poniedziałek, 18 września 2017

Do zobaczenia wiosną, czyli podsumowanie sezonu 2017

Mój piąty sezon pszczelarzenia praktycznie dobiegł końca. Nie zamierzam już otwierać uli na co najmniej 3 pasieczyskach, a na 3 kolejnych czeka mnie - jak pogoda pozwoli - podanie ostatniej dawki pokarmu i zamknięcie uli do wiosny. A jak pogoda nie pozwoli, to pszczoły zostaną z tym co mają i będzie musiało im jakoś wystarczyć. Czas więc na małe podsumowanie, bo już wiele się pewnie na moich pasiekach nie zmieni.

Z jednej strony przez najbliższe miesiące będzie mi tęskno do pszczół. Chyba dla każdego pszczelarza zamknięcie daszka ostatni raz na kolejne pół roku zimowli jest w pewien sposób smutne, bo coś się kończy, a przed nami długi okres bez ulowych zapachów i odgłosów. Z pszczołami zobaczę się pewnie (oby) dopiero z końcem lutego, może z początkiem marca - a kto wie czy nie później. Z drugiej strony cieszę się, że ten sezon dobiegł końca, bo był to dla mnie strasznie wariacki okres. W ostatnich tygodniach po prostu nie mam czasu na nic - również dla pszczół. Gonią mnie prace domowe, które muszę zrobić jak najszybciej, ale niestety zbiegają się one z czasem podkarmiania pszczół ... a i z owocowaniem malin czy aronii więc trzeba zrobić jeszcze trochę soków na zimę. Na to też nie mam czasu, zwłaszcza, że wieczory nadchodzą coraz wcześniej, a zmrok utrudnia wykonywanie wielu prac. Ani się nie spostrzegę, a będę z pracy wracał "w nocy". Ale wróćmy do podsumowań, bo chyba za daleko odpłynąłem.
Na dzień dzisiejszy stan pasieki jest zadowalający. Co otwieram daszek jestem bądź to mile zaskoczony stanem rodziny, bądź też stan ten jest zgodny z oczekiwaniami. Rodzinki są różnej wielkości, ale w znaczącej większości (graniczącej z całością pasieki) nie mam żadnych obaw co do tzw. siły rodzin. Zimowałem już mniejsze rodziny niż mam po tym sezonie, a rok 2015 pokazał, że pszczoły są zdolne do przetrwania i na 5 moich ramkach - o ile tylko zdrowie im na to pozwoli.

Na głównej pasiece zimuję 9 rodzin. 8 z nich wygląda dobrze lub bardzo dobrze. Jednej rodzinie w warszawiaku wróżę niestety rychły koniec. To ewidentnie rodzina w najsłabszym stanie zdrowia na tą chwilę w całej pasiece. Dziś po otwarciu daszka wyleciało z ula chyba z 20 os. Od razu rzuciły mi się w oczy też 4 pszczoły bezskrzydłe - choć wcale za bardzo ich nie szukałem. Nie widziałem roztoczy - nie mam pojęcia czy może ich być tam dużo czy mało. Wcale bym się nie zdziwił jakby tych roztoczy wcale nie było w nadmiarze - a uważam tak z uwagi na historię tej rodziny. Jej problemy mogą wynikać z innych chorób - choć mam świadomość, że roztocza byłyby idealnym kozłem ofiarnym i wektorem tychże chorób. Otóż z końcem maja rodzinka była całkowicie pozbawiona czerwiu... Pochodzi z "rójki", która uciekła z ula na pasiece na której pszczoły z końcem maja na coś cierpiały (pszczoły zrobiły tzw. "abscond" - z j. ang. - czyli opuściły ul gdy sytuacja stała się dla nich nieciekawa). Mała rójka została osadzona do ula, a potem sobie radziła średnio, nie urosła za bardzo. Dostała ramkę młodego czerwiu na start przy osadzeniu (może tam były roztocza?). W czasie sierpniowych zasileń dostała kolejną ramkę czerwiu, ale już wtedy miała się bardzo słabo, a w ulu mieszkało więcej os niż pszczół. A wreszcie gdy zlikwidowałem jednego bezmatka (w którym zdrowia nie brakowało) do tej rodziny naleciała się z niego praktycznie cała pszczoła dorosła. Pomimo tego wielokrotnego zasilania dziś nie tylko wygląda na "najbardziej" chorą (w cudzysłowiu, bo to jedyna rodzina, która realnie daje wizualne objawy chorób), ale jest chyba równocześnie najmniejsza na całej pasiece... wliczając mieszkające w ulu osy... Co do tych os to na usprawiedliwienie pszczół muszę dodać, że osy znalazły sobie małe wejście całkowicie po drugiej stronie od wylotka dwudziestoramkowego leżaka, w którym siedzą. Rozpisałem się o tej rodzinie, bo w zasadzie o innych nie ma co pisać. Siedzą na czarno na 6 - 9 ramkach, niektóre w układzie 6x6 czy 7x7 (taki układ ma np. macierzak po przetrwalniku). Pokarm jest, pszczoły zadziorne i wigorne. Jedna (chyba wnuczka po pszczole Łukasza) chciała się ze mną rozprawić krwawo za to, że pozwoliłem sobie zdjąć im daszek przy dość niepszczelnej pogodzie. W każdym razie wygląda to dobrze. Na tej pasiece będzie zimowane 2 (1?) ule warszawskie, 1 ul wielkopolski z dolnym wylotkiem i reszta uli z górnym wylotkiem. Jako ciekawostkę muszę dopisać, że jedna z rodzin w ulu warszawskim (w moim "najpierwszym" ulu warszawskim) odbiega wyglądem od całej reszty pasieki. Po zdjęciu deskowych powałek ula robi się pomarańczowo. Na oko dziewięćdziesiąt parę procent pszczół jest w barwie pomarańczowej. Dokładnie na odwrót niż w całej reszcie pasieki gdzie dominują pszczoły ciemne w typie AMM/Krainki, a pszczoły pomarańczowe trafiają się to tu, to tam. Matka w tym wyjątkowym ulu wywodzi się z pszczół od Łukasza - na tą chwilę nie pamiętam czy to córka czy wnuczka - chyba córka Łukaszowej "szesnastki", która zagościła na mojej pasiece wiosną dzięki uprzejmości Łukasza. Inne pszczoły pochodzące z tej samej genetyki wcale pomarańczowym kolorem nie grzeszą.

Spora część rodzinek jest mniej więcej w takiej sile
- tu akurat jedna z rodzin fortowych - L2
Pasieka leśna zdominowana jest przez pszczoły fortowe. Z 6 rodzin, które tam stacjonują, 5 należy do Projektu Fort Knox. Szósta, to rodzinka, która jako pierwsza została przewieziona na to pasieczysko. W zasadzie jedna z trzech pierwszych, ale tylko ta jedna się ostała. W niej - po licznych perypetiach i problemach z czerwieniem przez chyba półtora miesiąca - ostatecznie króluje wnuczka po pszczole przedwojennej. Wszystkie te rodziny mają się dobrze i liczę, że tak ma zostać do wiosny. 2 rodziny będą zimować w warszawiakach, reszta w ulach wielkopolskich. Wszystkie z górnymi wylotkami.

Pod domem obecnie znajduje się 9 rodzin. Dwie kłody - nie wiem jak się mają (poza tym, że jak się zagląda z latarką przez wylotek, to źle nie wygląda), ale loty mają całkiem zgrabne. Dostały jakiś czas temu po 5 kg ciasta do środka. Uznałem, że pomoc im potrzebna i chyba faktycznie taka była. Mam nadzieję, że to im wystarczy i wiosną zobaczę z nich loty. Poza tym mam tu 3 ule warszawskie, 1 wielkopolanina i 3 Łukaszowe dadanty. Część z tych rodzin w sierpniu wymagało wspomagania. W zasadzie każdy z dadantów i 2 warszawiaki miały dowiezione pszczoły lotne do zasilenia (ustawiane w skrzynkach zaraz przed wylotkami). Pech z reguły chce, że zasilenia najczęściej wymagają rodziny w ulach dla pasieki nietypowych lub trudnych do przesunięcia. Wówczas nie można podać ramki z czerwiem, czyli wykonać najprostszego rodzaju zabiegu, tylko trzeba kombinować... Ale ostatecznie kilkakrotnie przewiezione pszczoły pod dom "załatwiły wszystkie problemy" i większość z tych rodzin ma się dobrze. Moje wątpliwości wzbudza tylko jeden z dadantów, który miał najlepszy start (najwcześniej miał matkę czerwiącą i siłę "zgrabnego" odkładu), a dziś odbiega od 2 pozostałych, które mają się lepiej chyba pod każdym względem.

Jako dygresję w tym miejscu chciałbym wtrącić, że generalnie nie lubię tych wszystkich zabiegów i manipulacji, które wykonuję. Chciałbym, żeby pszczelarstwo - a zwłaszcza moje pszczelarstwo - takie nie było. Chciałbym wiedzieć, że mogę wykonać racjonalnej wielkości odkład, który przeżyje, którego nie będę musiał zasilać, wspomagać, podkarmiać, dowozić mu pszczół lotnych, czy podawać obcych ramek. Liczę, że kiedyś tak będzie. Dziś te wszystkie zabiegi, które są "normalnymi" czy "zwykłymi" zabiegami opisywanymi w podręcznikach pszczelarskich traktuję jako zło konieczne przy wspomożeniu modelu ekspansji. Traktuję je w pewien sposób jako przeciwstawne pszczelarstwu naturalnemu, które chcę prowadzić, ale z drugiej strony jak się okazuje chyba niezbędne w okresie przejściowym. Jednocześnie mam  bowiem świadomość i pewność, że niektóre rodziny bez tego typu wspomożenia nie dadzą rady, gdyż zdarza mi się je utworzyć za późno lub jako zbyt słabe. Zwłaszcza np. w sytuacjach kiedy z podanych mateczników nie wygryzają się matki lub nie wracają z lotów i wówczas zaczyna się swoista walka o ratowanie coraz bardziej słabnących odkładów kolejnymi matecznikami lub ramkami z czerwiem. Niestety wiem, że aby odpowiednio podzielić warrozę i namnożyć tą genetykę, która przechodzi pewne sita, trzeba te zabiegi w taki sposób wykonać. Kiedy umiera 80 czy 90% pasieki nie da się czekać przed ulem na rójkę. Mam nadzieję, że dzięki temu za parę lat będę mógł umieścić pakiety w sztucznych barciach i pozwolić pszczołom żyć tak jak tego chcą. Liczę, że od przyszłych lat możliwe będzie utworzenie racjonalnej wielkości odkładu, który będzie się rozwijał w sposób naturalny i normalny - pomimo tego, że sam początek nowej rodziny w pełni naturalny nie będzie. Koniec dygresji.

Inna z zimowanych rodzinek
- wnuczka pszczoły przedwojennej
Kolejna pasieka we wsi, to miejsce gdzie maj przyniósł choroby. Dziś tam znajduje się 7 rodzin z czego 2 należą do pasiecznej czołówki, a dalsze 4 mają się bardzo dobrze. Jedna z rodzin nie daje oznak chorób, ale po zrzuceniu na puste ramki dość niechętnie budowała, a potem rozrzuciła czerw na wielu niskich ramkach (po 8 - 10 cm woszczyny). Rodzinka została zasilona kilkoma wyższymi ramkami odbudowanymi przez inne pszczoły. Zastanawiam się jak to wpłynie na jej zimowlę. Na tą chwilę wszystko wygląda w porządku poza samym układem gniazda, a czy to okaże się problemem zobaczymy z czasem.

Pasieka na działce kolegi to również 7 rodzin. Tam w zasadzie wszystko jest bez zarzutu. Rodzinki w dobrej sile i kondycji, zostały zakarmione chyba jako pierwsze.

Ostatnie miejsce - tegoroczna nowość - to 4 rodziny wywiezione w rejony górskie. Gdy ostatni raz sprawdzałem wszystko było w porządku - oprócz tego, że rodziny praktycznie głodowały, mimo że każda miała co najmniej 3 ramki z pokarmem na start. Przy ostatnim przeglądzie wszystkie dostały więc po 2 litry syropu i 5 kg ciasta. Chciałbym jeszcze do nich pojechać, ale obawiam się, że mogę mieć z tym kłopot. Z braku czasu. W zasadzie to, co im podałem, powinno im wystarczyć, o ile pobliska nawłoć zaczęła nektarować - a jest jej tam wystarczająco, żeby te parę rodzin wyżywić. Chcę tam pojechać dla spokoju sumienia. Mam jednak nadzieję, że nie będę musiał wówczas już nic im dodawać.

Na tą chwilę rozdałem pszczołom szacunkowo jakieś 270 - 290 kg cukru (w tym 120 kg inwertu) - w najbliższych dniach planuję dodać jeszcze kolejne (i ostatnie) 20. Nie jestem w stanie podać dokładnej ilości, bo tego nie notowałem, ale te szacunki są raczej zgodne z rzeczywistością. Przyjmując, że rozdam tej jesieni pszczołom około 300 kg, da to statystycznie około 7 kg cukru na rodzinę. Czy dużo? Choć teoretycznie mniej na rodzinę niż w poprzednich dwóch sezonach, to jednak dużo. Przecież każda z rodzin dostała ode mnie w ciągu sezonu solidną porcję przerobionego pokarmu z zimy. Nie jestem w stanie powiedzieć ile dokładnie tego miałem, ale nie zdziwiłbym się gdyby było więcej niż 100 - 150 kg. Na początku sierpnia praktycznie żadna rodzina nie miała po tym śladu w komórkach, choć muszę przyznać, że niektóre wykorzystały to na bardzo dobry rozwój pomimo wyjątkowo słabego sezonu. Do syropów cukrowych lub inwertu dodawałem - tak jak rok temu - szczyptę soli himalajskiej i trochę witaminy C na zakwaszenie.
Rzeczą oczywistą jest, że najlepszą zimowlą byłaby ta na miodzie, a nie na cukrze lub inwercie. Nie wiem skąd pojawiły się u niektórych teorie, że w pszczelarstwie naturalnym inwertu używać nie wolno - jest to ponoć jakoby zabronione przez kodeks pszczelarzy naturalnych, czy jak? Oczywiście, że należy unikać sztucznego pokarmu - taka jest ogólna wskazówka czy oczekiwanie. To po prostu służy zdrowiu rodzin. Czy jednak dla pszczół stanowi to ogromną różnicę, czy wymiesza się cukier z wodą, czy też poda gotowy pokarm z wiaderka? Nie wiem. Dla mnie wydaje się, że nie. Przyznam też, że choć śledzę dokonania pszczelarzy naturalnych już blisko 4 lata, to o teoryji jakoby inwert należał do "pokarmów zakazanych" pszczelarstwa naturalnego dowiedziałem się dopiero teraz - z zarzutów różnych ludzi, rozsyłających głupoty po internecie.... No cóż. Jeszcze nie raz przyjdzie nam się stykać z głupimi zarzutami i absolutnym niezrozumieniem tego, co próbujemy praktykować na swoich pasiekach. Pewnie trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić.

Jeżeli chodzi o kwestie ilości pokarmu, czy też mojego podejścia do zimowania pszczół, absolutnie nic nie zmieniło się od czasu kiedy napisałem ten post: http://pantruten.blogspot.com/2016/01/przystosowanie-i-zimowla-wedug-trutnia.html. Na dniach zamierzam więc uzupełnić pokarm w ostatnich ulach i o ile nie stwierdzę pogromu jak stało się to poprzedniej zimy, nie zamierzam otwierać ulowych daszków aż do pierwszych oblotów kolejnego sezonu. I oby były lepsze i szczęśliwsze zarówno dla pszczół jak i dla mnie niż tegoroczne.

Po raz kolejny nie wykonałem mojego planu - a jest on stały od kilku lat. Założenia są takie aby zazimować około 50 rodzin na własnym naturalnym pokarmie (miodzie) i uzyskać po 1 kg miodu z rodziny pszczelej - w tym roku nie zbliżyłem się nawet do 0,1 kg uzyskując 3 słoiki. Prawda, że mam duże wymagania? Najwidoczniej za duże... Liczę na to, że wreszcie w którymś momencie to wszystko jakoś zaskoczy i będzie działać tak jak bym tego oczekiwał.

Na razie ciężko mi mówić o planach na rok kolejny, bo one będą zależeć od tego ile żywych rodzin przywitam wiosną. W każdym razie nigdy jeszcze nie było zgodnie z planem. Na pewno mam spore zapasy sprzętu. Na tą chwilę prawdopodobnie jestem w stanie "sprzętowo" utrzymywać u siebie około 100 rodzin pszczelich, z czego około 75 w normalnych pełnych ulach wielkopolskich lub warszawskich poszerzanych, a resztę w różnego rodzaju skrzynkach odkładowych.  Mam więc miejsce do umieszczania nowych rodzin. Ale też czekam na sezon, aby przy sporej ilości rodzin udało mi się w pewien sposób unormować pasiekę doprowadzając do zimy nie słabe, średnie czy silne odkłady, ale względnie normalne rodziny, które w końcu sierpnia będą obsiadać, czy to 2 moje korpusy 18tki (kubatura ok. 52 litry) czy też 11-sto ramkową skrzynkę warszawską poszerzaną - a nie po 6 - 9 ramek. Oczywiście mój plan musi siłą rzeczy polegać na stałym rozwoju tego co przeżywa i zapełnieniu kolejnych miejsc pszczołami, aby nasycić niebo tymi paskudnymi dzikimi trutniami, które, jak to piszą niektórzy pszczelarze "gwałcą ich szlachetne selekcjonowane matki pszczele". Tylko w taki sposób można doprowadzić do tego, żeby pewna genetyka przynajmniej odcisnęła swoje zauważalne piętno tu w okolicy - bo o "zdominowaniu" nieba ani to marzę, ani mam takie możliwości.

Więc na pewno na 2018 powielam swój plan uzyskania 1 kilograma miodu na rodzinę pszczelą, która pójdzie w przyszłym roku do zimowli. Tym wygórowanym żądaniem zakończę podsumowania bieżącego sezonu i mówię pszczołom: do wiosny!

środa, 16 sierpnia 2017

Dziura pożytkowa

U pszczół głodno. Ale liczę na to, że powoli zmierza do końca okres dziury pożytkowej z przełomu lipca i sierpnia. Coraz piękniej i bujniej rozkwita nawłoć i, choć wciąż mizerne, obserwuję lekko zwiększone loty pszczół z uli. Coraz więcej też widzę pszczół z żółto-pomarańczowym pyłkiem. A więc może wreszcie coś ruszy?

W ostatni weekend byłem u Łukasza przywieźć do siebie pszczoły z projektu "Fort Knox" (przy okazji dziękuję Łukaszowi i Joli, z których pasiek te pszczoły do mnie przywędrowały). Równocześnie przytargałem 120 kg inwertu. Wiosną i latem przez chwilę liczyłem na to, że skoro w zasadzie każda rodzinka dysponuje mniej lub bardziej odbudowanym gniazdem i dostała sporo pokarmu na start, to na ten rok 120 kg inwertu będzie wystarczające. Rzecz jasna przeliczyłem się jak zawsze w przypadku mojej pracy z nieleczonymi pszczołami. Na tą chwilę myślę, że dokupienie kolejnych 100 kg cukru będzie w tym roku mocno niewystarczające i skończy się na 200, może 250. To znów da liczbę około 7 - 9 kilogramów cukru na rodzinę - jak w 2 poprzednich latach. Oby pięknie polała nawłoć i można było zostawić pszczoły na większej ilości miodu, a ja w końcu zaoszczędziłbym na wydatkach na pasiekę. 
Wczoraj objechałem praktycznie wszystkie swoje pszczoły. Rozlałem całe 120 kg inwertu, który zapewne wsiąknie w puste komórki i za parę dni będzie go trudno zobaczyć. Oby nie. 



Na początku byłem na głównym pasieczysku - i tam było różnie. Są rodzinki, które miały czerw na 2 ramkach, ale były i całkiem zgrabne odkłady obsiadane po 6 - 8 ramek z czego zaczerwione może 4 - 5. Te ostatnie wyglądają całkiem nieźle. Mam świadomość, że większość pszczelarzy uznałaby nawet i je za zbyt małe i wymagające łączenia. Ale mając moje dotychczasowe doświadczenia widzę, że jest to wystarczający potencjał, żeby dobrze przezimować. W każdym ich siła w połączeniu z moimi doświadczeniami każą mi sądzić, że w razie ewentualnego ich osypania nie będzie to spowodowane ich "słabością", a co najwyżej jakąś chorobą. Ogólnie jest biednie z pokarmem. Parę najmniejszych rodzin było wysuszonych do cna (choć około 2 tygodnie temu wszystkie dostały po podkarmiaczce syropu cukrowego). 3 najsłabsze rodzinki, właśnie takie wysuszone z czerwiem na 2 ramkach, zostały od razu zasilone czerwiem i nalotami - jedna na miejscu, a dwie wywiozłem na inne pasieki. Wiedziałem, że na pasiece we wsi, na której były wcześniej kryzysy chorobowe co najmniej 2 rodziny mają (miały) się bardzo dobrze, a reszta nieźle. Faktycznie tak było, więc te 2 słabiaczki dostały z nich po ramce czerwiu i zostały ustawione na miejscach tych najsilniejszych. Myślę, że bardzo szybko wyrównają się do średniej. W każdym razie zanim udało mi się otworzyć nowo przywiezione ule, to już na nich siedziały chmary pszczół wracających z pola, w większości noszących pełne koszyczki pomarańczowego pyłku. Taki widok napawa optymizmem na końcówkę lata i początek jesieni. Te pszczółki na pasiece we wsi bardzo przyjemnie się przeglądało. Co najmniej takie rodzinki chciałbym widzieć wszędzie. Po 4 - 6 ramek czerwiu, wianuszki pokarmu (ta pasieka była karmiona regularnie co parę tygodni w związku z usunięciem plastrów) i ani śladu kryzysu z przełomu maja i czerwca. Wtedy pomyślałem, że będzie to miejsce gdzie będą najładniejsze rodzinki. Ale pomyliłem się, bo po południu pojechałem na pasiekę w oddali na działce kolegi. Tam było (i jest) 7 rodzinek - 2 lub 3 z córkami przedwojennych, 2 lub 3 z córkami z któregoś z przetrwalników i 2 córki po pszczole "mentora". Rodzinki siedzą ładnie na powierzchni od 7 ramek do całego korpusu - czerw również mają na 4 - 6 ramkach. Wygląda to na prawdę bardzo ładnie. Wiadomo, że nie jest to siła produkcyjna, ale w zasadzie wszystkie pszczoły wyglądają na pełnowartościowe biologicznie i zdolne do zazimowania na już. A tu przecież mamy jeszcze ze 2 pokolenia pszczół przed sobą. Tylko jedna rodzinka była trochę słabsza jak na tą pasiekę i w związku z tym dostała dodatkowo ramkę czerwiu z najsilniejszej. Patrząc na jej siłę z perspektywy głównej pasieki zapewne nawet i tego by nie wymagała. W każdym razie te dwie wymienione pasieki mają potencjał do dowiezienia co najmniej po jednym słabiaczku do zasilenia. Więc do końca sierpnia po wyszukaniu najsłabszych rodzinek z głównej pasieki znajdą się one w jednym z tych 2 miejsc. Niestety i na tej ostatniej pasiece dość głodno, pomimo tego, że każda z rodzin na start dostała 3 - 5 ramek pokarmu z zimy. 

Rodzinki Fortowe też są całkiem zgrabne. Tylko 1 była słaba bo miała zaledwie 1 ramkę czerwiu. Została odpowiednio zasilona z macierzaka po moim przetrwalniku i w efekcie wszystkich tych działań ma 3 ramki czerwiu i dziarsko obsiada około 5 - 6 ramek. Na pasiece leśnej - bo tam dowiozłem rodziny fortowe - była już wcześniej jedna słabsza rodzina. Ją również trzeba było lekko wspomóc.
Zasilanie tych rodzinek przeprowadziłem w 2 etapach. W pierwszym etapie wyłowiłem z rodziny zasilającej ramkę czerwiu, którą umieściłem w odkładówce i przez kratę zsypałem trochę pszczoły dorosłej. Koło południa zawiozłem tą odkładówkę i ustawiłem na daszku ula. Pszczoły miały się oblecieć, a wieczorem chciałem tam wrócić i zabrać odkładówkę, aby pszczoły naleciały się do właściwego ula. Wieczorem faktycznie było już po oblocie orientacyjnym, ale znacząca większość pszczół już na wstępie wolała ul z matką od spodu niż bezmateczną jedna ramkę czerwiu w odkładówce. Więc pszczoły na wspomnianej ramce było całkiem niewiele. Tak czy siak zdjąłem daszek, wsadziłem czerw po strzepnięciu pszczoły przed ul i robota z zasilaniem była skończona. Rodzinki po zasileniu zaczęły wyglądać na takie, które mają bardzo duże szanse przejść zwycięsko przez zimę. W razie czego powtórzę ponownie ten zabieg z końcem sierpnia, ale chyba nie będzie potrzebny. 

Jeżeli chodzi o siłę moich odkładów to po wczorajszych przeglądach oceniam ją na dobrą. A przynajmniej jest lepiej niż wynikało z moich dotychczasowych obaw wynikających z pracy na głównym pasieczysku. Tam bowiem wyszukiwałem co tylko mogę do podziału i tworzyłem coraz to nowe i nowe rodziny. Były tam i późno utworzone maluchy, które miały problemy z ruszeniem. W efekcie na pozostałe pasieczyska wywoziłem rodziny stabilne, a rodziny kryzysowe i maluchy pozostawały na tej pasiece do dalszego "męczenia".

Na dzień dzisiejszy dysponuję 40 swoimi rodzinami (36 + 4 fortowe) i będę zimował u siebie 3 dadanty Łukasza. Rozkład na różnych miejscach jest na dziś następujący: 9 (w tym 3 Łukasza i 2 kłody), 11, 5, 7, 7, 4. Będę zimował większość rodzin w ulach wielkopolskich z gniazdem w górnym korpusie na 6 do 8 ramek (część ramek bez dolnej beleczki) i pustym korpusem pod spodem. Rzecz jasna z górnym wylotkiem. Wylotki są ograniczone do szerokości kilku centymetrów i takie pozostaną na zimę. Może 4 czy 5 rodzin będzie zimowana w układzie 2 korpusów na 12, 14 lub 16 ramkach (6x6, 7x7 lub 8x8). Jedna rodzina będzie zimowana z dolnym wylotkiem (dennica osiatkowana, ale na siatce leży moja "mieszanka próchniczo glebowa"), również jedna z wylotkiem zrobionym w korpusie - na linii łączącej 2 korpusy, a więc w połowie wysokości całości ula. 7 rodzin będzie zimowanych w ulach warszawskich poszerzanych, w tym 2 w budce (z górnym wylotkiem) i 5 w niezależnych ulach, z czego dwie to moje skrzynki dziesięcioramkowe (z górnym wylotkiem) - są to rodziny fortowe. 

Wszystkie z rodzin na dziś wyglądają na stabilne i zdrowe, choć pewnie kilka (na palcach mojej lewej ręki) ma jeszcze niezadowalającą siłę - no i rzecz jasna praktycznie wszystkie mają niezadowalające zapasy. Nie widzę za to objawów żadnych chorób, a tylko gdzieniegdzie dostrzegam jakieś roztocza - choć one w zasadzie są objawem pewnej choroby pasożytniczej. Cóż, do tego widoku wszyscy powinniśmy się przyzwyczajać i nauczyć z nimi współistnieć, bo walka z roztoczem na śmierć i życie nikomu nie służy. Na pewno długofalowo nie służy pszczołom, pszczelarzom i ogólnie pszczelarstwu. Tego niestety łatwo nie będzie zmienić. Na dzień dzisiejszy pokutuje bowiem sposób myślenia, który doskonale wyraził lek. wet. Artur Arszułowicz w ostatnim numerze "Pszczelarstwa" w prowadzonym przez siebie cyklu "Weterynaryjne ABC": "Zmagania pszczelarzy z warrozą trwają już przeszło 30 lat i nic nie wskazuje na to, żeby coś się zmieniło na lepsze. W związku z tym nie pozostaje nic innego jak dalej toczyć bój z roztoczem dotychczasowymi metodami". Po co szukać alternatyw i rozwiązań długofalowych? Przecież skoro nie działa, trzeba robić dalej dokładnie to co robiliśmy....