach (z 6, a więc w 1/3 stanu!) decyzja okazała się słuszna i prawdopodobnie przyczyniła się do uratowania rodzin od śmierci z głodu. Do rodzin trafiły ramki z pokarmem z innych uli. W kilku przypadkach jednak... spóźniłem się.

Jaka jest przyczyna takiego stanu zimowli? - trudno powiedzieć. W większości rodziny osypały się z powodu chorób. Część uli było zupełnie wypszczelonych, w innych znalazłem bardzo duże osypy na dennicach lub spore martwe kłęby (obok których znajdował się jednak pokarm). W 3 do 5 przypadkach (w 3 na 100%) do śmierci pszczół doprowadził głód. W związku z tak dużymi osypami jest to znacząca strata, która na pewno odbije się na możliwościach odbudowy pasieki. W normalnym roku uznałbym to po prostu za racjonalną selekcję. 

W kilku (bodaj dwóch?) przypadkach z późnojesiennych strat (rodziny osypały się na przełomie listopada i grudnia) z pasieki KM przegrzebałem osypy na dennicach i znalazłem nadzwyczaj dużo  martwych roztoczy - przyznam, że dawno tyle nie widziałem (ostatni raz chyba w osypach zimowli 2016-17). Te rodziny na pewno osypały się mając duże porażenie roztoczami. W innych przypadkach standardowo przeglądałem dennice osypanych rodzin (robię to dość pobieżnie i na pewno nadmiernie nie studiuję osypów) i nie stwierdzałem tak dużych osypów dręcza - było tam mniej lub więcej martwych pszczół, ale roztocza były dość nieliczne (nie płukam osypów pszczół, więc nie wykluczam, że martwe roztocza znajdowały się pod tergitami...). 

Przy tak małych liczbach rodzin, które przeżyły trudno mówić o jakichś prawidłowościach. Wątpię czy cokolwiek wspólnego z takim obrazem zimowli miałby mieć ul. Wszystkie z 6 rodzin z pasiek K, Las1 - 3 przeżyły w moich standardowych ulach z górnymi wylotkami. 2 z 3, które wciąż stoją pod znakiem zapytania są natomiast w skrzynkach Warszawskich poszerzanych z dolnym wylotkiem. Są/Były to jednak rodziny, które najdłużej przeżyły ze wszystkich 21 rodzin pszczół, które zimowałem na nowych miejscówkach w Beskidzie Wyspowym. Czy to coś znaczy? Wątpliwe. Liczby są zbyt małe, żeby móc wysnuć jakieś wnioski. 

Spleśniały osyp jednej z rodzin na pasiece Las 1

Wydaje mi się, że tak dużą śmiertelność pszczół łączyć mogę z wyjątkowym głodem jaki panował w zeszłym roku w rejonie moich pasiek w Beskidzie Wyspowym. Praktycznie cały sezon rodziny musiałem karmić, a oprócz tego obserwowałem bardzo wiele przypadków "cichych rabunków" (pszczoły rabujące ścięły strażniczki i "wydoiły" ule do zera, pozostawiając jednak przy życiu głodną rodzinę) - takie sytuacje wcześniej zdarzały się, ale w zeszłym roku były wyjątkowo częste. Ja sam nie zaniedbywałem karmienia - w zeszłym roku skarmiłem średnio na ul więcej pokarmu niż w latach wcześniejszych. Wydaje mi się, że jednak mogłem karmić w pewnym stopniu pszczoły z sąsiednich pasiek...

Jakkolwiek nigdy nie miałem poziomu przeżywalności na poziomie, który byłby dla mnie w pełni zadowalający, to jednak taki obraz zimowli jest swoistą - z braku lepszego słowa - porażką. Cóż, pozostaje się po niej podnieść, otrzepać i dalej robić swoje. Najgorsze jest jednak to, że nie widzę perspektyw na zmiany sytuacji żywieniowej pszczół. Od dawna narzekam na brak możliwości skoordynowania rozwoju nieleczonych rodzin pszczelich z wczesnymi pożytkami oraz na przedłużające się okresy głodu (wynikające najczęściej z przedłużających się okresów suszy lub niestabilnej pogody). Jest to, przyznam, mocno deprymujące. Nie same straty, a bardziej to, że nawet silniejsze rodziny cierpią głód w środku lata. Nie jestem w stanie na to wiele poradzić, skoro często kwiatów jest wiele - i co z tego, skoro nie wydzielają nektaru. Ta sytuacja skutkuje ciągłą i przedłużającą się walką: walką o przetrwanie zimowli, potem walką o rozwój rodzin aby wykorzystały resztki intensywnych wiosennych pożytków, następnie walką o odbudowę pasieki, a potem zmagania się z okresami głodu, które skutkują przeciąganiem tej walki na kolejne sezony... Ostatnie 7 lat oceniam jako chude - obawiam się, że kolejne wcale nie muszą być tłuste. 


Przyznam, że jeśli chodzi o sam wynik zimowli moich pszczół, to choć jest on najgorszy od lat, wcale nie on wywołuje u mnie najczarniejsze myśli. Niestety od jakiegoś czasu mam poczucie, że świat zmienia się w dość nieprzyjaznym kierunku. Na zmiany klimatyczne, które nieustannie wywołują u mnie poczucie beznadziei nakłada się sytuacja polityczna ostatnich lat, rządy populistów, wzmacnianie  ruchów nacjonalistycznych, a obecnie wojna w Ukrainie. A samopoczucie tylko częściowo poprawia okazywanie przez Polaków olbrzymiego serca ukraińskim uchodźcom... bo stoi w kontraście  do sytuacji na innej granicy i spychania do lasu dzieci i dorosłych "pochodzących z innej wojny", tylko dlatego, że mają inny kolor skóry, przekonania religijne i kulturowe. W tym kontekście pewnie można by zaśpiewać: "pszczoły, nic się nie stało...".