Przez jakiś czas biłem się z myślami czy pisać o tym i jak pisać... Zdecydowałem się ostatecznie na to, co pojawia się poniżej. Ponieważ każdy - jak zawsze - ma swój punkt widzenia, a z różnych oświadczeń wynikają potem tylko kłopoty, to - jak zawsze - zastrzegam, że to co znajduje się tu na tym blogu jest moim osobistym punktem widzenia.
Po wywiadzie z Panią Elżbietą Kowalczyk, znaną z forum Polanka jako "Pytla", jaki ukazał się na "Wolnych Pszczołach",nabrałem dla niej dużo sympatii i szacunku. Przyznam, że wcześniej nie śledziłem specjalnie ani dokonań Polanki, ani Pani Elżbiety. Owszem, czasem zerknąłem, czasem przeczytałem. Polanka kojarzy mi się z wartościową organizacją pszczelarzy, która jednak w pewnych "konfliktach" (jakkolwiek to słowo rozumieć - a może to słowo zbyt duże) pomiędzy próbą przywrócenia pszczołom zdolności do życia w naturze, bez nadmiernych ingerencji, a interesami materialnymi pszczelarzy, wybiera te drugie. To nie krytyka, tylko stwierdzenie faktu. Wiadomo, że temat jest złożony, a "interesów" obu gatunków - zarówno Homo sapiens jak i Apis mellifera, nie da się zupełnie oddzielić przy prowadzeniu działalności pszczelarskiej. Zwłaszcza tej zawodowej, czy "quasi-zawodowej". A też prawda, że bardziej mówię o wyobrażeniach jakie nabyłem, niż o faktach. Nie przesiaduję bowiem godzinami na forum Polanki, nie zapoznaję się z ich materiałami z wypiekami na twarzy, czy nie śledzę ich działalności. Nie zmienia to faktu, że strzępki działalności jakie wpadły mi w oko nie pociągnęły mnie na tyle, aby tam zainwestować swój czas i wysiłek, ale żeby wraz z kolegami powołać i "rozkręcić" inną organizację. Osobiście chciałbym - i w moim rozumieniu się o to staram - żeby "Wolne Pszczoły", w odróżnieniu od tego co napisałem wyżej, w pierwszej kolejności stawiały zdolność pszczół do przetrwania i dopiero na tym budowało zasady ekonomii pasiecznej. Jeżeli ktoś okaże wystarczająco dobrej woli w próbie zrozumienia tego powyższego przekazu, to zrozumie co chcę przez to powiedzieć, a jeżeli nie, to na pewno znajdzie szereg dziur w tych uproszczeniach, do których można się przyczepić (pewnie sam bym się do kilku przyczepił). Ale też nie o tym chcę pisać.
Post chciałbym raczej poświęcić temu, co wielokrotnie opowiadał o nas Polbart - choćby po tym jak ukazał się wspomniany artykuł w założonym przez siebie wątku na Polance: "Wyniki sondażu zgodnie z procedurą". Odniosę się w nim więc do paru stwierdzeń, które dotyczą pszczół wolnych i naszej historii, skwapliwie pomijając te fragmenty, których poziom odbiega od dyplomacji (czy bardziej po prostu z klawiatury wylewa się szambo), a raczej zbliża się do szeregu znamion czynów, które opisywane są w kodeksie karnym. Te świadczą tylko o ich autorze i na nie spuśćmy zasłonę milczenia.
Kilkukrotnie różne osoby, które przygodę pszczelarską zaczęły już po powołaniu "Wolnych Pszczół" (nie chodzi tu o podkreślenie tego, jakże istotnego dla historii pszczelarstwa faktu, a o po prostu wskazanie punktu na linii czasu) pytały co ma Polbart do nas i do pszczelarstwa naturalnego. Znają ten nick, wiedzą z kim się kojarzy, bo to w końcu znana postać w świecie polskiego pszczelarstwa internetowego (a może i też pozainternetowego). Nie mogą jednak dojść do tego, jak ktoś, kto nakłania wszystkich do używania pestycydów w takich ilościach, aby wybić roztocza "do nogi", ktoś kto przekonuje, że pestycydy są zupełnie nieszkodliwe, używa pasków z pestycydami w czasie pożytków towarowych (jaki by to pestycyd nie był), ktoś kto prowadzi w ulach doświadczenia z taką ilością środków toksycznych, która zabiłaby pewnie nie słonia, a całe ich stado, może łączyć się ze Stowarzyszeniem, w którym spora część członków pszczół nie leczy i co do zasady przekonuje o niesłuszności stosowania pestycydów w ogóle - a o takich dawkach już nie wspominając.
No cóż, niezależnie od motywacji Pana Leszka (a mi nic do niej) i jego faktycznej działalności, lata lata temu wielokrotnie deklarował, że "ich" głównym celem jest pszczelarstwo naturalne (mówiąc dokładnie: "naszym celem"). Tu mała dygresja. Gdy pan Leszek chce coś pokazać, to mówi "chcemy pokazać", a więc używa pierwszej osoby liczby mnogiej w miejsce liczby pojedynczej. A robiąc dygresję od dygresji, kojarzy mi się to z początkowymi dokonaniami naszego "prezydenta", który mówił o sobie w trzeciej osobie liczby pojedynczej (np. "prezydent chce"), a przyznam, że nawet na początku mnie to bawiło, zanim nie zorientowałem się gdzie w tym wszystkim zmierzamy. Tyle dygresji - obu. I gdy Łukasz powołał grupę "pszczelarstwo naturalne" na google+, o ile pomnę pan Leszek nawet i się do niej wpisał i jakąś skromną działalność popularyzatorską przejawiał. Gdy nasze pomysły i plany zaczęły się konkretyzować, powstał pomysł zjazdu, aby się po prostu poznać i pogadać twarzą w twarz. O ile dobrze pamiętam było to w jesieni 2014 roku. Pan Leszek też na ten zjazd przyjechał. Tam pierwszy raz "na oczy" zobaczyłem się między innymi z Łukaszem, Szymonem, Kubą, których znałem do tej pory tylko z internetu - a i panem Leszkiem zwanym Polbartem (i było to moje jedyne z nim spotkanie twarzą w twarz). Spotkanie to (zwłaszcza z początku) było chwilami nieśmiałe - nie znaliśmy się przecież i dopiero zawarliśmy pierwsze koleżeńskie znajomości. Nie bardzo też wiedzieliśmy czego chcemy - oprócz tego, że chcemy prowadzić pszczoły naturalnie, a konkretniej chcieliśmy się też poznać i po prostu pogadać sobie o owadach w miłym towarzystwie. Pan Leszek przyjechał z kartką odręcznie zapisaną i jak powiedział było to jedyne spotkanie pszczelarskie, na które tak naprawdę musiał (i chciał) się przygotować. Na kartce tej były owe słynne, wspomniane (choćby w tytule) punkty, a choć ja sam nie pamiętam ich liczby, to nie mogę wykluczyć, że faktycznie było ich 21. Punkty dotyczyły tego jakie warunki należy spełnić aby cieszyć się z pszczołami bez leczenia. Ja już nie pamiętam każdego z nich - kto z kolegów pamięta, to oczywiście proszę o ich dopisanie w komentarzach. Wymienię kilka z tych postulatów, które pamiętam, że tam były (mógłbym wymienić jeszcze szereg, które o to podejrzewam, ale tu nie byłbym pewny): izolacja od innych pasiek (najlepiej wyspa); utrzymanie "odpornej" genetyki (a więc kontrolowany rozród - co oczywiście łączy się z punktem poprzednim); mała komórka lub naturalny plaster; duża bioróżnorodność; zapobieganie rabunkom (między innymi poprzez zapewnienie stałego zapasu pokarmu w ulu - a z braku pożytku ciasto na powałce). W tych kilku chyba nic nie przekłamałem (jeżeli nawet to nie ze złej woli, a z niepamięci). Jak pisałem szereg innych rzeczy tam było, ale nie chcę przez niepamięć czegoś zakłamać. Oczywiście wszyscy (chyba wszyscy) z nas doskonale znali już te punkty wcześniej - a to z lektur forów, a to różnych stron czy książek traktujących o pszczelarstwie naturalnym. Wszystkie (czy prawie wszystkie) te punkty oczywiście były przez nas uznanymi istotnymi okolicznościami dla "sukcesu", ale też część jest po prostu nierealna (jak całkowita izolacja czy utrzymanie "cech" przy zapewnieniu stałej maksymalnej różnorodności), a też spora część pszczelarzy "naturalnych" (czy raczej "nieleczących"), na których się wzorujemy i których prace już wówczas znaliśmy, nie zawsze wszystkie te punkty spełnia(ła), a i tak mogli sobie pozwolić na nieleczenie - rzecz jasna mając okresowe wyższe straty.
Spotkanie sobotnie przebiegało w bardzo przyjemnej atmosferze. Rozmawialiśmy sobie o naszych pszczółkach, a skoro każdy z nas był amatorem z nikłym doświadczeniem pszczelarskim, to w oczywisty sposób najwięcej o nich do powiedzenia miał Polbart. Nikt mu nie odmawia wiedzy i do dziś nikt jej nie kwestionuje. Ja sam gdy zacząłem pisać na "Miodku" (jeszcze przed tym spotkaniem) napisałem, że jeżeli ktoś miałby największe szanse, żeby "to" zrobić, to zapewne byłby to Polbart. Ale z braku jednoznacznej działalności hodowców i instytutów w tym kierunku, uznałem, że nie zamierzam na nich czekać, aż łaskawie się tematem zajmą, tylko uznałem, że jako pszczelarz mam obowiązek podjąć działania sam - zgodnie z moją najlepszą wiedzą i wolą. A wracając do spotkania - oprócz omawiania owych 21 punktów pan Leszek zdominował rozmowę opowiadaniem o swoich Buckfastach, każdego wskazując z trzycyfrowego numerka i opisując różne metody hodowli (jak bym ja je nazwał "przemysłowej"), np. hodowlę na pszczoły, które latają tylko do 1 km (co miałoby przy wywózkach zapewnić minimalną stratę czasu pszczół na szukanie dalszych pożytków i zapewnić tym samym wyższe zbiory z pobliskiego pożtyku). Było takich aspektów wiele i po jakimś czasie zagryzając zęby po prostu zapytałem: "no dobra, ale jak to się ma do pszczelarstwa naturalnego?". No rzecz jasna nie miało się nijak, ale i tak potem rozmowa zeszła na trzycyfrowe numerki...
A my tam trochę przyjechaliśmy pogadać o tym czy warto się zrzeszyć, a jak nie, to czy powinniśmy ustalić jakieś bardziej formalne zasady współpracy, jeśli tak to jakie i po prostu jak dojść do pszczół nieleczonych, a nie do trzycyfrowych numerów umiejących skręcać z wylotka tylko w prawo (oczywiście tu lekko przesadzam, ale o tym kilometrze to święta prawda!... choć... nie wiem czy nie chodziło o pół kilometra... więc nie taka święta ta prawda). Do tej rozmowy wróciliśmy więc w niedzielę, kiedy pan Leszek nas opuścił.... Tak czy siak nie był to zjazd założycielski, bo ten był dopiero w marcu 2015 roku. Ten był zjazdem "zapoznawczym", po którym wzięliśmy się ostro do roboty, żeby zbudować stronę, forum i sporządzić papiery wymagane do założenia stowarzyszenia. Oczywiście dzięki ustaleniom niedzielnym, a nie sobotnim...
I nie pisał bym o tym (bo po co?), ale już któryś raz słyszę (a raczej czytam) od Pana Leszka jak to "młokosy" go nie posłuchały. O tak, takie protekcjonalne określenie często się pojawia. Wiedzący mówi, a "młokosy" nie słuchają, to im pszczoły umierają. No cóż. A (rzecz jasna przerysowując) być może gdybyśmy posłuchali każdy z nas miałby już dziś pszczoły w izolacji na wyspie (wyspy rzecz jasna kupione dla każdego z majątku stowarzyszenia!), i które latają do kilometra. To ostatnie pewnie bardziej z powodu linii brzegowej, a nie specjalistycznej hodowli, bo przecież stowarzyszenie nie dysponuje takim budżetem, żeby każdemu kupić większą wyspę.
Wróćmy więc w tym miejscu do wątku na Polance i do jednego z cytatów.
"Z Bonlukami nie tańczę ponieważ ich poziom inteligencji tanecznej nie zmienia się od momentu kiedy Im namieszałem w Ich pustych łebkach, rzecz jasna poza niewielkimi wyjątkami Kuby i Slawka."
Przyznam, że nie wiem jak Polbart "namieszał w pustym łebku" Bonlukowi, bo w jego "łebku" nie siedzę (choć nie sądzę, żeby inaczej niż mi). Nie wiem też, czy maniera używania liczby mnogiej przy swoich przekazach przełożyła się na liczbę mnogą względem Bonluka, czyli inaczej mówiąc, czy Polbart chciał (chcieli?) dokuczyć samemu Bonlukowi, czy też i innym z nas, których do "Bonluków" zaliczył. Nie wiem też czy chciał nas przez to obrazić czy nie. Mogę powiedzieć jak Polbart namieszał mi w moim "pustym łebku". Otóż zimą 2013/14 oglądnąłem jego wykład z Suchej Beskidzkiej min. o małej komórce (tu jedna z części). Ten wykład o tyle mi namieszał w moim pustym łebku, że ukierunkował mnie na poszukiwania innej drogi - skierował mnie do wiedzy o małej komórce i w efekcie do pszczelarstwa amerykańskiego. Potem już niewiele rzeczy usłyszałem od Polbarta, które by mi w głowie namieszały, choć prawda, że przez wiele miesięcy wierzyłem w jego zapewnienia o przyjętym kierunku "naturalnym". Choć, może i jeszcze coś mi namieszało... otóż te Buckfasty latające do kilometra otworzyły mi oczy na to, jak traktuje się w hodowli te wspaniałe owady. Gdy pojechałem na zjazd i poznałem osobiście pana Leszka, jedyne czego doznałem, to zawód, bo tam już faktycznie "czarno na białym" (jak to pan Leszek powiedzieli) zorientowałem się, że to nie ta droga i że mnie w pasiece nie interesują żadne cyfry po literze B.
Nie wiem też jakiego Sławka ma Polbart na myśli, ale jeżeli Sławka Malca (którego pozdrawiam), to on nie należy do członków stowarzyszenia (a więc i zakładam, że tym samym do "Bonluków" - chyba że przynależność do "Bonluków" nie wynika wprost z przynależności do stowarzyszenia... ten temat jest dla mnie zbyt zawiły).
Wydaje mi się, że poziom egocentryzmu Polbarta, dotyczącego wpływu na świadomość "bonluków" przekracza pewne granice. Proponowałbym czasem więcej powściągliwości. Na pewno nie namieszał nam "młokosom" w "pustych łebkach" tak jak mu się wydaje i jak to wszędzie opowiada. Za to przez ostatnie lata chyba pokazał wystarczająco "metod polbartowskich", żeby uzasadnić zdziwienie młodszych stażem pszczelarzy z jakimś łączeniem go ("ich"?) z działalnością "bonluków" i innych pszczół wolnych. Szkoda, bo kilka lat temu dało się zauważyć charyzmę, która, jak mi się wydawało, była ukierunkowana w działalność, którą uważam za cenną i wartościową z punktu widzenia zdrowego pszczelarstwa. Ale prawdopodobnie po prostu nie wiedziałem wszystkiego. Dziś ze smutkiem obserwuję, że ta charyzma wykorzystywana jest właśnie do przekonywania żeby tłuc warrozę czym tylko się da, bo przecież poziomu pozostałości pestycydów w miodzie się nie bada, a skoro pszczołom nie szkodzi, to człowiekowi tym bardziej...
Na koniec chciałbym podkreślić, że cieszy mnie, że w dyskusji padają takie głosy jakie można słyszeć od Pani Elżbiety Kowalczyk. Zarówno w treści merytorycznej, jak i z tą kulturą, którą pokazała. I za ten głos Pani Elżbiecie ze swojej strony bardzo dziękuję.
Hehe gang bonlukow...
OdpowiedzUsuńDobre...
dodam jeszcze że tańczących bonluków ;-)
UsuńHmm. Trudno mi sobie jakoś wyobrazić jak można namieszać w głowie osobie z taką wiedzą jak ma Bonluk :P
OdpowiedzUsuń