wtorek, 23 grudnia 2014

Charles Martin Simon, czyli sens zaczynania od zera...

Dziś chciałbym sobie trochę podywagować na temat mojej bieżącej sytuacji. Na dzień dzisiejszy co prawda, według mojej wiedzy, ostatnia rodzina pszczela jeszcze żyje, ale nie daję jej zbyt wielkich szans dotrwania do wiosny. Przyjmuję więc, że w roku 2015 zaczynam od zera. Choć tak naprawdę nie zaczynam od zera. Sporo się nauczyłem (choć pewnie jeszcze więcej nie wiem). Dostałem parę lekcji od pszczół, jestem bogatszy o wiedzę teoretyczną i doświadczenia. Mam kilka kontaktów do innych pszczelarzy, wiele wzorów i parę pomysłów opartych na dotychczasowych doświadczeniach. Mam też całkiem sporo sprzętu ulowego, który mogę wykorzystać.
Żeby z wiosną "ruszyć z kopyta" brakuje mi tylko... pszczół...

Często ludzie, słysząc o tym co dzieje się u mnie w pasiece, pytają, czy nie lepiej było leczyć pszczoły. Albo czy nie myślałem, żeby moje pszczoły wspomóc, gdzieś tam po drodze. Cóż. Teraz mogę z całą pewnością powiedzieć: lepiej było je w tym roku leczyć i wspomagać, albo przynajmniej zastosować inną metodę. Ale z dzisiejszej perspektywy łatwo tak powiedzieć. Czy mam wobec tego założyć, że pszczoły nie dadzą rady same i wrócić do głównego nurtu pszczelarstwa?

Charles Martin Simon to jeden z moich głównych, wiodących wzorów pszczelarskich (obok Busha i Comforta) - http://www.beesource.com/point-of-view/charles-martin-simon/. Był to pan - dziś niestety już nieżyjący... - który spróbował i mu się udało. O ile większość pszczelarzy radzi jak postępować aby pszczoły przeżywały, o tyle on starał się nabrać do całości dystansu i pozwolić pszczołom na życie i na śmierć.
Charles Martin Simon pisał, że jego pszczoły tak na prawdę nie są jego - to są po prostu pszczoły. Dlatego łatwiej było mu znaleźć ten dystans. Patrzył na to inaczej. Nie jak na zwierzę hodowlane, które wymaga opieki i jego zadaniem jest "odwdzięczyć się" za tą opiekę, a bardziej jak na dzikie stworzenie, które przypadkowo znalazło dom w jego ulu. Dzięki temu życie i śmierć są tylko częścią natury, a on mógł pogodzić się z pszczelą śmiercią.

Nie śledziłem całości dokonań pana Karola Marcina - przeczytałem po prostu parę jego artykułów na beesource.com. Nie daje tam wiele praktycznych porad pszczelarskich. Po prostu opisuje ze swojej perspektywy problemy, czy raczej dylematy pszczelarstwa naturalnego. Nie dowiedziałem się od niego jaki typ ula jest według niego najlepszy, jak wychować najlepsze matki, jak podkarmiać pszczoły na zimę, ani jak układać im gniazdo. A mimo to, z paru jego myśli przelanych na klawiaturę, w kilku, żartobiliwie pisanych artykułach, dowiedziałem się bardzo, bardzo dużo o pszczelarstwie, jakie mnie również interesuje. Dlatego też, to właśnie jedna z jego myśli stała się pewnego rodzaju mottem tej strony i mojego pszczelarstwa. Pan Karol poruszał różne tematy, o niektórych wypowiadał się w sposób kontrowersyjny. Na przykład kwestionuje zasadność uznania "pszczelego tańca" za sposób porozumiewania się. Twierdzi, że to raczej "sharing of excitement", co można przetłumaczyć jako "dzielenie się podekscytowaniem" (czyżby to trochę tak jak z moim blogiem?... w każdym razie, pisząc o pszczołach, nie chodzę po pokoju drgając moim "kuprem", jeżeli się zastanawiacie...). Twierdzi też, że widział wielokrotnie jak jego pszczoły czasem robią coś tylko dla zabawy, bo tak jak każdy inny gatunek zdolne są również i do tego, a nie są tylko pracującymi maszynkami przynoszącymi miód. Czy ma rację? Nie wiem. Nie przyjmuję wszystkiego bezkrytycznie. Ale z drugiej strony ... kto był już pszczołą i wie jak jest naprawdę, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Charles Martin Simon napisał, że gdy warroza dotarła do jego pasieki, pszczoły zaczęły ginąć - jak wszędzie. Napisał, że kupił środek na warrozę - jak wszyscy. Ale napisał, że zanim użył go w ulu, poczuł jakby spróbował go trochę na język i ... cóż... jakby smakował mu "toksycznie". W związku z powyższym nie użył go, a pszczoły padły i padały tak co rok. Ponieważ żył z usuwania pszczół, co roku miał "świeżą dostawę" rójek do pasieki. I każdej wiosny zaczynał od zera... Nie wiem ile lat się tak działo, on sam o szczegółach nie pisze. Czy to ważne, czy było to przez 3 czy 8 lat? Ostatecznie pszczoły zaczęły przeżywać, a on prowadził stałą niewielką pasiekę.

W jednym ze swoich artykułów opisał wszystko, co czułem zbierając puste ule po padłych pszczołach. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj ten cytat: "Jeżeli jesteś osobą kochającą pszczoły, nie ma dla ciebie nic bardziej dramatycznego niż zamarłe pasieczysko. Jęczenie wiatru w pustych ulach jest jednym z najbardziej bolesnych dźwięków jaki kiedykolwiek usłyszysz. Pszczelarstwo zamieniło się w przeciwieństwo tego, co w nim szukałem. Wiedziałem, że muszę zrezygnować, chciałem zrezygnować, ale nie wiedziałem jak".

Pisze również: "Przez 20 lat zbierałem się na odwagę, żeby sprzedać miodarkę, po tym jak przez dziesięć lat na nią zbierałem (...). Byłem wtedy taki głupi. Myślałem, że chodzi o miód. (...) Kiedy wszystko, czego się uczyłeś, okazuje się być nieprawdziwe, zmieniasz to, albo idziesz na dno wraz ze statkiem".
Nie twierdzę, że artykuły Simona, są dla mnie objawieniem. To po prostu pszczelarz organiczny, ceniący pszczołę ponad zysk z miodu. Wiem, że nie każdy może sobie na to pozwolić. Ja sam chciałbym wierzyć, że kiedyś dochód z miodu będzie dla mnie pewnym wspomożeniem budżetu domowego. Ale nie wiem czy i kiedy się to stanie. Wiem, że chcę iść tą drogą. Pan Karol ułożył swoje myśli w pewnego rodzaju "10 pszczelarskich zasad od tyłu". Pomiędzy nimi jest parę poniższych myśli: w pszczelarstwie nie chodzi o miód, nie chodzi o pieniądze, chodzi o przetrwanie. Ale zaraz dodaje komentarz, bo nie chodzi o przetrwanie za wszelką cenę, bo każdy przecież umiera - wcześniej czy później. Chodzi o to, żeby zachować właściwą jakość życia póki żyjesz.

To wszystko właśnie przekonuje mnie do tego, że śmierć nie jest najgorszym, co może spotkać pszczołę XXI wieku. Każda pszczoła kiedyś umrze. Robotnice umierają szybko, a matki zabijane są przez samych pszczelarzy. Wiem, że "nowoczesna pszczoła" może nie być gotowa na życie bez wspomagania. Będę więc szukał pszczoły pierwotnej. Aż znajdę. A wiem, że takie są. Ostatnio, kilku pszczelarzy, z którymi nawiązałem kontakt, powiedziało, że znają miejsca w lesie, gdzie pszczoły żyją w dziuplach od paru lat - może to jedna rodzina trwa tak długo, a może przychodzą tam coraz to nowe rójki. Takie pszczoły prędzej czy później wpadną w moje łapy. Nie będą nieśmiertelne. Ale wierzę, że dam radę zbudować na ich bazie stabilną pasiekę, która zapewni mi trochę miodu, i dla siebie, i na sprzedaż. Jeżeli trzeba będzie, będę szukał wiele lat takiej pszczoły. A jak już ją znajdę dostanie ode mnie szansę na życie w równowadze z naturą, na ile mogę jej to zapewnić. Do tego czasu mam nadzieję opanować trudną sztukę pozwalania pszczole na robienie tego, co chce, bez stałego doglądania i poprawiania. To trudna sztuka. Chyba najtrudniejsza w całym pszczelarstwie.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Juhani Lunden i znaczenie bioróżnorodności

Juhani Lunden to pszczelarz z Finlandii. Prowadzi swoją pasiekę w lesie, z tego co wiem w oddali od innych pszczelarzy. Przyznam, że szczegółowo nie wgłębiałem się w jego stronę internetową (kiedyś na pewno to uzupełnię) i w jego dokonania, choć są niezmiernie ważne i znaczące dla typu pszczelarstwa jakie zawładnęło moim sercem i rozumem. Bo też przy tym pszczelarzu mam mały zgrzyt - jest wybitnym "organicznikiem", ale równocześnie wcale nim nie jest... a może jednak całkowicie jest? Ale o tym poniżej. Teraz od początku.

Juhani Lunden to człowiek, który niewątpliwie wierzył, że pszczoła da sobie radę z warrozą sama. I ta wiara zmaterializowała się w takiej właśnie pszczole. W 2001 roku Lunden rozpoczął swój projekt hodowlany. Uznał, że będzie leczył tylko raz w sezonie coraz mniejszą dawką leczniczą. Obawiał się od razu puścić pszczół na żywioł - chciał im dać większą szansę na początku. Swoją pracę prowadził na węzie z komórką 5.3. Bazował na różnych pszczołach, ale głównie była to Krainka i Primorska. To ta druga jednak osiągnęła większy sukces, bo Krainka posiadana przez Lundena zdecydowała się nie dotrwać do końca... A przynajmniej Krainka czysta rasowo, bo jej geny zapewne wmieszały się, przynajmniej w małym procencie, w efekt końcowy pracy hodowcy. W 2001 roku Lunden zastosował 38 ml kwasu szczawiowego na ul i systematycznie zmniejszał dawkę leczniczą, aż do 3 ml w 2008. Od tego czasu już pszczół nie leczy.

Oczywiście po drodze straty były znaczne, jednego roku większe, innego mniejsze - praktycznie zawsze było to kilkadziesiąt procent stanu. Lunden miał wybraną część swojej pasieki, którą włączył bezpośrednio w projekt hodowlany, a resztę trzymał jako grupę kontrolną czy też "pszczeli zapas", z którego mógł uzupełniać straty podając do tych rodzin selekcjonowane matki.

Efektem tego ogromu pracy jest pszczoła, o której Polbart napisał, że praktycznie nie nosi na sobie warrozy. Oczywiście to na razie jednoroczne obserwacje i trzeba poczekać na dalsze efekty. Zobaczymy. Niewątpliwe byłby to cenny nabytek dla takiej pasieki jak moja, ale na pewno nie mogę bazować tylko na tej pszczole. To nie jest do końca to czego szukam. I nie chodzi mi tu o rasę czy konkretne cechy. Ponoć ta pszczoła jest inna przy pracy niż ogólnodostępna pszczoła "nowoczesna". Polbart pisał, że ta pszczoła zrobiła się jakby bardziej "pierwotna". Nie w tym widzę problem. Pszczoła jest super! Nie mam jej, nigdy jej nie widziałem i nie dotknąłem (ona również nie dotknęła mnie żądłem), ale już mogę tak powiedzieć.

Problemem jest natomiast bioróżnorodność.
Różnorodność to fundament natury - w tym i pszczelarstwa organicznego. O potrzebie zróżnicowania genetycznego pisałem wielokrotnie. Im bardziej gatunek jest ujednolicony tym większa szansa, że nie poradzi sobie w dzikim świecie. Owszem, można go prowadzić za rękę, próbując ochronić go przed każdym niebezpieczeństwem, ale czy o to chodzi? Nie twierdzę, że pszczoła Lundena nie poradzi sobie z największymi zagrożeniami pszczelarstwa początku XXI wieku. Poradzi sobie, bo przecież właśnie sobie radzi! Ale dziś jest warroza, jutro być może mały chrząszcz ulowy... a pojutrze? Kto wie co jeszcze nas czeka w przyszłości? I czy wąska pula genetyczna jaką reprezentuje ta pszczoła stawi temu zagrożeniu skuteczny opór? Nie wiem.

Z opisu tego, co potrafi pszczoła Lundena można domniemywać, że pszczoła ta ma wysoko wyspecjalizowaną cechę groomingu (upraszczając: umiejętności fizycznego usuwania warrozy z siebie i innych towarzyszek), być może w mniejszym stopniu również VSH (upraszczając: wrażliwości na markery chemiczne pozostawiane przez warrozę, służące pszczołom do rozpoznawania pasożyta i zaburzania jego cyklu rozwojowego). Ponoć warrozy w ulach tych Primorskich nie ma - ani żywej, ani martwej. Pszczoły z nią walczą i wynoszą ją z ula. Może również strażniczki działają wyjątkowo skutecznie i blokują dostęp każdej pszczoły niosącej na sobie warrozę.
Wspaniałe cechy, których każdy pszczelarz powinien poszukiwać. Do tego rozwinięte nad wyraz skutecznie... To oczywiście dobrze, dobrze i jeszcze raz dobrze. Po trzykroć dobrze! Ale... Cechy te są rozwinięte tak skutecznie, że niestety musiało się to odbyć dzięki wąskiej specjalizacji. Specjalizacji prowadzącej do wąskiej puli genetycznej.

Trzeba zadać pytanie co dalej.
Juhani Lunden sprzedaje tylko matki unasiennione sztucznie. Do tego w przerażająco wysokiej cenie jak na warunki Polskie (500Euro za sztukę. Przy jednej matce - ok, a przy 10...?). Ale cena nie powstrzymuje wielu osób i być może ta pszczoła jest tego warta. Na pewno zliczając wszystkie straty jakie poniósł Lunden przez ponad 10 lat selekcji i mnożąc to przez osiągnięty efekt, należy mu się każdy cent z tej ceny.
Jak pisałem, nie znam bardzo dokładnie założeń i gospodarki Lundena. Zakładam, że wie co robi, bo ktoś kto by tego nie wiedział nie doszedłby tam gdzie on. Nie osiągnąłby tego co on.
Z tego co widzę jednak, pszczoła ta posiada najwęższą pulę genetyczną ze wszystkich pszczół organicznych o jakich czytałem (czy pisałem na swoim blogu). Do tego wciąż rozmnażana jest przy użyciu sztucznego unasiennienia co niesie za sobą zagrożenie dalszego zawężania różnorodności genetycznej. Gdzie pozostała ta radość dzikiej pszczoły, którą głosi Sam Comfort? Gdzie ta różnorodność - wciąż i wciąż wzbogacana dziką pszczołą - którą gości u siebie Michael Bush?

Czy można oprzeć się na pszczole Lundena w naszych pasiekach? Na pewno można próbować. Trzeba ją wprowadzać do pasiek, bo na dzień dzisiejszy ta pszczoła to najlepsze co mamy w zasięgu ręki. Ale trzeba się liczyć z ograniczeniami jakie ta pszczoła ze sobą niesie.

Po pierwsze nie da się kupić 2 czy 3 takich pszczół i na nich zbudować stu- dwustu-pniowej pasieki, bo zawęzimy liczbę alleli do znikomych rozmiarów i musimy liczyć się z inbredem. Raczej tym szeroko rozumianym, czyli niekoniecznie będziemy krzyżować braci z siostrami, ale nawet jak pszczoły będą mieć dalekiego wspólnego przodka w 7 czy 8 pokoleniu, to i tak będziemy poruszać się w wąsko określonej liczbie alleli.

Po drugie wprowadzenie małej ilości matek do pasieki i unasiennianie trutniami z zewnątrz spowoduje bardzo szybkie rozmycie genów tej pszczoły. A jak pisałem, z tego co widzę, pszczoła ta opiera swą odporność na wyjątkowej specjalizacji genetycznej, a nie na budowaniu naturalnego ekosystemu i zrównoważeniu się z naturą. Oczywiście brak aplikacji chemii do ula powoduje, że te ekosystemy się tworzą, a więc wszystko idzie dwutorowo, ale jak będzie w drugim czy w trzecim pokoleniu? Może pojawi się warroza i ktoś zdecyduje się raz przeleczyć?... Tylko raz, nie więcej. Ekosystemy się zaburzą, a geny już będą rozmyte. Czy tak będzie? Nie wiem. Ale, na ile mogę sobie wyobrazić jak to działa (być może błędnie), nie można dać żadnych gwarancji...

Wreszcie koszt większej ilości matek spowoduje, że bilans nam się nie zamknie.

Warto się tą pszczołą interesować. Warto ją sprowadzać i rozmnażać. Powiem więcej: musimy to robić, bo to wyjątkowo cenna pszczoła. Ale musimy selekcjonować obok niej naszą własną, lokalną pszczołę. Musimy krzyżować je, żeby zapewnić świeże geny. Tak, żeby odporne geny z Finlandii zasiliły naszą pszczołę, a ta z kolei, żeby dała jej moc naturalnej bioróżnorodności.


UZUPEŁNIENIE - 21 grudnia 2014 r. 

Łukasz ma rację (patrz komentarze) - Lunden bazował na pszczole Buckfast, a tego Buckfasta uzupełniał innymi pszczołami - w tym Primorską, Krainką, lokalną pszczołą z Finlandii, Elgonem i pszczołą z Kolumbii. Ile każdej z tych pszczół zostało w efekcie końcowym - ciężko powiedzieć, pewnie on sam nie jest tego świadom. 

Na starcie w pasiece funkcjonowała niezła bioróżnorodność. Lunden sam o znaczeniu różnorodności pisze, wskazując jej krytyczne znaczenie dla natury. Pytanie pozostaje jednak aktualne: jak dużo tej różnorodności pozostanie w zakupionej pszczole, na której chcemy zbudować pasiekę?...
Lunden pisze: "Nucs develop slowly and some more evidence of inbreeding has shown.(...) I have made up my mid to change the whole managing system in 2015. Details are still to be worked out, but the main thing is that I give up using Haukkamaa isolation station as main component in our system and start with natural matings and more inseminations. I´m creating the first varroa resistant drone area in Ruovesi.
 (wpis 11.10.2014 http://www.saunalahti.fi/lunden/varroakertomus.html), tłum.:"Odkłady rozwijają się powoli i pokazały się nowe dowody na inbred (...) Podjąłem decyzję na zmianę całego systemu hodowli w 2015. Szczegóły muszą zostać dopracowane, ale główną sprawą pozostaje to, że przestaję używać izolowanej stacji Haukkamaa jako głównego czynnika w naszym systemie i zaczynam podejmować unasiennianie naturalne i więcej inseminacji. Tworzę pierwsze trutowisko odporne na warrozę w rejonie Ruovesi". 

Lunden zauważył, że pszczoły rozwijają się wolniej, niż we wcześniejszych sezonach, niektóre mają też duże porażenie warrozą (podaje nawet 10%), zauważył również rodziny ze zgnilcem amerykańskim (AFB). Jak widać metoda była skuteczna do czasu odezwania się problemów związanych z zawężeniem populacji. Czyżby jego pszczoły powoli zaczynały dawać oznaki słabnięcia? Czy może lepsze były pszczoły kupione u niego w 2013 lub 2012 roku, niż w roku bieżącym? Myślę, że tak. Na szczęście Lunden zauważył problem i pracuje nad rozwiązaniem - co ważne, nie boi się też o tym pisać wprost, za co należy mu się według mnie duży szacunek.