Dziękuję innym członkom Stowarzyszenia, którzy wnieśli swoje uwagi w proces przygotowawczy i pomogli nadać taki właśnie kształt zarówno mojej obecności tam na miejscu, jak i poniższej publikacji.
"Musimy być bardziej jak pszczoły” – czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy.
W dniach 7 – 8 kwietnia 2018 roku miałem zaszczyt, ale również i niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w pierwszej w Europie konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu nie praktykującemu leczenia pszczół, na której reprezentowałem Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły”. Konferencja odbyła się w Neusiedl am See we wschodniej Austrii. I choć dopiero ustąpiły mrozy, pogoda dopisała na tyle, że udało mi się połączyć moje dwie pasje, czyli pszczelarstwo i podróże rowerowe. Do miejsca spotkania dojechałem moim jednośladem, obładowany bagażami. To niewątpliwie wzbudziło zainteresowanie zgromadzonych tam pszczelarzy, ale na pewno nie odciągnęło nikogo od tematu, który ich tam przywiódł.
Jak się okazało na miejscu, sama idea
zorganizowania takiej konferencji narodziła się dość
spontanicznie, a mianowicie w rozmowie pszczelarzy amatorów na
Facebooku. Pewien zamieszkały w Austrii pszczelarz od kilku lat nie
zwalczający warrozy, Norbert Dorn, zdecydował się
zorganizować spotkanie pszczelarzy nieużywających żadnych
substancji chemicznych w swoich pasiekach. Od słowa do słowa,
niewinny plan spotkania towarzyskiego przerodził się w ideę
zaproszenia największych pszczelarskich sław Europy podejmujących
trud selekcji odpornych pszczół i zorganizowania konferencji. Gdy
się dowiedziałem o tym projekcie, w pierwszej chwili uznałem, że
spotkanie odbędzie się po prostu zbyt daleko, żeby ot tak
„wyskoczyć na weekend”. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że
nie mogę zrezygnować z udziału w wydarzeniu tak doniosłym dla
pszczelarstwa, jakie zdecydowałem się praktykować. Z pomocą
niemieckiej pszczelarki Sibylle Kempf, podobnie jak my propagującej
potrzebę odejścia od stosowania pestycydów i substancji
biobójczych w praktyce pasiecznej, skontaktowałem się z Norbertem
Dornem i poprosiłem o możliwość reprezentowania na konferencji
stowarzyszenia „Wolne Pszczoły”. Ku mojej radości wyraził
zgodę i w ten sposób nasz udział w tym wydarzeniu się
urzeczywistnił. Spotkanie zgromadziło około 90 uczestników i
prelegentów z wielu krajów Europy, w tym z Anglii, Austrii,
Finlandii, Francji, Niemiec, Polski, Szwajcarii i Szwecji. Podczas
konferencji obowiązywały dwa języki wykładowe – angielski i
niemiecki.
Otwarcie konferencji przypadło na
sobotni poranek. Po przywitaniu prelegentów i publiczności przez
organizatorów, nastąpiło krótkie wystąpienie przedstawicieli
miejscowych władz, starających się podkreślić rolę pszczoły
miodnej w ekosystemie i rolnictwie. Wyrazili oni zadowolenie z powodu
zorganizowania konferencji na ich terenie, a także z powodu stale
rosnącej populacji pszczół w miejscowych pasiekach. Jak to
nierzadko w takich sytuacjach bywa, niezwłocznie po zakończeniu
swojego wystąpienia, opuścili salę, nie czekając nawet na
rozpoczęcie merytorycznej części spotkania.
Wykład otwierający konferencję
wygłosiła Heidi Herrmann, przedstawicielka prężnej
organizacji brytyjskiej Natural Beekeeping Trust
(https://www.naturalbeekeepingtrust.org/),
która zajmuje się propagowaniem pszczelarstwa przyjaznego pszczołom
– zwanego czasem również pszczelarstwem naturalnym. Sama Heidi
Herrmann w swojej pasiece nie stosuje żadnych medykamentów do
zwalczania roztoczy już od wielu lat. Przyznaje jednak otwarcie, że
na Wyspach Brytyjskich taka praktyka jest o wiele łatwiejsza niż w
krajach Europy kontynentalnej, a straty zbliżone do pasiek, w
których walczy się z warrozą. Herrmann podkreśliła, że jadąc z
lotniska do Neusiedl am See, widziała pola uprawne przypominające
pustynie dla pszczół. Komentując szybkie opuszczenie sali przez
przedstawicieli władz, wyraziła ubolewanie, że ich zrozumienie dla
potrzeb pszczół i pszczelarstwa jest tak niewielkie. Okresowy głód
i niedożywienie powodują, że pszczoły nie mogą przetrwać bez
wspomagania substancjami, które na dłuższą metę są dla nich
toksyczne, a pszczelarze nie chcą zaprzestać leczenia z obawy przed
olbrzymimi stratami. Stwierdziła, że władze, zamiast cieszyć się
ze wzrostu liczby pni pszczelich na terenach rolnictwa uprawianego na
skalę przemysłową i ubogich w różnorodne pożytki, powinny
raczej zająć się budową pszczelich pastwisk i edukacją
miejscowych rolników. Trzeba przy okazji zaznaczyć, że edukacja
jest potrzebna w każdym kraju. Ja sam, w czasie mojej podróży do
Neusiedl kilkakrotnie widziałem rolników – zarówno na Słowacji
jak i w Austrii (a przecież w Polsce nie jest też inaczej) -
stosujących opryski na świeżo kiełkujące rośliny uprawne,
podczas wyjątkowo silnych wiatrów, które zwiewały cały oprysk z
pól. A to przecież nie tylko grozi skażeniem okolicznych
ekosystemów, ale i z punktu widzenia rolnika jest zabiegiem
pozbawionym sensu. Edukacja jest więc potrzebna zawsze i wszędzie.
Po otwarciu, pierwszy wykład wygłosił
Jürgen Küppers, który pokrótce opisał historię i
perspektywy zdrowego pszczelarstwa na przyszłość. Podkreślił, że
pszczelarstwo tak naprawdę wstąpiło na równię pochyłą już w
czasach Langstrotha, a w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił
gwałtowny spadek odporności pszczół. To zbiegło się rzecz jasna
z uprzemysłowieniem rolnictwa i całkowitą zmianą myślenia o
efektywności produkcji rolnej i pszczelarskiej. W ulach pojawiła
się węza z powiększoną komórką pszczelą (5.4 – 5.7 mm), a
także izolatory czy kraty odgrodowe, które zaburzały komunikację
wewnątrz pszczelego gniazda. Wraz z rozpoczęciem karmienia pszczół
na zimę cukrem, przeżywały coraz słabsze rodziny, co następnie
powodowało rozpowszechnianie się populacji gorzej przystosowanej
genetycznie. Pojawienie się roztoczy Varroa przypieczętowało
ten proces. Jürgen Küppers przypomniał, że w chwili nadejścia
roztoczy pasieki przeżyły olbrzymie załamania, co skłoniło
pszczelarzy do desperackiej walki z dręczem pszczelim (Varroa
destructor). Walka ta od tego czasu stale się nasilała, gdyż
efekt wywołany przez roztocza spowodował olbrzymią traumę u
pszczelarzy. Wskazał jednak na coraz częściej podejmowane próby
selekcji pszczół w kierunku zwiększenia zdolności radzenia sobie
z chorobami i inne aktywności podejmowane w związku z narastającym
kryzysem - jak choćby próby odbudowy lokalnych półdzikich
populacji pszczół. Podkreślił także rolę niektórych hodowców
i badaczy w propagowaniu zdrowego pszczelarstwa.
Kolejnym wykładowcą był dr John
Kefuss, jeden ze światowych pionierów i propagatorów
pszczelarstwa bez leczenia. Hodowca jest prawdziwą sławą
światowego pszczelarstwa, a przy okazji naprawdę barwną postacią.
Ciągle żartuje i traktuje siebie samego z bardzo dużym dystansem.
Kefuss opracował tzw. “test Bonda” (zwany również metodą
“live and let die” czyli “żyj i pozwól umrzeć”), będący
strategią selekcji pszczół w kierunku odporności na pasożyta.
Metoda polega tak naprawdę na pozostawieniu rodzin pszczelich
selekcji naturalnej. W rozumieniu hodowcy, pszczoły, które potrafią
poradzić sobie z roztoczami przetrwają, a umrą te, które
pozwalają na nieograniczony rozwój pasożyta. Kefuss rozpoczął
swoją selekcję od wypracowania cechy higieniczności pszczół
(poprzez testy usuwania zamarłego czerwiu), ale tak naprawdę
wówczas nie była to cecha potrzebna w radzeniu sobie z warrozą, a
z inną chorobą, tj. zgnilcem europejskim, który był niegdyś
olbrzymim problemem w jego pasiece. W tamtym okresie kiedy Kefuss
przychodził na pasieczysko, uderzał go w nozdrza smród dochodzący
z rozstawionych uli. Był to czas, kiedy jeszcze zwalczał warrozę i
leczył pszczoły. Spośród 115 pni wybrał 14 najbardziej
higienicznych rodzin, które posłużyły do dalszej hodowli. W
zasadzie – jak zaznaczył – na początku selekcji w 1998 roku
jego pszczoły przejawiały znacznie większy instynkt higieniczny
niż w 2008, kiedy pasieka była już całkowicie odporna na roztocza
i wiele lat nieleczona – i rzecz jasna nie miał już żadnych
problemów z chorobami czerwiu. Oznacza to, że sama higieniczność
pszczół nie przekłada się bezpośrednio na ich radzenie sobie z
roztoczami. John Kefuss wprowadził ciekawe rozróżnienie pomiędzy
“odpornością” pszczół na pasożyta (resistance), a
“tolerancją” (tolerance). Ta pierwsza wartość dotyczy
zdolności pszczół do samodzielnego ograniczania liczby roztoczy,
podczas gdy ta druga zdolności pszczół do ograniczania szkód
poczynionych przez pasożyta. Kefuss stwierdził, że jego pszczoły
nie mają wysokiej tolerancji, ale są odporne na roztocza.
Kefuss uważa, że każdy pszczelarz
powinien sobie zadać dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego miałby nie
leczyć pszczół, a drugie, pod jakimi warunkami przestałby je
leczyć. On sam zawsze miał świadomość, że lecząc pszczoły,
stosuje bardzo silne substancje chemiczne i zdawał sobie sprawę z
ich szkodliwości. W pewnym momencie zorientował się, że miewa
częste migreny, a po rozmowach z innymi pszczelarzami, cierpiącymi
na podobne dolegliwości, doszedł do wniosku, że przyczyną jest
właśnie obcowanie z silnymi toksynami w praktyce pasiecznej. Uznał
więc, że o ile zawsze może kupić nowe pszczoły, zdecydowanie
trudniej byłoby mu odkupić... nowy mózg. Tak właśnie zaczęła
się jego historia związana z porzuceniem silnych substancji
chemicznych w pasiece. Dziś, jako hodowca, twierdzi, że musi
podejmować sporo wysiłku, aby utrzymać cechę odporności na
roztocza, bo... w jego pasiece praktycznie ich nie ma. Kiedyś
zorganizował nawet konkurs i płacił 1 centa za każdą znalezioną
samicę dręcza pszczelego, a zwycięzcy po dłuższym czasie
znajdowali co najwyżej po około 20 sztuk. Przyznał ze śmiechem,
że była to najtańsza siła robocza, jaką mógłby sobie wymarzyć
hodowca pszczół. Zauważył przy tym, że nie sposób prowadzić
selekcji na odporność na roztocza, gdy praktycznie nie istnieje ich
presja. Jak bowiem sprawdzić, czy pszczoły radzą sobie z
nieobecnym czynnikiem? Kefuss doszedł do wniosku, że musi
pozyskiwać ramki z silnie porażonym czerwiem z innych pasiek i
umieszczać je w rodzinach potencjalnych reproduktorek, aby stale
weryfikować zdolność pszczół do likwidowania zagrożenia (tzw.
“przyspieszony test Bonda”). Powtarzał przy tym: “muszę
kupować roztocza, a te są drogie”. Stwierdził, że wypracowane
przez niego metody są doskonałe do wyszukiwania i dalszej hodowli
tych pszczół, które określił jako “roztoczowe czarne dziury”
(“varroa black holes”). Są to rodziny, które
“pochłaniają” więcej roztoczy niż wypuszczają ich z uli, a
więc dręcz “znika” w tych ulach jak w czarnych dziurach. Aby
znaleźć “czarne dziury”, niezbędne są rodziny, które
stanowią ich przeciwieństwo, a które określa się jako
“roztoczowe bomby” (“varroa bomb” albo “mite bomb”).
Są to pnie, które pozwalają na gwałtowny rozwój pasożyta i
umierając przy wysokim porażeniu, stają się potencjalnym
zagrożeniem dla sąsiednich rodzin. W przeciwieństwie do większości
środowiska pszczelarskiego, jemu “roztoczowe bomby” nie spędzają
snu z powiek. Dla niego to doskonałe, choć nieobecne w jego
pasiekach narzędzie selekcji pszczół coraz zdrowszych i lepiej
radzących sobie z warrozą. Podkreślał przy tym wielokrotnie, że
skoro jemu udało się przeprowadzić taką selekcję, to znaczy, że
absolutnie każdy może tego dokonać.
część 2
część 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz