piątek, 12 kwietnia 2019

O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 1

W kwietniowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się pierwsza część mojej kolejnej pszczelarskiej publikacji. Tym razem będzie o badaniach niemieckiego naukowca Torbena Schiffera, którego poznałem w czasie konferencji w Austrii (tu relacja - część 1 i część 2). O niektórych z aspektów poruszanych w niniejszym tekście wspominałem już w relacjach z obu Konferencji. I tu i tu wykłady Torbena Schiffera cieszyły się najwyższym zainteresowaniem i chyba nie skłamię, gdy napiszę, że był on gwiazdą obu wydarzeń (nawet pomimo obecności takich osób jak prof. Thomas Seeley w Holandii), a zwłaszcza tego, które odbyło się Austrii.

Tekst dostępny będzie też na stronie Bractwa Pszczelego, na którą serdecznie zapraszam.

Zapraszam do lektury!


O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 1


W artykule przybliżę badania młodego niemieckiego naukowca i nauczyciela biologii Torbena Schiffera, współpracującego z prof. Jürgenem Tautzem z Uniwersytetu w Würzburgu. W środowisku pszczelarskim od zawsze toczą się dyskusje na temat różnych rozwiązań i konstrukcji pszczelego siedliska. Tak naprawdę nie chodzi tu ani o kształt czy wymiary ramki, ani o przekrój czy wysokość korpusów, a przede wszystkim o podtrzymywania istnienia w ulach skomplikowanego ekosystemu kształtującego środowisko pszczoły miodnej. Jeżeli wnioski Schiffera są słuszne, powszechne wyobrażenie o tym, jaki ul jest dla pszczół najlepszy, pozostawia wiele do życzenia. Ale po kolei.
Zaleszczotek książkowy polujący na dręcza pszczelego
Torben Schiffer wywodzi się z pszczelarskiej rodziny, ale miłością do pszczół „zaraził się” dopiero w czasie studiów biologicznych na Uniwersytecie w Hamburgu. W tym czasie zaczął się uczyć pszczelarstwa od swojego dziadka. Na początku, podobnie jak znacząca większość pszczelarzy, praktykował w ulach z tworzyw sztucznych, a do leczenia pszczół używał kwasu mrówkowego. Wraz ze zgłębianiem wiedzy zarówno pszczelarskiej, jak i „ogólnobiologicznej”, dostrzegł złożoność organizmów żywych i całych ekosystemów. Zrozumiał też znaczenie selekcji naturalnej, jak i zależności wewnątrz- i międzygatunkowych dla zdrowia wszystkich zwierząt. A wiedza ta jest znana już od kilkuset lat, choć dziś często wydaje się zapomniana. Jeszcze przed sformułowaniem „teorii ewolucji” przez Karola Darwina inny wielki podróżnik i twórca nowoczesnej geografii, jeden z najznamienitszych przyrodników w historii Alexander von Humboldt (1769-1859r.) zrewolucjonizował sposób postrzegania świata naturalnego. Humboldt stworzył koncepcję przyrody jako nierozerwalnej sieci życia, w której wszystkie organizmy są ze sobą powiązane w łańcuchy zależności. Podkreślał jednak, że taka sieć może być też podatna na zniszczenie poprzez wyeliminowanie „nici”, które ją tworzą. Podobnie, łańcuch rozpadnie się, gdy osłabimy czy usuniemy z niego jedno z ogniw. W takich bowiem sytuacjach powiązane ze sobą organizmy tracą źródła pokarmu albo zmienia się ich środowisko, które przestaje być zdolne do podtrzymywania ich istnienia. Im bardziej złożona jest sieć powiązań, tym bardziej jest stabilna i odporna na zmiany, bowiem różne organizmy mogą się w niej wzajemnie zastępować i uzupełniać. Pszczoła miodna również funkcjonuje, a może raczej funkcjonowała w takim złożonym ekosystemie. Im bardziej oddalamy ją od środowiska, w jakim ewoluowała, tym bardziej staje się podatna na zagrożenia.
Zaburzając proces selekcji naturalnej, sprowadzając do pasiek nieprzystosowane lokalnie pszczoły i trzymając je w jałowych ulach, wykorzystując metody nowoczesnego intensywnego pszczelarstwa, czy wreszcie zatruwając środowisko życia pszczół tzw. „lekami” i produktami ich rozpadu, przez ostatnie kilkadziesiąt lat znacząco zmniejszyliśmy tolerancję pszczół na negatywne czynniki zewnętrze. Nie możemy też zapomnieć o coraz mniej przyjaznym środowisku zewnętrznym – zubożałym, pełnym monokultur i zatrutym pestycydami i innymi toksynami. To wszystko przejawia się choćby w zmniejszonej tolerancji pszczół na samego dręcza pszczelego (Varroa destructor). Gdy warroza pojawiła się w Europie, według danych przekazywanych przez naukowców (w Polsce zagadnienie to poruszali choćby dr hab. Paweł Chorbiński oraz dr Maciej Howis), rodzina pszczela była w stanie żyć co najmniej trzy pełne lata od zarażenia i umierała przy porażeniu na poziomie kilku tysięcy osobników. Zapewne średnia porażenia, przy której umierały pszczoły wynosiła od czterech do sześciu tysięcy roztoczy, ale zdaniem niektórych mogła ona wynosić nawet około dziesięciu tysięcy! Obecnie pszczoły rzadko są w stanie przetrwać drugą zimę od ostatniego leczenia, a wiele z nich umiera już po pierwszym sezonie i przy znacząco mniejszej liczbie roztoczy. Przez te kilkadziesiąt lat skróciliśmy więc średnią długość życia pszczół o połowę, jeżeli pozbawimy je „należytej opieki”.
Zaleszczotek książkowy i samice roztoczy
Wielu pszczelarzy uważa, że śmierć rodziny pszczelej może wywołać już kilkaset roztoczy w ulu. Profesor Jürgen Tautz stwierdził już w 2008 roku, że rodzinę pszczelą może zabić jedna dziesiąta tej liczby roztoczy, co przed dekadą. Profesor Thomas Seeley zjawisko to tłumaczy znaczącym zwiększeniem zjadliwości wirusów przenoszonych przez dręcza pszczelego, które z kolei wywołane zostało przez kilkudziesięcioletnie stosowanie w pasiekach środków toksycznych i biobójczych. Niewątpliwie zwiększenie zjadliwości patogenów ma miejsce. Wydaje się jednak, że problem jest o wiele bardziej złożony i wynika z sytuacji, w jakiej obecnie znalazły się pszczoły. Niezależnie od sporej gamy dostępnych dziś środków roztoczobójczych (oficjalnie lub „spod lady”), problemy z warrozą oraz innymi chorobami pszczół systematycznie narastają.
Torben Schiffer postanowił poszukać alternatywy dla kierunków, jakie środowisko pszczelarskie obrało kilkadziesiąt lat temu, z chwilą inwazji dręcza. Postanowił skupić się na badaniu organizmów występujących w ulach, licząc na to, że w czasie tych studiów uda mu się znaleźć naturalnego wroga dręcza pszczelego. Przeglądając zasoby biblioteki uniwersytetu w Hamburgu, natrafił na dawne zapiski dotyczące związku symbiotycznego pomiędzy pszczołą miodną i zaleszczotkiem książkowym (Cherlifer cancroides). Większość osób, z którymi rozmawiał na ten temat albo nigdy nie słyszała o tym pajęczaku, albo twierdziła, że jest on niezmiernie rzadki i bliski wyginięcia, co w zasadzie pozbawiało dalsze badania jakiegokolwiek praktycznego znaczenia. Ci, którzy słyszeli o zdolnościach pajęczaków do ograniczania populacji różnych pasożytów pszczoły miodnej powątpiewali w zdolność zaleszczotków do polowań na dręcza pszczelego. Schiffer postanowił jednak zgłębić to zagadnienie i tak powstał projekt, który uważam za jeden z bardziej interesujących, z jakimi zapoznałem się w ostatnim czasie. Interesujący jest nie tylko zaleszczotek, ale i badania dotyczące ula jako przyjaznego siedliska bardzo różnorodnych organizmów współistniejących z pszczołą miodną.
Przybliżając wiedzę zawartą w dalszej części artykułu, posiłkuję się książką Torbena Schiffera, pt. „Guide to species appropriate beekeeping with pseudoscorpions” [Poradnik pszczelarstwa zgodnego z potrzebami gatunku z wykorzystaniem zaleszczotków], jak również wiedzą zdobytą w czasie jego wykładów, których wysłuchałem na międzynarodowych konferencjach pszczelarskich w Neusiedl am See w Austrii oraz Doorn w Holandii (o których jest w poprzednich moich tekstach). Nie zamierzam drążyć aspektów biologii zaleszczotków książkowych, gdyż nie czuję się wystarczająco kompetentny – skupię się jedynie na tym, co może być istotne z punktu widzenia niniejszego opracowania. Zainteresowanych odsyłam do wspomnianej powyżej książki Schiffera, na jego stronę internetową: https://beenature-project.com/ (dostępne w języku angielskim i niemieckim), bądź do naszych rodzimych opracowań dotyczących tych pajęczaków.

Zaleszczotek książkowy

Zaleszczotek książkowy, podobnie jak dręcz pszczeli, należy do gromady pajęczaków. Systematyka obu gatunków „rozchodzi się” na poziomie rzędów. Nazwa zaleszczotków zarówno w języku łacińskim (pseudoscorpiones), jak i angielskim (pseudoscorpions) nawiązuje do wyglądu innego rzędu pajęczaków – skorpionów. Obie te grupy posiadają bowiem charakterystycznie ukształtowane nogogłaszczki zakończone szczypcami. W przeciwieństwie do skorpionów, „pseudoskorpiony” nie posiadają odwłoka zakończonego kolcem jadowym.
Wypreparowane do zdjęcia gniazdo zaleszczotka książkowego

Samica zaleszczotka książkowego z jajami
Zaleszczotki występują głównie w strefie tropikalnej i subtropikalnej. W Europie żyje kilkaset z około trzech tysięcy gatunków tych pajęczaków, a szacuje się, że w naszej strefie geograficznej i klimatycznej występuje ich od kilkudziesięciu do około stu. Poszczególne gatunki zaleszczotków upodobały sobie różnorodne środowiska. Niektóre z nich żyją w warunkach dużej wilgotności, inne natomiast preferują środowisko suche. Kształt zaleszczotków wskazuje, że są one mieszkańcami wąskich przestrzeni, bytują pod kamieniami, korą drzew i w różnych szczelinach. Niektóre z tych pajęczaków są również w otoczeniu człowieka. Zaleszczotki są drapieżnikami polującymi przede wszystkim na roztocza lub małe owady. Z racji niewielkich rozmiarów (kilka milimetrów) trudne jest rozpoznanie gołym okiem szczegółów ich budowy i wizualnego podobieństwa gatunków. Z tego powodu są one ze sobą mylone. Jeżeli zobaczymy w ulu małe stworzonko podobne z wyglądu do skorpiona, nie oznacza to, że w naszym ulu zagościł zaleszczotek książkowy, choć może być to wysoce prawdopodobne. Może to być bowiem jakiś inny jego „kuzyn”. Możemy więc gościć w ulu podobnego do skorpiona pajęczaka, który w żaden sposób nie będzie wpływał na populację roztoczy.
Zaleszczotek książkowy występuje w środowisku suchym i ciepłym. Można go spotkać w bibliotekach czy innych księgozbiorach, gdzie żywi się roztoczami zjadającymi papier (celulozę), stąd też jego nazwa. Oczywiście zamieszkuje też ule. Zaleszczotki książkowe ewoluowały w cieplejszych strefach klimatycznych. Chociaż są u nas dość powszechne, to jednak nie są w stanie przetrwać okresu zimowego w naturze. Pod tym względem zależą od człowieka, a raczej od różnych ludzkich budowli. Zimują najczęściej w naszych domach, w różnego rodzaju księgozbiorach oraz w stodołach czy stajniach.
Należy przy tym zaznaczyć, że nie wszystkie gatunki rzędu „pseudoskorpionów” są organizmami symbiotycznymi i przyjaznymi dla pszczół miodnych. Niektóre z nich są komensalne, a więc ich obecność jest dla pszczół całkowicie neutralna. Trzeba jednak pamiętać, że wówczas wchodzą w skomplikowaną sieć powiązań, co już samo w sobie jest pozytywne. Niektóre gatunki zaleszczotków mogą być nawet potencjalnie dla pszczół szkodliwe, na przykład mogą żerować na larwach pszczelich, ale te najczęściej są w ulach bardzo rzadkie i nie stanowią realnego zagrożenia. Zaleszczotek książkowy ponoć nigdy nie żywi się larwami pszczół, a tym bardziej dorosłymi pszczołami, nawet przy skrajnym wygłodzeniu. Zdecyduje się wtedy raczej na kanibalizm, a jeżeli nie znajdzie obok innego osobnika własnego gatunku, to czeka go śmierć głodowa. Być może pojawienie się takiego zachowania pajęczaków pozwoliło pszczołom na drodze ewolucji wykształcić całkowitą tolerancję na ich obecność we własnym siedlisku. W innym przypadku pszczoły mogłyby zwalczać „pseudoskorpiony” jako potencjalne zagrożenie. Takie przystosowanie najwyraźniej opłacało się więc zaleszczotkom książkowym, gdyż dla gatunku długofalowo korzystniej było pozwolić okresowo na śmierć głodową niektórych osobników, bo dzięki temu mógł zachować dogodne siedliska w pszczelich domach.
Zaleszczotki książkowe jako organizmy symbiotyczne dla pszczół, były opisywane jeszcze w końcu XIX wieku. Stwierdzono wtedy, że te pożyteczne pajęczaki polują na wszolinki pszczele (Braula coleca) i inne roztocza i owady, a dzięki temu mogą być bardzo pożyteczne w ulu. Pisał o nich między innymi Alois Alfonsus już w 1891 roku.
Zaleszczotki posiadają bardzo sprawne szczypce, na których znajdują się gruczoły jadowe. Szczypce są też czułym instrumentem pozwalającym orientować się im w przestrzeni, poruszać się w ulu i wykrywać potencjalne ofiary. Zaleszczotki czają się na zdobycz, a gdy ta znajdzie się w pobliżu, atakują błyskawicznie, chwytając ją w mocne szczypce. Po wstrzyknięciu jadu utrzymują ofiarę w odpowiedniej, bezpiecznej odległości, dopóki nie nastąpi jej śmierć. Dzięki temu te pięcio-, sześciomilimetrowe „pseudoskorpiony” mogą upolować ofiarę znacząco większą i silniejszą od siebie. Zauważono też, że mogą zabić nawet kilkukrotnie większe od siebie larwy barciaka. Zdobycz zabierają najczęściej w ustronne miejsce i tam ją wysysają.


Opublikowane zdjęcia są autorstwa Torbena Schiffera

część 2
część 3

3 komentarze: