wtorek, 5 maja 2020

Szczyt sezonu 2020 tuż tuż czyli siła rodzin, a przeżywalność w pasiece

Kolejny rok zaczął się suszą i pożarami. Pożary to, jak i się wydaje, znak naszych czasów i sposób przyrody na swoiste "pozbycie się" tej roślinności, która nie daje sobie rady w zmieniającym się klimacie. Pytanie czy roślinom uda się dostosować na tyle szybko, żeby dla pszczół było "względnie normalnie", choć inaczej. Przecież pszczoły doskonale radzą sobie w półpustynnych terenach, gdzie zieleni nie uświadczysz. A u nas - wydaje się - zielono i roślinność chwilami aż "bucha", a w ulu bywa głodno. Są ekosystemy, które potrzebują stałej ingerencji, aby trwać w swojej wypracowanej równowadze. Nasze ekosystemy obecnie dostają presję suszy, co będzie prowadzić nieuchronnie do ich zmiany. Stąd obumiera świerk w Białowieży (a kornikom w to graj i korzystają póki mogą, bo one na tym akurat chwilowo korzystają - chwilowo czyli do zaniku świerka) i stąd najwidoczniej pożary bagiennych i rozlewiskowych (?) terenów biebrzańskich. Kiedy płoną rozlewiska rzeczne to chyba już jest źle, czyż nie?

W mojej pasiece powoli zaczyna się sezonowy kocioł. Ogólnie mam napływ motywacji, bo cały czas czuję, że najgorsze za mną, a to co przetrwało do tej pory robi się na prawdę "zacne". Owszem straty są duże (większe niż liczyłem) i rodziny rozkładają się w pełnym wachlarzu - od 1 uliczki do baardzo fajnej siły. Ale też nigdy w początku maja nie miałem rodzin, z których realnie mogłem liczyć na miód (o ile oczywiście nie podzielę ich wcześniej...). W zeszłym roku kilka też cieszyło oko, ale nastały deszcze i ich potencjał wraz z nimi zniknął.
To prawda, że chwilami mam myśli: a na co mi było rozpoczynać tą "przygodę" bez leczenia? Żeby znów miodu nie wziąć? Żeby znów urobić się po pachy, wydać trochę pieniędzy (i na paliwo, i na cukier, i na jakiś dodatkowy sprzęt), a miodu kupić w lecie od innych? Oj. Ale myśli te odchodzą tak szybko, jak szybko przyszły.

W majowym numerze "Pszczelarstwa" - na który czekam z ciekawością - napisano (wg "zajawki" na stronie miesięcznika), że tegoroczne straty pszczół w Polsce są bardzo niewielkie ["Prof. dr hab. Grażyna Topolska, dr n. wet. Anna Gajda, lek. wet. Ewa Mazur - <Zima 2018/2019 – kolejny sezon niewysokich zimowych strat rodzin pszczelich w Polsce> „Zimą 2018/19 roku zginęło w USA niemal 37% rodzin pszczelich, czyli najwięcej od 13 lat, od kiedy ginięcie pszczół jest tam badane systematycznie. W Polsce tej zimy było wręcz odwrotnie (…)” fragment artykułu (red.)]. A może autorki mają na myśli to, że u nas nie umarło, a przetrwało 37%? Zawsze jestem ciekawy skąd takie dane - niezależnie od tego, czy są optymistyczne czy pesymistyczne. Wątpliwość moją budzi po prostu sposób ich pozyskiwania. Od 2 lat mój prezes (to brzmi dumnie!... choć się źle kojarzy) pyta nas jakie mamy straty i ja uczciwie je podaję zgodnie ze stanem faktycznym. Ale wcześniej tego nie pamiętam. Cóż, może mnie pamięć zawodzi...? A może akurat nie było mnie na zebraniu? Pytanie także pozostaje, czy każdy podaje te dane zgodnie z prawdą? (Mam pewne podstawy sądzić, że jest inaczej). A poza tym jest mnóstwo osób niezrzeszonych. Ja wiem, że osobiście obracam się w środowisku specyficznym, ale przecież mam kontakt z wieloma pszczelarzami, którzy uprawiają gospodarkę pasieczną w sposób "całkowicie normalny", czyli leczą, likwidują słabiaki, łączą średniaki, zimują tzw. "silne" rodziny, opierają się na najlepszych matkach z hodowli, a nie ratunkowych "miernotach" itp. I od nich to dowiaduję się, że w tym roku ponoć jest wiele osób, które cierpiały na duże pasieczne straty, a lokalnie nawet jeśli takich nie było strat to pszczoły powychodziły z zimy w 2 czy 3 uliczkach (Dla mnie to norma przecież!). U mnie w kole są i tacy, którzy mają gorszą przeżywalność niż ja (przypominam u  mnie jest ona na poziomie 40%), choć są i tacy, którzy "obronili" pasieki przed dręczem w 100%. Zgodnie z tym co zasłyszałem, ten rok był w wielu lokalizacjach raczej trudny. Czekam więc na wnioski "Pszczelarstwa" dotyczące tej wysokiej - jak podają - przeżywalności.

Jeżeli chodzi o pszczoły nieleczone to moim zdaniem od pszczelarza zależy bardzo niewiele. A może raczej bardzo dużo? Już sam nie wiem... - moim zdaniem pszczelarz powinien ograniczyć swoje działania do jak najmniejszego przeszkadzania pszczołom (ja przeszkadzam kilka razy bardziej niż uważam to za właściwe....). Ale jeżeli chodzi o tzw. "pomoc" to ona jest (powinna być) względnie niewielka i powinna ograniczyć się do zapewnienia rozsądnej siły (nie dużej siły, a "rozsądnej") do zimowli i zapasu pokarmu. A potem, to przecież, w myśl zasady językowej "czy szczuru wolno batata", to nie pszczelarz przeżywa pszczoły. To pszczoły same umierają, albo pozostają nieumarłe. W zależności od własnego widzimisię.

No i właśnie. Czy jest to widzimisię? Bo o tym miał być ten post. W ostatnim próbowałem - zgodnie z dziurawą pamięcią - analizować czy macierzak czy odkład ma większe szanse przeżycia. Dziś spróbuję zastanowić się czy zależało to od siły. Oczywiście nie będzie tu żadnych ostrych kryteriów (co od razu skreśla całe to rozważanie i wnioski...). Bo takich przyjąć nie mogę, a choćbym nawet i je znalazł, to pewnie nie pamiętam stanu sprzed roku. Ale spróbuję. Spróbuję nie dlatego, że potrzebuję tego dla siebie (choć może coś z tego wyniknie?), ale dlatego, że wciąż i wciąż... i wciąż... i tak od 6 lat - zmagam się z argumentami, że pszczoły mają być silne, żeby przetrwać. Szczerze mówiąc chciałbym, żeby ten argument przestał mnie już męczyć natrętnie w co rusz nadchodzących komentarzach, czy to na blogu czy na kanale Youtube. Robię odkład: "o robisz za słaby, musisz zrobić silniejszy bo nie przetrwa", "za mało czerwiu"... mówili, "za mało pszczoły"... mówili... i tak w kółko już 6 lat... Te argumenty w 95% podają ci pszczelarze, którzy pewnie nigdy nie spróbowali uprawiać gospodarki na pszczołach nieleczonych, a najczęściej łączą siłę gospodarczą/produkcyjną rodzin z biologiczną samowystarczalnością pszczół. Pewnie większość nigdy nie widziała silnej rodziny, która "gaśnie" w ciągu 2 tygodni - a jak widzieli, to podali jakiś argument związany ze swoim zaniedbaniem (ot, nie karmili cukrem rozwojowo w lipcu i spóźnili się o dwa i pół dnia z leczeniem...). Najczęściej kto spróbował nie leczyć pszczół choć 2 - 4 lata ten wiele rzeczy sam widział. Przykład: Marcin w zeszłym roku otrzymał w ramach Fortu "odkład" czyli korpus pszczół na czarno (u mnie to silna rodzina, nie odkład...) - według tego co mówił, już po miesiącu ich nie było...

Do rozważań przyjmę kryteria takie jak:
I. siła na starcie - będzie to siła utworzonej rodziny, przy czym będę starał się ocenić ją względnie w zależności od czasu w sezonie. Czym innym jest ramka pszczół na początku maja, a czym innym na początku lipca. Więc o ile ja co do zasady tworzę rodziny dla większości pszczelarzy słabe, bardzo słabe lub nie mające szansy przetrwać, o tyle będę oceniał te słabe jako silne, te bardzo słabe, jako średnie, a te nie mające szansy przetrwać jako słabe. Będzie logicznie, czyż nie? Do tego przyjmę kategorię "bardzo silne" jako te, które tworzone są zgodnie z tzw. "sztuką pszczelarską" - czyli będą to dla większości pszczelarzy rodziny względnie normalne (np. odkład to 5 - 6 ramek, a nie pół ramki pszczół, a macierzak to co najmniej korpus wielkopolski na czarno, a nie 5 ramek słabo obsiadanych przez pszczoły).

II. rozwój w czasie sezonu - rodziny, które rozwijały się zaskakująco pięknie dostaną kategorię "bardzo ładny rozwój", te, które rozwijają się normalnie to "ładny rozwój", te, które wymagały pomocy to "rozwój z problemami" i te, które kisły i ich życie wisiało na włosku ocenię jako "brak rozwoju - problemy". Rozwój ten ocenię mniej więcej do końca lipca/połowy sierpnia. Te rodziny, które pięknie rozwijały się wiosną i latem dostaną więc maksymalną ocenę, nawet jeżeli do zimy poszły osłabione przez wypszczelenie - to znów odda ocena z kategorii poniższej. Może być więc sytuacja, że rodzina dostanie najwyższe noty z dwóch pierwszych (chronologicznie) kategorii, a najniższą z ostatniej. Będzie to obrazowało problemy z końcem sezonu, które wpłynęły na obniżenie siły rodziny jeszcze w czasie kiedy mogę to ocenić zanim "zamykam na głucho" ule na zimę (czyli od połowy sierpnia do końca września).

III. siła do zimy - tu ocenimy mniej więcej stan rodzin w taki sposób: w połowie września siła poniżej 4 ramki lub mniej to będzie "słaba", 5 ramek "średnia", 6 "silna" i 7 lub więcej - "bardzo silna". Jest to mniej więcej ocena ile ramek zajmowały pszczoły, ale niekoniecznie "na czarno". I wiem, że dla wielu takie określenia tylu pszczół mogą nie zadowalać. Niech więc pozostaną w niezadowoleniu.

Przy tych kryteriach - niejako jak w skali Apgar, choć w innych wartościach - ocenimy najlepszą wartość na 4, średnią na 3, niską na 2 i bardzo niską na 1. Zobaczymy co nam wyjdzie z systemu punktowania. Kto wie (a na tym etapie pisania sam tego nie wiem) - może będzie z tego jakaś prawidłowość??
I oczywiście zastrzegam, że będę się bronił niepamięcią!

No więc posiedziałem, zmęczyłem trochę czasu... i cóż takiego mi wyszło?
Otóż wyszło mi następująco.
Rodziny umarłe:
Rodziny nieumarłe:
Cóż. Choć siadając do wyliczeń nie miałem pojęcia jak wypadną noty, to muszę powiedzieć, że jest mniej więcej tak jak oczekiwałem.

Nie mogę z całą stanowczością powiedzieć, że analizując obie grupy odrębnie w jednej "celowo" (czyli podświadomie) nie zaniżałem wartości, a w drugiej nie zawyżałem. Oceniałem jednak rodziny po kolei, starając się być mniej więcej w tych ocenach uczciwy. Czy wyszła mi uczciwość? Nie wiem. Ale wyszło mi jednak, że w obu grupach siła tworzonych rodzin była mniej więcej taka sama (ocena subiektywa, bo rodziny były tworzone między kwietniem, a końcem czerwca, to i trudno to porównać) i takaż sama była siła do zimowli. Na pewno są tu takie ciekawe zjawiska jak umierające masowo rodziny na pasiece B, które były na prawdę piękne, a przeżywające (w cudowny sposób?) rodziny na pasiece Las1, które wzbudzały we mnie poczucie porażki.

Wartość średnia w obu grupach jest bardzo delikatnie rozbieżna w kategorii rozwoju rodzin w sezonie (wartość środkowa). W grupie rodzin umarłych średnia wyniosła 3,04, a w grupie rodzin nieumarłych 3,25. To też zawsze jest dla mnie zauważalne: niezależnie od tego czy rodzinę utworzysz z ramki pszczół czy jako tradycyjny odkład z 4 - 6 ramek pszczół, jej szanse przetrwania (subiektywnie i teoretycznie) rosną o ile rodzina "chwyci" i jej rozwój będzie przebiegał względnie samodzielnie i w sposób niezakłócony. Od tej "reguły" jest jednak tak wiele wyjątków, że i tu trudno mi generalizować. Mieliśmy np. piękny macierzak i odkład ze sprawdzonej już w końcu genetyki "16". Macierzak (jako jedna z nielicznych rodzin) praktycznie zakarmił się sam i w sierpniu miał co najmniej z 8 - 9 ramek pszczół na czarno (dodam: warszawskich poszerzanych). Odkład (na pasiece K) rósł "jak głupi" i choć intensywnie karmiony (tj. tak jak inne obok) to na pewno niczego mu nie brakło i doszedł do siły około 7 ramek warszawskich poszerzanych (na czarno). Obie rodziny wypszczeliły się w jesieni pozostawiając po sobie jedynie po około 5 ramek (Warszawskich poszerzanych) zalanych miodem (syropem) i parę "walających się" robotnic po dennicy. Podobnie na pasiece B - tam praktycznie wszystkie rodziny były z minimalną obsługą, bo nie potrzebowały interwencji. Owszem, tamtejsze macierzaki wyszły dość słabe z wiosny, ale jako jedyne w maju nie były głodne i to dało im świetny start. Na tą pasiekę przyjeżdżałem zawsze z przyjemnością. W przeciwieństwie do pasieki Las1, skąd zawsze wyjeżdżałem przyłamany. Tam co do zasady była sinusoida, ale moje subiektywne poczucie kazało mieć przekonanie, że w lesie nie przetrwa nic. Na tamtą pasiekę przewiozłem najwięcej ramek z czerwiem czy miodem (syropem) z innych pasiek, żeby zasilić słabnące i głodne rodziny. I co? I przeżywalność tam była/jest daleko lepsza niż na pasiece B, choć stan rodzin z pasieki Las1 także hm "nadmiernie oka nie cieszy" (że posłużę się takim mocnym niedopowiedzeniem).

Choć z niechęcią, zrobiłem tą analizę zmęczony stałymi argumentami, że "tworzę za słabe rodziny". Od dziś zamiast odpowiadać na tego typu komentarze będę miał przynajmniej link do tego posta, który po prostu wklejał w komentarzu. Tyle dobrego z tego wyszło.

Kto chce bawić się w wyszukiwanie jakichś innych prawidłowości, niech analizuje podane w plikach powyżej wartości i oceny (jakże subiektywne) - może znajdzie tam coś ciekawego, czego ja nie dostrzegłem? Dostrzegłem natomiast to, co powtarzam od pewnie 6 lat: nie ma reguł. Przyroda rządzi się swoimi prawami. Czasem piękne rodziny wychodzą piękne wiosną, a czasem umierają. Czasem rodziny, którym wielkich szans nie dajemy, jednak wychodzą z zimy cało (choć to zjawisko jest chyba rzadsze).

Dodać też muszę, że zestawienie to obejmuje tylko rodziny, które dotrwały do czasu przygotowania ich do ostatniej zimowli. W sezonie wykruszyło się ich trochę (być może zmieniłyby te statystyki?) z różnych powodów. W zeszłym roku - jeśli mnie pamięć nie myli - najczęściej było to z powodów problemów z matkami (zarówno starszymi jak i młodymi)

Pomimo większych strat niż - a) spodziewane, b) w poprzednim roku - do tego sezonu tak naprawdę podchodzę z większym optymizmem. Po pierwsze już zacząłem tworzenie nowych (mikro)odkładów, bo do czasu tych większych (czyli podziału większych rodzin) jeszcze chwila czasu... choć przecież największą rodzinę już podzieliłem (a raczej osierociłem):
Po drugie nie spodziewam się aż takiej powtórki majowego głodu jak ostatniego sezonu. W zeszłym roku bowiem po wyjątkowo suchym kwietniu (podobnym do tegorocznego) nastały majowe ulewy. Pszczoły siedziały w ulach i jadły. Obecny rok raczej tego nie zapowiada. Maj powinien być względnie wilgotny, ale z przejaśnieniami. Może trochę zbyt zimny. Ale może po prostu normalny maj. Liczę więc, że każda rodzina w czerwcu będzie mieć solidny zapas pokarmu na dalszą część sezonu, a zostanie mi jeszcze trochę ramek po padłych rodzinach dla maluchów (chyba że rozdam je maluchom majowym). To powinien być dla nich nieporównywalnie lepszy start niż w 2019. W zeszłym roku czerwiec rozpocząłem bez zapasów pokarmu po osypanych rodzinach, a pszczoły z pustymi plastrami i na głodzie. To naprawdę duża różnica. Ale to pozostaje wciąż kwestią przyszłości.

Mój eksperyment z wczesnymi kwietniowymi matkami przechodzi do fazy drugiej. 2 matki już podjęły czerwienie. Czekamy więc na kolejne. Oby okazało się, że matki są dobrze unasiennione i larwy rozwijają się prawidłowo, a nie w czerw trutowy.
A na pasiece pojawiły się już kolejne "mikruski" do wychowu matek. Wiem, wiem. Znów nie dobrze, bo matki powinny wychowywać silne rodziny na listwach, a nie mikrusy na plastrach... Tak to przecież jest urządzone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz