niedziela, 26 października 2025

Kolejny zły rok za mną, czyli podsumowanie sezonu 2025.

No tak, bo ten sezon należał do 2 najgorszych w mojej pasiece pod względem pożytków. A był chyba najsłabszy pod kątem rozwoju rodzin pszczelich. Bardzo podobny sezon - 2023 - skończył się stratami, które można by określić jako całkowite (przezimowała matka z garścią pszczół, ostatecznie matka w klateczce z 5 pszczołami uratowana dzięki strzepniętym robotnicom od znajomego). Czy tak samo będzie wiosną 2026 roku? Wcale bym się nie zdziwił - choć zarazem muszę przyznać, że przy ostatnich dawkach syropu i wyjęciu podkarmiaczek niektóre rodziny wyglądały aż nadzwyczaj dobrze, jak na taką katastrofę. Czy to może zwiastować jakąś przeżywalność wyższą niż 0%? Oby tak było. 

Z ludźmi, którzy mało o pszczołach wiedzą i zasadniczo mało moje wybory rozumieją ostatnio coraz mniej lubię rozmawiać o pszczołach - bo za każdym razem mówię, że jest katastrofa, albo że jest źle, albo że co najwyżej słabo. Podchodzę do tego na luzie, nie przejmuję się tym specjalnie (w sensie, że nie biorę tego do siebie), niemniej jednak tłumaczenie po raz setny czemu tak jest, jest po prostu męczące. A z roku na rok te moje wypowiadane oceny są coraz bardziej uzasadnione. Ostatnie lata - jako grupa - należą do najgorszych w mojej pasiece. Choć nigdy nie było zbyt dobrze, to jednak bywało bardzo zadowalająco z punktu widzenia zdrowotności i dynamiki rozwoju niektórych rodzin. Tyle, że miodu u mnie nie bywało praktycznie nigdy. Ot, po parę, paręnaście słoików, które by często wystarczyły dla mnie, ale rozdawałem je rodzinie i potem miód dla siebie kupowałem. Taki ze mnie pszczelarz. Śmieję się, że jedyny w tym kraju hobbysta, ale przecież jest nas co najmniej 20'tu! Pozostałe 99980 pszczelarzy to producenci miodu! Nawet Ci co mają 4 ule! (no, przesadzam oczywiście, bo tak naprawdę będzie nas z 1000).

Wróćmy jednak do sezonu 2025. Przyznam, że niewiele z niego pamiętam szczegółów, dlatego opiszę bardzo zgrubnie i bez wdawania się w detale. Niby co roku tak jest, bo nigdy nie podchodziłem poważnie do zapisków czy śledzenia rodowodów, ale mam poczucie, że ten sezon zupełnie minął mi bez pamięci o detalach. Z jednej strony przy pracach remontowych na gospodarstwie (które trwają nieprzerwanie od 2020 roku) najgorsze mam już za sobą, ale jednak z drugiej strony one wciąż na tyle pochłaniają mnie, że myślę głównie o nich. Pszczół nie zaniedbuję (w moim rozumieniu), ale nie myślałem o nich tyle bo też cały czas jest bieda i wiele się tam nie dziej... Myślałem tylko o tym, żeby co tydzień-dwa wybrać się z następną dawką syropu, podkarmić, zostawić do następnego razu... 

Jeśli dobrze pamiętam zimę przetrwało 7 z 13 rodzin (więcej o końcu zimy tutaj), ale przedwiośnie zabrało chyba jeszcze jedną z nich. Chyba, o ile mnie pamięć nie myli. Jakieś rodziny były na pasiece Las3 z grupy krakowskiej i pasiece domowej KM i sąsiedniej pasiece Kr z grupy beskidzkiej. Marzec był zimny, w kwietniu przyszło lato, ale potem nastał wyjątkowo brzydki Maj - zimny i deszczowy. Z początkiem maja (a może jeszcze w kwietniu?) trzeba było zacząć karmić pszczoły... I tak karmiłem aż do ostatniej dawki na początku października. Choć lato - z punktu widzenia pogody dla pszczół było bardzo przyjemne - tu w Beskidzie dość ciepłe, ale zdecydowanie nie gorące - i mokre, deszczowe (pod Krakowem chyba tak bardzo mokre nie było). Jest to jednak lato mokre jak na zmiany klimatu XXI wieku - tj. deszcz padał często (do kilku razy w tygodniu), a w sąsiedniej gminie straż pożarna woziła wodę, bo studnie wyschły... Była to więc taka wilgoć powierzchniowa, która po kilkunastu ostatnich latach suszy nie uzupełniła wody głęboko w glebie. Co tu więc dużo gadać - przeszły mniszki i sady w paskudnej majowej pogodzie, przeszły jawory, akacje, lipy, a ja biegałem co tydzień-dwa z syropem. Potem w czasie lipy musiałem biegać trochę mniej, bo wolniej ubywało w ulach to co pszczołom podałem - ale przybytków nie było. Więc przeszły i lipy całkowicie bez pożytku... Po lipach w ulach zaczęło wreszcie przybywać pokarmu. Ale nie dlatego, że pojawił się pożytek. Stało się tak dlatego, że pszczoły jeszcze bardziej zwolniły swój wolny rozwój (a więc jeszcze mniej jadły) i zaczęły "nasycać" spiżarnię z podawanego im cukru. Ile tego cukru skarmiłem? Nie mam pojęcia, bo sezon taki, że nie notowałem, nie zapisywałem, nie zapamiętywałem, w ogóle mało mnie to interesowało. Kupowałem cukier, mieszałem syrop, brałem z zapasów, kupowałem kolejny cukier i tak dalej. Typowałbym, że przez cały rok wraz z przygotowaniem do zimy - ok. 300 (może do 350? chyba nie aż tyle...?) kg - na 20 rodzin w szczycie sezonu. A prawdziwej spadzi - choć mieszkam w charakterystycznym terenie spadziowym w Beskidzie Wyspowym - nie widziałem odkąd tu mieszkam (kupiłem gospodarstwo latem 2019 roku) - poza krótkim okresem wiosną kilka lat temu (ale była to na 90% spadź na drzewach owocowych). A nie, przepraszam - widziałem (a nawet smakowałem!) pyszną tegoroczną spadź, bo sobie ją kupiłem od Łukasza. To tyle opowieści w temacie pożytkowym z Małopolski roku 2025. Aha, żeby to napisać wprost: miodu wziąłem w tym roku 0 (słownie "zero") - i to licząc w każdej walucie, zarówno w litrach, kilogramach, jak i słoikach (niezależnie od ich pojemności). 

Jeden z ładniejszych odkładów z pasieki Kr w czasie ostatniego przeglądu w październiku.

 
Dodam tu jeszcze, że okoliczni pszczelarze też w tym roku narzekali. Na Dniach Bartnika (pierwszy weekend lipca), gdzie wpadłem na kilka wykładów, spotkałem jednego ze znajomych (prowadzącego zgoła inną ode mnie gospodarkę - typowo pod produkcję - wszystko ma książkowo, ale oczywiście nie zgodnie z moją książką) - on przyznał mi się, że do tamtego czasu skarmił już 800 kg cukru (na około 100-pniową pasiekę). Czyli już średnio poszło po ok. 8 kg na rodzinę w teoretycznie najlepszym pożytkowo okresie wiosny i wczesnego lata.

Inny, zaprzyjaźniony blisko pszczelarz (od którego zresztą miałem swój pierwszy odkład w 2013 roku) też wziął chyba łącznie może 10% tego miodu, który pozyskiwał lat temu 5 czy 10. On też mówi, że ostatnie kilka lat należy w jego pasiece, tu w Małopolsce, do najgorszych z jego 40-to letniej praktyki pszczelarskiej. Na jesieni stwierdził, że pszczoły mocno osłabły i spodziewa się dużych strat - ale wspomniał też, że może to i dobrze, bo siłą rzeczy jego pasieka się zmniejszy do kilku pni (dawniej trzymał po około 30+, ostatnie kilka lat po 20-25 rodzin), które dadzą mu minimum radości z pszczelarzenia, bez nadmiernej pracy, kosztów i uciążliwości - a i tak od lat raczej dokłada do cukru, bo zbiory coraz mniejsze i mniejsze. 

Czy to stała tendencja? U mnie i wśród niektórych znajomych, doświadczenia pokazują, że tak. Czy ona się utrzyma? Oby nie, ale chyba nie ma żadnych przesłanek, żeby móc sądzić, że będzie lepiej. Dajcie znać w komentarzach jaki rok był u Was i czy też zauważacie podobne tendencje?


Jeśli chodzi o namnażanie, to zrobiłem trochę odkładów z bodaj 3 najładniejszych rodzin. Jedną zostawiłem "w sile" (sic!) biorąc z niej tylko niewielką sztuczną rójkę. Rodzina, o której piszę była to wyjściowo jedna z rójek, które zawitały do mnie w 2024 roku (sama przyszła do ula). Przezimowała słabo, ale wiosną została zasilona robotnicami ze sprezentowanego od Łukasza odkładu (który zaś, z kolei przezimował ładnie... tyle, że bez matki).  No i doszła do siły ok. 40-45 litrów, co stanowi niewiele więcej niż 1 korpus wielkopolski. To była w tym roku moja najsilniejsza rodzina... Masakra. Dodam, że w poprzednich latach miewałem rodziny na 4, a zdarzyło mi się nawet na 5 moich korpusów "18'tek" - czyli sięgające ponad 100 litrów. Ta - największa tegoroczna (!) miała 40 litrów... Przez cały praktycznie sezon miała "nad głową" nadstawkę z odbudowaną woszczyną - a nuż by się jakiś pożytek pojawił... I przez cały sezon ta nadstawka gościła może po 100 - 200 chodzących sobie po niej robotnic, a komórki świeciły pustkami. Może już domyślacie się, dlaczego w tym roku pszczoły niekoniecznie mnie angażowały i zaprzątały moje myśli - poza oczywiście pilnowaniem kamienia. Tego nie zaniedbywałem...

Sztuczna rójka z tej rodziny natomiast... hm... poszła gdzieś do... któregoś ula. Już się zgubiłem gdzie jest, a może była?... 

Tak jak pisałem do zimy doprowadziłem 20 rodzin - ale nie było to podzielenie na 3 (z naddatkiem) każdej z przezimowanych rodzin. Niektóre podzieliłem faktycznie "na drobne", ale też do tych 20 zaliczam 1 rójkę, która przyszła mi na pasiekę K oraz 3 odkłady, które otrzymałem w prezencie od zaprzyjaźnionego wspomnianego powyżej pszczelarza, a także 1 odkład, który przywędrował do mnie z projektu Fort Knox. Tak naprawdę więc "swoje" pszczoły rozmnożyłem z 6 do 15. I chyba nie ma sensu przytaczać wszystkich innych szczegółowych przypadków? 

Wspomnę tylko jeszcze o 2 innych rodzinach. Pierwsza to rójka, która przyszła na pasiekę K - żeby było śmieszniej (boki zrywać), gdy zobaczyłem tą rodzinę pierwszy raz uznałem, że pod Krakowem musi być - w przeciwieństwie do Beskidu - względnie dobry lub nawet bardzo dobry sezon (albo przynajmniej czas), bo rójka, która zagościła w pustym ulu była dość ładnie zalana miodem. Gdy jednak pojechałem tam po raz kolejny (2-3 tygodnie później?) ul wyglądał już zupełnie inaczej: pszczół mniej więcej tyle samo, tyle że 0 (słownie "zero") jakichkolwiek zapasów. 
Drugi z nietypowych przypadkach to rodzina (macierzak) po jednej z rodzin przywiezionych rok temu od Damiana - była to jedyna rodzina, która cały rok nie wymagała karmienia i jakbym miał oceniać sezon po niej, to powiedziałbym, że jest gdzieś na skali między "dobrym", a "bardzo dobrym". U wszystkich innych po sąsiedzku co bym nie wlał to znikało... Zakładam więc, że ta "wybitna" rodzina po prostu doskonale radziła sobie rabując wszystko inne z pasieki. Przy ostatnim przeglądzie (w październiku) wyglądała mi na słabnącą - jeśli cały rok zbierała sobie zarówno miód, jak i roztocze, to zapewne nie będzie miała dobrej zimowli... Jak to mówił Seeley (bo to chyba on): "Crime doesn't pay!". Ale może się mylę, może sezon był bardzo dobry, tylko inne rodziny były źle prowadzone przez pszczelarza i trafiłem na wybitną genetykę, która rozwiąże od dziś wszystkie moje pszczelarskie problemy. Albo wiem! Zwalę wszystko na miód z Ukrainy, jak to robi środowisko pszczelarskie! O to to - to będzie najlepsze!. 

Dziś stwierdziłem już jeden opustoszały ul. Poniżej zdjęcia. Jest to jeden z odkładów otrzymanych w prezencie (a wywodzący się z genetyki leczonej - choć oszczędnie, a i też teoretycznie lokalnej). Nie udało mu się nawet dotrwać do zimy... 

Pierwszy pusty ul z pasieki Kr - ul po sprezentowanej rodzinie


"Najsilniejszą rodzinę" (tą potęgę wielkości korpusu wielkopolskiego) w sierpniu rozdzieliłem na 2 łącząc z mikroodkładem (ramka pszczół z matką wychowaną z genetyki od Damiana). Wygląda na to, że one (obydwie) też do zimy nie dotrwają - przy ostatnim przeglądzie miały po 2-3 ramki pszczół... 
Jak wspomniałem - jak na ten sezon i tak kilka rodzin na początku jesieni zaskakiwało pozytywnie... Oby była szansa na bzyczenie wiosną! 

A co z innych pszczelarskich nowości z tego sezonu?
Zlikwidowałem w tym roku wszystkie pasieki leśne (pasieki Las1, Las2, Las3) - od lat widziałem, że ktoś mi w ulach grzebie... (stary Fredro?...). W tym roku w jednej rodzinie wiosną "w tajemniczych okolicznościach" zniknęła matka i ze 2 ramki pszczół... Na początku myślałem, że wyszła rójka. Pojechałem tam bodaj w połowie maja, kiedy pogoda jako tako na to pozwoliła. Wgląd do ula - pszczół względnie sporo (bez szału), pokarm jest (jeszcze), mateczniki powygryzane, chuda matka nieunasieniona biega sobie po plastrach... Dopiero po chwili się zorientowałem, że na szerokości korpusu rozłożonych jest szeroko (w równych odstępach) 9 ramek. A ja zawsze upycham - jeśli mogę - po 11. A jeśli już byłoby 9, to nie są rozsunięte szeroko, ale zostawiam miejsce na 2 ramki z boku. Więc ewidentnie ktoś tam był i sobie coś wziął... Kiedy przyjechałem tam znowu - widziałem, że pszczół jeszcze mniej, ale po plastrach chodzi sobie ładna duża matka... z niebieskim opalitkiem na grzbiecie. A jedna z ramek - jest nieodbudowana ale z węzą! No tego w moich ulach nie bywa! (owszem, zdarzają się ramki odbudowane na węzie w rodzinach Fortowych, jeśli ktoś mi z takimi przekaże odkład - ale sam nie podaję nigdy węzy od 11 już lat). Następnym razem pojechałem tam "sprzątać" leśne pasieki. Pozabierałem cały sprzęt - łącznie ze stojakami. Dzięki uczynności ludzkiej już na pasieki leśne nie wrócę. Zresztą - niezależnie od wszystkiego - i tak liczyłem się z likwidacją pasiek leśnych z uwagi na zmniejszenie (wynikające ze zwiększonych osypów ostatnich lat) pasieki i raczej podjętą już decyzję, że w tych warunkach pszczelarskich nie ma sensu utrzymywać dużej liczby uli. Straty i tak są ogromne, przepszczelenie u nas jeszcze większe, a pożytki z roku na rok słabsze. I już nie chodzi zupełnie o to, że jeżdżę 100 kilometrów na "stare śmieci" tylko po to, żeby pszczoły karmić. Bo przez lata to robiłem i na razie nie planuję przestać, bo wciąż mam tam pszczoły. Nie chcę jednak narażać się na ludzką "życzliwość" z jaką spotkałem się w lesie. A szkoda, bo te leśne pasieki - jakkolwiek nie szczególnie bogate - potrafiły czasem zaskoczyć. Na przykład bywało tak, że gdy wszędzie był głód, to na pasiece Las1 pszczoły nie wymagały karmienia (do dziś nie wiem z czego zbierały, ale zdarzyło się tak w kilku latach). Często też przychodziły tam rójki. Ba, ze 3 lata temu rójka mi przyszła, a potem mi ją ukradziono z ulem (porzucone daszek i powałkę znalazłem w lesie nieopodal). Ot, pszczelarz pszczelarzowi... hm... nie ma co wilków poniżać. 

Ramka, którą jakiś "życzliwy" podał moim pszczołom na pasiece Las3 - to ostatecznie skłoniło mnie do ucieczki z leśnych pasiek... A może pszczoły same sobie tą ramkę podały?


Cały dobytek trafił więc na uruchomioną na nowo pasiekę B (gdzie przez parę lat nie trzymałem pszczół, bo trwała budowa domu przyjaciół, pracowała koparka itp.) oraz pasiekę K, którą traktowałem po macoszemu... Zresztą także po kradzieży pszczół jaką miałem tam kilka lat temu (ukradziono mi wówczas w szczycie sezonu pełnowartościową rodzinę oraz 2 odkłady). Pasieka K jest jednak na mojej prywatnej działce, jest ogrodzona... więc na razie zdecydowałem tam wrócić z pszczołami. Jeśli jednak znów nastąpi kradzież (a wcale tego nie wykluczam), to trzeba będzie się wynieść z własnego miejsca. Nie dziwi więc chyba fakt, że miewam coraz gorsze zdanie o pszczelarzach - choć oczywiście to w pewnym sensie niesprawiedliwa generalizacja... Wiem, że kradzieże to margines tej społeczności, ale jednak jest także inny margines, który fałszuje wosk, jeszcze inny margines fałszuje miód lub skupuje miody "obce" i sprzedaje jako swoje, zdarza się margines niszczący pasieki konkurencji, margines podrzuca swoje rodziny na pożytki, których nie wysiewa, robiąc konkurencję lokalsom, którzy dbają o miejscowe rośliny miododajne, jeszcze inny margines za wszystko wini miód z Ukrainy zamiast zająć się rozwiązywaniem własnych problemów, a duża część bezrefleksyjnie psuje pszczoły sprowadzając obcą genetykę i wprowadzając metody intensywne bez jakiegokolwiek starania o utrzymanie adaptacji lokalnych owadów - i tak constans od 100 i więcej lat. 

Z innych historii - o czym pisałem już na blogu a i wrzucałem na YT filmik - wróciliśmy (trochę na wezwanie leśniczego, bo nigdy się z tym nie składało...) do projektu "Sztuczna Barć" - możesz o tym poczytać tutaj


Skoro już jesteśmy w temacie, to dla tych, którzy nie czytali przy poprzednich wpisach dot. projektu - lata temu jakiś życzliwy pszczelarz ukradł sobie jedną skrzynkę z pszczołami (ta w tajemniczych okolicznościach "zniknęła" z drzewa i słuch po niej zaginął!), a drugą zdjął z drzewa i wziął sobie jedynie rój, który do niej przyszedł (w skrzynce było trochę białej woszczyny). Tak więc, jak widzicie, na lokalne środowisko zawsze można liczyć. Wiem, że w pewnym sensie jestem niesprawiedliwy, bo też od wielu pszczelarzy spotkało mnie dużo dobrego - i pewnie na każdą ukradzioną rodzinę mógłbym wymienić co najmniej kilka, które otrzymałem w prezencie (zarówno w ramach projektu "Fort Knox" jak i poza nim - w samym tym roku przecież otrzymałem 4! w zeszłym było chyba podobnie bo dostałem odkład od Łukasza poza projektem i kilka z Fortu od Damiana). A jednak żółć się gotuje w takich chwilach. Widać w każdym środowisku są zarówno ludzie wspaniali i życzliwi jak i ... no właśnie oni. 


Muszę powiedzieć, że w tym roku cieszę się jak nigdy, że sezon się skończył - dzięki temu nie muszę już jeździć pszczół karmić.... Za to teraz trzeba będzie odwiedzać pasieki i zabezpieczać puste ule po osypanych rodzinach. Ech. 

Do zimowli przygotowałem 20 rodzin na 4 miejscach (pasieka domowa KM - 7 rodzin, pasieka Kr - 4 rodziny, Pasieka K - 6 rodzin, Pasieka B - 3 rodziny). Jedna z pasieki Kr już nie żyje na pewno, podobnie jak 2 z pasieki domowej KM - tu też i pasiece B po 1 rodzinnie mocno się wypszczelało na początku października - więc pewnie tych też już nie ma, albo zaraz nie będzie. Na pasiece K żadna z rodzin nie wyglądała bardzo źle, ale też żadna nie wyglądała bardzo dobrze - prawdę powiedziawszy tam mogą być pełne straty. Tak samo może być na pasiece domowej... Zapowiada się długa zima. Oby u Was było lepiej. 


Poniżej film z pustego gniazda po osypanej rójce z 2024 roku - ta rodzina nie była dzielona, nie wyszła z niej rójka. Jedyna obsługa to zaglądanie czasem od dołu oraz... całoroczne karmienie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz