Zapraszam do lektury.
Zasada zrównoważonego rozwoju, czyli czas zmienić sposób myślenia – cz. 3
Pora zacząć wreszcie rozwiązywać problemy życia pszczół oraz zadbać o to, aby nasze pasiekistały się odporne na zmiany warunków środowiska.
Powróćmy jednak do problemu uprawy roli przy użyciu pługa. Oprócz podniesienia poziomu emisji CO2 z gleby powoduje ona jeszcze inne szkody w ekosystemie. Przede wszystkim prowadzi do nadmiernego osuszenia gruntu. Ziemia orana w czasie suszy staje się skorupą, która nie przyjmuje wody opadowej - zwłaszcza w przypadku zmiany struktury opadów, związanej z globalnym ociepleniem. Z uwagi na to, że opady są rzadsze, ale intensywniejsze - mimo że ilość wody jest podobna - wilgoć nie przenika w głąb gleby, ale spływa po skorupie do powierzchniowych cieków wodnych, a stamtąd do mórz i oceanów. Gleba staje się jeszcze bardziej sucha, a wody gruntowe się nie odnawiają.
W takim razie czy można uprawiać rolę bez orki? Okazuje się, że tak! Choć na polach tego nie widać, wydaje się, że przyszłością rolnictwa może okazać się tzw. carbon farming (tłum. rolnictwo węglowe). Nie można wykluczyć, że rezygnacja z pługa okaże się taką samą rewolucją, jaką kilka tysięcy lat temu było jego wprowadzenie! Przynajmniej tak być powinno, jeśli chcemy zmniejszyć emisje CO2, a także podnieść naszą odporność na niekorzystne zmiany klimatu. Wymaga to jednak zmiany myślenia i założeń gospodarczych: nie uprawia się roślin, uprawia się glebę! Chodzi o to, aby budować naturalną żyzność ziemi. Skończyć z jej wyjaławianiem tylko po to, by następnie uzupełniać utracone mikroelementy nawozami sztucznymi. Działalność rolnicza musi więc polegać na zachowaniu biologicznej aktywności gleby. Badania porównawcze zawartości substancji organicznych stepów trawiastych oraz gruntów ornych pokazują, że te pierwsze są kilkukrotnie bogatsze w związki węgla. Oznacza to, że roślinność stepowa prowadzi do powolnego pochłaniania CO2 i wbudowywania go w strukturę ziemi, podczas gdy orką uwalniamy dwutlenek węgla do atmosfery. Poza tym gleby z roślinnością – w przeciwieństwie do gruntów regularnie oranych – przyjmują zdecydowanie więcej wilgoci i zatrzymują ją w głębi, nawet podczas przedłużającej się suszy. Bezorkowa uprawa ziemi przyczynia się zatem do zmniejszenia ilości dwutlenku węgla z atmosferze (zamiast go uwalniać) i sprawia, że rolnictwo jest odporniejsze na niekorzystne zmiany.
Innym aspektem nowoczesnego rolnictwa jest tzw. produkcja mięsa i nabiału (tak nazywany jest chów zwierząt). Intensywne rolnictwo przemysłowe doprowadziło do tego, że zwierzęta chowa się w olbrzymich fermach (przez niektórych aktywistów ekologicznych nazywanych obozami koncentracyjnymi dla zwierząt). Nie bez znaczenia są kwestie etyczne i epizootyczne, ale teraz zwrócimy uwagę na problem ekologiczny. Na bardzo niewielkim obszarze skupiona jest ogromna liczba zwierząt, co prowadzi do lokalnych problemów, np. z utylizacją odpadów, zwiększenia kosztów transportu (np. dostarczenia pasz, wywózki nieczystości). Zapewne tzw. produkcja jest jednak opłacalna ekonomicznie. Podobnie jak w przypadku niezrównoważonych metod uprawy roli wynika to z nieuwzględniania kosztów środowiskowych (zużytych zasobów, problemów ekologicznych). Słowem: tu i teraz się opłaca, koszty środowiskowe poniosą przyszłe pokolenia. Rolnictwo węglowe i w tym zakresie postuluje zmiany. Zwierzęta, które stłoczone na małym obszarze są problemem środowiskowym, po rozproszeniu i przeniesieniu na tereny uprawy, stają się wręcz niezbędnym czynnikiem kształtującym zdrowy ekosystem rolniczy. Mówiąc inaczej, są konieczne do kształtowania zdrowej gleby, aktywnej biologicznie, czy kontroli roślin konkurencyjnych względem upraw (tzw. chwastów). Odchody zwierząt przestają już być problemem ekologicznym, stając się podstawowym nawozem i źródłem składników odżywczych zarówno dla roślin, jak i dla organizmów utrzymujących glebę w dobrej kondycji.
Nie jestem w stanie opowiedzieć o szczegółach praktyki rolnictwa węglowego, ponieważ nie uprawiam roli - zainteresowanych odsyłam do Internetu. Mogę przedstawić jednak pewne ogólne założenia i wnioski, oparte na materiałach, z jakimi się zapoznałem. Przede wszystkim carbon farming polega najczęściej na wysiewie nasion bezpośrednio do ziemi, bez orki – konieczne jest jednak odpowiednie przygotowanie gleby, aby kiełkujące rośliny nie zostały zagłuszone przez tzw. chwasty. Do przygotowania podłoża wykorzystuje się zwierzęta (najczęściej bydło i drób) oraz rośliny tzw. poplony. Po zbiorach wysiewa się poplon, na którym następnie pasą się zwierzęta (gleba jest wzbogacana odchodami), czasem bezpośrednio przed wysiewem na grunt wprowadza się drób (czasem trzodę chlewną), który dodatkowo czyści pozostałości organiczne (również nawożąc glebę odchodami), oraz likwiduje część tzw. szkodników (np. wyjadając niektóre larwy). Praktycy zauważyli, że w glebach uprawianych w taki sposób aż roi się od dżdżownic, co świadczy, że gleba jest wysokiej jakości. Z badań wynika, że ilość związków organicznych (w tym węgla) wzrasta z każdym sezonem. I choć wydajność z hektara bywa mniejsza niż w przypadku nowoczesnego rolnictwa (z uwagi na konkurencję innych roślin, których nie zwalcza się zapamiętale), to jednak praktycy dowodzą, że opłacalność ekonomiczna jest wyższa, co wynika ze znacznego ograniczenia kosztów związanych z uprawą roli (gleba generalnie nie wymaga nawożenia nawozami sztucznymi, nie trzeba zwalczać szkodników itp.), ograniczone zostają koszty paliw i maszyn rolniczych. Nie jest to także gospodarka prymitywna. Praktykuje się nowinki technologiczne (specjalnie skonstruowane siewniki, badanie gleby pod kątem doboru roślin). Taką gospodarkę prowadzi się wielotorowo: hoduje zwierzęta, uprawia rośliny, które mogą być podstawą zróżnicowanych źródeł dochodów. W kontekście zmian klimatycznych zaletą takiego rodzaju działalności jest przede wszystkim to, że gleba wiąże węgiel, zamiast go uwalniać. Natomiast z punktu widzenia działalności pszczelarskiej tworzymy dobre warunki dla owadów – ze zróżnicowaną florą, odporniejszą na warunki środowiskowe.
Korzyści z uprawy gleby
Większość rolników tradycyjnie podchodzących do chowu zwierząt i uprawy roli zapewne wykaże wobec rolnictwa węglowego postawę sceptyczną. Używa się też argumentów, że aby wyżywić osiem miliardów ludzi, trzeba rozwijać rolnictwo intensywne. Czy jednak dzięki rolnictwu bezorkowemu Ziemia byłaby w stanie wyżywić stale rosnącą populację ludzi? Na to pytanie trudno odpowiedzieć w sposób jednoznaczny.
Po pierwsze, gdy wprowadza się nowe rozwiązania technologiczne (nawozy sztuczne, pestycydy, rośliny GMO) producenci chcą nas przekonać, że pomogą w walce z głodem, np. że pozwolą wyżywić ogromną głodującą populację Afryki. Później okazuje się, że żadne z tych rozwiązań nie trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebne. Ci, którzy głodowali, głodują nadal.
Po drugie według badań i szacunków ok. 30 proc. (niektórzy twierdzą, że nawet 40 proc. i więcej) żywności marnuje się. Konieczne jest więc usprawnienie systemów przechowywania, transportu żywności i racjonalizacja zakupów.
Po trzecie: nasza dieta. Zwłaszcza w krajach rozwiniętych produkuje się olbrzymie ilości mięsa. Gdy przeliczymy powierzchnię uprawy na kalorie, okaże się, że to olbrzymie marnotrawstwo. Szacuje się, że ok. 70-75 proc. gruntów uprawnych wykorzystywane jest do produkcji pasz dla zwierząt, co oznacza, że zamiast produkować żywność dla nas, produkujemy ją dla zwierząt [szacuje się przy tym, że jedzenie mięsa to nie więcej niż 20 proc. zapotrzebowania kalorycznego w skali globu - a więc z 25-30 proc terenów gruntów rolnych uzyskujemy 80 proc. kalorii potrzebnych do wyżywienia obecnej populacji ludzi - przypis aut.]. To nie tylko wydłuża proces produkcji żywności, ale też powoduje straty kaloryczne, żeby wyprodukować kilogram mięsa, musimy zużyć wielokrotnie więcej pasz. Chciałbym tu zaznaczyć, że nie postuluję zrezygnowania z chowu zwierząt w ogóle, chodzi o zmianę proporcji (jestem tzw. fleksiterianinem, co oznacza ograniczenie spożywania mięsa do niewielkich ilości). Poza tym zwierzęta hodowlane są niezbędne, aby człowiek mógł prowadzić zdrowe rolnictwo (utrzymanie aktywnej biologicznie gleby).
Po czwarte, w rolnictwie nowoczesnym produkcja z hektara jest wyższa jedynie przy optymalnych warunkach środowiskowych (lub zbliżonych do takich). Praktycy dowodzą, że podczas suszy rolnictwo węglowe pozwala na uzyskanie całkiem racjonalnych zbiorów, niemal dwukrotnie większych niż przy metodach intensywnych. Tak prowadzone uprawy są bowiem bardziej odporne na ekstrema. [Należy zaznaczyć, że o ile do 2013 roku na terenie Polski susza średnio występowała co 5 lat, to od wskazanej daty występuje praktycznie co roku i to na olbrzymich obszarach – przypis. aut.] Poza tym, efekty carbon farmingu są lepsze, im dłużej praktykujemy tę metodę, bo z czasem gleba staje się bogatsza w związki organiczne, lepiej wchłania wilgoć i dłużej ją zachowuje. Wydaje się więc, że w warunkach kryzysu klimatycznego większe nadzieje na wyżywienie coraz liczniejszej populacji świata należy wiązać z rolnictwem węglowym, a nie przemysłowym.
Przyjazne środowisko
Sposób prowadzenia działalności pszczelarskiej nie wpływa jednak znacząco na emisje CO2, choć niewątpliwie, służąc wzrostowi bioróżnorodności, może przyczynić się do skuteczniejszego wiązania gazów cieplarnianych przez ekosystemy. Wydaje się jednak, że w skali problemów globalnych są to kwestie pomijalne, podobnie jak paliwo spalane przy prowadzeniu gospodarki wędrownej (nawet w USA, gdzie każdego roku przewozi się kilka milionów rodzin pszczelich nawet o tysiące kilometrów). Krajobrazy rolnicze są jednak środowiskiem życia naszych pszczół. Okresy głodu to problem, który dotyka wielu pszczelarzy. Dziś zwraca się uwagę, że środowisko rolnicze jest dla pszczół gorsze do życia niż miejskie ze względu na swoją „niegościnność”, zdominowanie przez monokultury, i obecność pestycydów. Jednocześnie naukowcy apelują o niewprowadzanie pszczół do miast, by nie zwiększać konkurencji dla dzikich zapylaczy, dla których miasta są nierzadko jedyną ostoją. Pozostaje żyć nadzieją, że krajobrazy rolnicze zmienią się w bardziej zróżnicowane, odporniejsze na susze obszary zrównoważonego rolnictwa. To jednak jest chyba nadzieja płonna - tendencja jest raczej odwrotna.
Zielona Sahara
Interesujący jest przykład płynący z Sahelu – rejonu Afryki wzdłuż południowych granic Sahary. Niegdyś obszar był zdatny do prowadzenia racjonalnej gospodarki rolniczej, rosły tam też lasy (choć inne niż znane nam z Europy). Kryzys klimatyczny, w połączeniu z katastrofalnymi w skutkach decyzjami, pozwalającymi na eksploatację, spowodował, że obszar ten zaczął pustynnieć w latach 60. ub.w. (od tego czasu Sahara przesunęła się o 100-150 km na południe). Szacuje się, że susza doprowadziła do śmierci miliona ludzi i miała negatywny wpływ na kolejne 50 mln mieszkańców Afryki (ubożenie, konieczność migracji itp.). Aby przeciwdziałać kryzysowi, opracowano projekt stworzenia w tym miejscu pasa zieleni, nazwanego Wielkim Zielonym Murem. Jest to jedna z największych (o ile nie największa) inwestycja ekologiczna w skali planety, angażująca wiele państw i podmiotów niemal z całej Afryki, a także spoza kontynentu. Pas zieleni ma mieć szerokość 15 km i blisko 8 tys. km długości. Projekt ma zatrzymać trend powiększania się Sahary, a także spowodować wzrost produkcji rolnej przez zatrzymanie wilgoci w glebie (podobnie jak rolnictwo węglowe). Pośrednio mówi się również o rewitalizacji pustynniejącego obszaru, stworzeniu warunków do życia dla mieszkańców i ograniczeniu migracji spowodowanej zmianami klimatycznymi. Budowa Zielonego Muru jest dowodem, że ludzie w sytuacji krytycznej są w stanie odmienić charakter środowiska, w którym żyją. Pytanie tylko: czy my, Europejczycy wyciągniemy z tych przykładów wnioski, zanim znajdziemy się w podobnym położeniu.
Pszczelarstwo nie przyczynia się w zauważalnym stopniu do wzrostu emisji CO2, ani też pochłaniania gazu, ma jednak swoje własne problemy, które są cedowane na kolejne pokolenia. Zasada zrównoważonego rozwoju jest tak samo obca w pasiekach, jak w pozostałych dziedzinach rolnictwa. Nie przeprowadza się selekcji pszczół w kierunku odporności na choroby, przede wszystkim warrozę. W pszczelarstwie nadużywa się pestycydów, sprowadza obce podgatunki pszczół, zapewnia takie warunki życia, które mają służyć jedynie wzrostowi produkcji. Uważam, że skala wyzwań środowiskowych, przed jaką stoimy, powinna wreszcie skłonić nas do uwzględniania w bieżących kalkulacjach ekonomicznych kosztów środowiskowych i konsekwencji naszych wyborów (dla przyszłych pokoleń). Gdyby pszczelarze zajęli się selekcją pszczół w kierunku odporności na warrozę jeszcze w latach 80. ub.w. (o co apelował prof. Jerzy Woyke), to dzisiejsze pokolenie pasieczników mogłoby mieć zdrowe pszczoły. Zaniechania spowodowały, że przez ostatnie dekady pszczelarze musieli ponosić olbrzymie koszty. Wciąż nie wyciągamy jednak wniosków: działamy reaktywnie, a nie proaktywnie; nie rozwiązujemy problemów, ale niwelujemy ich skutki.
Duża część pszczelarzy wie, że udało się wyhodować pszczoły odporne na warrozę, np. na bałtyckiej wyspie Gotlandii, w niektórych rejonach Francji, Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich. Poza tym większość wyspiarskich populacji jest wolna od problemów z warrozą, choć nie są wolne od dręcza pszczelego. Wciąż jednak pokutuje takie myślenie: „pszczoły leczy się od dekad, leczenie jakoś działa, bez leczenia pszczoły zginą, kropka”. I byłbym w stanie zrozumieć nawet poszczególnych pszczelarzy praktyków, zwłaszcza amatorów, którzy zajmują się pszczołami w ograniczonym czasie. Nie rozumiem jednak, dlaczego tworzeniem ośrodków selekcyjnych nie zajmują się naukowcy we współpracy z hodowcami? Od kilku dekad na badania naukowe w pszczelarstwie przeznaczane są olbrzymie środki finansowe, co należy oczywiście ocenić pozytywnie. Mam jednak poczucie, że doświadczenia przedstawiające zdolności pszczół do przetrwania bez pomocy człowieka traktowane są jedynie jako swoista ciekawostka i nie przekładają się na praktykę pszczelarską. Dlaczego każdego wykładu o zdrowiu pszczół nie poprzedza się apelem wzywającym do spełnienia podstawowych warunków zdrowia pszczół? Czy te działania nie stoją w sprzeczności? Czy nie można ich porównać do prób stworzenia Wielkiego Zielonego Muru z 10 drzew? Chciałbym więc zaapelować do całego środowiska naukowego, aby podjęło się misji edukacji pszczelarzy w zakresie prowadzenia pasiek w zgodzie z zasadą zrównoważonego rozwoju. Najwyższy czas na zmianę sposobu myślenia w hodowli i chowie pszczół (podobnie jak w przypadku innych gałęzi rolnictwa) - czas zacząć wreszcie rozwiązywać problemy życia pszczół, a także sprawić, by nasze pasieki stały się odporne na zmiany warunków środowiska.
Dzięki za kolejny artykuł, bardzo przyjemnie się go czytało.
OdpowiedzUsuń